Gdy wychodził na mecz z Irlandią Północną na Euro 2016, jego głowa odmówiła posłuszeństwa. Nazywa to paraliżem. Po turnieju nie przespał nocy przed żadnym z meczów rundy jesiennej, w których zagrał. Zrywał się z łóżka o trzeciej, by analizować, jak poruszają się rezerwowi napastnicy drużyny rywala. Wpadł w manię profesjonalizmu i wyniszczającą obsesję. Żył jak robot. Nie potrafił odpocząć. Dręczyły go kompulsywne myśli. Na boisku momentami czuł się jak trup. Twierdzi, że ma trudny umysł. Nieustannie analizuje. Dzięki pracy z psychologiem już wie, jak sobie z nim radzić.
Euro 2016 kojarzyliśmy jak dotąd z wielkim sukcesem Michała Pazdana. Po siedmiu latach od francuskiego turnieju obrońca pokazuje nam także wyniszczające skutki tej imprezy, po której zapragnął, by jego sen trwał jak najdłużej. To ważna rozmowa. Piłkarze rzadko zdobywają się na tak otwarte mówienie o swoich problemach. Rozmawiamy również o tym, jak “Pazdek” poradził sobie z destrukcyjnym chaosem w głowie, czy obecna reprezentacja ma charakter, a przyjmowanie oferty Wieczystej to jeszcze obciach.
***
Ile rozegrałeś meczów po nieprzespanej nocy?
Całą rundę.
Absolutnie całą?
Tak. Mówię o rundzie bezpośrednio po mistrzostwach Europy 2016.
Negatywne skutki mistrzostw, które zdefiniowały cię jako piłkarza.
Łącznie zagrałem pewnie koło pięćdziesięciu meczów po nieprzespanej nocce, ale największe problemy z zasypianiem były właśnie po Euro. Po powrocie z turnieju powiedziałem sobie, że muszę za wszelką cenę utrzymać się na tym poziomie. Zrobię wszystko, co tylko można, będę tak perfekcyjny, jak tylko się da. Tak sobie głupio to wbijałem w głowę. Głupio, bo doszedłem do momentu, w którym głowa mi tylko przeszkadzała.
Z czasów Legii wielu rzeczy tak naprawdę nie pamiętam. Ja wtedy praktycznie nie żyłem. Albo inaczej: żyłem jak robot. Wszystko musiało się zgadzać: każda minuta na zegarku, liczba powtórzeń każdego ćwiczenia, każdy gram jedzenia na talerzu. Gdybym nie wyjechał do Turcji, to pewnie od trzech lat nie grałbym w piłkę, bo by mnie to wyniszczyło. Tak się nie da funkcjonować. Pięć lat wytrzymasz, ale więcej nie, wypalisz się.
Miałem trudny umysł. Nie dawał mi spokoju. Nie pozwalał się wyluzować. Cieszyłem się, gdy przed meczem było coś nie tak, bo to wzmagało we mnie jeszcze większą koncentrację. A jak czułem się swobodnie, to z tyłu głowy było: zaraz coś się może stać. Musiałem się bodźcować. Nie jestem za wysoki, więc zamazywałem to ustawieniem i czytaniem gry. Gdybym był szybki i skoczny, to pewnie mógłbym przed meczem odpalić sobie cygaro i czillować. Jak masz wady, próbujesz je ukryć. Nieustannie myślałem, jak to zrobić. Dlatego obsesyjnie przygotowywałem się do meczów, szczególnie tych z lepszymi rywalami.
Głowa cały czas podawała mi kolejne informacje: pach, pach, pach, pach, pach, pach.
To strasznie męczyło.
A przecież można funkcjonować swobodniej.
Kumple z kadry mówią mi po latach: – Ty często byłeś na tych zgrupowaniach jakiś nieobecny, czasami dziwny…
Doskonale rozumiem, dlaczego mnie tak odbierali. Gdy siedzieliśmy przy kawie, oni sobie po prostu rozmawiali. A ja? No cóż, byłem trochę… inny. Niby byłem z nimi ciałem, ale w rzeczywistości przeprowadzałem w głowie wielką analizę tego, co najlepiej zrobić przed meczem i o której. Kiedy już zdecydowałem, zaczynałem rozkładać na czynniki pierwsze rozgrzewkę przedmeczową i plan na spotkanie, by znaleźć ten optymalny.
A oni siedzieli.
Pili kawę.
Rozmawiali.
Jak wyglądały noce przed meczem?
Tak samo. Ciągłe mielenie.
Opowiedzmy o przykładowej.
Późny wieczór. Wydaje mi się, że wszystko już zrobiłem, więc kładę się na łóżku z zamiarem zaśnięcia, ale głowa ma inne plany. Nieustannie powtarza mi, że jutro jest mecz i trzeba się na niego odpowiednio skoncentrować i nie zapomnieć o wszystkim.
To może przewrócę się na prawy bok.
Zaczyna się gonitwa myśli. Czy wszystko już zrobiłem? Jestem przygotowany? Może sprawdzę, może zweryfikuję wiedzę. Jak się porusza podstawowy napastnik rywali? Zwykle schodzi do lewej. A jego zmiennik? On do prawej. Aha, ten lubi robić wajchę, ten lubi robić zakos. Czy mam pewność, że na zmianę wejdzie akurat on? Ostatnio na końcówkę wszedł młodzieżowiec. Trzeba go sprawdzić.
Wstaję z łóżka, biorę laptopa i kładę go na kolanach.
Analiza. Włączam InStat. Oglądam wycinki meczów. Sprawdzam, jak się zachowuje pod kryciem, w którą stronę schodzi, w jaki sposób oddaje uderzenia. OK, chyba mamy to. Nie, jednak nie. Jeszcze rożne. Jak on się przy nich ustawia? Jak wbiega? Jak ogólnie wykonuje je cała drużyna? Wiesz już wszystko? Sprawdziłeś wszystkie warianty?
Chyba nie. Sprawdzaj dalej. Włączam schematy rozegrania kornerów z poprzednich meczów. Analizuję strategie. Patrzę, jak uciekają atakujący piłkarze, sprawdzam, jaki ruch wykonuje napastnik, do którego ma być zgrana piłka. Liczę w głowie te wszystkie sprawdzone warianty rozegrania.
Chyba już wszystko. Odkładam laptopa. Kładę się na lewym boku.
Zaraz, jeszcze śniadanie. Wciąż nie podjąłem decyzji. Co zjem w dniu meczu? Jakie przekąski? Brać kreatynę w dniu spotkania rano czy może jednak odpuścić? Trzy gramy? Może załaduję pięć, żeby mieć więcej siły? Ale wtedy spadnie mobilność. Hmm. Przeanalizuję jeszcze na napastnika, który zagra w pierwszym składzie. Jeśli będzie silny, to wjadę w pięć gramów.
Jakie ćwiczenia przed meczem? Zwykły rozruch, tak jak ostatnio? Sprawdźmy alternatywy. Wszystko zależy od godziny meczu. Mogę skupić się tylko na mobilizacji, a jak na rozruchu będzie swoboda, to ruszymy trochę mocy. Może martwy ciąg? Chłopaki z Legii znowu będą się śmiać, że wyciągam przed meczem sztangę i zasuwam z małymi ciężarami, ale czuję się dzięki temu lepiej, nawet jeśli sztanga jeździ na wyjazdy tylko dla mnie. To niewielkie ciężary, do czterdziestu kilogramów. Tak, martwy ciąg to dobry sposób, żeby się pobudzić. Tylko o której godzinie? Jaka będzie idealna? A może tym razem bez pobudzenia, bo układ nerwowy daje znak, że wszystko z nim OK? Może lepiej się spowolnić, wejść w wyciszenie i medytację? Hmm.
Przewracam się na plecy.
O czym jeszcze muszę pamiętać? Skarpetki. Powinienem zabrać dwie, może nawet trzy pary. Może sprawdzę.
Wstaję z łóżka, zapalam światło, zaglądam do torby i zauważam, że wziąłem tylko jedną parę.
Pakuję jeszcze dwie i wracam na łóżko.
Jak dobrze, że sprawdziłem. Pomyślmy jeszcze o butach. Jak ostatnio grało się w tych nowych? Chyba dobrze? Raczej nie ma sensu zamieniać ich na te mniejsze, w których grałem wcześniej. Jakie kołki? Trzynaście milimetrów? Piętnaście? Z grubszym końcem? Z cienkim? Wszystko zależy od boiska i pogody. Sprawdzam prognozę na iPhone. Niby już sprawdzałem, ale sprawdzę raz jeszcze, bo coś przecież mogło się zmienić. No dobra, to wszystko już zrobiłeś?
Oczywiście, że nie, bo po natłoku myśli przychodził kolejny natłok. I tak w nieskończoność. Tak wyglądała każda noc przed meczem.
Dopiero w Turcji zadałem sobie pytanie: i po cholerę mi to wszystko?
Moja głowa mówi do mnie milion rzeczy. Tak już mam. Nie potrafiłem tego wyłączyć. Nie mogłem zaznać spokoju. Dręczyły mnie kompulsywne myśli, że jak nie sprawdzę z detalami, jak porusza się pod kryciem rezerwowy napastnik, to wejdzie w sześćdziesiątej minucie i będzie źle. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Mówiłem do siebie „weź się zluzuj”, ale takie rzeczy nie wchodziły w grę. Zrób jeszcze to. I to. I to. I to. I jeszcze tego nie zapomnij. I to sobie przy okazji odśwież. I to jeszcze sprawdź. A jak nie sprawdzisz i zaważy to o całym meczu? Warto ryzykować?
Myślę, że bardzo poświęcałem się dla piłki.
Przyświecała mi jedna motywacja: za wszelką cenę utrzymać się na poziomie reprezentacyjnym. Było o mnie głośno w kontekście kadry, do tego grałem w Legii, więc znajdowałem się pod ciągłym ostrzałem. Gdy działo się gorzej, ludzie to zauważali i o tym mówili. Nie mogłem więc dopuścić do tego, by działo się gorzej.
Koniec końców rozegrałem dobry sezon. Ten z całą nieprzespaną rundą.
Okazał się dla mnie jednak bardzo wyniszczający.
Albo nie zmrużyłem oka ani na minutę, albo zdarzył mi się rwany, dwu- czy trzygodzinny sen. Jak raz udało mi się przespać od czwartej do ósmej, to Jezus Maria, jaki ja byłem zadowolony, jak wieki był to dla mnie sukces. To działo się przed wszystkimi meczami. Ligowymi, pucharowymi, reprezentacyjnymi. Ranga rozgrywek nie miała znaczenia. Do meczu byłem ospały, ale potem napędzała mnie adrenalina. Nie miałem na boisku żadnych problemów ze złapaniem koncentracji. A po meczu… No cóż, totalne wymęczenie. Kolejnego dnia dochodziłem do siebie na odnowach.
Brak snu odbił się na tobie kiedykolwiek negatywnie na meczu?
Tak. Mistrzostwa Europy 2016. Nicea. Mecz z Irlandią Północną. Szykujemy się już do wyjścia na murawę. Stoję w tym tunelu, patrzę się na Irlandczyka i myślę sobie: kurwa, ja nie wiem nic.
Paraliż.
Nie potrafiłem przypomnieć sobie jakiegokolwiek faktu o przeciwnikach. A przecież tyle ich przyswoiłem przed spotkaniem.
I na chuj ci to wszystko było? Człowieku, co się z tobą dzieje?
No to pięknie. No to się załatwiłeś.
Po krótkiej chwili pojawia się studząca myśl: dobra, trudno. Wdrażamy plan awaryjny.
Trzeba wychodzić z takich sytuacji, bo jak się jej poddasz, jak się załamiesz, to stres może doprowadzić cię do głupich rozwiązań. Nerwowo wybiegniesz, za szybko się ruszysz, zawalisz bramkę, zawalisz mecz. Tu bezcenne okazują się nawyki i opcje rezerwowe. Dużo dała mi w tym zakresie praca z psychologiem. Nadmiar informacji? Wyjazd z nimi. Podczas paraliżu mówiłem sobie: OK, doprowadziłem się do trudnego momentu, więc wracamy do korzeni. Podaj, nie kombinuj, rób proste rzeczy. Wprowadź się w mecz. Nie próbuj od razu dać ostatniego passa. Skup się na sobie. Wszystko się uspokoi. W piętnastej minucie zaczniesz grać na swoim poziomie. Podczas mentalnego paraliżu nie można udawać nie wiadomo jakiego zawodnika. Trzeba się pogodzić z tym, że musisz przejść na inny tryb, bo gdy źle zagrasz, to głowa ci eksploduje, będzie chciała przekazać ci tysiąc informacji. Żadnej z nich nie potrzebujesz. Najpierw się uspokój. Gdy jesteś za bardzo pobudzony, nie widzisz optymalnych zagrań, twój kąt widzenia sytuacji na boisku zawężą się i wybierasz proste środki. Gdy w tym momencie popełniasz błąd, pojawia się lawina myśli, z którą musisz się zmierzyć. A mecz trwa dalej.
Niesamowite, że tak zaczął się turniej, podczas którego mówiła o tobie cała Polska.
Wróciłem do podstaw. Dodatkowo w tym meczu mieliśmy około siedemdziesiąt procent posiadania piłki. Praktycznie nie toczyłem pojedynków…
A kolejne mecze?
Już oczywiście nie było paraliżu. Czułem większą swobodę. Wpadłem w rytm. Wszystko szło samo. Przygotowania do wszystkich turniejów, te moje w głowie, dużo mnie kosztowały. Było mi łatwiej o tyle, że grałem w Ekstraklasie, gdzie jest mniejsza intensywność niż w innych ligach, więc dawałem radę. Zwłaszcza, że graliśmy co trzy dni, więc praktycznie nie było treningów, tylko mecze. Pewnie w Premier League, gdzie codziennie musisz być w gazie, nie dałoby się tak do tego podejść. Pomogła też specyfika pozycji. Na stoperze możesz mniej biegać i nadrabiać ustawieniem, na boku obrony już by to nie przeszło. Nie wiem, czy po czterdziestu nieprzespanych nocach dałbym radę grać na defensywnym pomocniku, gdzie musisz robić po dwa kilometry więcej.
Zdarzyło ci się wpaść w taki paraliż, że jedynym wyjściem z sytuacji było zejście z boiska?
Aż takiego nigdy nie miałem. Ale zdarzało mi się grać z przekonaniem, gdy nie szło i przegrywaliśmy, że już nic więcej na boisku nie dam. Trwałem na nim, w tej myśli, że już nic konstruktywnego nie zrobię. W takich sytuacjach liczysz na drużynę, że ona ci pomoże, a ty odwdzięczysz się w kolejnym spotkaniu. Nienawidziłem tych momentów, gdy czułem się jak wóz z węglem, wolny i spóźniony. Fizyczny trup. To najgorsze chwile z boiska.
Choć czułem, że nie daję już rady, to chciałem zawsze dograć mecz. Chyba niepotrzebnie. Pewność w grze osiągałem w momencie, kiedy czułem się mocny w pojedynkach. Lubiłem skoczyć do głowy, grać wysoko, być w grze cały czas. Czułem się nabity, wchodziłem w zwarcie, ścigałem się. Byłem w meczu. Jak miałem spowolnione ruchy, to zawsze gdzieś mnie brakowało. Niby stoisz na murawie, ale nie wiadomo, czy w ogóle uczestniczysz w tym spotkaniu.
Nienawidziłem tego uczucia. Z takiej gry nigdy nie miałem przyjemności. Potem przez dwa-trzy dni dochodziłem do siebie i zastanawiałem się, czego zrobiłem za dużo, czego za mało, co przegapiłem, w czym popełniłem błąd. Może i nie spałem, ale to nie ma znaczenia, przecież odeśpię i już jutro będę czuł się dobrze.
W głowie piłkarza podczas meczu jest tyle różnych rzeczy…
Szkoda, że tak rzadko się o tym mówi.
Sam zresztą o tym nie mówiłem. Przed mistrzostwami Europy, po sparingu z Holandią, wszyscy po mnie jechali i atakowali za spóźnione interwencje. A ja chciałem tylko dotrwać do końca meczu. Potem znosiłem krytykę i nie przejmowałem się nią, bo wiedziałem, co jest nie tak. Przecież nie mogłem wyjść do ludzi i powiedzieć im, że byłem podczas spotkania trupem, bo jak by to zostało odebrane? Jak wychodzisz na boisko, to masz być zawsze gotowy. Jak nie jesteś przygotowany, to sorry, wskakuje następny. A ja byłem akurat w takim momencie przygotowań. Obroniłem się już na samym turnieju.
W piłce zawsze jest ciężko. Musimy sobie z tym sami radzić. Im lepiej się tego nauczysz, tym będzie ci łatwiej. Na poziomie reprezentacji jest najciężej. Obiektywnie to nie mamy wielkiej presji, ale jednak wiesz, że wszyscy cię obserwują i oceniają. W klubie, nieważne czy w Premier League czy w Ekstraklasie, grasz kilkadziesiąt meczów w roku. Jak nie jesteś w formie, to możesz do niej wrócić. A w reprezentacji nie ma czekania. Przyjeżdżasz, masz być gotowy. W każdym meczu musisz zagrać dobrze. W ciągu trzech dni zgrupowania dostajesz milion informacji na odprawach czy pendrive’ach. Kiedy jeszcze ty sobie dorzucasz, to się przepakowujesz.
(chwila przerwy)
Chyba jestem ciekawym rozmówcą, co?
Tak.
Człowiek tak chciał się utrzymać na topie, że wszystko inne odrzucił.
Można to nazwać manią przesadzonego profesjonalizmu?
Tak. Z drugiej strony dawało mi to spokój, że zrobiłem wszystko, absolutnie wszystko, by optymalnie przygotować się do meczu. Nawet jak zagrałem słabo, to nie wbijałem sobie do głowy, że mogłem zrobić coś więcej, bo po prostu zrobiłem wszystko, a nawet więcej niż powinienem. Z biegiem czasu odkrywałem momenty, w których mogę podejść luźniej, łapałem swobodę, pomogła mi medytacja. Wszystko się wypośrodkowało. Nauczyłem się podchodzić profesjonalnie i jednocześnie odpoczywać. Ale na początku to jak grochem o ścianę. Chłop skoncentrowany wyłącznie na jednym i wszystko analizuje. Tak po prostu miałem. Często byłem zawieszony. Rozkminiałem, co się może wydarzyć i przygotowywałem się na wszystkie opcje.
Odbiło się to negatywnie na twoim życiu?
Nawet nie. Młody miał dwa-trzy lata, więc odpoczywałem na spacerach. Żyliśmy w Warszawie, więc na co dzień było naprawdę dobrze. Przy okazji – jak masz w domu poukładanie, to inne rzeczy nie mają takiego znaczenia.
Od dawna współpracujesz z psychologiem.
Od sześciu-siedmiu lat, teraz już mniej.
Mam wrażenie, że jesteś jedną z tych osób, która z pracy z psychologiem może dużo wyciągnąć.
Nawet on był zszokowany, jak bardzo można rozkminiać rzeczywistość, na jak drobne szczególiki ją rozkładać. Praca z psychologiem mocno mi pomogła. Obniżyłem te wszystkie rzeczy związane z przygotowaniem do meczu do niezbędnego minimum. Robię tylko to, co mi naprawdę potrzebne. Dzięki temu gram dalej i jestem zadowolony. Mam na co dzień więcej czasu na życie rodzinne i to mi naprawdę mega pomogło.
Szokujące odkrycie: jeśli nie sprawdzisz o trzeciej w nocy, czy rezerwowy napastnik rywali zbiega przy stałych fragmentach na długi słupek, to naprawdę nic się nie stanie.
No nic, absolutnie nic. Byłem wtedy w zamknięty w swoim wewnętrznym świecie, w którym tyle się działo. Zdarzało mi się usiąść przy ogródku i zastanowić się: po cholerę ty to wszystko w ogóle robisz? Może zrób tylko to, co do ciebie należy? Ale zaraz potem pojawiała się kolejna myśl: zrób jednak tyle, ile się da. Wydawało mi się wtedy, że im więcej, tym lepiej. Teraz wiem, że to pułapka. Najlepiej konkretnie i na temat. Trzy, cztery rzeczy zadania, skup się na nich, to wszystko. Reszta to automatyzmy. Bez żadnego wchodzenia w szczególiki. Nie patrzę już na piłkę jak na sport indywidualny. I na co dzień jestem już zupełnie normalny.
Polska piłka wpadła w pułapkę ślepego podążania za profesjonalizmem Roberta Lewandowskiego? Zapanowała moda na profilowanie pod formę boiskową każdego elementu życia, ale przecież nie każdy jest jak Lewandowski, nie każdy odnajdzie się w takim reżimie.
Ja nikogo nie naśladowałem i nie podążałem za trendami. Po prostu mam analityczny umysł, z czasem nauczyłem się z nim funkcjonować i go rozumieć.
Teraz też już rozumiem zawodników, którzy potrzebują zupełnie innych sposobów, na przykład większej swobody na boisku czy jak najmniejszej liczby informacji podanych przed meczem. Ja też z biegiem czasu sie zmieniłem. Teraz tylko konkrety. Mam wgrany w głowie swój software i w pewnym wieku niektórych rzeczy już się nie zmieni, niektóre zachowania są wpojone bardzo głęboko, co, kiedy, jak, dlaczego, kiedy musisz, kiedy nie musisz. Mogę się nimi dzielić. Tylko nie wszystkim na raz, bo od natłoku informacji może komuś wybuchnąć głowa. Nigdy nie lubiłem sytuacji, gdy nowy trener chciał w trzy dni przekazać tysiąc myśli o sposobie gry. Zwykle przegrywaliśmy pierwszy mecz pod jego wodzą. Jak ktoś chciał pobiec w lewo, to łapał chwilę zawahania próbując sobie przypomnieć, czy trener nie oczekiwał w takich sytuacjach ruchu w prawo. To ciężki temat. Praca z psychologiem nauczyła mnie, że w krótkim okresie nie da się zmienić wszystkiego, reszta przychodzi z czasem.
Wywiad z tobą w „Playboyu” z 2016 roku zaczyna się od sprawdzenia, czy wiesz, co wyskakuje w Googlu po wpisaniu twojego imienia i nazwiska. Jak myślisz, co wyskakuje po siedmiu latach?
Pazdan żona? Pazdan zarobki? Pazdan wiek?
Po podaniu frazy „czy Michał Pazdan…”, jako najczęściej wpisywana opcja wyskakuje „czy Michał Pazdan żyje”.
Ostatnio obserwuję, że jestem bardzo rozpoznawalny wśród młodych dzieciaków. Nie potrafię pojąć, skąd wziął się ten fenomen. Przecież niektóre z nich w 2016 roku miały po trzy lata. Jeśli oglądały mistrzostwa, to nie w sposób świadomy. Nie mają prawa mnie pamiętać.
Masz jakiś pomysł, skąd to się bierze?
Pewnie z TikToków, które wracają do tamtych czasów i z których istnienia nie zdajemy sobie sprawy.
Wróćmy do tej demonicznej frazy z Google’a. Zastanowiłem się, po co można ją wpisać w wyszukiwarkę i myślę, że to dowód na to, jak bardzo rozpoznawalną osobą stałeś się po Euro 2016. Poznało cię wtedy bardzo dużo osób, które na co dzień nie śledzą piłki i zrobiło się o tobie nagle znacznie ciszej. Wypadłeś z reprezentacji, grając w Turcji rzadko się gdzieś pojawiałeś, w Białymstoku przeżyłeś dyskretny czas. Ci wszyscy ludzie naprawdę zastanawiali się, czy ty w ogóle jeszcze żyjesz.
Mam taką refleksję, że w życiu piłkarza niezwykle istotne są momenty. Niby grasz te kilkanaście lat weekend w weekend, ale na końcu to nie jest ważne, bo jesteś pamiętany głównie z pojedynczych momentów.
Ktoś powiedział mi ostatnio: – Zobacz, ciebie wszyscy kojarzą z meczu z Niemcami. Sebka Milę też za mecz z Niemcami, tylko że inny. Sławka Peszko…
Też za Niemcy, te z 2011 roku!
No i „Wawrzyna” też niestety z niego pamiętają, oczywiście niezbyt dobrze. Zagrał prawie pięćdziesiąt meczów w kadrze na naprawdę odpowiednim poziomie, ale jest zapamiętany przez jeden poślizg, ktory by niczego nie zmienił, gdy chłopaki dobrze pokryli w polu karnym. Nie mamy na to wpływu. To właśnie te momenty.
Ich siła jest naprawdę ogromna.
Jest w polskiej piłce grupa kilku osób, które nie zrobiły spektakularnych karier, ale są rozpoznawalni na takim poziomie jak nasi piłkarze grający w najlepszych ligach. Sprawiają to właśnie te momenty. Mecze mistrzostw Europy oglądało po kilkanaście milionów osób. Czasami możesz mieć niewiadomo jaką karierę, ale przejdzie ona bokiem. Ja miałem to szczęście, że trafiłem na naprawdę dobry czas reprezentacji.
Czasem pracujesz na te momenty całe życie i splot wydarzeń sprawia, że ci się uda, innym razem nie trafisz w odpowiednie okoliczności i wykonując tę samą pracę nie zostaniesz tak zapamiętany. Nie masz na to wpływu. To dużo kosztuje wewnętrznie, ale trzeba się z tym pogodzić.
Do tamtej reprezentacji wskakiwał piłkarz z Ekstraklasy i nie było widać po nim różnicy poziomów, bo ta kadra go wynosiła. Do obecnej wskakują piłkarze z naprawdę ciekawych klubów i równają w dół.
Drużyna. Ona ma ogromne znaczenie.
Zrobiliśmy wynik i dzięki temu stworzyła się drużyna. Przez trzy-cztery lata graliśmy mniej więcej tymi samymi piłkarzami. Gdy teraz oglądam mecz reprezentacji, to nie wiem do końca, kto wybiegnie w pierwszym składzie. Lewy, Zielek, Szczena – to pewne, może jeszcze ze dwóch pewniaków byśmy wymienili. A reszta? Ty przed meczem wiesz, jak będziemy grać?
SUPER PROMOCJA W FUKSIARZ.PL! MOŻESZ ODEBRAĆ 100% DO 300 ZŁ
Nie wiem.
U nas były ścisłe reguły: jak nie może zagrać piłkarz X, to wchodzi za niego piłkarz Y. Wszyscy znają założenia.
Ludzie utożsamiali się z tą kadrą.
Dzisiejsi reprezentanci grają w naprawdę dobrych klubach, natomiast wyniki im nie pomagają. Gdybyśmy wygrali z Mołdawią, pewnie byłaby chwila spokoju, a tak mamy naprawdę ciężki moment. My takich ciężkich momentów nie mieliśmy. Nie przegrywaliśmy takich spotkań jak to z Mołdawią. Budowaliśmy stabilność. Nie było miejsca na przypadek. Niski press, dobre ustawienie, rożny, kontra, Groszek i Błaszczu zamieszają na skrzydłach. Może to nie było piękne, ale funkcjonowało. Teraz jest za mało elementów, z którymi można się utożsamiać.
Szkoda tego ostatniego meczu z Niemcami. To mógł być mecz na przełamanie. Zawodnikom i wszystkim ludziom z otoczenia byłoby łatwiej. Weszlibyśmy na etap spokoju, w którym trener może sobie budować po swojemu. Zamiast tego nie mamy komfortu i liczy się tylko wynik. To nie sprzyja budowaniu zespołu.
Kwestia fundamentalna: widzisz w obecnej kadrze charakter?
Nie do końca kupuję te porównania, które się przewijają, że w naszej drużynie było więcej chłopaków z charakterem. No i OK, może było, ale obecne pokolenie jest trochę inne. Ma inne charaktery, ale większe umiejętności piłkarskie. Zawodników starej daty, którzy bazowali na charakterze, spotkasz już coraz rzadziej. Piłka poszła w innym kierunku
Ale nic na to nie poradzimy. To takie szukanie na siłę. Ci zawodnicy nie będą już tacy jak my. Wszystko idzie w kierunku rozwoju umiejętności piłkarskich i taktycznych. Widzę też po swoim synie. Trudno jest zaszczepić w nim rzeczy, które dwadzieścia lat temu były oczywistością. Ciężko będzie o charakternych zawodników, choć piłkarsko będą lepsi. Ważne po prostu, żeby byli odpowiedzialni.
Dzisiejsze dzieciaki nie wychowują się już na patologicznej Nowej Hucie, na której trzeba było się prać i piło się wino Cavaliera o smaku Jabłko Mięta, czyli najtańsze dostępne, o czym też opowiadałeś w „Playboyu”. Mają wygodne życia. To zupełnie inaczej kształtuje charakter.
Trzeba się dostosować do obecnych czasów. Nie ma co żyć wspomnieniami, że kiedyś było więcej charakteru. Może było, ale teraz jest więcej umiejętności, no umówmy się, oni są lepsi od nas, muszą to pokazać. Nie wyobrażam sobie, żeby za niedługo nadal grali na stoperze zawodnicy, którzy mają problem z wyprowadzaniem piłki, czy grą wysoko jeden na jeden. Na środku obrony jesteś dziś ukrytym rozgrywającym. Piłka się zmienia, idzie do przodu. Obrońca z charakterem, ale bez szybkości i wyprowadzania piłki, mógłby się dziś nie przebić.
Za dużo mówimy o cechach wolicjonalnych, o motywacji. Motywacja to twój obowiązek. Jeśli nie jesteś zmotywowany, zaangażowany, to zmień zawód, bo ktoś czeka na twoje miejsce. Sorry, ale taka jest prawda. Trener nie musi pokazywać ci po meczu, ile dałeś z siebie procent. Sam to doskonale wiesz.
Na mnie zawsze źle wpływała dodatkowa motywacja. Byłem przemotywowany. To zawsze był problem: jak miałem trenera, który podkręcał temperaturę przed meczem, to musiałem się hamować.
I nie słuchać go?
Nie słuchałem. Cechy wolicjonalne, dodatkowe pobudzenie – to już stare czasy. Na mnie to nigdy nie działało.
Dziś piłkarze są świadomi. Gorzej zagrasz, wskakuje następny. Do meczu przygotowujesz się cały tydzień, a nie pięć minut przed wyjściem na boisko.
Trener, który przed ważnym meczem puszcza „Gladiatora”, dziś już chyba nie przejdzie.
Może tacy jeszcze są, może w trudnym momencie ma to sens, nie wiem. Na mnie takie sztuczne motywowanie nigdy nie działało. Nie ma widzę w nim pożytku. Wolałem się wyciszyć i skoncentrować na zadaniach, jakie mnie czekają, niż być nadmiernie pobudzonym, bo pózniej na boisku jesteś za bardzo elektryczny.
Zgadzam się z tobą i czasem mierzi mnie, gdy obrywa się trenerom za to, że ich zawodnicy nie są wystarczająco zmotywowani. W innych zawodach motywacją są premie czy awanse, nie potrzeba płomiennych przemów przed rozpoczęciem pracy biura.
Tak się u nas utarło, że trener motywuje. To taka sama rozmowa jak o przygotowaniu fizycznym, którą toczono jakieś dziesięć lat temu. Jak wygrywamy, to jesteśmy dobrze przygotowani fizycznie, jak przegrywamy, to zawiodło przygotowanie fizyczne. Nie rozmawialiśmy o wbieganiu w wolne strefy, czytaniu gry, ustawieniu w rozegraniu, czy kryciu przy dośrodkowaniach. Nawet jak jesteś zarąbany, to przy odpowiedniej inteligencji boiskowej bez problemu to ukryjesz. Często zapominaliśmy o piłkarskich rzeczach. Ale wszystko idzie do przodu. Po powrocie do Polski obserwuję, jak zmieniła się dyskusja o piłce. Mocno się rozwinęła.
Twój charakter bardziej ci w piłce pomógł czy przeszkodził?
Na początku przeszkodził. Gdy pojechałem w 2008 roku na Euro, byłem taki skryty, niepewny, nieobyty… Bałem się wielkiej piłki, bałem się splendoru. Nie rozwinąłem się przez to tak szybko, jak powinienem był się rozwinąć.
Później mi pomógł. Lubiłem, jak jest ciężej. Gdy musiałem biec pod górkę, czułem się najlepiej. Wiadomo, że w wielu momentach charakter mi przeszkadzał, gdy nie mogłem spać po nocach albo przesadnie analizowałem. Kluczowe było zrozumienie, że można funkcjonować inaczej. Zszedłem z wysokich obciążeń na niskie, wypracowałem model, w którym robię zdecydowanie mniej, a i tak jestem odpowiednio przygotowany. Nie miałem problemów z nastawieniem się na ciężkie momenty. Zawsze lubiłem mecze o coś. Im cięższy gatunek spotkania, tym czułem się swobodniej. Nie musiałem się samemu nastawiać, przychodziło automatycznie. Dla wielu osób pewnie będzie ciężko zrozumieć to, o czym mówię w tym wywiadzie, ale naprawdę: czasami im ciężej, tym lepiej.
Najgorzej z kolei zostać samemu ze sobą, z własnymi myślami i rozkminami. Teraz już wiem, że muszę pewne rzeczy jak najszybciej wyrzucać z głowy. Jak mnie coś dręczy, to idę z kimś porozmawiać, wymieniamy poglądy. Siadam z żoną czy znajomym, nie mielę w sobie ale wyrzucam i jedziemy dalej. Kiedyś zdarzało mi się, że przez dwa dni myślałem non stop o jakiejś jednej rzeczy, która nie dawała mi spokoju. O jakimś szczególiku. Teraz szybko go wyrzucam. Działam. Staram się być jak najkrócej w trybie „walki albo ucieczki”. Kiedyś myślałem, że nikt mnie nie zrozumie, więc nie rozmawiałem w ogóle o tematach, które mnie dręczyły. Później okazało się, że większość ludzi ma podobnie, tylko o tym nie rozmawia. Zawsze znajdziesz zawodnika, który funkcjonuje podobnie jak ty, który to rozumie i ma podobne spostrzeżenia.
Szkoda tylko, że przez tak wiele lat nie czerpałem aż tak dużo radości z grania w piłkę.
Do dwudziestego ósmego roku życia praktycznie jej nie miałem.
Przez te wszystkie przyzwyczajenia traktowałem futbol jak robotę do wykonania. Wychodzisz, robisz co musisz jak najlepiej potrafisz, tyle. Nie umiałem się z tego cieszyć. Na mistrzostwach Europy życie mi oddało. Dopiero ostatnie lata przyniosły więcej przyjemności i spokoju. Wszystko się wyrównało. Jedziemy dalej.
***
Opowiedziałeś o wielu mentalnych słabościach, ale myślę, że masz też się czym pochwalić. Fantastycznie rozegrałeś sprawę kontraktu w Turcji. Gdy spotkaliśmy się w Ankarze świeżo po podpisaniu umowy z Ankaragucu, już wtedy mówiłeś, że najpewniej nie dostaniesz siedmiu ostatnich pensji i będziesz musiał się o nie sądzić, ale prędzej czy później będą musieli ci je wypłacić. Miałeś gotową całą procedurę postępowania.
Tak. Pieniądze nie były problemem, w Legii też miałem dobre warunki. Chciałem zmienić otoczenie, bo byłem już dwanaście lat w Ekstraklasie. Nie chodziło o Legię, ani o żaden inny klub. Po prostu czułbym się niespełniony, gdybym nie spróbował czegoś nowego.
Normalnie gdy piłkarz nie dostaje wypłaty przez siedem miesięcy, to wraca sfrustrowany i wszędzie psioczy na klub, ligę i kraj. Przejrzałem twoje wywiady i rzuciło mi się w oczy to, że masz z Turcji wyłącznie pozytywne wspomnienia. Po prostu nastawiłeś się, że będzie źle i potraktowałeś to jako próg wyjścia.
I wszystko potoczyło się dokładnie tak, jak wtedy rozmawialiśmy: spokojnie mogę poczekać, nie ma problemu. Wiedziałem, co mnie może czekać i zgodziłem się na to podpisując umowę, więc czemu miałbym później narzekać?
Prostym ruchem oszczędziłeś sobie frustracji.
Inaczej byłoby, gdyby wydarzyło się coś niespodziewanego. Jak pewne rzeczy nie są zagwarantowane i zaplanowane, to później człowiek się denerwuje i nie jest już sobą.
Wypłacili już?
Wypłacili.
Pierwsza runda w Ankaragucu to, tak czułem, najlepsze pół roku w mojej karierze. Zrobiliśmy trochę transferów i graliśmy zajebiście. Podpisałem potem fajny kontrakt na dwa lata. Wyniosłem z tego okresu bardzo dużo. Poznałem przez te dwa i pół roku pięćdziesięciu obcokrajowców i ich mentalność. Rozmowy z nimi dały mi więcej niż ta cała piłka. Zobaczyłem ludzi, którzy nie są skupieni wyłącznie na meczach i celach. Okazało się to dla mnie niezwykle ważne. Otworzyło oczy. Zmieniło moje podejście do etyki pracy, rozgraniczenia jej od czasu wolnego.
Związanie się z Wieczystą to jeszcze w ogóle obciach?
Nie. Dla mnie nie. Jakbym miał inną opcję, to może bym się nad nią zastanawiał. Ale tak konkretnej oferty jak z Wieczystej nie miałem. Rozważałem pomiędzy dwoma miastami: Krakowem i Warszawą. Nie chciałem wywracać życia rodzinnego tylko po to, by pograć gdzieś w Polsce jeszcze przez rok, a potem zastanawiać się, co będzie dalej. Patrzyłem na syna: nowa szkoła, nowe miasto, bez sensu. Ważna była dla mnie możliwość podpisania umowy na dwa lata. No i chciałem dobrze zarobić. Nie ukrywam tego.
Wieczysta zmieniła swój wizerunek, nie kojarzy się już z odcinaniem kuponów, w ogólnym odbiorze to wręcz całkiem naturalny kierunek.
Jeszcze trzy lata temu, gdy przychodził tu Sławek Peszko, była odbierana zupełnie inaczej. Klub się dopiero rozpędzał i nie było o nim za wiele wiadomo. Ludzie zobaczyli, jak ambitny to projekt. Warunki do treningu mamy, chyba nie przesadzę, ekstraklasowe. A że to trzecia liga? Trzeba awansować. Gdyby Wieczysta była w Ekstraklasie, to pewnie nie zgłosiłaby się już po Pazdana, a po kogoś lepszego. Stać ją na to.
A ciebie stać było jeszcze na Ekstraklasę?
Jakbym miał konkrety z Ekstraklasy, to może bym się zastanowił. Ale nie miałem. Była za to oferta z drugiej drużyny Legii. Dalej biorę ją pod uwagę. Za dwa lata chcemy wrócić do Warszawy. Teraz chcę jeszcze pograć o awans, pożyć w Krakowie, poodwiedzać częściej rodziców i zarobić dobre pieniądze.
Do propozycji Legii możesz jeszcze wrócić?
Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy. Choć wybrałem Wieczystą, to nie zamykam się na Legię.
A Ekstraklasa?
Tak jak wspomniałem, konkretów nie było, a chciałem podjąć decyzję wcześniej, żeby się przygotować do klubu, treningów dla syna i tak dalej.
Po tych kilku tygodniach wyrobiłeś sobie już jakąś opinię, dlaczego Wieczysta nie awansowała?
Nie mam żadnej teorii. Nie było mnie wtedy w drużynie, więc nie chcę się wypowiadać. Każdy z chłopaków mówi to samo: zabrakło równowagi pomiędzy obroną a atakiem.
Po to przyszedłeś.
Wielu zawodników jest dobrych piłkarsko i chce atakować. W lidze obrońcy często dostawali piłki za plecy i kończyło się to jak się kończyło. Ważne, żeby to wszystko zrównoważyć i też po to jestem. Nie było awansu, ale w perspektywie może czasem to bardzo pomóc. Można spojrzeć inaczej na budowę kadry czy klubu.
Widzisz w szatni głód?
Jak już trafiasz do Wieczystej, to może ci się wydawać, że wszystko dobrze się ułoży, bo przecież cały projekt przerasta ligę, w której jest. To pułapka. Nie można tak myśleć. Musisz chcieć coś osiągnąć. Awansować. Młodzi zawodnicy nie mogą tylko chcieć tu być. Z tego co zaobserwowałem w Wieczystej wcale nie jest spokojnie. Ja to lubię. Pod lekką presją człowiek się rozwija. Niech się wszyscy uczą, że w każdym meczu ma być odpowiednie podejście. To bardzo ważne dla rozwoju. Ambicje klubu też były dla mnie istotne przy podejmowaniu decyzji. Ostatni rok w Białymstoku był dla mnie trochę ciężki.
Przez walkę o utrzymanie?
Tak, przede wszystkim.
W zasadzie od pięciu lat walczysz o utrzymanie.
Potrzebowałem zespołu, w którym liczy się przede wszystkim wygrana. Grając w klubach walczących o utrzymanie w pewnym momencie straciłem radość z gry w piłkę. To nie tak, że miałem przygotowany ten temat od trzech miesięcy, tak naprawdę pojawił się pod koniec czerwca. Grałem w otwarte karty. Miałem swoje warunki. Gdyby nikt ich nie spełnił – wybrałbym inną drogę. Może trafiłbym do dwójki Legii i powoli spoglądał w kierunku pracy w roli trenera. Mam jednak spore wątpliwości, czy iść w stronę tego zawodu. Mam wiedzę i dużo obserwacji, ale to strasznie ciężki kawałek chleba…
Ale wciąż go rozważasz?
Tak.
Pogadajmy o wątpliwościach. W zawodzie trenera już nie mógłbyś okrajać pola manewru do Krakowa albo Warszawy.
Oj nie. Wszystko za rok się może zmienić, ale na dziś widziałbym siebie w innej roli, bo jeśli chce się być naprawdę dobrym trenerem, to trzeba się temu poświęcić. Ale tak w stu procentach. Nie ma się czasu na nic innego. Ja też tak działam: albo grubo, albo wcale. To naprawdę ciężki orzech do zgryzienia. Trener pracuje 24 godziny na dobę. Może jak skończę grać w piłkę, to za rok-dwa złapię się na tym, że bardzo ciągnie mnie w tym kierunku. Ale jeszcze chcę pograć.
Nie da się być trenerem osiem godzin na dobę?
Pewnie da się, ale jest ciężko. W głowie trenera toczą się nieustanne poszukiwania. Może tak? A może inaczej?
Przy twoich skłonnościach do ciągłego analizowania mogłoby to być wybuchową mieszkanką.
Rozmawiałem o tym ostatnio z Adrianem Siemieńcem, który wychodzi z założenia, że trzeba mieć też czas dla rodziny. Ale to naprawdę ciężkie, by skupić się na tym, co u żony i syna, kiedy kieruje się zespołem. Tak to sobie wyobrażam. Rodzina musi zdać sobie sprawę, że nawet jak z nią siedzisz, to bardziej ciebie nie ma niż jesteś, bo głowa nieustannie odfruwa gdzieś daleko.
Dopóki nie dojdziesz do określonego poziomu, to trudno sobie pozwolić na czas wolny. W tej pracy ciągle coś się zmienia. Nagła kontuzja. Nagły transfer. Musisz być przygotowany za tysiąc różnych opcji. Jesteś odpowiedzialny za zespół, sztab i ludzi dookoła. Szanuję pracę każdego trenera, bo wiem, jak bardzo trzeba się jej poświęcić.
Spotkałeś na swojej drodze trenera, który umiał połączyć życie zawodowe z rodzinnym?
Większość z nich była sama, a rodzina zostawała w innym mieście.
Skoro od ósmej do dwudziestej jesteś w pracy, to po co ma taka kobieta jechać za tobą do obcego miasta?
I wkurzać się, że ciebie wiecznie nie ma. Niełatwo się przestawić na taki tryb z życia piłkarza, który odpowiada tylko za siebie i po treningu ma dużo czasu, by poświęcić go dla domu.
Jeśli już jednak zostałbym trenerem, to przywiązałbym ogromną wagę do komunikacji. Jako piłkarz obserwuję, że ten odpowiedni przekaz informacji jest tak naprawdę jedną z najważniejszych cech szkoleniowca. Nie musisz uczyć zawodników grania w piłkę. Skoro trafili do seniorów, to mają przecież opanowane podstawy i wiedzą, jak się zachować na swojej pozycji. Podczas dziesięciominutowej odprawy możesz przekazać więcej niż w czterdzieści pięć minut i przy tym nie męczysz zawodników. Konkrety są najważniejsze.
Który trener na twojej drodze był najkonkretniejszy?
Nie chcę wymieniać po kolei, ale miałem szczęście do dobrych trenerów. Jeden z nich to Adam Nawałka. Był naturalnym liderem. Coś takiego trzeba po prostu mieć. Oprócz tego np. Czerczesow czy Michał Probierz. Berg miał z kolei inny styl. Rozumiał świadomość zawodników i nie motywował. Rozmawiał niedużo, ale konkretnie. Skupiał się na pozytywach. To też mi odpowiadało.
A Adrian Siemieniec?
Podoba mi się u niego krótki i konkretny przekaz informacji.
Gdy pracę w Ekstraklasie dostaje taki gość, narrację wokół niego dominuje wiek.
Jestem od niego starszy o pięć lat.
Jak podchodziłeś do tej relacji?
Wykłada jasne zasady i jest w tym stanowczy. Miał mało czasu, a udało mu się podnieść zespół w trudnym momencie. No i przede wszystkim nie miał problemu w rozmowach z zawodnikami, w stworzeniu relacji, a to nie jest łatwe, gdy jest się młodym trenerem. Życzę mu wszystkiego najlepszego.
Grałeś kiedyś w tak zdezorganizowanej defensywie jak w Jagiellonii?
Najlepiej wyglądała przez pierwsze pół roku za trenera Mamrota. Zmiana jednego trenera, później kolejnego… Nie mogliśmy tego ustabilizować. Z przodu graliśmy dobrze, a w obronie traciliśmy sporo i to nieważne w jakiej konfiguracji graliśmy. W Jadze po raz pierwszy grałem w trójce obrońców. Przez pierwszy rok czułem się swobodnie, ale po kontuzji ciężko było mi wrócić do takiej intensywności. Śmieję się, że akurat na końcówkę kariery przyszło mi najwięcej biegać.
W ubiegłym sezonie przez dwie trzecie rundy leczyłem kontuzję. Nie miałem rzetelnego okresu przygotowawczego i wewnętrznie czułem, ze starczyło mi pary na dwa-trzy spotkania, a później nie byłem sobą, chciałem szybko dojechać do końca meczu. Ta przerwa była za długa. A ja zawsze tak miałem, że jak jestem w rytmie, to jest dobrze, a jak z niego wypadam, to się bujam. Zlatan świetnie bronił, to też nie wpływało dobrze na postrzeganie obrońców. Może dobór osób był nietrafiony? Nie wiem. Ważne, że się utrzymaliśmy. W ostatnich dwóch meczach już się męczyłem. Chciałem wrócić za wszelką cenę, znów być takim samym zawodnikiem, ale brakowało pary. Tyle, co mogłem, to dałem.
Wieczysta płaci lepiej niż Jagiellonia?
Jagiellonia jest teraz w innym momencie. Ogląda każdą złotówkę. Wszędzie słychać, że będzie ciężki sezon. Nie lubię takiego gadania, jakbyś z góry był stracony. Każdy będzie miał ciężki sezon. Jest nowy zespół, nowy skład. Właściciele podjęli dobre decyzje, Jaga potrzebowała dużych zmian. Jeśli coś nie funkcjonuje, to, niestety, czasami trzeba postąpić radykalnie. Mi się kończył kontrakt i nie chciałem zostawać za wszelką cenę. Doszedłem do wniosku, że ten etap jest zakończony. Nie było też żadnej opcji ze strony Jagiellonii.
SUPER PROMOCJA W FUKSIARZ.PL! MOŻESZ ODEBRAĆ 100% DO 300 ZŁ
Zakończmy wątek pracy w trenerce. Gdybyś miał podejmować decyzję dziś…
To jeszcze nie widzę siebie w tym zawodzie.
Mam czas, żeby się zastanowić. Widzę dużo rzeczy od środka. Mam pewne pomysły. Lubię rozmawiać z młodzieżą, interesują mnie nowinki w temacie regeneracji, pracy fizjoterapeutów, przygotowania fizycznego, taktyki. Wszystkie rzeczy sprawdzam na sobie. Wchodzą nowe buty do regeneracji czy theraguny, to chcę je sprawdzić, choć w sumie nie muszę ich kupować, bo starszy model mam jeszcze w dobrym stanie. Ćwiczyłem na gumach już trzynaście lat temu i mobilizowałem w ten sposób biodra. Wtedy się ze mnie śmiali, że po co ja to w ogóle robię, a dzisiaj dla każdego zawodnika to norma. Przez te lata nauczyłem się naprawdę dużo. Nie wiem jeszcze, jak potrafiłbym to przełożyć na pracę.
O czymś jeszcze myślisz? Media? Menedżerka? Biznesy okołopiłkarskie?
Zacząłem organizować obozy dla dzieciaków. W tym roku jeden, ale chcemy się rozwijać każdego roku. Mój syn ma osiem lat i od dwóch lat zwracam uwagę na piłkę dziecięcą. Marcel trenuje pod okiem trenera, u którego widać pasję i to on prowadzi naszego campa. Chcemy połączyć dobrą zabawę z treningiem indywidualnym zawodników. Są wakacje, więc nie zamierzamy przestymulować dzieciaków. Ogólnie mają grać w piłkę i dobrze się bawić.
No i najważniejszy punkt programu: poznanie Michała Pazdana.
Dokładnie, taka część też jest przewidziana. Zależy nam, żeby było radośnie i przyjemnie, dlatego obóz jest urozmaicony pod kątem sportowym. Są wakacje, nie zależy nam na żyłowaniu dzieciaków od rana do wieczora. Natomiast jak już wchodzimy w trening piłkarski, to z dyscypliną i jakością. Nie zamierzamy też konkurować z typowymi akademiami.
Czy coś jeszcze? Przy każdym meczu reprezentacji mam bardzo dużo ofert z mediów. Wciąż jestem utożsamiany z kadrą. Miałem to szczęście, że grałem w czasach, gdy było dobrze. I spoko, na ten temat mogę się wypowiadać, bo sporo widziałem od środka, czuje to i mnie to naprawdę interesuje. Nie chciałbym iść w tematy, na których na ten moment się nie znam, zajmować się Premier League, w której nie siedzę od rana do wieczora. Nie potrzebuję tego. Lanie wody i sprzedawanie picu mnie nie interesuje.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
WIĘCEJ O NIEZNANEJ STRONIE PIŁKARZY:
- O traumach, o uzależnieniu, o emocjach. Potęga szczerości Dele Allego
- Nawrocik: Depresja to ból, mrok i pasożyt. Myślałem tylko o końcu
- Głowa jest dżunglą. O chorobie Josipa Ilicicia
- O śmierci, która ratuje życia. Reportaż o Robecie Enke
- Sztuka odcinania głowy, czyli o stresie w piłce
Fot. FotoPyK