Reklama

Chorwacja wierzy w powtórkę sprzed czterech lat. Co zagrają Modrić i spółka?

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

15 listopada 2022, 10:42 • 14 min czytania 6 komentarzy

Chorwaci na mistrzostwach świata albo zadziwiają świat, albo ponoszą spektakularne klęski. W 1998 roku – w swoim pierwszym występie na mundialu – od razu zdobyli brąz. Potem trzy razy odpadli w grupie (z przerwą na MŚ w RPA, gdy w ogóle na turniej nie pojechali), aż w końcu doszli do wielkiego finału przed czterema laty. I choć tam przegrali z Francją, to turniej z 2018 pozostanie dla nich niezapomniany na długo. Chyba że w Katarze dokonają czegoś równie wielkiego. 

Chorwacja wierzy w powtórkę sprzed czterech lat. Co zagrają Modrić i spółka?

Do czego Chorwatom bliżej? Trudno powiedzieć. Z pewnością mają zawodników zdolnych doprowadzić ich daleko. Ale jednak finał – czy nawet medal – trudno będzie im tym razem osiągnąć. Co nie oznacza, że nie mają podstaw do tego, by o takim wyniku marzyć.

Mistrzostwa Świata 2022. Chorwacja

Ocena rozdania: 3,5

Zacznijmy od grupy. Tę Chorwaci mają na papierze stosunkowo przyjemną, ale najeżoną potencjalnymi pułapkami. Z Belgami, wiadomo, będzie ciężko, choć z nimi zmierzą się na sam koniec – z pewnością z nadzieją, że będzie to mecz co najwyżej o pierwsze miejsce, nie o awans. Zaczną za to od spotkania z Marokiem, które już cztery lata temu było przez wielu predestynowane do sprawienia sporej niespodzianki. Wtedy w grupie Marokańczycy pechowo przegrali z Iranem 0:1, takim samym stosunkiem bramek ulegli Portugalii, a na końcu – gdy już nie walczyli o awans – omal nie pokonali Hiszpanów, których golem w 91. minucie uratował Iago Aspas.

Chorwaci będą musieli nie zaliczyć falstartu, inaczej sytuacja może zrobić się nerwowa. Podobnie zresztą jak w drugim meczu – z Kanadą, w ostatnich latach pod względem piłkarskim dynamicznie się rozwijającą i typowaną na czarnego konia turnieju. Bo że Belgia jest na poziomie nawet nieco wyższym od Chorwatów, wiadomo nie od dziś. A dlaczego o tym w ogóle wspominamy? Bo Chorwaci, gdy na mundialach nie wychodzili z grupy, notowali poważne wpadki:

Reklama
  • 2002: Meksyk (0:1), Włochy (2:1), Ekwador (0:1) – 3 punkty, 3. miejsce.
  • 2006: Brazylia (0:1), Japonia (0:0), Australia (2:2) – 2 punkty, 3. miejsce.
  • 2014: Brazylia (1:3), Kamerun (4:0), Meksyk (1:3) – 3 punkty, 3. miejsce.

W każdym z tych przypadków wygrana w ostatnim meczu dałaby im awans. Zawsze zawodzili. Nie zrobili tego za to w 2018, gdy wyjście z grupy zapewnili sobie już po dwóch meczach, a w ostatnim i tak pokonali Islandię. Mając komfort, zagrali spokojnie i skończyli grupę z kompletem punktów. Sami widzicie, jak ważne będzie dla nich, by dwoma pierwszymi meczami zapewnić sobie odpowiednie położenie.

Tym bardziej, że ich kadra przez ostatnie cztery lata została znacznie przebudowana. Z ekipy, która pojechała na mundial w 2018 roku, wśród powołanych na tegoroczny turniej ostało się ledwie ośmiu zawodników. Z czego sześciu wystąpiło w finale z Francją. Po drodze z kadry odeszło jednak wielu tych, którzy stanowili o jej sile. Ivan Rakitić czy Mario Mandžukić skończyli reprezentacyjne kariery (a ten drugi i piłkarską w ogóle), podobnie jak Danijel Subašić, który zrobił to niedługo po zdobyciu srebrnego medalu. Z pierwszej jedenastki, która wyszła wtedy na murawę moskiewskich Łużników, do Kataru nie lecą też Šime Vrsaljko, Ivan Strinić i Ante Rebić. Nie ma też Marko Pjacy, który na boisko wszedł z ławki.

Trochę się u Chorwatów pozmieniało.

Niekoniecznie na gorsze, nowi gracze w większości mają naprawdę spory potencjał. W potencjalnej podstawowej „11” najbardziej rzuca się w oczy przebudowana linia defensywy. W tej miejsce znajdą najpewniej nasz stary znajomy z Legii – Josip Juranović, jego imiennik Josip Šutalo (o którego powinny się za chwilę zabijać europejskie kluby), Joško Gvardiol i Borna Sosa, który szaleje na boku obrony w Stuttgarcie. Z ławki wskoczyć będą mogli jednak choćby ci, którzy w 2018 roku grali: Dejan Lovren czy Domagoj Vida, ale też choćby Borna Barišić czy Martin Erlić.

O przebudowie nie było mowy w linii pomocy – ta u Chorwatów aktualnie jest nienaruszalna i stanowi ich największą siłę. Tworzyć ją będą z pewnością Luka Modrić, Marcelo Brozović (choć walczył ostatnio z kontuzją, to selekcjoner zapewniał, że powinien być gotów) i Mateo Kovačić. To tercet, po którym w ich ojczyźnie wiele sobie obiecują i piłkarze, na których barkach spocznie doprowadzenie swojej reprezentacji do sukcesu. Na skrzydłach zaprezentują się najpewniej Nikola Vlašić i Ivan Perišić, kolejny z weteranów i liderów tej kadry. Nie wiadomo co z atakiem – tam o miejsce w podstawowym składzie bić się będą Andrej Kramarić, Bruno Petković, Ante Budimir czy Josip Brekalo, ale żaden z nich nie gwarantuje gradu goli, raczej walkę z rywalami czy przytrzymanie piłki w kluczowym momencie. W bramce stanie z kolei Dominik Livaković, golkiper Dinama Zagrzeb, który finał z Francją sprzed czterech lat oglądał z ławki.

Reklama

Obecna kadra Chorwatów to ciekawy miks młodości i doświadczenia. Z jednej strony są tu gracze, którzy w kadrze nie nabili jeszcze nawet 10 występów (na przykład Šutalo czy Sosa), z drugiej tacy, którzy mają ich dobrze ponad sto (Modrić czy Perišić) i są już w swoim kraju legendami. Czy to mieszanka na sukces? Możliwe, Chorwaci wyszli w końcu niedawno do Final Four Ligi Narodów (a w grupie mieli Danię i Francję), pokazując, że są mocni. Choć i tam słabo zaczęli – od wysokiej (0:3) porażki z Austrią.

Na MŚ nie będą mogli sobie pozwolić na taką wpadkę.

As w talii: Luka Modrić

Czasy się zmieniają, a on wciąż jest najważniejszym zawodnikiem Chorwacji. Kapitan, lider, po poprzednim mundialu wybrany najlepszym graczem świata, przerywając serię Złotych Piłek przyznawanych Cristiano Ronaldo i Leo Messiemu. Chorwat to człowiek, który nie przejmuje się swoją metryką. Na karku ma już przecież 37 lat, a dalej stanowi nie tylko o sile reprezentacji, ale i o tym, jak gra Real Madryt. W poprzednim sezonie był w końcu absolutnie kluczowy dla sukcesów Królewskich – czy to w lidze, czy Lidze Mistrzów.

Zachwyca tym bardziej, że to nie gość, który na murawie jakkolwiek by odpuszczał. Jeśli już wychodzi na boisko, zawsze gra na sto procent. Rozgrywa, strzela, asystuje, ale też haruje w defensywie. Przyjmuje wszystkie zadania, jakie tylko powierzy mu trener. I zawsze daje nadzieję, że to błysk jego geniuszu ocali zespół w kluczowym momencie. Jak w starciu Realu z PSG, gdy asystował przy drugim golu Benzemy. Albo jak z Chelsea, kiedy piłkę do Rodrygo – na wagę dogrywki – zagrał tak, że tylko on mógł sobie na to pozwolić.

Owszem, jego wiek może martwić, ale Zlatko Dalić zapewniał, że nie będzie to problemem.

– Zwrócimy uwagę na sesje treningowe. Luka pokazuje w Realu Madryt, że może grać i w rozgrywkach krajowych, i w Lidze Mistrzów. Piłkarze pokazali, że są w rytmie meczowym i nie widzę tutaj żadnego problemu. Spróbujemy się zabezpieczyć, by nie przemęczyć wszystkich zawodników. To nie będzie takie trudne, mecze są co cztery dni – mówił w trakcie konferencji prasowej przed turniejem. Z kolei sam Luka – jak informował Zoran Bahijarević, lekarz kadry – miał już podjąć decyzję, że po mundialu kariery w kadrze nie skończy, a będzie chciał wystąpić jeszcze na Euro 2024.

W kadrze Luka zawsze prezentował się znakomicie. Wielokrotnie udowodnił też, że doskonale współpracuje z Brozoviciem i Kovačiciem. Zwłaszcza, że w takim ustawieniu to często on rusza najbardziej do przodu, a to potrafi robić znakomicie. Zresztą grając w Realu w ostatnich latach też robi to coraz częściej, właściwie co mecz bezpośrednio wypracowuje sobie lub kolegom świetną okazję do strzelenia gola. Jeśli formę z klubu – nie licząc może niedawnego meczu z Rayo, gdy zagrał, jak i cały Real, słabo – przełoży na występ w Katarze, to Chorwaci nie będą musieli się martwić o swojego lidera.

Blotka: napastnicy

Tych typowych jest czterech. Są to Andrej Kramarić (na co dzień Hoffenheim), Bruno Petković (Dinamo Zagrzeb), Ante Budimir (Osasuna) i Marko Livaja (Hajduk). Najmłodszy z nich – Petković – ma na karku 28 lat. W teorii powinni być w najlepszych dla napastników wieku i imponować formą. W praktyce właściwie wszyscy znaleźli się w kadrze nieco z braku laku, powołać na ich miejsce można by co najwyżej Antonio Čolaka z Glasgow Rangers, który nieźle strzela w lidze, ale nie ma przesadnie wysokich notowań u selekcjonera.

Chorwaci zostali więc z czwórką, której pozostaje udowodnić, że zasługują na miejsce w kadrze na mistrzostwach świata. Ich dotychczasowe osiągnięcia przesadnego respektu jednak nie budzą. Jeśli ktoś z nich bowiem coś w reprezentacji strzelał, to tylko Kramarić. A i on nie za dużo. Wygląda to bowiem tak:

  • Andrej Kramarić – 73 mecze, 19 goli;
  • Bruno Petković – 22 mecze, 6 goli;
  • Ante Budimir – 15 meczów, 1 gol;
  • Marko Livaja – 14 meczów, 3 gole.

Łącznie 114 meczów i 29 goli. Nieco ponad ćwierć bramki na mecz. Na mistrzostwach świata grał jak na razie tylko jeden z nich, Kramarić. Strzelił wtedy gola na 1:1 w ćwierćfinałowym starciu z Rosją, ale… występował w tamtym meczu jako ofensywny pomocnik, za plecami Mario Mandžukicia. Livaja w kadrze debiutował tuż po poprzednim mundialu, nie było go też na ubiegłorocznym Euro. Petković po raz pierwszy do kadry powołany został w 2019 roku, na mistrzostwach Europy wystąpił w każdym meczu, ale ani razu nie grał pełnych 90 minut. Gola zresztą nie strzelił. Budimir na debiutw narodowych barwach czekał do 2020 roku. Grał na Euro, zaliczył 41 minut w przegranym meczu z Hiszpanią. Właściwie żaden z nich na stałe nie wywalczył sobie miejsca w pierwszej „11” reprezentacji po tym, jak karierę w kadrze skończył wspomniany Mandžukić.

Jak wygląda ich sytuacja w klubach? Kramarić w Hoffenheim, owszem, gra sporo, ale liczb przesadnie dobrych nie wykręca, jest też rzucany po pozycjach – raz gra jako napastnik, raz za jego plecami. Livaja szaleje w chorwackiej lidze, w 16 meczach zaliczył 11 goli i 7 asyst i odpowiada za ponad połowę bramkowego dorobku Hajduka, ale trudno stwierdzić, czy przełoży się na to na mecze z mocniejszymi rywalami. Podobnie zresztą jest z Petkoviciem – on w dominującym Dinamie grał w rotacji, oszczędzany na mecze Ligi Mistrzów. A i tak nabił 8 goli i 5 asyst. Tyle że potrafił się też pokazać w Europie. W trudnej grupie Ligi Mistrzów – gdzie grał od dechy do dechy – zaliczył asysty w wygranym meczu z Chelsea i przy okazji porażki z Milanem, oraz trafienie w rewanżu z Anglikami, przegranym 1:2. Budimir? To w ogóle człowiek-zagadka, raczej zadaniowiec. W Osasunie raz gra od pierwszych minut, raz wchodzi w końcówkach. Na koncie w lidze ma… jednego gola i jedną asystę. Chorwatów na pewno nie zbawi.

Siła reprezentacji Chorwacji nie będzie opierać się w Katarze na napastnikach. Raczej będzie nią dobra defensywa, znakomita linia pomocy i solidni skrzydłowi. W teorii napastnicy odpowiedzialni mogą być bardziej za to, by kolegom pomagać w zdobywaniu bramek, niż samemu je strzelać – jak Olivier Giroud w kadrze Francji cztery lata temu. Ale że Chorwacja takiej siły ognia jak Francuzi po prostu nie ma, to może się okazać, że w kluczowym momencie zabraknie jej kogoś, kto zdoła wepchnąć piłkę do siatki.

Rozdający: Zlatko Dalić

Niezwykle trudnej misji podjął się przed poprzednimi mistrzostwami świata. W 2017 roku, po serii słabszych wyników, zwolniony został Ante Čačić. Do kadry sprowadzono wtedy właśnie Dalicia, który stanowisko objął… na dwa dni przed ostatnim meczem eliminacji, z Ukrainą. Chorwaci wygrali tamto spotkanie 2:0, weszli do barażów. Dopiero przed tymi można było mówić, że Dalić dostał jakąkolwiek szansę pracy z kadrą i mógł spróbować zrobić coś po swojemu. Wyszło mu świetnie. W barażach rozgrywanych systemem mecz-rewanż Chorwaci już w pierwszym spotkaniu wrzucili cztery bramki Grekom. I choć sami stracili jedną, to nie pozostawili wątpliwości co do tego, kto pojedzie na mundial. Rewanż – zakończony bezbramkowym remisem – był tylko formalnością.

A potem Dalić, wraz ze swymi podopiecznymi, wyruszył w piękną przygodę. Po srebro mistrzostw świata.

Gdyby ktoś powiedział mu na rok przed mundialem, że to wszystko się wydarzy, nie uwierzyłby. Nie był oczywistą opcją na stanowisko selekcjonera, po prostu akurat można było po niego sięgnąć i był gotów podjąć się takiego zadania, jakie przed nim postawiono. Zresztą dopiero po wygraniu baraży przedłużono z nim umowę do 2020 roku. Takie środki „ostrożności” w chorwackim związku podjęli nie bez powodu – Dalić po prostu w swojej karierze czy to piłkarskiej, czy trenerskiej, nie pokazał się jako ktoś, kto mógłby pociągnąć Chorwatów do sukcesów.

Gdy sam grał, właściwie był chorwacką definicją „solidnego ligowca”. Przez kilkanaście lat kopał w kolejnych klubach czy to w Jugosławii, czy samej Chorwacji. Nie odnosił wielkich sukcesów, choć kilka sezonów spędził choćby w Hajduku Split. W kadrze nigdy go nawet nie przetestowano, co zresztą nie dziwi – Chorwaci mieli wtedy naprawdę mocną pakę. Sam Dalić zresztą oglądał ją z bliska, gdy na mistrzostwa świata w 1998 pojechał, ale w roli kibica. – Poszedłem na pierwsze trzy mecze, potem musiałem wrócić do kraju. W klubie czekał na mnie okres przygotowawczy – wspominał przed kilkoma laty.

Kariera trenerska? Niby zaczęła się nieźle. W Varteksie – gdzie kończył przygodę z piłką w roli zawodnika – pełnił kilka funkcji. Był asystentem, potem dyrektorem sportowym, w końcu usiadł na ławce i na własne konto prowadził klub. W swoim pierwszym sezonie (2005/06) dotarł do finału Pucharu Chorwacji, tam jednak lepsza okazała się Rijeka, do której… przeszedł w 2007 roku. Wytrzymał tam rok, podobnie jak Dinamie Tirana i Slavenie Belupo. Po nieudanych przygodach trenerskich na Bałkanach wyruszył na Wschód. W ten sam rejon, gdzie pojedzie teraz z kadrą, choć do samego Kataru nigdy nie trafił.

Zlatko Dalić

Pracował za to w saudyjskich Al-Faisaly i Al-Hilal (gdzie zdobył krajowy Puchar), a po roku na bezrobociu do pracy zaangażował go Al-Ain, klub ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. To tam się odnalazł, zdobył kilka trofeów, w tym mistrzostwo kraju. Zagrał też w finale azjatyckiej Ligi Mistrzów. Odszedł w styczniu 2017 roku, mówiąc, że „potrzebuje odpoczynku”. Możliwe, że gdyby wówczas uznał, że jest gotów popracować jeszcze rok czy dwa, to w październiku tego samego roku nie trafiłby do kadry. A tak sytuacja wyjątkowo mu sprzyjała.

Na Wschodzie zresztą dobrze go pamiętają. – Spędziłem tam fantastyczny okres, wiele się nauczyłem. Al-Ain to mój klub, nigdy go nie zapomnę – mówił jakiś czas temu portalowi Sport360. Po srebrze mistrzostw świata dostał mnóstwo gratulacji z tamtego regionu, a w 2020 roku pojawiły się nawet plotki, że mógłby zostać selekcjonerem kadry Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Spekulacje ucięły się, gdy przedłużył kontrakt ze swoją ojczystą reprezentacją.

Przez 5 lat swojej pracy w kadrze Chorwacji z człowieka, który był niepewną opcją ratunkową, przemienił się w uznanego selekcjonera i trenera, który świetnie radzi sobie z powolną, ale wymuszoną przemianą pokoleniową. Takiego, który nie boi się postawić na swoim, bywa stanowczy i stawia na swoim (przykład: odkąd pokłócił się z Ante Rebiciem, nie powołał go ani razu), ale dla zawodników jest nie tylko trenerem, a równocześnie przyjacielem i opiekunem. Właściwie można by napisać: cechuje go typowo bałkańska krew. Również, gdy chodzi o skłonność do wzruszeń.

Kiedy Chorwaci awansowali na mundial do Kataru, rozpłakał się bowiem na ławce. Powód miał jednak całkiem niezły – jako pierwszy selekcjoner w historii swojego kraju, poprowadzi kadrę na trzeciej z rzędu wielkiej imprezie. Z MŚ 2018 przywiózł srebro. Na Euro 2020 odpadł w 1/8. W Katarze z pewnością wolałby powtórzyć ten pierwszy scenariusz.

Świeżak: Josip Šutalo

Rocznik 2000. Przez lata etatowy reprezentant chorwackich młodzieżówek. Grał we wszystkich możliwych w kategoriach wiekowych od U-15 do U-21. Miał ledwie 14 lat, gdy przykuł uwagę skautów Dinamo Zagrzeb. Klub wkrótce się po niego zgłosił, wyciągając go ze szkółki Neretvy Merković. W ekipie ze stolicy gra do dziś. Do pierwszej drużyny przedarł się zresztą szybko – miał 18 lat, gdy debiutował na środku obrony. Przez pierwsze dwa sezony grał jednak niewiele, w połowie kolejnego wypożyczono go więc do NK Istry, gdzie dostał szansę się pokazać. Ze swoim tymczasowym zespołem dotarł nawet do finału Pucharu Chorwacji, ale z tego meczu zadowolony być nie mógł – w finale z Dinamem Istra straciła sześć bramek, a jedna z nich była dziełem samego Šutalo, który zaliczył samobójcze trafienie.

Inna sprawa, że dla słabej Istry – w lidze walczącej o utrzymanie – i tak był to sukces. A sam Šutalo bardzo się do niego przysłużył, podobnie jak do ostatecznego utrzymania swojej drużyny w elicie.

W Dinamie też byli z postawy swojego młodego zawodnika zadowoleni. A że obrona – głównie przez odejście Joško Gvardiola – w międzyczasie nieco się przerzedziła, postawili na młodego Šutalo. Ten na początku grał jeszcze w rotacji, szybko jednak na stałe wskoczył do pierwszej jedenastki. I miejsca w niej nie oddał do końca sezonu. Występował też w europejskich pucharach – między innymi w starciach z Sevillą. W tym roku z kolei zdążył już się zaprezentować w meczach z Chelsea (Dinamo wygrało pierwszy z nich 1:0), Milanem i Red Bull Salzburg. I choć Chorwaci ostatecznie zajęli ostatnie miejsce w grupie, to Šutalo pokazał się z naprawdę dobrej strony, budząc zainteresowanie europejskich klubów.

W Dinamie prawdopodobnie długo już nie pogra. Zresztą już we wrześniu mówiło się, że 25 milionów euro za Chorwata gotów wyłożyć jest RB Lipsk (który po sezonie najpewniej straci… Gvardiola), w międzyczasie doszło tam jednak do zmiany dyrektora sportowego i potencjalny transfer do Niemiec na ten moment się wysypał. Ale chętnych na 22-latka z pewnością nie zabraknie, szczególnie jeśli ten pokaże się z dobrej strony na mundialu. A szansę na to powinien otrzymać. Choć w kadrze Chorwacji są też choćby doświadczeni Dejan Lovren czy Domagoj Vida, a także występujący w Sassuolo Martin Erlić, to jednak i kibice, i chorwaccy dziennikarze optują za tym by miejsce obok wspomnianego Gvardiola zajął właśnie Šutalo, tworząc najmłodszy środek obrony (odpowiednio roczniki 2002 i 2000) w całym turnieju.

Wrogiem Josipa może okazać się co najwyżej jego brak doświadczenia. Dla niego to pierwszy wielki turniej, a w kadrze ma do tej pory… trzy rozegrane mecze. Choć trzeba przyznać, że do drużyny narodowej wszedł bez kompleksów. Debiutował w niej w tym roku, 10 czerwca, w meczu Ligi Narodów z Danią. Chorwacja wygrała 1:0. Podobnie jak z Francją, trzy dni później. Potem było jeszcze 2:1 z Duńczykami, ale tam już popełnił spory błąd. Nikt nie miał mu tego jednak przesadnie za złe, bo fani w jego ojczyźnie byli nim wręcz zachwyceni.

Kto wie, czy po mistrzostwach świata zachwycać się nie będą i kibice poza Chorwacją, wypisujący komentarze pod profilami swoich klubów w social mediach, by te sprowadziły do siebie tego „chorwackiego obrońcę, co tak świetnie grał w Katarze”.

Przewidywany skład

Okiem ankietowanych

Loading…

Gdyby rozdanie było GIF-em

Chorwacja na mistrzostwach świata 2022 – typ Weszło

Wyjść z grupy powinni. W teorii bez większego problemu. Schody zaczną się dalej, bo w potencjalnej 1/8 finału trafią najpewniej na Niemców lub Hiszpanów. Z tymi drugimi w zeszłym roku dali fantastyczne show - przegrane po dogrywce - na mistrzostwach Europy. Oczywiście, Chorwatom żadna kadra rywali niestraszna, ale biorąc to pod uwagę, trzeba przyznać, że przy losowaniu grup szczęścia nieco im jednak zabrakło. Z drugiej strony cztery lata temu już w fazie grupowej potrafili ograć faworyzowaną Argentynę.

Przypadek Chorwacji podsumować można więc krótko: stać ich na wszystko. Zresztą ich kibice sami podkreślają, że w Katarze chcieliby zobaczyć swoją kadrę ze złotem. I choć może się wydawać, że to myślenie życzeniowe, to Vatreni - czyli Ogniści, tak nazywa się ich kadrę - już w 2018 roku pokazali, że stać ich na naprawdę wiele. A ambicji od tamtego turnieju im nie ubyło.

Chorwacja na Mistrzostwach Świata 2022 – typy, kursy, zakłady bukmacherskie Fuksiarz.pl

Fuksiarz.pl szanse reprezentacji Chorwacji na pokonanie rywali oceniane są całkiem wysoko. Ale kursy na ich zwycięstwa wcale nie dobijają w okolice jedynki, a wręcz przeciwnie - zwycięstwo Chorwatów z Marokiem Fuksiarz wycenia na 1.90, z kolei z Kanadą na 1.80. Nieźle można też zarobić na potencjalnym potknięciu Vatreni - remisy w tych dwóch starciach to odpowiednio 3.35 i 3.55. Idealnie pomiędzy tymi dwoma plasuje się za to kurs na wygraną Chorwacji w ostatnim grupowym meczu - z Belgią. Ten wynosi 3.45, triumf Belgów jest z kolei wyceniany na 2.10.

A jak z awansem? Tutaj wyraźnie się w Chorwatów wierzy - obstawić taki obrót spraw można po kursie 1.57. Jednak już ich opcjonalna wygrana w grupie nie jest tak oczywista - kurs wynosi bowiem aż 3.50 i całkiem prawdopodobne, że warto będzie z niego skorzystać. Bo kto jak kto, ale Chorwacja o zrzucenie Belgów na drugie miejsce może się przecież pokusić.

Fot. Newspix

Czytaj więcej o mundialu w Katarze:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Kolejny freak czy wielka szansa dla boksu? Kim jest Jake Paul?

Szymon Szczepanik
3
Kolejny freak czy wielka szansa dla boksu? Kim jest Jake Paul?

Piłka nożna

Komentarze

6 komentarzy

Loading...