Radomiak powinien mieć więcej punktów niż wskazuje ligowa tabela, ale nikt za „powinien” jeszcze nie zrobił konkretnego wyniku. Nie trzeba szukać daleko, by wskazać mecze, kiedy radomianie powinni zwyciężyć, bo można się cofnąć choćby do zeszłego tygodnia i starcia z Jagiellonią – jasne, nie popisał się sędzia (delikatnie mówiąc), ale jednak ekipa Galki miała 2:0 i do błędów sędziego dołożyła błędy własne. Zresztą: po co myśleć o tamtym meczu, skoro można opowiedzieć o dzisiejszym? Gospodarze też powinni zapisać trzy oczka, a zapisują jedno.
Na przykład dlatego, że Rafał Wolski nie skorzystał prezentu, który złożył na ręce Radomiaka Tomalski. Głupi był to rzut karny, ojeju, jak bardzo głupi – róg pola karnego, a Tomalski ładuje się w przeciwnika, jakby zapomniał o przepisach gry w piłkę nożną i fakcie, że ten prostokąt przed bramką jest dość ważny. Sędzia nie miał innego wyboru i musiał wskazać na wapno, ale Wolski uderzył źle. Dość blisko środka, niezbyt mocno, Zych świetnie go wyczuł i odbił piłkę.
Jedna z patelni, która złożyła się na łączne xG 3,0 zaprezentowane przez realizatora na koniec spotkania. A na tablicy: ledwie jeden gol.
Bo też Wolski nie trafił z woleja na opuszczony posterunek przez Zycha. Bo Machado piętkował w polu karnym, zamiast szukać obrotu i mocnego uderzenia. Bo Henriquez nie trafił z bliska. Bo główka Cichockiego minęła światło bramki nieznacznie. Bo Abramowicz też z niedalekiej odległości pieprznął nad poprzeczką (choć tu pewnie i tak był spalony).
Albo więc świetnie bronił Zych, albo Radomiak w ostatnim momencie był nieporadny. Tutaj naprawdę trzeba strzelić jedną-dwie bramki więcej i mieć względny sposób. Tymczasem choć Radomiak można „oskarżyć” o pewien rozmach w ofensywie, tak na konkrety się to nie przełożyło. I zbyt często się nie przekłada, gdyż 11 bramek w dziewięciu meczach tyłka nie urywa, na przykład ledwo jedno trafienie mniej ma Warta (a i jedno spotkanie rozegrane mniej).
Dzisiaj udało się trafić Radomiakowi, gdy już naprawdę trzeba było, kiedy Semedo (ten lepszy Semedo) wyłożył na pustaka do Henrique przy biernej postawie Puszczy. Natomiast gdy Zych miał jeszcze coś do powiedzenia, gospodarze byli jak zaczarowani w złym tego słowa znaczeniu.
Niemniej nie chcemy też umniejszać Puszczy tego, że wywozi z Radomia jeden punkt, ponieważ miała swój plan na ten mecz i go w dużej mierze zrealizowała. Miło patrzyło się szczególnie na początek, kiedy beniaminek nie schował się za podwójna gardą, tylko odważnie wyszedł do faworyta i starał się pressować go już w okolicach dwudziestego metra. Radomiak miał z tym problemy, parokrotnie głupio stracił piłkę i prosił się o problemy.
Te ostatecznie przyszły dla niego już w drugiej połowie w klasyczny jednak dla Puszczy sposób, a więc po stałym fragmencie. Wrzutka z rożnego, zgranie, dobicie z bliska, gol. Proste? Wydaje się proste, ale mamy podejrzenia, że gdyby tę akcję kończył zawodnik Radomiaka, wypieprzyłby piłkę do Warszawy.
Albo… gdyby był to Poczobut. Miał meczowe zagranie dla beniaminka, ale z ilu, trzech-czterech metrów, postanowił kropnąć w poprzeczkę. Można i tak, choć trzeba przyznać, że troszkę bez sensu, panie kolego.
Podział punktów, który w kontekście całego sezonu zapewne bardziej raduje Puszczę. Każde oczko może być na wagę złota, gdy myśli się o utrzymaniu. A Radomiak był tak chwalony w pewnym momencie; tymczasem to już czwarte spotkanie z rzędu bez wygranej. Gdyby liga nie była tak nierówna ze względu na przełożone mecze, odjazd szerszej czołówki byłby już bardziej widoczny.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Trela: Kontrolowany spadek. Czego Mit Syzyfa może nauczyć Puszczę Niepołomice
- Bartoszek: Puszcza po ziemi stąpa twardo, choć teraz z lekkim uśmiechem
Fot. Newspix