Nie pokonał go kryzys gospodarczy i ekonomiczny kraju. Nie zachwiało nim trzęsienie ziemi obnażające skrzętnie ukrywane słabości rządu. Nie dał się prognozom i sondażom, które mówiły o nieuchronnie zbliżającej się porażce w wyborach. Recep Tayyip Erdogan zaprosił najważniejszych polityków i działaczy do swojego ogródka. Podczas finału Ligi Mistrzów w Stambule urządził sobie defiladę zwycięstwa, choć ważniejsza odbędzie się w 2032 roku, kiedy nad Bosforem w końcu odbędzie się duża piłkarska impreza.
Stworzyć imperium — to największe marzenie Erdogana, który od dwóch dekad rządzi Turcją. W 2023 roku mieliśmy oglądać efekty jego dzieła. Kraj ze stolicą w Ankarze miał do tego momentu stać się globalnym gigantem oraz religijnym i kulturowym liderem regionu. Zamiast tego mogliśmy być świadkami efektownego zwinięcia się projektu ottomańskiej Turcji Erdogana.
Nigdy nie mówiło się tyle o możliwej porażce AKP, partii, której Recep przewodzi. Cztery lata temu rząd stracił Stambuł — po długiej dominacji konserwatystów władzę w najważniejszym mieście Turcji przejęła opozycja. Od dwudziestu czterech miesięcy popularność Erdogana leciała na łeb, na szyję. Sondaże wskazywały na wzrost jego największego rywala — Kemala Kilicdaroglu.
A potem przyszedł dzień głosowania i Recep Tayyip Erdogan zrobił to, co zawsze. Wygrał. Wciąż może snuć plany o imperium. Finał Ligi Mistrzów w Stambule wykorzysta do lobbowania za tym, żeby nad Bosfor sprowadzić nie tylko jeden, nieważne, że najważniejszy, ale jednak tylko jeden, mecz piłkarski. Prezydent kraju co rusz zgłasza się po więcej. Chciał organizować EURO, mistrzostwa świata i igrzyska olimpijskie. O te pierwsze ubiegał się tyle razy, że Turcja stała się żartem.
Recep zamknął jednak usta szydercom. Posprzątał własne podwórko, utrzymał władzę na kolejne lata, a ojczyźnie zapewnił europejski czempionat w 2032 roku, do spółki z Włochami. Cztery lata po tym, jak końca dobiegnie enta kadencja jego rządów.
Recep Erdogan – pan życia i śmierci tureckiego futbolu
Recep Erdogan i futbol w Turcji. Wszystko pod dyktando władzy
– To pierwsza duża okazja do tego, żeby w gronie międzynarodowych gości móc świętować zwycięstwo w wyborach i trzecią kadencję — mówi nam Michał Banasiak, dziennikarz zajmujący się powiązaniami sportu z polityką. – Na trybunach pojawią się zacni przedstawiciele świata polityki, sportu i biznesu. Będzie to świetna okazja do zamknięcia pewnych niedokończonych tematów.
Recep Tayyip Erdogan dobrze wie, że to, z kim można pomówić i z kim można zrobić sobie zdjęcie przy okazji piłkarskiego eventu, ma ogromne znaczenie. Nie dalej jak siedem miesięcy temu światowe media analizowały to, kto siedział obok kogo podczas meczu otwarcia mistrzostw świata w Katarze. Turecki watażka wykorzystał tę okazję do wypuszczenia ważnego przekazu. Po raz pierwszy spotkał się wówczas z Abdelem Fattahem al-Sisim, wieloletnim prezydentem Egiptu.
Finał w Stambule był okazją do innego pojednania. Do Turcji przyleciał najważniejszy kibic Manchesteru City na świecie. Mohammed bin Zayed, prezydent Zjednoczonych Emiratów Arabskich, nieprzypadkowo znalazł się na terenie kraju, z którym jeszcze do niedawna był skonfliktowany. Media specjalizujące się w bliskowschodnich relacjach informują o tajemniczym, anonimowym depozycie rzędu pięciu miliardów dolarów w tureckim banku narodowym, który splata się nie tylko z tymi odwiedzinami i procesem ponownego zaprzyjaźniania się obydwu krajów, ale też z pilną potrzebą wsparcia wyczerpanych rezerw walutowych Turcji.
Tego dnia Recep Erdogan z pewnością fetował bramkę Manchesteru City.
Historyczne spotkanie prezydentów Turcji i Egiptu podczas Mistrzostw Świata w Katarze
Dla prezydenta, wziętego kibica, ważne będzie jeszcze coś. Sprowadzenie najważniejszego klubowego meczu świata do Stambułu jest rzadką okazją do tego, żeby zasiąść na trybunach bez żadnych obaw. Wypełniony Ataturk Stadium zwykle nie jest dla Erdogana przyjaznym terenem. Kibice trzech stambulskich gigantów od wielu lat pozostają skonfliktowani z władcą kraju.
Kiedy Recep otwierał kolejne obiekty, które wyrastają w Turcji jak grzyby po deszczu, potrafił osobno wyprawiać ceremonię otwarcia i osobno mecz otwarcia. W pierwszym wydarzeniu rzecz jasna kibice nie mogli brać udziału. W najlepszym przypadku pozostało im zebrać się pod trybunami i zza rzędów panów w garniturach i ciemnych okularach posłać Erdoganowi kilka inwektyw.
UEFA jeszcze nigdy tak zawzięcie nie dementowała doniesień na swój temat jak kilka tygodni temu, gdy po świecie poniosła się plotka o potencjalnym przeniesieniu finału Champions League z uwagi na spodziewane zamieszki i protesty. Federacja walczyła z “fake newsem” równie zawzięcie co sam prezydent Turcji. Nie byłby to przecież pierwszy, nie byłby to nawet drugi raz, gdy Stambuł musiałby obejść się smakiem. W 2020 roku z powodu pandemii mecz rozegrano w Portugalii. Dwanaście miesięcy później, gdy UEFA znów zmieniła lokalizację finału, tłumacząc się w ten sam sposób, Erdogan już nie wytrzymał.
– To decyzja polityczna. Dwa lata temu obiecali nam finał w Stambule, a finału nie ma — grzmiał w wystąpieniu prezydent Turcji.
Trzeci raz nie wchodził w grę, byłby wizerunkową katastrofą. Mimo że zagrożenie niespokojnym finałem było jak najbardziej realne. Yagmur Nuhrat, profesor stambulskiego uniwersytetu, mówił w „Financial Times”, że nastroje społeczne wśród kibiców osiągają temperaturę wrzenia.
Kibice Fenerbahce nucą na trybunach przyśpiewki wzywające „kłamcę Erdogana” do rezygnacji.
Fani Besiktasu już wiele lat temu dali się poznać jako zawzięci opozycjoniści, liderując protestom w Gezi. Zamknięto 35 uczestników tamtych wydarzeń powiązanych z grupą ultrasów „Carsi”.
Zwolennicy Galatasaray swoje niezadowolenie wyrazili wygwizdaniem prezydenta i jego świty, gdy ci próbowali się pochwalić wkładem w budowę nowego domu dla Galaty. Rozzłoszczony Erdogan uciekał ze stadionu, żeby potem grozić niewdzięcznikom, że skoro nie doceniają prezentu od rządu, to rząd może klubowi stadion odebrać.
Klimatu nie poprawiło wprowadzenie “Passolig”, elektronicznych kart kibica, które wymagają od posiadacza podania dokładnych i precyzyjnych informacji nie tylko o sobie, ale także o członkach rodziny. Nie dość, że fani odbierają to jak jawną inwigilację, to jeszcze pytają — czemu za cały system związany z “Passolig” odpowiada firma, której właścicielem jest konglomerat Ahmeta Calika, zięcia Recepa Erdogana?
Oliwy do ognia dolewają też same kluby, które tańczą, jak rząd im zagra. Raz, że często mają bezpośredni związek z politykami — właścicielski lub sponsorski. Dwa, że rząd opracował plan oddłużania całej ligi, którą Andrea Traverso odpowiedzialny za „Financial Fair Play” w UEFA nazwał jedynymi rozgrywkami w Europie, w których zadłużenie komercyjne jest wyższe niż klubowe aktywa. Trzy, że w kraju, w którym niedawno do więzienia wtrącono nastolatka, który ośmielił się dorysować Tayyipowi wąsy na plakacie, lepiej maszerować z władzą.
W Izmirze, kolebce opozycji, zdarzyło się przecież, że rząd zburzył stadion, na którym grały trzy kluby, a chwilę później Turecka Federacja Piłkarska ukarała je za brak stadionu. Dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie.
Hakan Sukur kierowcą taksówki. Historia o pewnym prześladowaniu
Skorumpowany mistrz nie traci tytułu. Erdogan i ratunek Fenerbahce
Powinno być jednak inaczej. Recep Tayyip Erdogan jak nikt wie, ile futbol znaczy w Turcji. W końcu sam zadbał o to, żeby ze swojej kariery piłkarza-amatora zrobić fundament dla politycznej kariery. Prezydent Turcji był chyba najgenialniejszym nieprofesjonalnym futbolistą w dziejach. Wielokrotnie zdobywał mistrzostwo kraju, dwa razy otarł się o transfer do Fenerbahce, który blokował jego ojciec. Pseudonim „Imam Beckenbauer” odnosił się do jego pobożności, ale też umiejętności, rzekomo nieodstających od tych, które posiadał słynny Niemiec. Kiedy zaś wojsko przejęło jego amatorski klub, jako jedyny zaprotestował i nie zgolił brody, nie uginając się przed reżimem.
W tym wszystkim jest tylko jeden problem. Absolutnie nikt tych rewelacji nie potwierdza. Patrick Keddie, autor książki „The Passion: Football and history of Modern Turkey” wyśmiewa wręcz te opisy, tłumacząc, że Erdogan-piłkarz doczekał się licznych hagiografii. Kiedy zaś Mustafa Hos, krytyczny biograf władcy, skalał jego futbolowy wizerunek, nazywając Recepa “kamza” – boiskowym rzeźnikiem — prezydent bez zawahania pozwał autora, domagając się sprostowania i przeprosin.
Podczas gdy dygnitarze UEFA wznoszą apele o to, żeby nie łączyć sportu z polityką, Tayyip nawołuje do tego, żeby obydwu dziedzin życia nie rozdzielać.
– Wierzę, że polityka i futbol mają wiele wspólnych cech i nie różnią się od siebie u źródła. Esencją polityki jest rywalizacja — tak jak sportu. W polityce gra bez planu i strategii nie daje szans na wygraną tak jak w sporcie. Tak jak futbol polityki nie można robić bez pasji, miłości i oddania — mówił na konferencji Tureckiej Federacji Piłkarskiej.
Wspomniany już Keddie przytacza w swoich tekstach wyniki badań, według których 97,5% Turków ma swój ulubiony klub, a 75% z nich to aktywni kibice. Nic więc dziwnego, że pragnący władzy totalnej Erdogan kierował się zasadą „przez stadiony do serca”. Nad Bosforem politycy zawsze wtrącali się do rozgrywek piłkarskich. W latach 60. kluby spoza Stambułu zmuszano do fuzji, żeby utworzyć przeciwwagę dla trójki gigantów. Dwie dekady później prezydent Kenan Evren wymusił zmianę prawa, która premiowała zwycięzcę Pucharu Turcji awansem do najwyższej klasy rozgrywkowej. Skorzystało Ankaragucu, które miało być dowodem na polityczną potęgę stolicy.
Recep Erdogan zdobył się jednak na jeszcze śmielszą interwencję, wykraczającą poza granice kraju. W 2011 roku światem wstrząsnęła ogromna afera korupcyjna, u której źródeł stali działacze Fenerbahce — klubu, który dopiero co w cudownych okolicznościach zdobył mistrzostwo, doganiając Trabzonspor w ostatniej kolejce. Krótko po wielkiej fecie wypłynęły setki stron dokumentów i godziny nagrań opisujące ten cud — mistrzowi udowodniono ustawienie dwunastu spotkań. Posypały się kary, aresztowano 61 osób. Fenerbahce zajrzała w oczy degradacja, tymczasem mistrz… nie stracił nawet tytułu.
– Fenerbahce ze sportowego i politycznego punktu widzenia to „perła w tureckiej koronie” – mówi w „Blizzard” dziennikarz James M Dorsey.
Kiedy rząd zorientował się, że dotkliwe kary dla klubu popieranego przez 25 milionów osób mogą uderzyć we władzę — nie wspominając już o tym, że brak Fenerbahce zrujnuje ligę pod względem finansowym — zaczęto zamiatać sprawę pod dywan. Erdogan nie tylko wykorzystał sprawę do podważenia autorytetu sądów i ataku na środowisko skupione wokół Fethullaha Gulena, rzekomego zdrajcę stanu. Na nagraniach, które wyciekły do sieci, mogliśmy usłyszeć, jak prezydent wychodził bezkarność klubu na arenie międzynarodowej.
– Powiedziałem, że trzeba karać jednostki, nie kluby. Platini stwierdził, że mam rację, ale nie może nic zrobić, bo mają twardy regulamin. Kazałem zająć się tym Senesowi Erzikowi (wiceprezydent UEFA — przyp.) i widzisz, jak to się skończyło. Federacja nie ucierpiała — chwalił się Erdogan.
Kibice i piłkarze Fenerbahce świętują ustawione mistrzostwo kraju w 2011 roku
Fenerbahce straciło miliony, gdy na dwa lata zostało wykluczone z europejskich pucharów. Turecki gigant stał się jednocześnie jedynym przypadkiem klubu, któremu udowodniono korupcję i który nie został zdegradowany. Mimo że UEFA miała prawo doprowadzić do zdegradowania Fenerbahce w momencie, kiedy TFF nie zdołała wymierzyć skorumpowanemu klubowi adekwatnej kary, europejska federacja zasłaniała się tym, że nie może ingerować w krajowe rozgrywki. Zupełnie przypadkiem Kongres UEFA kilkanaście miesięcy po wybuchu afery odbył się właśnie w Stambule.
– Turecka piłka nie ma żadnej wiarygodności na świecie. Proces antykorupcyjny miał ją uzdrowić, a spowodował, że cały świat wie, że w Turcji można bezkarnie ustawiać mecze — ubolewał Yusuf Reha Alp, który zrezygnował z członkostwa w Komitecie Dyscyplinarnym TFF na znak protestu wobec tego, jak rozstrzygnięto sprawę.
Wielka trójka z Turcji w wielkich kłopotach
Ostateczne ucięcie wszelkich dyskusji na temat winy Fenerbahce nastąpiło, kiedy prawomocnie wyroki dla skazanych działaczy zostały anulowane. Ponowne rozpatrzenie ich sprawy tym razem doprowadziło do uniewinnienia i oczyszczenia ze wszystkich zarzutów. Kiedy załamani kibice Trabzonsporu szukali sprawiedliwości, wysyłając działaczom FIFA i UEFA tysiące listów i maili z prośbą o interwencję, prorządowa telewizja oburzyła się na ich kampanię, były prezes TFF potępił ich działania, a szef towarzystwa tureckich dziennikarzy sportowych nazwał ich zdrajcami kraju.
Prawda Erdogana jest przecież niepodważalna. Wie o tym nawet Cristiano Ronaldo, którego Recep “zapisał” do ruchu poparcia dla autonomii Palestyny, zarzucając Fernando Santosowi, że odstawienie kapitana podczas mundialu było efektem tego, że ten wybrał niewłaściwą zdaniem zachodu stronę w wojnie z Izraelem.
Że CR7 nigdy Palestyny – jak i Izraela – nie poparł? Bez znaczenia.
Operacja stadion. Recep Erdogan, Basaksehir i interesy w budownictwie
Ostatnie protesty pokazały, że fani Fenerbahce wcale nie czują długu wdzięczności wobec AKP, ale Recep Tayyip Erdogan i tak może liczyć na miliony głosów w kolejnych wyborach. Stracił Stambuł, który marzy o byciu metropolią europejską, a nie turecką, jednak kupił prowincje.
– Ludzie w Malatyi mogą powiedzieć: AKP działa. Obiecali stadion i jest stadion — tłumaczył Patrickowi Keddiemu Onsely Gurel Bayrali, turecki ekonomista.
Ekspert odnosił się do tureckiego boomu stadionowego. Stadion, na którym prezydent lada chwila będzie świętował reelekcję wraz z wyśmienitymi gośćmi, to jego dziecko. Jako burmistrz Stambułu brał udział w projektowaniu Ataturk Stadium, który rozpoczął infrastrukturalną rewolucję w całym kraju. Obiekt olimpijski był pierwszym nowym stadionem w Turcji od dwudziestu lat. Powstał na początku XXI wieku z myślą o organizacji Igrzysk Olimpijskich. Ostatecznie musiał zadowolić się finałem Ligi Mistrzów w 2005 roku, ale nic to. Domino zostało uruchomione.
– W związku z budową kolejnych stadionów to, że Turcja zorganizuje Igrzyska Olimpijskie, jest w zasadzie formalnością — puszył się kilka lat temu Erdogan. Od kiedy AKP doszło do władzy, w całym kraju otwarto blisko pięćdziesiąt nowoczesnych obiektów, a kolejne jedenaście jest w drodze. Żadne państwo nie może pochwalić się takimi statystykami. Projekt „stadion plus” stał się potężnym elementem kampanii wyborczej. Zasady są proste: rząd wykłada miliony na nowe budowle, miasto wynajmuje je klubom za symboliczną lirę, te zaś czerpią z nich wszelkie profity: od sponsoringu przez bilety po najróżniejsze eventy.
Recep oczywiście ma w tym wszystkim swój interes. Po pierwsze dlatego, że nowe stadiony powstają według specyficznego klucza. Stary obiekt, przeważnie mieszczący się w centrum miasta, zostaje wyburzony, a teren, na którym stał, przejmuje deweloper budujący osiedla i galerie handlowe. Nowy stadion powstaje na obrzeżach miasta. Często jest zbyt wielki i zbyt drogi, jak na potrzeby konkretnego klubu. To jednak bez znaczenia. Im bardziej monumentalny jest obiekt, tym więcej pieniędzy rozchodzi się w różnych dziwnych kierunkach.
– Partia używa branży budowniczej, żeby wytworzyć własną elitę społeczną i grupę powiązanych z nimi biznesmenów. W innych sektorach dominują Kemaliści, więc tu odkryto swoją szansę — tłumaczył Keddiemu Bayrali.
Kibice podczas protestów w Gezi
Co więcej, nowy stadion zawsze zyskuje konkretnego patrona. Erdogan cichcem „wygonił” z nazw stadionów wszystkich tych, którym ideologicznie było do AKP zbyt daleko. Mało tego: przeforsował zmianę prawa, która nakazała zastąpienie „antytureckiego” słowa „arena” protureckim słowem “stadyumu”. A że “stadyumu” w istocie wywodzi się z greki? Jak będzie trzeba to i etymologię napisze się od nowa.
Fala nowych stadionów, które są rozsiane po kraju, w połączeniu z antypatią do Erdogana w Stambule sprawiła, że reprezentacja Turcji stała się cyrkiem objazdowym. Zamiast grać na Ataturk Stadium, krąży od Bursy do Analyi. Po raz ostatni na największym obiekcie w kraju drużyna narodowa wystąpiła w marcu 2021 roku. Od tamtej pory reprezentacja gościła w ośmiu miastach, a kiedy już wracała do Stambułu, korzystała ze stadionu Basaksehir — klubu władzy.
Z wizytą na meczu Basaksehir. Reportaż ze Stambułu
Arenę finału Ligi Mistrzów i wspomniany obiekt dzieli mniej więcej dziesięć kilometrów. Erdogan wychował się pół godziny drogi od Ataturk Stadium, w dzielnicy Kasimpasa, gdzie zresztą powstał stadion jego imienia, ale to konserwatywny Basaksehir korzysta z jego futbolowych miłostek. Rok po tym, jak protesty w Gezi zjednoczyły kibiców Besiktasu, Fenerbahce i Galatasaray przeciwko władzy, Stambuł doczekał się nowej siły. Klub Instanbul BB został wykupiony przez Goksela Gumusdaga, bratanka pierwszej damy Turcji i parę lat później świętował mistrzostwo kraju.
Basaksehir błyskawicznie zyskał nowy obiekt, mimo że nie miał i nie ma kibiców — średnia frekwencja to dwa i pół tysiąca osób, jakieś 13-14% pojemności stadionu. Mało tego — wokół drużyny, która przybrała barwy partii AKP, skupiała się jedynie loża szyderców. Lokalni studenci założyli grupę „ultras”, która organizowała prześmiewcze akcje na meczach tego klubu. Kibice brali ze sobą książki, wieszali baner „prosimy o ciszę — zaraz egzaminy” i zajmowali się ich lekturą na trybunach. Ich hasłem przewodnim było „dla nas każdy mecz jest meczem wyjazdowym”.
Erdogan ma rzecz jasna ciut inne podejście do sprawy. W jednym z wystąpień wręcz zmuszał ludzi do chodzenia na mecze Basaksehiru.
– Młodzież musi wypełnić stadion, w końcu Basaksehir gra o złoto! – apelował, zachwycając się grą i rezultatami „jego” drużyny.
AKP robi wszystko, żeby złoto faktycznie trafiało w ręce ich wybrańców. W klubie grali piłkarze, którzy publicznie popierali Recepa — Mesut Oezil oraz Arda Turan. Trenerem jest inny zwolennik rządu, Emre Belozoglu. Sponsorzy skupiają się wokół rządowych biznesów i popleczników prezydenta. Basaksehir tylko raz wypadł poza top cztery, grał w fazie grupowej Ligi Mistrzów, gościł nawet chwilowo „bezdomny” Qarabag Agdam, gdy podczas konfliktu azersko-ormiańskiego UEFA kazała klubowi znaleźć sobie stadion poza granicami kraju.
Od hattricka Erdogana po mistrzostwo. Historia Basaksehir
Sukces i sielanka trwa, ale o tym, jak szybko mit może runąć przypomina historia Osmanlisporu. Również w 2014 roku, tyle że w Ankarze, utworzono „Ottomański Klub Sportowy”, wprost nawiązujący do ideologii i światopoglądu AKP. Odwołania do politycznych korzeni partii Erdogana sprawiły nawet, że wokół nowego stadionu postawiono bramy zamkowe na wzór tych, jakie setki lat temu powstawały w całym Imperium Osmańskim.
Osmanlispor też grał w pucharach, dotarł nawet do wiosennego etapu rozgrywek. Jego właściciel wypadł jednak z łask prezydenta i „Ottomański Klub Sportowy” przestał istnieć — wrócił do starej nazwy, Anakaraspor i zleciał z ligi.
Futbol w Turcji upada, rząd nic z tym nie robi
Recepa Tayyipa Erdogana nazwaliśmy kiedyś „panem życia i śmierci tureckiej piłki”. Futbol nad Bosforem to jego oczko w głowie, ale pogrążająca się gospodarka sprawia, że Turcja nie jest ani imperium politycznym, ani sportowym. W sezonie 2022/2023 pierwszy raz od 26 lat żaden klub z tego kraju nie grał w Lidze Mistrzów. Dwa lata temu krajowa liga plasowała się na 20. pozycji. Ranking Elo także pokazuje upadek futbolu w Turcji. Dziś Super Lig jest słabsza niż zaplecze ekstraklasy w Anglii, Hiszpanii, Niemczech i Włoszech.
Erdogan stracił popularność wśród kibiców, nadal nie zdołał wychodzić organizacji żadnej kluczowej piłkarskiej imprezy międzynarodowej w swoim kraju i nawet nie ma zbyt wielu okazji do pokazywania się na takowych w roli fana. Reprezentacja Turcji na awans na mistrzostwa świata czeka tak długo, jak długo u władzy jest AKP — ponad dwadzieścia lat, od czasu mundialu w Korei Południowej i Japonii.
Nie ma przypadków, są tylko znaki. Zwłaszcza w kraju, w którym wszystko jest w rękach władzy.
– Ponad 90% mediów należy do rządu. Przed wyborami doszło do kuriozalnej sytuacji, gdy w jednej ze stacji tłumaczono, jak oddawać głosy. Na karcie wyborczej, którą pokazano, widniały dwie osoby: Recep Tayyip Erdogan oraz „inny kandydat”. Władza chciałaby, żeby wszystkie dziedziny życia publicznego były jej podporządkowane — tłumaczy nam Michał Banasiak.
Erdogan wydaje miliony na przerośnięte inwestycje, ale jednocześnie wciąż nie potrafi zadbać o futbol. Nowoczesne stadiony to cukierek, którym kusi kibiców. Prezydent postępuje dokładnie tak, jak rządzący klubami, którzy walcząc o kolejne lata na stanowisku, dbają o krótkoterminowe cele i sukcesy, których nie można przeoczyć. W tej walce na śmierć i życie nie ma miejsca na pracę u podstaw, bo jej owoce zbierze następca. Kadra narodowa jest soczewką tych zaniedbań. Wiele talentów to albo adepci Altinordu, prywatnego projektu akademii, która ma zbawić turecki futbol, albo członkowie diaspory.
Kenan Karaman, Umut Bozok, Orkun Kokcu, Salih Ozcan, Ferdi Kadioglu — wszystkich piłkarsko wychował zachód. W Stambule spotkają się zresztą jedni z najbardziej znanych Turków z diaspory: Hakan Calhanoglu oraz Ilkay Guendogan. Ten drugi musi zresztą zważać na ruchy. Gdy spotkał się z Recepem w Londynie, wręczając mu koszulkę Manchesteru City z dedykacją, spotkał się z publicznym ostracyzmem w Niemczech. Mesut Oezil, jego kompan z tamtego meetingu, twardo stał za swoim prezydentem i w wyniku afery chwilę później zrezygnował z gry w reprezentacji Niemiec. Guendogan wycofał się rakiem, odcinając się od politycznych tematów.
Altinordu – kuźnia tureckich talentów
W Stambule znalazł się w niezręcznej sytuacji — pozowanie z Erdoganem mogło mu zaszkodzić. Chłodne przywitanie głowy państwa także, w końcu Hakan Sukur przekonał się na własnej skórze, że niewiele trzeba, żeby z przyjaciela władzy stać się jej wrogiem. Dziś za samo wspomnienie jego nazwiska można stracić pracę, o czym przekonał się jeden z komentatorów sportowych.
Recep Tayyip Erdogan za wszelką cenę chciał jednak podtrzymać nastrój sielanki i sukcesu. Co prawda w jego przypadku finał nie był tak idealnie dobrany pod okoliczności jak niedawny mecz o złoto Ligi Konferencji w Budapeszcie, który zorganizowano w dniu urodzin Viktora Orbana, ale zwycięstwo w wyborach to też niebłaha okazja do świętowania. W tle była jednak ważniejsza sprawa: Turcja musiała się zaprezentować jako kraj bezpieczny, poukładany i stabilny, żeby UEFA ostatecznie przyklepała przyznanie jej organizacji mistrzostw Europy.
Potem jeszcze parę lat na obmyślenie tego, jak wyciszyć gwizdy pod swoim adresem na meczu otwarcia oraz jak utrzymać tonący gospodarczo kraj na powierzchni i można będzie pochwalić się światu kolejnym balem u Recepa, na którym sam gospodarz będzie bawił się najlepiej. Tańczył, płakał, śpiewał, żył.
WIĘCEJ O SPORCIE I POLITYCE:
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix