Przemysław Wiśniewski niedawno wyjechał z Górnika Zabrze do Serie B, a już kolekcjonuje występy poziom wyżej – w jednej z pięciu najlepszych lig świata. W rozmowie z nami opowiedział o życiu w Wenecji, specyfice włoskich napastników, Górniku Zabrze, tym, co w szatni Spezii zostawił Jakub Kiwior i rozwoju od “fusa” do potencjalnego reprezentanta kraju.
Parę lat temu mówiłeś, że byłeś “fusem” z akademii Górnika Zabrze. Teraz jesteś w jednej z najlepszych lig świata. Jak to się stało?
Trochę szczęścia i duża zasługa trenera Marcina Brosza, który mi zaufał. Tak się dzieje, bo kiedy ciągle grasz z dobrymi zawodnikami, to twoje umiejętności też wzrastają. Po prostu wskoczyłem na level inny niż niektórzy piłkarze w tym samym czasie. Robiłem swoje z treningu na trening, byłem bardzo pewny siebie. Niektórzy mnie krytykowali…
Krytykowali? W jaki sposób?
Krytykowano moją grę. Wiemy, że przepis o młodzieżowcu sprawił, że o niektórych mówiło się, że grają, bo ktoś musi. Tak było ze mną, ale ja nigdy się tak nie czułem. Nie czułem, że gram, bo jestem młodzieżowcem i nie brałem tego do siebie, nie przejmowałem się. Wiele osób czyta, co piszą inni i zajmuje sobie tym głowę. Ja zawsze miałem to w czterech literach. Pomagał też tata, bo dobrze wiedział, o co chodzi.
Więc co powiedział tata?
“Nie czytać”.
Proste, ale czy da się w ogóle uniknąć takich rzeczy? Odciąć się całkowicie?
Nie da się, bo wystarczy, że wejdziesz na Facebooka i widzisz, że ktoś pisze coś pod zdjęciami, oznacza. Ostatnio trafiłem na nagłówki o wielkim samobóju, a piłka po prostu się odbiła. Ale mniejsza o to. Tata powtarzał, żebym robił swoje i kiedyś zamknę im buzie.
Najbardziej polski klub we Włoszech. Odwiedziliśmy Spezię [REPORTAŻ]
A Marcin Brosz?
Pomógł mi zbudować pewność siebie. Miałem z nim dużo rozmów, dał mi zadebiutować w Lidze Europy. Odważny ruch trenera, bo przecież grałem wtedy tylko w trzeciej lidze. Można powiedzieć, że dzięki niemu jestem tu, gdzie jestem. Poza pierwszym sezonie grałem u niego po trzydzieści spotkań, pauzowałem tylko za kartki.
Pierwsza rada od trenera Brosza?
W Ekstraklasie początkowo grałem na środku obrony. Trzy, cztery spotkania. Potem wrócił Paweł Bochniewicz i na jakieś siedem spotkań wylądowałem na boku obrony, prawa strona. No nie wychodziło to za dobrze… Przestałem grać, nie wychodziłem na boisko do końca rundy. Dopiero w nowym roku, na obozie, wróciłem na środek obrony. Wtedy była ta pierwsza rada:
– Graj prosto.
To wystarczyło. Prosta gra, na dwa kontakty, bez wydziwiania. Przyjmij — zagraj, nie wyobrażaj sobie, że jesteś nie wiadomo jakim zawodnikiem.
Ktoś powie, że uczenie obrońcy najprostszych rzeczy nie rozwija.
Tak, ale miałem za sobą ciężkie pół roku, więc wiele mi to dało. Zresztą pamiętam, że od wprowadzania był Paweł Bochniewicz. Ja miałem przede wszystkim bronić.
À propos twoich kolegów z obrony Górnika — wyjechałeś do najsłabszej ligi. Paweł Bochniewicz ruszył do Eredivisie, Adrian Gryszkiewicz dostał się do 2. Bundesligi. A jednak to ty najszybciej wskoczyłeś do ligi z TOP 5.
Powiem ci tak: nie chciałem wskoczyć w ligę, która by mnie przerosła. Pierwszy krok w lidze zagranicznej chciałem postawić tam, gdzie będę grał, bo wiedziałem, że jeśli będę grał, to zrobię kolejny krok. Rozmawiałem z menadżerem i mówiłem, że moim priorytetem są Włochy. Były oferty z innych miejsc, ale nie ma co o tym gadać. Wiedziałem, że ta liga jest pode mnie. Od początku były tylko Włochy, Włochy, Włochy. Pojawiła się Venezia, w ciągu tygodnia załatwiliśmy wszystkie formalności. Pojechałem, podpisałem.
Co to znaczy “liga pode mnie”?
Analizowaliśmy różne ligi. Włoska dobrze szkoli obrońców. Jest tu wielu obrońców, którzy są najlepsi na świecie. Leonardo Bonucci, Giorgio Chiellini — trochę starszej daty, ale wchodzą już nowi, młodzi. Trenerzy zwracają dużą uwagę na defensywę, mieliśmy to w Venezii. Przez pierwszy tydzień prawie nie dotykaliśmy piłki, tylko się przesuwaliśmy.
Przypomina się Arrigo Sacchi w Milanie.
Dokładnie. Przesuwanie, zachowanie w polu karnym, rozgrywanie od tyłu, różne sztuczki. Wiedziałem, że poradzę sobie szybkościowo i wytrzymałościowo.
Czyli najtrudniejsze miało być dostosowanie się taktyczne?
Początkowo było ciężko, przeszkadzał też język, chociaż plusem było to, że wszyscy — łącznie z trenerem — mówili po angielsku. Nie mam problemu ze złapaniem kontaktu z kolegami z drużyny, to przyszło szybko.
Mówiłem, że szybko wskoczyłeś na poziom Serie A, ale mogłeś trafić do tej ligi jeszcze szybciej. Dwa lata temu miałeś ofertę z Włoch, a na koniec pisałeś, że żałujesz, że odchodzisz za darmo.
Górnik Zabrze chciał za mnie zbyt dużych pieniędzy. Ciągle to przeciągali, nie szło się w pewnym momencie dogadać. Szkoda, że odszedłem za darmo, bo nigdy nie chciałem tego robić. Jako wychowanek chciałem, żeby Górnik zarobił na mnie jakiekolwiek pieniądze. Mogą sobie sami pluć w brodę, że tak się stało.
Potrafiłeś zrozumieć argumenty klubu czy frustracja była duża?
Wiesz co, w pewnym momencie była, bo kończyło się okienko, ja dalej miałem propozycje, toczyły się rozmowy i nagle temat został zamknięty, schowany pod dywan.
Nie czujesz, że straciłeś trochę czasu?
Mogę się tak czuć, mogłem wyjechać półtora roku wcześniej, ale ostatecznie cieszę się z tego, gdzie jestem. Może nie grałbym, gdybym wyjechał wcześniej. W Ekstraklasie cały czas grałem, w dodatku trafiłem na super trenera — Jana Urbana.
Dlaczego Jan Urban jest super trenerem?
Duża persona, która ma wielkie pojęcie o piłce nożnej. Jest świetnym człowiekiem, jeśli chodzi o szatnię i drużynę. Spaja zespół, sprawia, że trzymamy się razem. Poczułem u niego jeszcze większy luz.
Fajny trener, ale bez wyników.
Bo ja wiem? Z Górnikiem zrobił dobry wynik.
Kupiłeś Kubie Kiwiorowi prezent za zrobienie ci miejsca w Spezii?
Nie widziałem się z nim, nie pisałem, nie gadałem. Tylko buty w szatni zostawił, ale to już ktoś inny przejął.
Fajne chociaż?
W takich samych gram, to nie potrzebowałem!
Jak to jest być w środku transferowej sagi?
Wiedziałem, że kiedy domino ruszy, to ruszy pełną parą. Zastanawialiśmy się tylko, czy będzie to czerwiec, czy zima. Byłem gotowy, żeby zagrać pełny sezon w Venezii. Rozmawialiśmy o tym z dyrektorami, z prezesami – rozegram cały sezon i będziemy myśleć, co dalej. Jeśli będzie awans – fajnie. Ale raczej go nie będzie, bo jak to zwykle bywa, po spadku drużyna się rozpada. Nowi trenerzy, nowi zawodnicy, potrzeba czasu. Rzadko kto awansuje od razu. Ogólnie jednak Venezia to super ekipa.
Budują swoją markę, mocno idą w marketing. Da się to odczuć?
Da się, jest mocne zainteresowanie klubem. Może i stadion nie jest topowy, ale akurat we Włoszech mało kto taki ma. Można powiedzieć, że Włosi mają wszystko oprócz stadionów. Ale Venezia się rozbudowuje, powstaje duży ośrodek treningowy. Jak przychodziłem, mówili, że będę tam ćwiczył, ale klasycznie terminy się dłużą! Myślę jednak, że w następnym sezonie wszystko będzie gotowe. Można się tam rozwijać.
Byłeś rozczarowany waszym wynikiem? Nie chodzi o sam brak walki o awans, ale wy byliście na drugim końcu stawki.
Z gry byliśmy lepsi od większości zespołów, ale czegoś nam brakowało. Traciliśmy bramkę, rywale zaczynali grać defensywnie. Mieliśmy w zespole duże nazwiska, dużych piłkarzy. Michael Cuisance, Tanner Tessmann. Wysoko wyceniany był Gianluca Busio. Joel Pohjanpalo przyszedł z Bundesligi, teraz cały czas strzela. Byłem naprawdę zaskoczony wynikiem, tym, na którym miejscu byliśmy, gdy odchodziłem z zespołu.
Nie czułeś, że może być ciężko przeskoczyć wyżej grając w zespole z końca stawki Serie B?
Nie, nie, bo wyglądałem bardzo dobrze. Mówię tylko o sobie. Wskoczyłem i zagrałem wszystkie mecze, które mogłem zagrać. Fizycznie czułem się mega dobrze. Wiedziałem, że jakiś ruch może być, bo dobrze grałem.
Sprawdzałem twoje statystyki. Cały czas jesteś czwartym najskuteczniejszym zawodnikiem jeśli chodzi o przejęcia.
Bardzo dobrze się zaaklimatyzowałem. Mieliśmy bardzo ciężko przygotowania, a wiadomo — każdy mówi, że we Włoszech przygotowania to tylko bieganie. Zwłaszcza jak trafi się na starszego szkoleniowca. My trafiliśmy na Chorwata, Ivana Javorcicia. Wiadomo, co oznacza trener z Bałkanów. Obciążenia były bardzo duże. Przykładowo: w piątek graliśmy mecz, w sobotę mieliśmy interwały. Po dziewięćdziesięciu minutach gry. Większość ma w takich przypadkach trening regeneracyjny. Tak było przez trzy miesiące, ja się cieszyłem, że nic mi się nie stało, bo w Ekstraklasie nie ma takich obciążeń. Ok, u trenera Brosza było ciężko, ale nie w ten sposób. Zwykle masz jeden, dwa ciężkie treningi, tam ciężkie treningi były od poniedziałku do piątku, praktycznie zero wolnego.
Może stąd te wyniki?
Gadaliśmy o tym, że może jesteśmy zajechani. W meczach w okolicach sześćdziesiątej minuty pompka schodziła, wtedy traciliśmy dużo bramek.
A ile razy musieliście biegać po piłkę, gdy wpadła do wody?
Jakbym mocniej kopnął, to jakiś kapitan mógłby sobie ją zgarnąć do łódki. Ale szczerze ci powiem, że nie zwróciłem uwagi, czy komuś zdarzyło się wykopać za trybuny. Chociaż… Chyba się komuś zdarzyło! Ale akurat z tej strony, że wypadła “na miasto”.
Miasto, specyficzne. Mieszkańcy narzekają na tłumy turystów.
Jest ich sporo, ale nikt z piłkarzy nie mieszkał w Wenecji. Wszyscy mieszkali poza miastem, więc nie robiło nam to różnicy. Kiedy chciałeś, mogłeś pojechać na obiad do Wenecji. Wiadomo, że kiedy przyjechał ktoś z rodziny, to chciało się tę Wenecję mu pokazać, ale codziennie nie szło tam jeździć. Trzeba wjechać przez most, więc z samym dojazdem trochę schodzi. Przejście gdzieś na nogach zajmuje godzinę, półtorej. Łódką cały czas pływać nie chcesz, bo i tak cały czas pływasz nią na mecze, to się odechciewa.
Czyli Wenecją można się znużyć. Ciekawe.
Idzie się znużyć, jak ciągle się siedzi na wodzie. Miasto jest przepiękne, ma swoje uroki, ale spędzić tam parę lat… Ciężary.
Ze Spezią byliście w kontakcie od dawna?
Nie, praktycznie w ogóle. Dopiero gdy dowiedzieliśmy się, że coś się dzieje z Jakubem Kiwiorem, menadżer mówił mi, że coś się dzieje, no i… się stało.
Słyszałem, że po transferze do Spezii pobiłeś swój rekord prędkości. Było 35,3 km/h na treningu?
Było, było. Nie straciłem tego. Od dzieciństwa byłem najszybszy. Zawsze wygrywałem w biegach, czy to przełajowych, czy zwykłych. To chyba wrodzone.
W “Przeglądzie Sportowym” powiedziałeś, że nie przejmujesz się napastnikami, bo i tak każdego dogonisz. We Włoszech jest tak samo?
Najcięższym zawodnikiem, jakiego miałem, był Walid Cheddira. Marokańczyk, był na mistrzostwach. Kojarzysz?
Tak.
Najlepszy strzelec ligi. Miał też najlepszy gaz. Jak z nim wygrywałem pojedynki, to czułem się tak, jak wtedy — że jak ktoś mnie minie, to zawsze go dogonię. Do Serie A podchodzę spokojniej. Jak się ścigałem z Arthurem Cabralem, to czułem, że jest już trochę inaczej. Serie B była dla mnie bardziej fizyczna. Patrząc po tych kilku meczach wyżej widać, że musisz mieć jakość.
W Bari w ogóle był mocny duet — Cheddira i Mirko Antenucci. Gość z mega doświadczeniem. Napastnicy w Serie B to właśnie tacy doświadczeni cwaniacy?
Przede wszystkim we Włoszech musisz mieć napastnika-konia. Prawda jest taka, że bez niego drużyna nie może sobie stworzyć sobie sytuacji. W każdym zespole jest jeden wielki, ciężki chłop. W Sudtirol jest taki jeden, który waży ze 105 kg. Nie pamiętam, jak się nazywa, ale strzela bramki, wszyscy grają na niego. Przyjmuje, nie da się go minąć ani z prawej, ani z lewej, jadą z kontrą. Oni grają tak, że cały czas defensywka, defensywka i są na czwartym miejscu w tabeli. We Włoszech cały czas masz walkę, dużo gra się długich, górnych piłek.
Brałeś na siebie tych najcięższych, czy oddawałeś ich kolegom?
Graliśmy trójką, więc przeważnie krył ich środkowy obrońca. Ja brałem na siebie szybkich skrzydłowych. Gra w trójce pomogła mi zresztą dobrze się wprowadzić. Chociaż co prawda w Spezii zaczynaliśmy trójką, a teraz przeszliśmy na czwórkę.
Wspomniałeś o napastnikach z Serie A. Patrzyłem na statystyki – z tym Cabralem większość pojedynków była dla ciebie.
Cabral szukał pojedynku z tobą, chciał być blisko. Szymon Żurkowski mówił mi przed meczem, żebym się do niego nie kleił, bo jak mnie złapie, to na pewno się obróci. Tak samo mówił mi o Luce Joviciu. Obaj się kleją, próbują się obrócić, dlatego starałem się robić to tak, żeby mnie nie łapał, trochę trzymać dystans. Całkiem innym zawodnikiem jest Ciro Immobile. Zawsze szuka przestrzeni za plecami. Popatrzyłeś się gdzieś i już nie wiedziałeś, gdzie jest. Albo ci wyskoczył zza pleców, albo skądś… Był bardzo mobilny.
Czuć, że parę razy zrobił króla strzelców Serie A.
Nie ukrywam, czuć. Jak zagrali jedną piłkę z boku do środka i od razu za plecy, to jak uciekł mi i Ethanowi Ampadu, to mówiłem mu od razu:
– Nie no, Ampa, musimy stać niżej, bo jak będziemy stali tak wysoko, to co chwilę będziemy dostawali za plecy.
Stał przy mnie, a za chwilę wyszedł sam na sam. Trzeba uważać.
Wprowadzenie piłki to kiedyś był zarzut w twoim kierunku. Czujesz, że to rozwinąłeś?
Tutaj często jest tak, że drużyny grają jeden na jeden. Z Lazio było tak, że jeden napastnik biegł do mnie, drugi schodził do środka, i tak cały czas. Mieliśmy więc miejsce na rozgrywanie. Jeśli napastnicy grają jeden na jednego, to jest pressing, twoi środkowi pomocnicy częściej się pokazują i gra się o wiele łatwiej gra. Za każdym razem masz do kogoś granie. Przyjmiesz do środka, przyjmiesz do boku — ktoś zawsze jest. Łatwiej tu rozgrywać piłkę niż w Ekstraklasie, bo w Ekstraklasie zawodnicy lubią bawić się w chowanego. Tutaj każdy chce piłkę i nie boi się jej na siebie wziąć. Straty są, jak w każdej lidze, ale nikt się tego nie boi.
Trenerzy zwracali ci uwagę na to, że musisz podciągnąć ten element gry?
Biorąc mnie do Venezii wiedzieli, że jestem zawodnikiem, który lubi się podłączyć. Trener Jan Urban zawsze mi o tym mówił: graj i idź, graj i idź. W Venezii robiłem to samo i oni chcieli, żebym tak grał. W Spezii trener Semplici zmienił ustawienie na czwórkę z tyłu i trzeba było zmienić nawyki.
Ale nie czujesz dużej różnicy?
Nie, dla mnie trójka czy czwórka — nie ma żadnego problemu.
Pomogło ci to, że masz w drużynie Polaków, ogranych w lidze, którzy mogą ci przekazać wskazówki?
“Zupa” mówił mi tylko o tym Cabralu, żebym go pilnował, bo to bardzo dobry zawodnik. Jakieś wskazówki na treningach są, wiadomo. Za mną jest Bartek Drągowski, podpowie mi, żebym sobie wprowadził, żebym popatrzył na kogoś. Na początku mówił mi, żebym starał się grać bardziej do środka, bo trener tego wymaga. Ja miałem przyzwyczajenie do gry na zewnątrz, zostało mi z Venezii, ale to już się zmieniło. Podpowiedzi o tym, żebym popatrzył, jak piłkę wprowadzają Ampadu czy Nikolau pomogły. Patrzyłem, słuchałem trenera i przyszło.
M’Bala Nzola — treningi z nim są ciężkie?
Nie no, Nzola to bardzo dobry napastnik. Jeden z najsilniejszych w tej lidze. Parametry podobne do Romelu Lukaku, więc mamy się z kim przepychać. Jak się tak poprzepychasz półtorej godziny, to nie trzeba siłki po treningu robić.
A da się we Włoszech poczuć jak pan piłkarz? Nawet dzisiaj sporo osób przyszło na trening, czekało w kolejce po autografy, zdjęcia.
Na pewno jesteśmy bardziej rozpoznawalni niż w Wenecji. Tam nikt nas nie znał. Może sporadycznie, jakaś jedna osoba. Tutaj w restauracji czy gdziekolwiek na mieście widzisz wzrok innych, że na ciebie patrzą.
W Wenecji nie żyją piłką?
Jest wielu turystów, zwiedzają, więc nie wiedzą, kto tam gra, jak wygląda. Tutaj idąc plażą czy miastem zawsze ktoś spojrzy.
Rozumiem, że Włochy wybierałeś też pod kątem życia.
Chciałem tego komfortu. To nie był priorytet, nie patrzyłem tylko na pogodę, ale zawsze mówiłem, że Włochy mi się podobają. Podoba mi się język, chcę się go nauczyć. Robiłem wszystko, żeby tutaj trafić.
Ostatnio zainteresował się tobą Fernando Santos. Rozmawiałeś ze sztabem?
To było po prostu wysłane powołanie. Nie miałem z nikim kontaktu.
Liczysz na to, że znajdziesz się na węższej liście?
Spokojnie pracuje. Jak kiedyś przyjdzie to powołanie, to będę gotowy. Nie mówię, że jestem gościem, który powinien grać w kadrze. Jeśli sobie na to zapracuję, to… To jest najwyższy level, największy zaszczyt i nagroda, jaka istnieje w piłce nożnej. Spokojnie na to czekam, bez presji i napinki.
A jest jakiś mecz ligi włoskiej, na który szczególnie czekasz?
Chciałbym zagrać z Milanem. Milan, Roma. Grałem z Lazio i Fiorentiną, to także wielkie marki. Ale powiem ci, że trafiłem do Spezii w takim momencie, że… nie mamy żadnego meczu na fajnym stadionie! Byliśmy na Lazio na Stadio Olimpico, to tyle. Turynu i Mediolanu na razie nie ma.
Wszystko w domu?
Tak, ale tutaj atmosfera na meczach jest niesamowita. Z Interem było top.
Ściągając ciebie Spezia mówiła coś o tym, że chciałaby mieć drugiego Kubę Kiwiora? Kogoś, kogo wypromują i sprzedadzą dalej?
Były takie zapowiedzi. Mówiono mi, że mam warunki, żebym zrobił coś takiego. Ale nie patrzę na to w ten sposób. Chcę utrzymać Spezię, zadomowić się w Serie A, dostać powołanie do reprezentacji. Jak zapracuję na to, jak będę dobrze wyglądał, to prędzej czy później coś takiego się przydarzy.
WIĘCEJ O WŁOSKIEJ PIŁCE:
- Ruina i dzieło sztuki. Dlaczego Fiorentina jest więźniem Stadio Artemio Franchi?
- Kanciarz. Historia Rocco Commisso
fot. Newspix