Leszek Ojrzyński na dziś może triumfować. Prawie nikt nie był optymistą, gdy Zagłębie Lubin ogłosiło, że to właśnie on zastąpi Marcina Włodarskiego i będzie miał za zadanie wywalczyć utrzymanie. A tu proszę: chwilami oczy bolały, ale w pięciu meczach pod jego wodzą Miedziowi zdobyli 10 punktów i musieliby naprawdę mocno pokpić sprawę na finiszu, żeby pożegnać się z Ekstraklasą.
Zatrudnienie Ojrzyńskiego budziło wątpliwości na wielu poziomach. Odkąd pożegnano go w Koronie Kielce, z którą wcześniej wywalczył awans, był już prawie dwa i pół roku poza zawodem. W tym czasie mniej lub bardziej subtelnie polecał swoje usługi różnym klubom, ale do 13 marca 2025 nikt nie zdecydował się na podpisanie z nim kontraktu.
Do tego Ojrzyński, nie bez przyczyny, miał łatkę szkoleniowca stawiającego na “dawanie z wątroby”, mocno zachowawczego i defensywnego jeśli chodzi o sposób gry prowadzonych przez niego drużyn, co jeszcze jakiś czas temu mogło zdawać egzamin, ale dziś młoda fala zaawansowanych taktycznie trenerów podniosła standardy. No i przecież w Lubinie miał zastępować Włodarskiego, który chciał grać odważnie i ofensywnie, czyli coś dokładnie odwrotnego do futbolu, z którym kojarzymy szefa słynnej Bandy Świrów z kieleckich czasów.
Leszek Ojrzyński z udanym wejściem do Zagłębia Lubin
Naprawdę mało co się tu na papierze zgadzało, zwłaszcza że dopiero co kandydatem na tę posadę był Czesław Michniewicz. Jedyne, co dawało nadzieję, to fakt, iż Ojrzyński w przeszłości radził sobie jako trener-strażak. Ale właśnie, w przeszłości, coraz bardziej odległej. Całościowo taki ruch wyglądał na jeden wielki akt desperacji.
Cóż, na tę chwilę gęby mamy pozamykane. Nie dlatego, że gra Zagłębia nas zachwyca, oj nie, ale lubinianie znaleźli się w takim położeniu, że dla nich zaczął się liczyć wyłącznie konkret. Trzy zwycięstwa, remis i porażka w pierwszych pięciu meczach Ojrzyńskiego? Chyba nie ma kibica miedziowego klubu, który nie wziąłby w ciemno takiego scenariusza.
Wreszcie trochę powodów do radości w Zagłębiu Lubin.
Początek był absolutnie koszmarny, przekraczający nawet przewidywania pesymistów. Zagłębie co prawda szybko prowadziło z Koroną i wygraną straciło w doliczonym czasie, ale po golu na 1:0 na grę gospodarzy nie dało się patrzeć. Nieustanne murowanie się i wybijanie, 27% posiadania piłki – przypomnijmy: z Koroną u siebie! – zatrważająca liczba podań (199) i procent podań celnych (53), trzy razy mniejsze xG od przeciwnika. Upokorzenie, żebranie o cud.
To było zbyt dużo nawet dla samego Ojrzyńskiego. – Nie utrzymywaliśmy się przy futbolówce, widać było nerwowość, posiadanie piłki było bardzo słabe. Obroną chcieliśmy dowieźć wynik do końca. Liczyliśmy na przebłyski, ale takich nie było. Zbyt mało konkretów – przyznał trener.
5 meczów, 10 punktów i oddech w tabeli
Zapowiadało się na antyfutbol w najtwardszej wersji. Mecz z Rakowem w tym kontekście nie stanowił więc żadnego rozczarowania, bo było jasne, że Zagłębie będzie się broniło, zero oczekiwań w temacie doznań wizualnych. Dwa groźne wypady z początku spotkania odbieraliśmy jako pozytywne zaskoczenie. Potem, po wykluczeniu Damiana Michalskiego, chodziło już tylko o dowiezienie remisu i trzeba przyznać, że Miedziowi na długo dobrze się zaryglowali i pękli dopiero w końcówce. Ojrzyński nie pomógł sobie dość kuriozalną wypowiedzią na konferencji, że pierwszy gol dla Rakowa powinien zostać anulowany, bo 20 sekund wcześniej piłka nie stała nieruchomo przy rozpoczęciu rzutu wolnego.
Od tego momentu jednak coś drgnęło. W Radomiu, w meczu przerwanym przez opady śniegu, Zagłębie było po prostu lepsze, wygrało zasłużenie. Strzeliło gola po rzucie rożnym, miało bramkę nieuznaną i stworzyło jeszcze 2-3 bardzo dobre sytuacje – głównie po stałych fragmentach, ale to też trzeba umieć – a jednocześnie pewnie grało w defensywie, Radomiak de facto nie miał konkretnej okazji.
Z Górnikiem do przerwy zanosiło się na powrót standardowego Zagłębia. Goście sprawiali lepsze wrażenie, prowadzili 1:0, a powinni wyżej. W drugiej połowie jednak piłkarze Ojrzyńskiego wycisnęli maksa z przodu. Ponownie nie chodziło o nic wysublimowanego: rzut rożny i rzut karny. Wystarczyło. Niedzielne spotkanie w Białymstoku było już wejściem na wyższy poziom ewolucji. Jagiellonia całkowicie dominowała przez 20 minut, by z czasem oklapnąć. Zagłębie pięknie z tego skorzystało i to dwukrotnie za sprawą składnych akcji z gry. Jasne, Jaga była zmęczona po pucharach, okoliczności sprzyjały, ale Lechia to samo miała przecież z Legią i nie była w stanie wyciągnąć nawet remisu, dlatego nie będziemy na siłę umniejszali dokonań Miedziowych.
Prostota na tu i teraz może zadziałać
Tak grającego Zagłębia nie da się pokochać. To nie jest i nie będzie drużyna, która dominuje. Z Górnikiem do wygrania wystarczyło jej 31% posiadania piłki i blisko trzy razy mniej podań od zabrzan, z Jagiellonią 38% posiadania i dwa razy mniej celnych podań od mistrza Polski. Trzeba jednak przyznać, że lubinianie zaczęli lepiej ogarniać podstawy. Solidnie bronią i są w stanie odejść od wyjściowego prymitywizmu w ofensywie, wykorzystując z przodu szybkość i przebojowość Pieńki, Szmyta czy Wdowiaka plus zagrania ze stojącej piłki. Efekt? Odskoczenie od strefy spadkowej na pięć punktów. To za mało, by mówić o wypisaniu się z walki o utrzymanie, ale wystarczająco dużo, by odzyskać dobrze rozumiany spokój.
Do ideału nadal daleko, ale Tomasz Pieńko odżył trochę pod wodzą Leszka Ojrzyńskiego.
Ojrzyński dokonał też właściwej selekcji. Nie bał się po czerwonej kartce z Rakowem posadzić na ławce Damiana Michalskiego, który przecież zimą przychodził prosto z 2. Bundesligi w otoczce małego hitu transferowego. Zyskał na tym Igor Orlikowski. Nowy trener od razu dał sobie spokój ze szwedzkimi wynalazkami z zimy, czyli Abrahamssonem i Fritzsonem. Przynajmniej trochę ożywił Pienkę i Szmyta. Odkurzył Rafała Adamskiego, który w Białymstoku zaliczył przytomną asystę, a przecież jesienią nie zachwycał nawet w Warcie Poznań. Po skróceniu wypożyczenia przez Zielonych wrócił on do Lubina po to, żeby grać w drugoligowych rezerwach i chyba nie spodziewał się, że jeszcze w tej rundzie podziała coś w pierwszej drużynie.
Co nam to mówi o Ekstraklasie? Krótkoterminowo, a tak działało teraz Zagłębie, wciąż można sporo uzyskać w zespole poprzez zastrzyk mentalnej energii i maksymalne uproszczenie założeń. Trudno zakładać, żeby z Leszkiem Ojrzyńskim Miedziowi długofalowo zbudowali coś ciekawego, ale wiele wskazuje na to, że w roli ratownika 52-latek znów się sprawdzi, co być może pozwoli mu ponownie na dłużej znaleźć się na trenerskiej karuzeli.
CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE NA WESZŁO:
- Szkurin został pośmiewiskiem, a Ziółkowski bohaterem
- ŁKS w rozsypce. Fatalne opinie o paragwajskim trenerze [NEWS]
- Nie możesz walczyć o mistrza, gdy nie potrafisz zlać Zagłębia
- Czy Puszcza może się utrzymać siłą farfocla?
- Pogoda zła, godzina zła. Mamy w Ekstraklasie nowego Ćwielonga!
Fot. Newspix