Reklama

Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

20 kwietnia 2024, 10:21 • 18 min czytania 69 komentarzy

Luke Fleurs miał dwadzieścia cztery lata. Powoływano go do reprezentacji RPA, wystąpił na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio. Był nominowany do nagród dla największych talentów afrykańskiej piłki. Wyleczył poważną kontuzję i spełnił marzenie, dołączając do czołowej drużyny w kraju. Jego życie przerwała zbrodnia w biały dzień. Mordercy zastrzelili młodego piłkarza i ukradli jego samochód. Republika Południowej Afryki pogrążyła się w żałobie. Znów, bo parę tygodni wcześniej opłakiwano morderstwo innego piłkarza, Oshwina Andriesa. Fala brutalnej przemocy w tym kraju przybiera na sile, statystyki osiągają niechlubne rekordy, a ludzie są coraz bardziej zawiedzeni nieudaną transformacją po upadku apartheidu.

Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Czerwony Volkswagen Polo GTI podjechał na stację benzynową. Luke Fleurs był znany z tego, że wyjątkowo dbał o swoje auto. Na zakup zdecydował się w 2021 roku, ale trzy lata później wciąż wyglądało, jakby dopiero wyjechało z salonu. Widzimy je na kilku zdjęciach na profilach w mediach społecznościowych piłkarza, jednak to nie przechwałki w sieci sprawiły, że stał się celem rabusiów. Richard Brussow, południowoafrykański ekspert od przestępstw tego typu, objaśniał słuchaczom „Jacaranda FM” sposoby działania ichniejszych gangów złodziei samochodów.

Czasami znają cel i czekają na ofiarę na stacji benzynowej, ale w przypadku Fleursa było inaczej. Luke był już na stacji, kiedy sprawcy zobaczyli jego samochód. Dopiero wtedy stał się ich celem.

Piłkarz czekał na obsługę stacji, kiedy podjechało do niego białe BMW. Dwóch uzbrojonych mężczyzn wypadło z auta i wyciągnęło Luke’a z jego samochodu. Po chwili padł strzał, a sprawcy w okamgnieniu uciekli z miejsca zdarzenia. Dwudziestoczterolatka próbowano jeszcze ratować, bezskutecznie. Informacja o jego śmierci szybko stała się newsem numer jeden w kraju, choć podobne sceny to obrazek, do którego Republika Południowej Afryki niestety już się przyzwyczaiła. Od upadku apartheidu w 1994 roku zginęło już ponad pół miliona osób. Jeszcze większe wrażenie robi przeliczenie najnowszych danych na doby — w ostatnim czasie w RPA każdego dnia morduje się średnio 84 osoby.

Po okresie względnego spokoju i spadku, statystyki brutalnych przestępstw wystrzeliły tak, że liczba tragedii na południu Afryki przeraża każdego, kto zerknie w suche liczby. Globalny indeks pokoju umieszcza RPA na 130. miejscu w gronie 163 krajów. “Numbeo” wśród dziesięciu najbardziej niebezpiecznych miast świata klasyfikuje cztery południowoafrykańskie metropolie: Pretorię (2. miejsce), Durban (3.), Johannesburg (4.) oraz Porth Elizabeth (8.). Nieco dalej, ale wciąż wysoko, plasuje się Kapsztad (18.).

Reklama

Według szacunków ekspertów koszt przemocy w Republice Południowej Afryki stanowi równowartość 15% PKB kraju. W tym samym czasie mieszkańcy regularnie doświadczają przerw w dostawie prądu i wody; słuchają opowieści o bohaterach walki o wolność, dziś występujących raczej w roli skorumpowanych dygnitarzy; obserwują bezradność służb mundurowych oraz służby zdrowia i zastanawiają się, jak to możliwe, że ich rzeczywistość okazała się mieć niewiele wspólnego ze snem o wolności, którym karmili się wraz z rodzicami.

Republika Południowej Afryki i rozczarowanie wolnością. Dlaczego RPA jest w rozsypce?

Morderstwo Luke’a Fleursa to punkt wyjścia do opowieści o stopniowym gniciu państwa, które wciąż należy do grona najbogatszych w Afryce. Skarby RPA są jednak dostępne dla niewielkiej grupy uprzywilejowanych, która wyrosła wskutek prób zaprowadzenia równości. Miejscowi zaczęli ją nazywać wa-benzi, ludzie-Mercedesy, bo auta tej marki wyjątkowo przypadły do gustu nowej elicie.

Wa-benzi wykwitli na akcji afirmatywnej, której celem było wprowadzenie czarnoskórych do miejsc pracy dostępnych wcześniej jedynie dla białej części społeczności. Firmy mogły liczyć na benefity i ulgi za zatrudnianie, przykładowo, czarnych dyrektorów i szybko zorientowały się, że jeszcze większe korzyści uzyskają, stawiając na konkretne postaci związane z działaczami Afrykańskiego Kongresu Narodowego (partii Mandeli, która wygrała wybory – przyp.), ich przyjaciół oraz sojuszników. Efekt był odwrotny od zamierzonego: zamiast równości powstała grupa łudząco podobna do oligarchów, która dorobiła się na wywalczonej w bólach wolności.

Partyjniacy w Republice Południowej Afryki mieli wymarzone warunki do zagrabienia tego, co przez lata pozostawało dla nich niedostępne. Profesor Michał Leśniewski w odcinku podkastu „Podróż Bez Paszportu” poświęconego historii RPA, tłumaczył, że żaden inny scenariusz niż wyborcza dominacja AKN nie był możliwy. Partia Nelsona Mandeli była jedyną realną propozycją dla dominującej w kraju czarnoskórej ludności, która w dodatku chciała podziękować jej działaczom za wyzwolenie. Musiała wygrać wybory i nadal je wygrywa, wciąż na fali wdzięczności starszego pokolenia.

Mówiąc wprost: hulaj dusza, piekła nie ma. Politycy od początku wiedzą, że nikt nie rozliczy ich za wszelkie przewinienia, bo władza trafi wyłącznie w ręce ich kumpli. Jedyną karę mogli sprowadzić sami na siebie, kłócąc się wewnętrznie o wpływy. Na przestrzeni lat tak też się działo — frakcje powstawały i upadały, wszystko kręciło się wokół dostępu do skarbca. Ten jednak pozostawał w rękach jednej partii, której popularność z roku na rok spada, ale wciąż daleko jej do upadku czy utraty władzy.

Wojciech Jagielski, wybitny polski reportażysta, który na własne oczy oglądał upadek apartheidu i pierwsze wolne wybory w RPA, w gorzki sposób kwitował to, czym stała się AKN.

Reklama

Kongres stał się klasyczną partią władzy, nastawioną na rządzenie i korzyści z rządzenia. Mało kto się spodziewał, że partia odwołująca się do górnolotnych idei, przerodzi się w partię uwłaszczonych, skorumpowanych dygnitarzy. Z wolnością miały przyjść dostatek, godność, lepsze warunki życia, a skończyło się tylko na wolności — tłumaczył w podkaście „Tygodnika Powszechnego”.

Jeśli z czymś dyskutować, to tylko z tym, czy faktycznie było to tak niespodziewane. Dla ludu Republiki Południowej Afryki, który był wpatrzony jak w obrazek w Nelsona Mandelę i jego ziomków, z pewnością. Alastair Smith i Bruce Bueno de Mesquieta w znakomitej książce „Poradnik dyktatora, czyli o politycznych zaletach niegodziwości” objaśniają jednak mechanizm, który powtarza się na całym świecie. Według autorów władzę zdobywasz przede wszystkim dla siebie i swoich kolesi, nawet jeśli na sztandarach niosłeś hasła, które porwały tłum. Kiedy już ją zdobędziesz, najważniejsze jest to, żeby dowiedzieć się, gdzie bije źródło bogactwa, które później rozdzielasz tak, żeby jak najwięcej zyskać, jednocześnie nie narażając się na przesadny gniew pospolitego ludu, który mógłby doprowadzić do przewrotu.

Nowy porządek w Republice Południowej Afryki oznaczał zatrzymanie najważniejszych koncernów w rękach państwa, żeby obsadzić nimi swoich ludzi. Jagielski w licznych raportach wspomina nie tylko o wa-benzi, ale i o „czarnych diamentach”, jak nazywa się czarnoskórych dorobkiewiczów, którzy po obaleniu apartheidu wprowadzili się do dzielnic takich jak Sandton. Północna część Johannesburgu niegdyś należała do białej elity biznesu. Po 1994 roku z radością dołączyli do nich ci, którzy wcześniej nierzadko mieli nowych sąsiadów na muszce.

RPA to jeden z najniebezpieczniejszych krajów świata. Statystyki brutalnych przestępstw rosną

Gdzie w tym wszystkim morderstwo Luke’a Fleursa? Obrońca drużyny Kaizer Chiefs zginął z rąk dwóch czarnoskórych bandytów, ale gdy południowoafrykańskie media poinformowały o zatrzymaniu i pierwszych przesłuchaniach podejrzanych, w sądzie stawiło się sześciu rzezimieszków. Na zdjęciach pięciu z nich trzyma głowy między nogami. Nie mieli ochoty na konfrontację, której życzył sobie Theo, ojciec zastrzelonego piłkarza, który zabójcom wybaczył, ale liczył, że spojrzą mu w oczy.

Według lokalnej policji mordercy Fleursa należeli do większej, dobrze zorganizowanej grupy przestępczej trudniącej się kradzieżą samochodów. Funkcjonariusze twierdzą, że szóstka podejrzanych to jeszcze nie koniec i zapowiadają rozpracowanie całej szajki. Takich jak oni w RPA są jednak tysiące. „CNN” przed laty przygotowała reportaż o głośnym zamachu, w którym gang najpierw zablokował ruch na autostradzie, a potem wysadził furgonetkę przewożącą pieniądze. W materiale amerykańskiej stacji cytowany jest były członek podobnej grupy.

Byłem uzależniony od szybkiego zarobku. Za jedno „trafienie” członkowie grupy mogą zarobić około 18 tysięcy dolarów. Gang ma obserwatorów i strzelców po specjalistycznym przeszkoleniu wojskowym. Zespół uderzeniowy liczy od dziesięciu do piętnastu osób. Informacje i broń często zdobywaliśmy bezpośrednio od policji. Jest wielu skorumpowanych gliniarzy. Zbyt wielu — objaśniał.

Johannesburg, przedmieścia. Policyjny nalot na lokalną grupę przestępczą

Wojciech Jagielski cytuje badania, które dowodzą, że Republika Południowej Afryki trzy dekady po pierwszych wolnych wyborach jest krajem „o największych przepaściach społecznych, większych niż w Brazylii, Indiach czy Rosji”. Bezrobocie wynosi tam 32%, co pozwoliło prześcignąć Kiribati, które uplasowało się na końcu stawki (219. miejsce) w ostatnim „rankingu” CIA. Wśród młodzieży jest jeszcze gorzej: mówimy o 40% społeczeństwa bez stałego źródła dochodu.

Kradzieże oraz napady zyskują na znaczeniu jako sposób na łatwy zysk, ale żeby tak było, potrzebny jest jeszcze jeden element: niesprawny system sprawiedliwości. Gdy po kilku tygodniach od zdarzenia policja odnalazła rozebranego na części Volkswagena Fleursa i zatrzymała podejrzanych, dziennikarze robili wielkie oczy i pytali rodziców zamordowanego chłopaka, czy nie są zaskoczeni tempem działania służb.

Przywoływano znany przykład — dziesięć lat po morderstwie innego piłkarza, Senzo Meyiwy, sprawa nadal pozostaje niewyjaśniona. Siedmiokrotny reprezentant RPA został zastrzelony przez nieznanych sprawców, gdy był w szczycie kariery: właśnie miał za sobą cztery czyste konta z rzędu w narodowych barwach. Dekadę później śledczy są bliscy rozwikłania zagadki, bo coraz więcej klocków układa się nie po myśli jego ówczesnej partnerki, celebrytki Kelly Khumalo, którą oskarżono o zlecenie morderstwa, ale winni nadal pozostają wolni.

Rodzina Fleursa faktycznie ma szczęście, że sprawiedliwość w ich przypadku nie tylko może nadejść znacznie szybciej, ale że — prawdopodobnie — w ogóle nadejdzie. Według oficjalnych danych jedynie 2% podobnych kradzieży samochodów kończy się wyrokiem skazującym. Przestępcy są kreatywni i wszechstronni. Do uprowadzania aut stosują bomby benzynowe i mokry cement. Na drogach rozrzucają kolce i przeszkody. Podszywają się pod policjantów, którzy zatrzymują kierowców do rutynowej kontroli. Sytuacja posypała się do tego stopnia, że ubezpieczalnie zaczęły wykluczać ze swojej oferty modele, które najczęściej padają łupem złodziei, w tym inny produkt Volkswagena, popularnego Golfa.

Kradzieże to jedno, równie źle jest w przypadku poważniejszych przestępstw. W ostatnich latach mniej niż 20% spraw o morderstwo kończy się wyznaczeniem daty rozprawy. W takich okolicznościach kwitnie zuchwałość sprawców i rośnie liczba ofiar, także tych przypadkowych. Bezradność policji w tych sprawach prowadzi z kolei do samosądów. Raporty wskazują, że w latach 2020-2021 minimum 1350 ofiar zlinczowano w poszukiwaniu sprawiedliwości. To kolejna cegiełka, która pogrąża RPA, doprowadzając do normalizacji przemocy w społeczeństwie.

Zgnilizna policji w RPA. Korupcja i handel z gangami

Istnieje jednak i druga strona medalu. Republika Południowej Afryki, która jest bezpieczna, uśmiechnięta, otwarta dla świata. Turystyczna część kraju to fatamorgana dla każdego, kto wie, co dzieje się kilka przecznic dalej. Przychody z tego sektora stanowią ważną gałąź krajowej gospodarki, co prowadzi do paradoksów i kolejnych nierówności. SAPS, południowoafrykańska policja, ma wręcz przykaz, żeby pilnować przede wszystkim dzielnic wystawowych, które odwiedzają ludzie z całego świata.

W tym samym czasie przedmieścia pogrążają się w mroku. Dosłownie, gdy co rusz wyłączane jest światło, ale suburbia mają i inne problemy. Ograniczony dostęp do komunikacji miejskiej oraz edukacji sprawia, że młodzieży ciężej wyrwać się z trudnego środowiska. Nie znają innego świata niż ten, który ich otacza, a on obraca się wokół gangsterki.

Takie miejsca, poza przestępcami, kontroluje branża, która wyrosła, żeby załatać dziurę po wiecznie nieobecnych funkcjonariuszach. Prywatne firmy ochroniarskie zatrudniają około pół miliona osób, licencję wymaganą do pracy w tym zawodzie posiada ponad dwa miliony obywateli RPA. To szokujące dane, gdy weźmiemy pod uwagę, że w tamtejszej policji zatrudnienie znalazło… 150 tysięcy ludzi. Popularnym absurdem jest zatrudnianie ochroniarzy przez oddalone od miasta komisariaty, które potrzebują dodatkowego zabezpieczenia. Firmy te nierzadko wyręczają też policję, która przekierowuje na nie część podstawowych zadań.

W takich okolicznościach wdzięczność Theo Fleursa za to, że tak szybko schwytano morderców jego syna, dziwi nieco mniej. SAPS uchodzi za najbardziej skorumpowaną instytucję w kraju, zamiast dbać o bezpieczeństwo obywateli, sama przykłada rękę do wzrostu przestępczości. Zgnilizna moralna południowoafrykańskiej policji poraża. Funkcjonariusze nie tylko przyjmują łapówki, ale i pomagają w ucieczkach z więzienia. Błędy w sprawozdaniach finansowych wskazują, że w ciągu kilku lat w niewyjaśnionych okolicznościach rozeszło się ponad 50 milionów dolarów.

Komisariaty są zamykane z powodu zaległości w czynszu. Nie wszystkie posiadają sprawny sprzęt biurowy, taki jak telefon i drukarka.

W Gauteng, czyli regionie, który zajmuje się sprawą Luke’a Fleursa, jedna czwarta pojazdów jest niesprawna i niezdatna do użytku.

Krajowym władzom brakuje pieniędzy, żeby kupić wszystkim funkcjonariuszom nowe mundury. Część z nich trafiła zresztą do gangsterów.

W magazynach i archiwach zalegają próbki sprzed dziesięciu lat, które nadal nie zostały przebadane.

Niespełna dziesięć lat temu głośną sprawą była afera z udziałem dwóch policjantów, którzy sprzedali przestępcom ponad 5000 sztuk broni palnej.

Policja „zgubiła” blisko dziesięć tysięcy sztuk różnego typu amunicji, w tym granat ogłuszający.

Brutalna prawda jest jednak taka, że ci, którzy kombinują na boku, biorą przykład z góry. Jeszcze do niedawna krajem rządził Jacob Zuma, prezydent wywodzący się z partii Nelsona Mandeli, ale czynami przypominający raczej samozwańczego watażkę z najgorszych zakątków Afryki. Jego ośmioletnia kadencja doprowadziła do — cytując Wojciecha Jagielskiego — „zawłaszczenia państwa przed podejrzanych ludzi interesu, którzy wkradli się w łaski Zumy i jego dworu i przemienili ich w swoich dłużników”.

Jacob Zuma w sądzie

Jeszcze jako wiceprezydent, w 1999 roku, Zuma wplątał się w gigantyczny skandal korupcyjny związany z zamówieniem broni. W podejrzany deal opiewający na 320 milionów dolarów wliczony był między innymi zakup… okrętu podwodnego. Gdy Jacob dorwał się do władzy, popuścił wodze fantazji do tego stopnia, że okradł nawet Muammara Kaddafiego. Gdy libijski dyktator próbował uciec z kraju, głowa RPA w podzięce za wieloletnie wsparcie dla państwa, zaoferowała mu możliwość wywiezienia zgromadzonej fortuny.

Wkrótce potem ponad sześćdziesiąt przelotów pozwoliło przetransportować na południe kontynentu złoto, srebro, diamenty i miliardy dolarów w gotówce. Kaddafi miał jednak pecha, bo zginął, gdy pędził, żeby odebrać swoje bogactwa. Zamiast niego upomniała się o nie Libia i właśnie wtedy zorientowano się, że w powietrzu rozpłynęło się 30 milionów dolarów. Sprytny Zuma przywłaszczył sobie tę drobną kwotę i ukrył ją w swojej rezydencji. Śledczym, którzy prowadzili dochodzenie w sprawie, prezydent odmówił wstępu na posesję ze względów „bezpieczeństwa narodowego”.

Otrucie cyjankiem za ujawnienie politycznego-gangsterskiego układu

Czara goryczy i występków w końcu się przelała, Jacob Zuma został obalony, a jego następca, Cyril Ramaphosa, obiecał rozprawić się z nierządem oraz korupcją. Oskarżył nawet samego Zumę, ale był to ruch nierozsądny. Profesor Michał Leśniewski w podkaście „Podróż Bez Paszportu” wskazywał, że upadek apartheidu stworzył nową linię podziału. Wewnętrzny konflikt od 1994 roku opiera się na trybalizmie, a tak się składa, że skorumpowany prezydent reprezentował najliczniejszy lud południa Afryki — Zulusów.

Aresztowanie Jacoba Zumy doprowadziło do największych od lat 90. zamieszek, w których zginęło pół tysiąca osób. Wojciech Jagielski na łamach „Tygodnika Powszechnego” pisał, że Zulusi „zapowiadali, że unieruchomią cały kraj Zulusów, jeśli Zumie stanie się krzywda. (…) Polityczne protesty przerodziły się w grabieże. Tłumy zaczęły atakować, plądrować, podpalać sklepy z żywnością, odzieżą, elektroniką i alkoholem oraz całe galerie handlowe w okolicach największych miast prowincji, Durbanu i Pietermariztburga. Demonstranci unieruchomili dwie autostrady – N3 z Durbanu, największego portu południa Afryki, do Johannesburga oraz N2 z Durbanu do Richards Bay – a także zrabowali i spalili kilkadziesiąt ciężarówek”.

Sytuacja była tak zła, że władze posłały na protestujących wojsko. Ramaphosa dwoi się i troi, ale rozgardiasz panujący w kraju jest coraz trudniejszy do opanowania. Razem z protestami rosną w siłę lokalni nacjonaliści — w prowincji Zulusów zyskuje partia Inkatha, głowę podnoszą także Burowie. Poparcie Afrykańskiego Kongresu Narodowego jest najniższe od pierwszych wolnych wyborów, po raz pierwszy spadło poniżej 50%, a w zbliżających się majowych wyborach ma być jeszcze gorzej. Eksperci twierdzą, że partię trzyma przy życiu tylko aktualny prezydent. W chaosie rodzą się coraz to nowe absurdy, takie jak Przymierze Patriotyczne, któremu przewodzi były gangster: Gayton McKenzie.

Pospolity rabuś, który w przeszłości okradał banki, tłumaczy ludziom, że tylko on zapanuje nad wzrostem przestępczości, bo jako były złoczyńca najlepiej wie, jak zatrzymać dawnych „kolegów po fachu”. Ciężko odmówić mu logiki, ale mieszkańcom RPA nie jest do śmiechu, bo polityczne porachunki przybierają coraz mniej cywilizowane formy. Tak jak w przypadku Andre De Ruytera, którego oddelegowano do ogarnięcia kuwety w koncernie energetycznym „Eskom”, który uchodził za chlubę Afryki, gdy w prąd zaopatrywał głównie białą część populacji.

Państwowy gigant nie udźwignął produkcji prądu dla całego kraju, mimo że Republika Południowej Afryki węglem stoi. Zignorowano też alarmy, które wskazywały, że bez poważnych remontów prądu zacznie brakować już w 2007 roku. De Ruyter chciał nadrabiać stracony czas, ale szybko zrezygnował i nie wzbudziłoby to może sensacji, gdyby w przypływie szczerości nie udzielił wywiadu, który cytuje „Tygodnik Powszechny”:

Koncern, podobnie jak koleje, linie lotnicze czy poczta (wspominaliśmy, że rozsądniejsi wszelkie przesyłki w RPA załatwiają poprzez firmy kurierskie, bo inaczej paczki nie dotrą do adresatów? – red.) zostały opanowane przez przestępcze kartele powiązane z notablami z rządzącej partii. Kradną firmowe pieniądze, węgiel, olej napędowy, a nawet miedziane druty na przewody dla sieci energetycznych, przechwytują rządowe kontrakty, zawyżają ich wartość, a większość pozostaje wyłącznie na papierze. To dlatego dwie wybudowane za miliardy, największe na świecie elektrownie węglowe, oddano do użytku z wieloletnim opóźnieniem, a ledwie ruszyły, zaraz zaczęły się psuć.

Andre De Ruyter oskarżył polityków i policję o zmowę z gangsterami, a kilka godzin po złożeniu dymisji zasłabł w swoim biurze. Ktoś dosypał mu cyjanku do kawy.

W takich okolicznościach w morderstwie Luke’a Fleursa wiele osób widzi megafon, który pomoże nagłośnić wszelkie problemy. Tbo Touch, popularny południowoafrykański prezenter, skorzystał z okazji, zwracając uwagę na to, że państwo co i rusz odwraca wzrok od brutalnych zbrodni, które każdego dnia zdarzają się na ulicach RPA. Aktywiści i działacze społeczni apelują, żeby policja przestała jedynie reagować na przestępstwa, ale zaczęła im przeciwdziałać.

Mordestwa piłkarzy w RPA. Luke Fleurs kolejnym straconym talentem

Fleurs stał się soczewką, która skupia większe problemy. Afrykańczycy z południa mają dość tego, że co zdolniejsza młodzież albo z ich kraju ucieka, albo pada ofiarą podobnych zbrodni. Nie tak dawno temu Luke był uważany za zawodnika z ogromnym potencjałem. W 2020 roku „IFFHS” wybrał go do jedenastki największych talentów na Czarnym Lądzie. Spora część tego składu jest dziś w Premier League. Issa Kabore gra w Luton Town, Amad Diallo w Manchesterze United, Mohammed Kudus w West Hamie, Hameda Traore Bournemouth wypożyczyło do Napoli, a kumpel Luke’a z kadry, Lyle Foster, jest w Burnley.

Środkowy obrońca nie rozwijał się aż tak dobrze, ale nie był zupełnym anonimem. Został wybrany młodym talentem roku w rodzimej lidze. Kilka miesięcy temu w końcu zrealizował marzenie o transferze do Kaizer Chiefs, najpopularniejszego klubu w kraju i jednej z najbardziej znanych ekip na całym kontynencie. AmaKhosi interesowali się nim od dawna, ale dopiero gdy Fleurs rozwiązał kontrakt z SuperSport United, zdecydowali się zgarnąć go do siebie. Mimo pełnej kadry zaproszono go na testy, na których oczarował trenera i władze klubu.

Nie chodziło mu o pieniądze, kochał ten klub. Dziękował Bogu, że do nas trafił. Bardzo rzadko spotyka się osoby, które łączą takie podejście z umiejętnościami. Ciężko trenował, modlił się, wspierał kolegów z zespołu — mówili działacze Kaizer Chiefs.

Luke Fleurs miał zadebiutować w nowych barwach lada moment, w meczu z Chippa United. Wszystko było zaplanowane, potwierdził to szkoleniowiec zespołu. Na trybunach pojawiłaby się jego rodzina, której piłkarz był wyjątkowo oddany. Clayton Daniels, jego wieloletni kolega z zespołu SuperSport United, opowiadał, że Fleurs odkładał pieniądze, żeby kupić rodzicom mieszkanie.

Zbrodnia sprawiła, że mecze w Republice Południowej Afryki poprzedza minuta ciszy, Mnożą się różne dedykacje i hołdy oddawane Fleursowi. Chief zapowiedzieli już, że zrobią wszystko, żeby nagłośnić sprawę, pomóc w walce z przestępczością. Klub zastrzegł numer obrońcy i wyznaczył miejsce w szatni, które na zawsze pozostanie puste. AmaKhosi podkreślali, że jeszcze nigdy nie spotkała ich taka tragedia.

Luke Fleurs po transferze do Kaizer Chiefs

Faktycznie, żaden piłkarz Kaizer Chiefs nie został zamordowany, gdy był czynnym zawodnikiem klubu. Zdarzyło się jednak zabójstwo zawodnika, który zawiesił już buty na kołku. Marc Batchelor założył firmę ochroniarską i wkurzył wielu ludzi. Jego zeznania pomogły pogrążyć Oscara Pistoriusa: Batchelor opowiadał przed sądem o wybuchach agresji wielokrotnego mistrza olimpijskiego oraz pogróżkach, jakie od niego otrzymywał. Zastrzelono go jednak z innego powodu, ścigał dłużników, także z przestępczego półświatka. Świadomie wystawił się na niebezpieczeństwo, w przeciwieństwie do wspomnianego już Senzo Meyiwy.

Zupełnie przypadkową ofiarą był natomiast Oshwin Andries, którego zamordowano tuż przed dwudziestymi urodzinami. Młodzieżowy reprezentant RPA został wielokrotnie dźgnięty nożem w knajpie, w której świętował z przyjaciółmi. W lokalu wywiązała się sprzeczka, Andries rzucił jakimś żartem, który wywołał furię u agresora. Jego przypadek dowodzi zepsucia wszelkich państwowych instytucji. Poważnie rannego chłopaka nazajutrz wypisano ze szpitala, a gdy jego stan zdrowia się pogorszył, nie zdążył z powrotem do niego dotrzeć. Zmarł w rękach matki, która próbowała ratować syna.

Andriesowie nie mają tyle szczęścia, ile Fleursowie. Morderca ich syna pozostaje nieuchwytny, choć to chyba za duże słowo. Mężczyzna, który dźgnął Oshwina, już dwukrotnie oddał się w ręce policji w obawie przed samosądem sąsiadów, którzy grozili mu śmiercią. Nie został jednak zatrzymany, nie postawiono mu żadnych zarzutów. Matka ofiary nic z tego nie rozumie.

To nienormalne, policja podchodzi do śledztwa w sprawie morderstwa nonszalancko, jakby życie mojego dziecka nie miało znaczenia, jakby było tylko statystyką.

Luke Fleurs i Oshwin Andries mogli w przyszłości stworzyć duet stoperów w reprezentacji Republiki Południowej Afryki, która po okresie posuchy właśnie zdobyła medal kontynentalnego czempionatu. Ale nie stworzą. Stali się kolejnymi przypadkowymi, niewinny ofiarami kraju, który coraz bardziej rozczarowuje swoich obywateli.

W RPA jedna trzecia osób w wieku 18-30 lat nie tylko nie chodzi na wybory, ale nawet nie rejestruje się jako wyborcy. Wojciech Jagielski smutno zauważa, że tym samym młode pokolenie dobrowolnie odrzuca prawo głosu, o które przez sto lat walczyli ich poprzednicy, na czele z Nelsonem Mandelą.

Nie oni pierwsi i nie ostatni dowiedli, że znacznie łatwiej jest burzyć niż budować.

WIĘCEJ O REPUBLICE POŁUDNIOWEJ AFRYKI:

SZYMON JANCZYK

fot. Kaizer Chiefs, Newspix

źródła: „Tygodnik Powszechny”, „Podróż Bez Paszportu”, „CNN”, „Wikipedia”, południowoafrykańskie media

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Inne kraje

Komentarze

69 komentarzy

Loading...