Reklama

Jordan Majchrzak: W Romie nie myślałem, że nie dam rady. Musisz grać bez kompleksów

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

30 września 2023, 10:29 • 13 min czytania 19 komentarzy

Mentalność Jordana Majchrzaka może was zaskoczyć. Chłopak, który w moment dotarł z czwartego poziomu rozgrywkowego do pierwszej drużyny AS Roma, mówi nam wprost – jeśli nie myślisz, że jesteś najlepszy, nie ma sensu wchodzić w pojedynek z takimi kozakami jak Chris Smalling. 18-latek dziś przebija się do Ekstraklasy na wypożyczeniu do Puszczy Niepołomice, a w pierwszym dużym wywiadzie wspomina Jose Mourinho, rzymskie metro i stanie w kolejce do grania w trzecioligowych rezerwach Legii Warszawa.

Jordan Majchrzak: W Romie nie myślałem, że nie dam rady. Musisz grać bez kompleksów

Używasz Twittera?

Używałem, ale szybko z niego zrezygnowałem. Kiedyś coś czytałem, ale stwierdziłem, że czytanie tych komentarzy nie ma sensu. Człowiek może uzależnić się od opinii innych. Czyta pochwały, trafia na negatywny wpis i on może zniszczyć dzień.

Szukałeś opinii o sobie?

Nie tyle szukałem, ile ktoś mi podesłał, zobaczyłem, zacząłem przeglądać dalej. Zobaczyłem jeden zły komentarz i dałem sobie spokój! (śmiech)

Reklama

Zaskoczyłeś mnie, bo chciałem spytać, czy znasz opcję „wycisz słowo” i czy chciałbyś ją mieć, gdy znajomi pytali o Jose Mourinho.

Prawda, było dużo pytań, ale rozumiem to, bo to jeden z najlepszych trenerów w historii futbolu. Nie mogę mieć pretensji, że ktoś pyta i chce wiedzieć, jaki jest. Pytali znajomi, zawodnicy z byłych klubów, ale dziennikarze też często o niego podpytywali.

Kiedy przeszedłeś do porządku dziennego nad jego wielkim nazwiskiem i zacząłeś myśleć: to po prostu mój trener?

To był pierwszy raz, gdy pojechałem na ławkę rezerwowych w Serie A. Od Nowego Roku trenowałem z pierwszym zespołem, załapałem się do kadry meczowej. Trener Mourinho był wtedy zawieszony, nie mógł być na ławce i pamiętam, że gdy przed autokarem zbijaliśmy piątki, pytał się mnie, jak się czuję, czy wszystko jest ok. Wtedy nastąpiło to przejście.

Chwilę zeszło.

Na początku, gdy przyjechałem do Rzymu, mijaliśmy się w ośrodku treningowym, widziałem go na meczach Primavery. Patrzyłem wtedy na niego, dla tak młodego chłopaka jak ja było to przeżycie. Gdy zacząłem jeździć na ławkę w Serie A, zrozumiałem, że teraz to trener, który będzie ode mnie wymagał tego, co najlepsze.

Reklama

Gdy miałeś trafić do Romy, pojawiał się w ogóle temat szansy trenowania z pierwszym zespołem?

W Romie jest Primavera, nie ma zespołu rezerw, więc każdy chłopak, który trafia do młodzieżówki, ma pewnie z tyłu głowy nadzieję, że może się uda. Wiadomo, że jest ciężko, bo na każdej pozycji są tam topowi zawodnicy, więc pewności co do trafienia do pierwszej drużyny nie miałem, ale marzyłem o tym i marzenie się spełniło.

Od czego to się w ogóle zaczęło?

Podszedł do mnie dyrektor Marek Śledź i powiedział: przyszła oferta z Romy, będziemy rozmawiać. Zapytał, jak się na to zapatruję. Musiałem chwilę pomyśleć, ale…

Ale gdy przychodzi Roma, to w sumie nie ma co myśleć.

Dokładnie, nie zajęło mi wiele czasu, żeby powiedzieć, że jestem na tak.

Nie dowierzałeś w to, co się dzieje? Nawet w rezerwach Legii musiałeś ustawić się w kolejce do grania.

W Legii jest ciężko. To największa akademia w Polsce, panuje ogromna rywalizacja. Było tak w moim roczniku, w rezerwach też nie było łatwo się przebić. Debiutowałem jeszcze za trenera Tomasza Sokołowskiego, zagrałem trzy mecze, a od nowego sezonu znów byłem w Centralnej Lidze Juniorów. Wyglądałem dobrze, zajęliśmy trzecie miejsce, ale kolejka w drugim zespole nadal była, bo grał tam Szymon Włodarczyk, był też Wiktor Kamiński. Za trenera Marka Gołębiewskiego też jednak udało się wystąpić i byłem zadowolony, że zbieram minuty w piłce seniorskiej.

Jordan Majchrzak w rezerwach Legii Warszawa – mecz Pucharu Polski z Pilicą Białobrzegi

Czuć złość, gdy droga do składu nie jest usłana różami?

Czuć większą satysfakcję, gdy się uda. W Legii byłem od rocznika U-17, patrzyłem na starszych kolegów, którzy byli już „pod jedynkę”, jeździli na ławkę i marzyłem, żeby i mnie się to udało. Kiedy zaczynasz grać w rezerwach, gdy pójdziesz na trening pierwszej drużyny i zobaczysz, jak to wygląda, to robi to duże wrażenie.

Wiem, że gdy zagrałem w Romie, niektórzy mówili: dlaczego nie dostał szansy w Legii?! Ale ja to doskonale rozumiem. Przeskok fizyczny i mentalny jest ogromny, trzeba uważać, żeby człowiek nie zwariował i trzymał głowę na karku.

W Romie to dopiero musiał być przeskok mentalny.

Byłem tak wychowany przez rodziców, że dobrze to zniosłem. Pracowałem tak jak zawsze, czy w Primaverze, czy w pierwszym zespole. Myślę zresztą, że dlatego trafiłem do „jedynki”, bo trener Jose Mourinho widział, że pracuję na sto procent, a on to bardzo ceni.

Bo w Primaverze też nie było tak, że grałeś od deski do deski.

Wejście do Włoch było ciężkie. W zimę, gdy po czterech miesiącach we Włoszech przyjechałem do Polski, rozmawiałem z dyrektorem Śledziem. Mówiłem wtedy, że konkurencja w samej Primaverze jest bardzo duża. Są Brazylijczycy, Hiszpanie, Portugalczycy — ludzie z całego świata, którzy walczą o swoje. Ci, którzy nie grają, a byłem w tym gronie, musiałem poznać język i przystosować się do innego świata jeśli chodzi o taktykę — muszą się przyzwyczaić.

W kadrze mieliśmy 26 osób, wyjściową „jedenastkę” wywalczyłem sobie dopiero w drugiej rundzie. Pierwsze miesiące to były wejścia z ławki, ale gdy rozmawiałem z trenerem, mówił, że dostanę swoją szansę.

Na co zwracał ci uwagę?

We Włoszech bardzo dużą wagę przywiązuję do obrony. Napastnik musi być „poinformowany” w tym, co się dzieje, bo od niego zaczyna się pressing. Wiadomo, że Roma to zespół, w którym graliśmy wysokim pressingiem i chcieliśmy być cały czas przy piłce, więc trzeba było walczyć, odbierać piłki.

Trener Primavery dawał nam trochę swobody w ofensywie: jeden na jeden, ruch na wolne pole, żeby zdobywać przestrzenie, rozciągać linię przeciwnika, ruszać na prostopadłe piłki — na to zwracali bardzo dużą uwagę, bo obrońcy mają z tym największy problem. W defensywie jednak mieliśmy swoje założenia, które trzeba było wypełniać.

Pressing, gra w obronie — to chyba twoje atuty. Gdy przedstawialiśmy twoją sylwetkę, byli trenerzy zwracali uwagę, że cechą wyróżniającą cię jest agresja, pressing, odważny atak na rywala.

Tak jest i myślę, że mógł być to jeden z czynników, dzięki którym trafiłem do Romy. Na pewno oglądali moje mecze i pasowałem profilem do zespołu.

Jaka jest specyfika młodzieżowej piłki we Włoszech? Przykładowo Przemysław Wiśniewski mówił mi, że w Serie B każdy ma napastnika-konia, który przestawia rywali, przytrzymuje piłkę. Jaką rolę pełni napastnik w Primaverze?

U nas w zespole też były silne dziewiątki, byliśmy wysocy. Nie było jednak jak w Serie B, że czekało się tylko na długą piłkę, żeby ją przytrzymać. Napastnik musiał być silny, ale szybki, potrafiący się utrzymać przy piłce, ale i ruszyć na wolną przestrzeń. W Romie są jedni z najlepszych chłopaków we Włoszech, jakość piłkarska była bardzo wysoka.

Przemysław Wiśniewski: W Ekstraklasie gra się w chowanego. We Włoszech każdy chce piłkę

Bez techniki się nie schowasz.

Nie idzie. Bardzo dużo graliśmy ziemią, bardzo dużo mieliśmy gry na małych przestrzeniach i potem powtarzaliśmy to w meczach. Pamiętam jedną z Milanem, wyskoczyła mi nawet na Tik-Toku: „Czy Roma U-19 jest lepsza od Barcelony?”. Kandydat do bramki sezonu, cała drużyna zagrała jak na Playstation.

Jaki był w niej twój udział?

Zerowy, bo byłem na ławce! (śmiech) Wszedłem w tym spotkaniu, debiutował wtedy Dariusz Stalmach, ja też debiutowałem, ale to jeszcze okres, w którym byłem zmiennikiem. Wysoko wygraliśmy, więc Darek nie ma chyba dobrych wspomnień z tego debiutu.

Wchodząc do młodzieżowej drużyny Romy, czułeś się jak u siebie, czy patrzyłeś, czego ci brakuje względem kolegów?

Nie można się tak czuć, nie można tak myśleć. Bardziej zastanawiałem się, co mogę dać, czego nie mają inni i chciałem to pokazać na treningach. Starałem się szlifować i poprawiać mocne strony także po treningach.

Słyszałem, że jeszcze w Legii trenerzy pracowali z tobą nad tym, żebyś poprawił wykończenie i lepiej ustawiał się w polu karnym. Kontynuowaliście to we Włoszech?

Skupiałem się wtedy na tym, żeby być w świetle bramki i rzadziej wybiegać z pola karnego, bo od napastnika wymaga się przede wszystkim strzelania bramek. W Romie wyglądało to podobnie: przed lub po treningu ćwiczyliśmy strzały, dośrodkowania, ruch w polu karnym — przyjęcie i uderzenie. Uczulano mnie, że w polu karnym brakuje czasu, więc ćwiczyliśmy pierwszy kontakt w polu karnym, bo na tym poziomie zawsze masz obok siebie przeciwnika, więc musisz perfekcyjnie przyjąć i szybko uderzyć.

Było dużo uwag, mieliśmy trenera oddelegowanego do pracy indywidualnej. Korygował ustawienie ciała czy stopy przy strzale, więc te treningi wiele mi dały. Myślę, że poprawiłem ten aspekt i nie tracę już czasu na poprawianie sobie piłki przy przyjęciu.

Jordan Majchrzak w debiucie w Serie A – mecz AS Roma vs Sassuolo

Dlaczego akurat ciebie wyciągnięto z Primavery?

Wiadomo, że poza tym, że trener docenił, że pracuję, że chcę się uczyć, musiałem też mieć umiejętności. Od pierwszego treningu trenowałem na sto procent, spodobałem się. Przyszedłem na zajęcia, gdy uraz leczył Eldor Szomurodow, ale gdy wrócił, zostałem w zespole, więc musiałem prezentować się dobrze.

Jak trafia się do pierwszej drużyny Romy? Patryk Peda mówił mi, że w SPAL po prostu dodano go do grupy na „WhatsAppie”.

W Romie zawodnicy Primavery często chodzili na treningi do pierwszej drużyny, żeby mieć z nim kontakt. Tak samo było ze mną — poszedłem na trening, zaliczyłem cały tydzień, zagrałem w sparingach z zespołem z Serie C i Primaverą. W tym drugim strzeliłem dwa gole i już zostałem na stałe. Przyszło to naturalnie.

Patryk Peda: Czuję się trochę tak, jakbym piłkarsko wychował się we Włoszech

Olaf Kobacki mówił z kolei, że młodzi w Atalancie Bergamo byli trochę odizolowani. Mieli osobną szatnię.

Miałem lepszy kontakt z młodszymi, ale piłkarze pierwszej drużyny przyjęli mnie pozytywnie. Każdy rozmawiał, pytał. Nawet takie głupie pytania cieszyły, kontakt z takimi piłkarzami to coś fajnego.

Chrzest też był?

Obyło się!

Twój były trener, Grzegorz Szoka, powiedział nam: Bez problemu jestem w stanie sobie wyobrazić, że wchodzi na trening pierwszego zespołu Romy bez żadnych kompleksów. To jest taki chłopak, że go takie okoliczności nakręcą. Nie będzie buńczuczny, ale też nie schowa się w kącie”. Miał rację?

Tak jest. Idąc na treningi do „jedynki” nie myślałem, że jestem słabszy i nie dam rady. Wchodząc w pojedynek z Chrisem Smallingiem czy Gianluką Mancinim nie możesz mieć takiego podejścia, bo wtedy na pewno go nie wygrasz. Musisz grać bez kompleksów, myśleć, że jesteś najlepszy, ograsz go i strzelisz bramkę. To mnie cechowało.

Jordan Majchrzak – od rezerw Legii do debiutu w Romie. Kim jest młody napastnik?

Działało, czy wygrywałeś jedno na osiem takich starć?

Gdyby to było jeden na osiem, to bym nie został. Udawało się. Mam w głowie wspomnienia tych akcji, urywki ładnych bramek z treningów. Używam ich po to, żeby się nakręcić przed meczem. Lubię oglądać wtedy swoje bramki, to mnie pobudza do strzelania. Chyba wielu napastników tak ma, bo z kilkoma o tym rozmawiałem.

Lubicie się podpompować.

Żeby na meczu dobrze to wyglądało. To też działa. Podpowiedział mi to trener Rafał Gębarski z Legii Warszawa U-17. Później trener Grzegorz Szoka robił dokładnie to samo. Pamiętam ważny mecz z Lechem Poznań, zaprosił mnie wtedy na analizę. Oglądaliśmy moje akcje, powiedzieliśmy sobie, że mamy klucz. Dwa dni później strzeliłem Lechowi dwie bramki i mogłem sobie powiedzieć, że było warto. Wtedy zacząłem częściej strzelać.

Jaki to był klucz?

Zobaczyliśmy, że czasami brakowało chłodnej głowy. Nie można się podpalać, trzeba wyczekać bramkarza, dać mu zrobić pierwszy ruch i zobaczyć, gdzie zrobi się wolne miejsce. Właśnie tak zdobyłem bramkę: wyszedłem sam na sam, poczekałem na bramkarza, położył się i uderzyłem w drugi róg.

Jordan Majchrzak w młodzieżowej reprezentacji Polski – mecz z Niemcami

Większym wyzwaniem życiowym była dla ciebie przeprowadzka do Warszawy, czy do Rzymu?

Jednak do Warszawy. To był większy przeskok, bo wyprowadzałem się z domu rodzinnego, z dala od rodziców. Dla piętnastolatka zamieszkanie w bursie, w Warszawie, to duże wydarzenie. Pół roku później przeniosłem się do Legia Training Center, a gdy wyjeżdżałem do Rzymu, byłem już obeznany z tym, jak to jest i łatwiej było mi się przystosować.

Metro nie przerażało.

Trochę bardziej rozwinięte niż w Warszawie! Ale działało tak samo (śmiech).

Piłkarze Romy też mieszkają w bursie?

Zagraniczni zawodnicy tak. Może nie była to typowa bursa, taki hotel przerobiony na styl bursy. Wszyscy z Primavery i młodszych roczników tam mieszkali, pod domem mieliśmy busy, które dowoziły nas do ośrodka treningowego na każdą godzinę. Wszystko było bardzo dobrze zaplanowane.

Czyli wiele stolicy przez to nie zwiedziłeś.

Nie, nie, bardzo dużo zwiedziłem. Złapałem dobry kontakt z chłopakami — jeden to Estończyk, drugi Łotysz. Spędzaliśmy razem dużo czasu, jeździliśmy do centrum coś obejrzeć, na kolację, obiad. Chciałem wykorzystać czas w Rzymie jak najlepiej, nie siedziałem tylko w pokoju. Chociaż czasami nie miało to sensu, bo przez liczbę turystów w Rzymie ciężko jest się przedostać od jednej atrakcji do drugiej. Zimą, gdy turystów jest mniej, bardzo dużo zwiedziliśmy.

Odczułeś, że jesteś piłkarzem Romy?

Dało się to zauważyć. Najbardziej po debiucie, bo na drugi dzień wsiadłem do taksówki, kierowca mnie rozpoznał i zaczął narzekać, że słabo zagraliśmy. Ludzie w Rzymie bardzo żyją piłką. Na każdym kroku czytają gazety, oglądają mecze, w restauracji rozpoznają nawet chłopaków z Primavery. Czasami szło się do knajpy i kelner od razu zapraszał na jedzenie.

Darmowe posiłki wjeżdżały.

Darmowe nie, ale obsługa była milsza, mówili, że mi kibicują.

Gorzej, jak trafiłeś na kibica Lazio.

Akurat nie trafiłem. Chyba że ktoś się krył!

Zdajesz sobie sprawę, że jesteś bohaterem najbardziej surrealistycznej kariery w Polsce w ostatnich latach? To wciąż początek drogi, ale ona wyglądała tak, że z czwartego poziomu rozgrywkowego trafiłeś do Serie A, po czym wróciłeś z niej już do Ekstraklasy.

Jak ktoś patrzy na to z boku, to może powiedzieć, że w dwa lata w moim życiu wydarzyło się naprawdę dużo. Każdy ma swoją ścieżkę, ja ze swojej jestem zadowolony. Wszystko idzie w dobrym kierunku, zbieram doświadczenie w Ekstraklasie, nadal jestem młody, więc jak na ten wiek trochę już przeżyłem.

Ekstraklasa – Jordan Majchrzak w barwach Puszczy Niepołomice

Włochy przyśpieszyły ci drogę do Ekstraklasy?

Trochę mnie przedstawiły, Polska o mnie usłyszała. Ale tak jak mówiłem: cały czas pracowałem na to, żeby spełniać marzenia i mam nadzieję, że do największych klubów świata jeszcze dojdę. Taki mam cel.

Gdy wróciłeś do kraju, miałeś minę jak Fernando Santos? „Znowu w tej Polsce”?

Wręcz odwrotnie — cieszyłem się, że będę mógł występować w Ekstraklasie, bo za dzieciaka było to dla mnie marzenie. Chodziłem na mecze, oglądałem je. Gra w Serie A też nim była, zwłaszcza przy takiej publiczności, bo na trybunach było 63 tysiące osób. Występy w Puszczy mi pomagają.

Jak odebrałeś decyzję Romy o tym, że cię nie wykupią?

Normalnie. Byłem wypożyczony na rok, więc wiedziałem, że mogę wrócić.

Nie czułeś, że skoro udało się zadebiutować, to jest spora szansa, że tam zostaniesz?

Hmm… Byłem jednym z młodszych debiutantów, więc nadzieja była, ale dla mnie przygoda z piłką się nie kończy. Pracuję w Puszczy tak samo, jak w Romie, tak do tego podchodzę.

W „Przeglądzie Sportowym” cytowano Francesco Oddiego, dziennikarza zajmującego się Primaverą: „Sądzę, że Roma od początku nie wiązała z nim większych nadziei. Już na przełomie lutego i marca byłem pewien, że po sezonie wróci do Warszawy. Rzadko dochodził do sytuacji bramkowych. Polak wolał się cofać, walczyć o futbolówkę, oddawać ją kolegom, zamiast czyhać na nią w polu karnym, co dziwne, bo przecież jest rosłym snajperem. Jego wzrost to jedyny atut. Dodatkowo był za wolny, nie mówię tylko o biegu, ale nawet samej reakcji. Dobry piłkarz musi być bardziej dynamiczny”.

Nie czytałem tego, nie znam takiego dziennikarza. Ciekawe, bo myślę, że gdyby AS Roma nie wiązałaby ze mną nadziei, nie dostałbym szansy w pierwszym zespole. Może nie zostałbym nawet wypożyczony, bo przecież mogą wziąć prawie każdego zawodnika. Trochę dziwna opinia.

Co zrobić, żebyś za kilka lat nie był ciekawostką? Żeby dziennikarze nie dzwonili tylko po to, żebyś opowiedział o treningach u Jose Mourinho?

Pracować! To najważniejsza rzecz na dziś — ciągła praca i unikanie zadowalania się tym, co było, czy tym, co jest. Muszę mierzyć wysoko, walczyć, pracować dodatkowo nad mentalnością, przygotowaniem fizycznym, po prostu nad sobą. Tak robią zawodnicy z najwyższego poziomu, więc jeśli chcesz być taki, jak oni, to musisz poświęcić na to czas.

WIĘCEJ WYWIADÓW Z POLSKIMI PIŁKARZAMI:

ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK

fot. Newspix, FotoPyK

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

19 komentarzy

Loading...