Śląsk nie może o sobie powiedzieć, że z Puszczą, czy teraz z Piastem zagrał dwa wybitne spotkania, bo po prawdzie spokojnie mógł zgubić punkty, ale cóż: na końcu ich nie zgubił. Kibice są szczęśliwi, piłkarze są szczęśliwi, trener jest szczęśliwy, panuje jedno, wielkie uszczęśliwienie, by przerobić na PG13 wypowiedź Janukiewicza.
Wrocławianie pyknęli dziś Piasta i zanotowali szóste zwycięstwo z rzędu. Jeśli ktoś przed startem sezonu powiedziałby, że ekipa Magiery będzie punktować z taką intensywnością, poradzilibyśmy mu jak najszybszy kontakt z lekarzem. Ha, jeszcze początek rozgrywek wskazywał, że Śląsk będzie tak ciumciokowaty jak wcześniej, bo przecież po trzech kolejkach miał ledwie jedno oczko. Ale jak ruszył – no to ruszył z kopyta.
Nie chcemy się potem wycofywać z tych słów, więc panowie, miejcie w sobie odpowiedzialność, ale na dziś trzeba wam odkleić łatkę tych ciumcioków. Już nie jesteście tą drużyną bez wyrazu, zyskaliście na charakterze.
Oczywiście – jako się rzekło – dzisiejszy mecz to nie był nieprzerwany pokaz fajerwerków, tylko raczej paździerz z momentami, ale kiedyś Śląsk takie spotkanie by przegrał, względnie zremisował. A dzisiaj zanotował trzy punkty i pomachał Piastowi na do widzenia.
Dwa kluczowe momenty w pierwszej połowie (i jedyne ciekawe, naprawdę).
Po pierwsze – naturalnie gol dla Śląska. Trochę z niczego, to znaczy nie zapowiadało się, że akurat teraz gospodarze idą po bramkę, ale jak Nahuel z Exposito przyspieszyli, to Piast nie wiedział, gdzie się znajduje. Szybka klepka, idealny rogalik Nahuela i Plach nie miał nic do powiedzenia. Cały czas żywimy nadzieję, że Magiera odbuduje również byłego zawodnika Villarrealu i będzie on kolejnym liderem wrocławian. Już jest z nim korzystniej, natomiast wciąż prezentuje się nierówno. Ale lepiej, że ma przebłysk choć co jakiś czas niż w ogóle, jak było przed pojawieniem się Magica.
A wracając do momentów – drugim jest czerwona kartka dla Pyrki za dwie żółte. Głupi faul na Macence (hej, chłopak ma serce do grania!) i słuszna decyzja Frankowskiego. Pyrka spokojnie mógł sobie odpuścić, tym bardziej że przecież był świadomy wcześniejszego napomnienia (parędziesiąt sekund wcześniej). Ale nie odpuścił i stało się, jak się stało.
Po tych wstrząsających wydarzeniach mecz wrócił do bycia paździerzem, bo Śląsk pilnował wyniku, a Piast nie miał kompletnie pomysłu, jak się ze swoich problemów wykaraskać. Trochę ożywienia wniosła zmiana Szczepańskiego, ale ostatecznie i tak można było odnieść wrażenie, że prędzej „zizuzizuza” zostanie zaprezentowane w filharmonii, niż że Piast tutaj wyrówna. Leszczyński w gruncie rzeczy się nudził i gdyby zamiast niego na bramce stał Miś Yogi, Śląsk też skończyłby z zerem z tyłu.
Piast zresztą powinien się cieszyć, że przyjął ledwie sztukę, ponieważ pod koniec Śląsk jednak stwierdził, że chce coś strzelić, ale ostatecznie nie potrafił. A konkretnie Exposito. Hiszpan zmarnował bowiem kilka sytuacji, a mógł spokojnie mieć hattricka. Szczytem wszystkiego był rzut karny po idiotycznym faulu Huka, kiedy trafił w poprzeczkę.
Jak nie idzie, to nie idzie, ale że akurat jemu? Chłop jest przecież w sztosie, no musi zejść z boiska z więcej niż asystą. Ale cóż – nie tym razem.
Śląsk na razie oczywiście więc lideruje, a Piast… Parę osób się zachwyciło, ale parę mówiło: poczekajmy, co Vuković wymyśli z gliwiczanami na jesień. Wiosną to – zdaje się – żadna sztuka kręcić tam wynik, dla Piasta trudniejsza jest pierwsza runda. I cóż: na razie Serb tego egzaminu nie zdaje. Dziewięć meczów, dziewięć punktów.
Oj, słabiutko.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Trela: Kontrolowany spadek. Czego Mit Syzyfa może nauczyć Puszczę Niepołomice
- Radomiakowi strzelać nie kazano
Fot. Newspix