Reklama

Jak futbol wyzwala Kolumbię z odoru kokainy, krwi i wojny

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

09 stycznia 2024, 16:03 • 15 min czytania 17 komentarzy

Cazuca ponoć rzadko pada sakramentalne „plata o plomo”. „Srebro albo ołów” to hasło z minionych już czasów Pablo Escobara. W tej części Kolumbii dzieciaki dziurawią ludziom łby i klatki piersiowe na zlecenia drobnych gangusów. Najczęściej biorą za to marne czterdzieści dolarów. – Co poczułeś, kiedy przyjechałeś tu pierwszy raz? – pytam Andresa Wiesnera, założyciela fundacji Tiempo de Juego. – Siedemnaście lat temu doznałem uczucia wszechobecnej beznadziei – odpowiada Kolumbijczyk. A potem wymyślił, że Cazucę z odoru kokainy, krwi i wojny wyzwolić może tylko piłka nożna. 

Jak futbol wyzwala Kolumbię z odoru kokainy, krwi i wojny

Obrazki z Al Jazeery. Julio Pinilla wychodzi z chatki. Widok z góry na Cazucę, slums składający się na coś pomiędzy okopu i zbocza, napakowany chałupkami z blachy i desek, wyrośniętymi z kurzu i pyłu, idealnie egalitarnymi w najgorszym tego słowa znaczeniu. Szczupły chłopak na plecy zarzucił plecak, do sznurka przywiązał korki, ubrany jest w komplet meczowy Tiempo de Juego. Na boisku spotyka Wiesnera. I mnóstwo innych, młodszych dzieciaków z Cazuca. 

Jeśli każdy z tych dzieciaków zamieni pistolet na piłkę, ta dzielnica zmieni się na lepsze – mówi Pinilla przed kamerą Al Jazeery.

Andresa Wiesnera łapię na telefon przed londyńską premierą jego dokumentu o Tiempo de Juego, pięć tysięcy kilometrów od Kolumbii.

– Z czego siedemnaście lat temu wynikało to poczucie beznadziei po wizycie w Cazuce? – pytam. 

Reklama

Wiesner: – Dzieciaki miały za dużo wolnego czasu. To był największy problem, bo nie wiedziały, co z tym wolnym czasem robić. Żeby dostać garść pesos, wpadały w system dilerki albo gangsterki, pilnowały ulic, wdawały się w bójki, szmuglowały narkotyki. Pomyślałem sobie, że jednym sposobem na stworzenie tu jakiekolwiek zwartej społeczności jest pokazanie im, że w piłkę nożną gra się razem. 

Brudna woda

W 1999 roku gazeta „El Tiempo” alarmowała, że do kilkudziesięciu tysięcy mieszkańców slumsów Cazuca płynie zanieczyszczona, „czarna” i „spieniona” woda. Nikogo jednak dramat zapomnianego przez boga i bogaczy zakątka Kolumbii specjalnie nie obszedł, bo Cazuca zawsze była zakątkiem zapomnianym przez boga i bogaczy. Martin Caparros pisze w „Ñameryce”, że to miejsce nasiąknięte zgnilizną przemocy. 

Kolumbię przez pięćdziesiąt dwa lata toczył rak wojny domowej. W konflikcie zbrojnym udział brały rząd, partyzantka i grupy paramilitarne, do tego wszystko napędzał jeszcze handel narkotykami. Przytomnie nie tak dawno diagnozowała Doma Matejko w Tygodniku Powszechnym”, że tam nie ma dobrych i złych, są tylko rodziny ofiar i oprawcy”, bo w wyniku walk, starć, akcji, morderstw i egzekucji przez pięć dekad zginęło łącznie aż 260 tysięcy cywilów. Wciąż zresztą nie jest spokojnie, czego najlepszym uprowadzenie rodziców Luisa Diaza, gwiazdora Liverpoolu i reprezentacji Kolumbii, przez członków Armii Wyzwolenia Narodowego (ELN), jednej ze stron krwawego sporu. 

„Ñameryce” czytamy: „Cazuca została założona pod koniec lat sześćdziesiątych i rozrosła się wraz z napływem rodzin, które uciekały przed przemocą – które przestawały ją stosować albo nadal ją stosowały. Przybywali tu eks-partyzanci i byli członkowie formacji paramilitarnych oraz partyzanci i członkowie formacji paramilitarnych, a także ich ofiary: tysiące ludzi poszukujących w mieście pracy albo chociaż szansy na pozostanie przy życiu. Każdy zajmował ziemię, jaką mógł: niektórzy wyrywając ją siłą, inni płacąc fałszywym deweloperom, którzy zwykle oszukiwali ich fałszywymi papierami. W ten sposób powstały przestrzenie bez żadnego planu ani usług, ani bezpieczeństwa, bez pracy, gdzie żyć można tylko z nieformalnej gospodarki, mniej więcej legalnej, albo z zatrudnienia, które wymaga godzin podróży dziennie w okropnych środkach transportu. Przez dwadzieścia lat Cazuca przekształcała się w miszmasz, gdzie żyje ponad sto tysięcy ludzi. Tutaj – i w sąsiednich komunach jak Cidudad Bolivar – przemoc zawsze była bezwzględna. Kiedy partyzanci i bojówki paramilitarne przestały działać, została młodzież przyzwyczajona do broni, bez wielkiego przywiązania do życia, bez wyjścia. Teraz dilerzy wykorzystują dzieciaki, żeby przeganiały każdego rywala z terenu uważanego za własny. Ten teren to kilka przecznic, wąwóz, wejście do dzielnicy. Cazuca jest przede wszystkim kanałem przerzutowym narkotyków ze wsi do centrum, a chłopaki pracują jako muły, przenoszą je w kieszeniach.

Do takiej dzielnicy przyjechał Andres Wiesner. Na początku XXI wieku był zdolnym dziennikarzem tygodnika Semana”. Po latach w ramach wykładu na TEDx powie, że Cazuca wydała mu się ucieleśnieniem i kumulacją całego zła Kolumbii. 

– Taka jest prawda?

Reklama

Wiesner: – Karabiny, pistolety, guerrilleros, paramilitaryści, partyzanci, gangi, dragi, dilerka, gwałty, przedwczesne ciąże, morderstwa zlecane przez bandytów dzieciakom za drobniaki. To problem całej Kolumbii w ostatnich kilkudziesięciu latach. Źle się działo, wskaźniki przemocy i morderstw tu szalały, ulice nie były bezpieczne i wciąż bezpieczne nie są, tak jest w całym kraju, ale faktycznie to Kolumbia w soczewce.

– To bardzo biedne miejsce?

Wiesner: – Bardzo biedne, bardzo biedne. Tak, że sobie nie wyobrażasz jak biedne. 

Człowiek nie jest „jednorazówką”

Wiesner: – Gangsterka była właściwie jednym zajęciem, które taki dzieciak stąd mógł podjąć. Tylko tak młodzi mogli zarobić. Pieniądze nęciły, nawet te brudne. Nimi zdobywałeś uznanie kobiet, motocykle, samochody.

– To głównie pogoń za statusem i sukcesem?

Wiesner: – Wszędzie otaczają ich dilerzy, bandyci, złodzieje, atrakcyjnie jest w tej okolicy być najgroźniejszym „skurwielem”, po prawdzie: kult „macho”, statusu „bad boya” jest niesamowicie rozpowszechniony. W Tiempo de Juego pokazujemy dzieciakom bardziej cywilizowaną drogę. Ludzie, którzy prowadzą zajęcia, uczą się, mają dyplomy, pracują, podróżują, są liderami w nowym tego słowa znaczeniu dla tych nastolatków.

„Ñameryce”, gdzie pierwszy raz przeczytałem o Tiempo de Juego, opisane są dwie historie zdeprawowanych dzieciaków ze slumsów Cazuca. Jest transseksualista Dilan, kiedyś dziewczynka Carol, której prababcia trudniła się handlem narkotyków, babcię przymknęli do więzienia za kradzieże, matka i siostra zginęły w jakichś gangsterskich porachunkach, a ona sama wylądowała w poprawczaku, bo kumpel w jej towarzystwie i bez wyraźnego powodu zastrzelił nieznanego sobie kierowcę busa. Jest też Pais, lokalny młodociany „hura bura szef podwóra”, który tak fikał, że doigrał się kulki. Dilan wyszedł na prostą, zaopiekował się osieroconym przez rodzinne tragedie siostrzeńcem, Pais zaś…

W 2009 roku w Guardianie ukazał się artykuł „Patologia dzieci ulicy we współczesnej Bogocie”, w którym czytamy o wychudzonych kilkulatkach i kilkunastolatkach zakopanych w śmieciach i syfie, grzebiących w koszach, wciskających turystom szlugi i losy na szemrane loterie, latających z bronią, zażywających narkotyki, przede wszystkim „wąchających klej”. W Kolumbii mówią na nich pogardliwie – „los desechables”, czyli „spisani na straty”, „ludzie jednorazówki”, jakoś tak.

Cazuca to prawdopodobnie najbiedniejsza część Bogoty. Dlatego też jej upiorny obraz tak bardzo poruszył Wiesnera. Dziennikarz postanowił, że po napisaniu artykułu dla tygodnika Semananie porzuci tego miejsca. Niedługo później znów przyjechał do slumsów Cazuca, żeby namawiać dzieci ulicy do gry w piłkę. Ciągle się uśmiecha, z natury jest wesoły i entuzjastyczny, nienachalnie komunikatywny, do tego posiada naturalny dar perswazji, więc kopały z nim coraz większe tłumy „los desechables” – najpierw dwadzieścioro czy pięćdziesięcioro dzieciaków, później sto, dwieście, trzysta, pięćset, aktualnie zaś ponad sześć tysięcy. Po drodze narodziła się fundacja Tiempo de Juego, co tłumaczy się prosto – „Czas Gry”. 

– Masz jakąś ulubioną historię wyciągniętego z ulicy „los desechables”?

Wiesner: – Pewien chłopak urodził się w bardzo odległej, zapuszczonej, wiejskiej części Kolumbii. Tam też zginął jego ojciec. W Cazuce wplątał się w brudne sprawy. Prawie trafił do gangu. W międzyczasie jednak zaczął ze mną kopać piłkę. Zapisał się do Tiempo de Juego. Rósł wraz z naszą fundacją. W pewnym momencie został jednym z jej liderów. Po wszystkim otrzymał stypendium, dostał się na uniwersytet i zaczął studiować wychowanie fizyczne. 

– Na wykładzie TEDx mówiłeś, że niewielu ludzi z Cazuca posiada jakiekolwiek poważne wykształcenie. 

Wiesner: – Tak, tym bardziej to niesamowita historia. Do tego on studiował nie w Kolumbii, a w Hiszpanii, gdzie fundacja Barcelony zatrudniła go, żeby pomagał poprawiać jakość życia dzieci i młodzieży znajdujących się w trudnej sytuacji poprzez futbol, używając metodologii praktykowanej również przez Tiempo de Juego. Najlepsze, że po latach wrócił do Cazuca, został trenerem i dyrektorem sportowym stworzonego przez nas zespołu Tiempo de Juego, który rozgrywa mecze po całym świecie. Razem spełniamy marzenia, jest w tym coś perfekcyjnego, prawda?

Ręka zza grobu

W Kolumbii był już taki jeden, który za pomocą futbolu zmieniał bieg historii. Nazywał się Pablo Escobar. „Forbes” umieszczał go na siódmym miejscu w zestawieniu najbogatszych ludzi świata, bo dziennie do samych Stanów Zjednoczonych eksportował piętnaście ton kokainy, na czym zarabiał setki milionów dolarów tygodniowo. W szczytowym okresie swoich rządów „El Patrón” mógł pieniędzmi palić w piecu, co też zresztą robił, chociażby kiedy jego córce było zimno po nagłej zmianie kryjówki.

To za jego czasów Kolumbia rządziła się prawami „plata o plomo”. Krew ciekła po ulicach po kulach wystrzelonych z pistoletów jego „sicarios”. Wysadzał samoloty. Burzył domy i bloki. Przeprowadzał zamachy na instytucje publiczne. Korumpował policjantów, prokuratorów, śledczych, sędziów, polityków. Wielu z nich zabił. Palił dowody. W 1991 roku, u szczytu jego konfliktu z władzami, w Medellin odnotowano prawie sześć i pół tysiąca morderstw. Gdy dopaść mogli go Amerykanie, poszedł na układ i pozwolił „uwięzić się” w twierdzy La Catedral, którą zaprojektował sobie jak willę, dobrał strażników i w luksusowych warunkach wciąż zarządzał kartelem. Na jego zaproszenie przyjechał tam nawet Diego Maradona, który twierdził, że nigdy wcześniej ani później nie widział tak wielu pięknych kobiet w jednym miejscu jak na imprezie u Escobara.

Przede wszystkim jednak Argentyńczyk do La Catedral przybył, żeby wziąć udział w urządzonym po przyjacielsku sparingu. Bo Escobar kochał piłkę nożną. Zbudował potęgę Atletico Nacional. Rywalizował tym samym z Jose Gonzalo „El Mexicano” Rodriguezem i jego Millonarios, a przede wszystkim z braćmi Orejuela, bossami równie krwawego kartelu z Cali, rządzącymi Americą de Cali. Juan Jose Bellini, w latach 1992-1995 prezes Kolumbijskiego Związku Piłki Nożnej, powie po latach, że lokalny futbol nigdy nie wyrósłby ponad przeciętność, gdyby nie hojny strumień narkopieniędzy.

W 2018 roku Jakub Białek i Mateusz Koszela pojechali do Medellin, gdzie ruszyli śladami Pablo Escobara. Pisali tak: „Liga została zdominowana przez narkobosów, którzy utworzyli sobie w niej kolejne poletko do rywalizacji. Już nie liczyło się tylko, kto położy większą łapę na rynku narkotyków, kto ogarnie lepsze miejsca zbytu, ale i kto zajmie na koniec wyższe miejsce w tabeli. Pal licho, gdyby to była sportowa rywalizacja. Narkobosowie przenieśli praktyki z ulicy na stadiony piłkarskie.

1989 rok, mecz Atletico – America. Zespół Escobara przegrywa u siebie 2:3, po raz kolejny tracąc szansę na mistrzostwo, po jakie od pięciu lat w cuglach sięga America. Spotkanie życiem przypłacił sędzia, Alvaro Ortega. Gdy słyszało się od ludzi Escobara propozycję „srebro albo ołów”, brak odpowiedzi (jednoznaczny z ołowiem) był najwyższą możliwą lekkomyślnością. Liga została od razu przerwana, Atletico odpaliło jednak wyższy bieg w Copa Libertadores, które wygrało po rzutach karnych z paragwajską Olimpią Asuncion. Liga dla Ameriki, ale przynajmniej na zagranicznej arenie udało się utrzeć nosa.

Inny z sędziów, Juan Bava, dostał bańkę dolarów za wydrukowanie meczu. W wywiadzie telewizyjnym przyznał, że mecz został posędziowany uczciwie, ale gdyby Atletico remisowało w dziewięćdziesiątej minucie, sam strzeliłby piłkę prosto do siatki. Gdy Daniel Cardellino sprzedał informację o ustawionym meczu, chwilę później go otruto. Co z meczem? Zero kar, zero wykluczeń, zero konsekwencji. Po prostu powtórzono spotkanie”.

I na tym kulcie rządów „skurwieli”, „macho” i „bad boyów”, gdzie gangsterzy są bezkarni, grzechy nagradzane, a reszta to „los desechables” wyrastały dzieciaki z Tiempo de Juego. 

Samobój

Po śmierci Pablo Escobara zrobiło się jeszcze bardziej krwawo. Kartele tłukły się o wpływy na ulicach Bogoty i Medellin, a złote pokolenie piłkarzy reprezentacji Kolumbii szykowało się do wyjazdu na mistrzostwa świata w Stanach Zjednoczonych. To miał być czarny koń i poważny kandydat do medalu. Andres Escobar, w żaden sposób niespokrewniony z „El Patronem”, mówił tylko, że w takich okolicznościach „ciężko skupić się na robocie”. Od kolejnego sezonu miał grać w Milanie, wcześniej – podobno z grzeczności, ale jednak – bywał na imprezach Pablo jako zdolny obrońca Atletico Nacional.

Kolumbia totalnie położyła mundial. Po porażkach 1:3 z Rumunią i 1:2 z USA błyskawicznie znalazła się za burtą. Nic jednak dziwnego, skoro drużynę „Los Cafeteros” molestowali zaplątani w sidła bukmacherki gangsterzy. Kadra zaliczyła turniejowy falstart, więc Luisowi Herrerze porwano syna, Gabriel Gomez odebrał telefon ze słowami „jeśli dziś zagrasz, zginiesz”, selekcjoner Francisco Maturana przyznawał bezradnie, że przez to nie mógł skorzystać z usług jednego ze swoich kluczowych piłkarzy, a Faustino Asprilla na murawę wychodził zapłakany.

W meczu z gospodarzami pierwszego i ostatniego samobója w karierze wstrzelił wspomniany Andres Escobar. W dokumencie „Dwóch Escobarów” jego siostra opowiada, że jej mała córeczka na ten widok zareagowała przerażeniem: „mamusiu, teraz zabiją wujka”. Ta uspokajała ją ponoć, że nic takiego się nie stanie, bo w Kolumbii wciąż „wujka” kochają, zresztą on sam przekonywał w „El Tiempo”, iż „życie nie kończy się na samobóju”. Nic bardziej mylnego. Dziesięć dni później sześć kul przeszyło jego ciało na terenie klubu El Indio Bar w Medellin. Na pewno chodziło o przepychanki wokół samobója z USA. Plotka – nieprawdziwa – głosiła nawet, że morderca po każdym wystrzale krzyczał „gol”. Do zabójstwa przyznał się Humberto Castro Munoz, kartelowy ochroniarz, który najpewniej wziął na siebie winę kogoś większego i poważniejszego. Na pogrzeb Escobara przyszło sto dwadzieścia tysięcy osób. Munoz z pierdla wyszedł po zaledwie jedenastu latach.

Freebet 200 zł za gola Legii!Freebet 200 zł za gola Legii!

Freebet 200 zł za gola Legii!

  • Załóż konto w Fuksiarz.pl przez poniższy przycisk
  • Wpłać min. 50 zł i postaw dokładnie 2 zł na gola Legii w meczu Legia – Raków (Typ zakładu: Legia Warszawa strzeli gola – tak)
  • Trafiłeś kupon? Poza wygraną zgarniasz freebet 200 zł!

18+ | Graj odpowiedzialnie tylko u legalnych bukmacherów. Obowiązuje regulamin.

Gdy „Los Cafeteros”  po dwudziestu latach dorobili się kolejnego złotego pokolenia piłkarzy, od razu widać było, jak poharatana wojną domową i narkotykową jest współczesna Kolumbia. Ojciec Juana Fernando Quintero zniknął bez śladu, gdy chłopiec miał dwa lata. Piłkarz Racing Club, niegdyś zaś zawodnik FC Porto, pisał swojego czasu na Twitterze, że „to największe cierpienie jego życia”. Prosił też o spotkanie z generałem Eduardo Zapateiro, w czym pomóc obiecał mu nawet były prezydent Ivan Duque. Powód? W krwawych latach dziewięćdziesiątych ojciec Quintero zaciągnął się do batalionu stacjonującego w dżungli na granicy Kolumbii i Panamy, gdzie aż paliło się między siłami rządowymi, partyzantami a przemytnikami narkotyków. Zapateiro był tam jednym z przywódców. Część żołnierzy pamiętało, że ojca Quintero odesłał z powrotem do Medellin. Generał twierdził, że samolotem. Żołnierze, że busem, co równało się z misją samobójczą. Tak czy inaczej, człowieka nikt nigdy już więcej nie widział. I nie zobaczy.

Równie wielka tragedia spotkała Juana Cuadrado. Tatę jacyś bandyci zastrzelili na jego oczach. On sam zdążył wślizgnąć się pod łóżko. Widział jak ojciec osuwa się na ziemię, jak broczy krwią, został z matką. Po latach członkowie jego rodziny będą mówić, że choć zawsze chodził brudny, przy pakowaniu bananów pracował o wiele wcześniej niż powinien, a dorastanie w okolicy pełnej handlarzy narkotyków musiało zostawić ślad na jego psychice, to wyrósł na „twardego człowieka”. Upiorne zrządzenie losu, że Quintero i Cuadrado wychowywali się na obiektach, które… w dobroczynnym geście zasponsorował Pablo Escobar, który działał na rzecz najbiedniejszych z rozmachem, jakiego mógł pozazdrościć rząd, za jego sprawą powstawały szpitale, szkoły, domy, całe osiedla i właśnie boiska.

Uzdrawianie

Ten kraj ma mnóstwo problemów. Aż pięć milionów osób dotyka tam kryzys bezdomności. Dopiero w grudniu 2023 roku partyzancka Armia Wyzwolenia Narodowego zgodziła się zaprzestać porywania ludzi dla okupu. Wskaźnik zabójstw waha się między 22 a 26 morderstwami na 100 tysięcy mieszkańców, co jest najlepszym wynikiem w kolumbijskiej historii, ciągle jednak zalicza czwarte pod względem powierzchni państwo Ameryki Południowej do grona najniebezpieczniejszych zakątków świata.

Kolumbia wciąż pozostaje też globalnym numerem jeden w produkcji kokainy, która stała się jej głównym towarem eksportowym, wyprzedzając ropę. Roczny przychód z narkobiznesu przekracza już dwadzieścia miliardów dolarów, czyli dziesięć razy więcej niż dekadę temu. Prezydent Gustavo Petro nawet nie próbuje ukrywać, że w jakikolwiek sposób go to rusza. 63-letniemu politykowi się to podoba. I to dopiero absurd.

Tymczasem Andres Wiesner próbuje udowodnić Kolumbii, że istnieje sensowna alternatywa. W ramach Tiempo de Juego założył dom kultury, w którym odbywają się zajęcia ze sztuki, muzyki, filmu, fotografii, dziennikarstwa, literatury, tańca, gotowania czy obsługi komputera. Wiesner, przy udziale współpracowników i podopiecznych, kręci o tym dokumenty. Dużo gra się też tam w piłkę, zawsze na zasadach Futbolu dla Pokoju – drużyny po siedem osób, w tym przynajmniej dwie dziewczyny, gole nie są wcale najważniejsze, po ostatnim gwizdku rozpoczyna się dyskusja, kto i dlaczego najbardziej zasłużył na zwycięstwo. Inicjatywa powstała w hołdzie Kolumbii dla Andresa Escobara.

Wiesner: – Promujemy równość. Od początku chętnych błyskawicznie przybywało. Dołączali do mnie przyjaciele, sponsorzy zafundowali najróżniejsze rzeczy, od ubrań po pojazdy. Pamiętam, że już przy dwustu dzieciakach martwiłem się, że możemy nie podołać, przy czterystu zaś kumpel powiedział mi: „Nie dam już z tym rady!”. Trzeba mieć dużo cierpliwości. Żeby też właściwie zrozumieć skalę, w ramach piekarni La Jugada, zapewniającą części naszych podopiecznych stabilną pracę, wydajemy pięć tysięcy przekąsek tygodniowo.

W swoich filmach dokumentalnych opowiadasz brutalne historie, ale zgaduję, że to tylko malutka część wszystkich tragicznych, pokręconych, dziwacznych opowieści tych dzieciaków.

Wiesner: – Wcale nie, mnóstwo tych historii jest niesamowitych, ale nie jakichś tragicznych. Prawie wszyscy trafiają do nas z bardzo biednych rodzin, ale nie oznacza to, że każdy musiał przeżyć w życiu coś dramatycznego czy też wyrwać się z domu pełnego przemocy. 

Może nie każdy, ale…

Wiesner: – Tak, wielu podopiecznych Tiempo de Juego dotknęło przemocy albo jej doświadczyło. Jeszcze raz jednak: nie wszyscy, naprawdę. Dzieciaki nam ufają, bo znajdują bezpiecznie miejsce, tu mogą zapoznać przyjaciół, całkowicie bezkarnie się wyrażać. Zyskać dzieciństwo. Chcą być częścią czegoś większego. Prawie wszystkie. Rzadko zdarza się przypadek nieufny. Nie musimy siłą ściągać ich z ulicy. 

– Piłka nożna naprawia świat?

Wiesner: – Zbawia, naprawia, to cały sens Tiempo de Juego. Piłka nożna jest narzędziem do ratowania ofiar przemocy. Przecież trafiają do nas przede wszystkim dzieciaki, które nie znają rzeczywistości innej niż piekło ulicy, nie potrafią nawet poprosić o pomoc. Muszą wiedzieć, że jest na świecie jakaś alternatywa dla nienawiści, morderstw, bijatyk, kradzieży, narkotyków, gangsterki, tego całego paskudnego zła. Podróżujemy więc po różnych krajach z naszym dokumentem, żeby udowodnić, że grzechem byłoby futbolu nie wykorzystywać do celu szczytniejszego niż samo kopanie piłki. 

– Czujesz się czasami jak anioł stróż?

Wiesner: – Może nie jak anioł stróż, ale pewnego rodzaju przewodnik? Człowiek, który może ukrócić ich cierpienie? Marzę czasami, żeby rząd Kolumbii promował naszą metodologię wyciągania dzieciaków z biedy i gangsterki. Pracujemy tylko z sześcioma tysiącami, a takich może być jakieś dziesięć milionów. Nie wiem, czy to możliwe, ale moglibyśmy chociaż spróbować. 

***

Kiedyś na śmierdzącej marihuaną ulicy w Barcelonie zapatrzyłem się na witrynę sklepu z koszulkami z podobizną Pablo Escobara.

– Co tak się gapisz? Nie wiesz, kto to? Escobar to taki Messi z Kolumbii! – krzyknął sprzedawca.

Ciekawe, co powiedziałby, gdyby zamiast serialu „Narcos”, obejrzał dokument o Tiempo de juego i poznał Andresa Wiesnera.

Czytaj więcej o Kolumbii:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka ręczna

Thriller w Lidze Mistrzów! Kielczanie odpadają po rzutach karnych

redakcja
2
Thriller w Lidze Mistrzów! Kielczanie odpadają po rzutach karnych

Piłka nożna

Francja

Marcin Bułka nominowany do nagrody najlepszego bramkarza ligi francuskiej

Damian Popilowski
0
Marcin Bułka nominowany do nagrody najlepszego bramkarza ligi francuskiej

Komentarze

17 komentarzy

Loading...