Reklama

Konkurs duetów? Lubimy! Kubacki i Żyła wygrali w Lake Placid

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

12 lutego 2023, 02:10 • 3 min czytania 2 komentarze

Stworzyła się historia. W Lake Placid rozegrano pierwszy w historii Pucharu Świata w skokach narciarskich konkurs duetów. Czyli drużynowy, ale z tą różnicą, że każda reprezentacja wystawiała po dwóch skoczków, a skakano trzy serie. Kto wygrał? Polacy! Dawid Kubacki i Piotr Żyła już na zawsze zapisali się w zapiskach statystyków, historyków i pamięci fanów. Kubacki w dodatku wygrał nieoficjalną klasyfikację indywidualną. Jeśli w niedzielę będzie podobnie, to w generalce PŚ może zrobić się ciekawie.

Konkurs duetów? Lubimy! Kubacki i Żyła wygrali w Lake Placid

Format duetów testowano oczywiście w innych zawodach – choćby ubiegłorocznej Letnim Grand Prix (Stefan Hula i Paweł Wąsek skończyli tam na drugim miejscu). Ale kiedy przenosi się cokolwiek na Puchar Świata, to zawsze pozostaje to sporą zagadką. Zwłaszcza, że w Lake Placid rywalizację par zorganizowano przecież w ten sam dzień, co… pierwszy konkurs indywidualny! Najlepsi skoczkowie mieli więc do wyskakania aż sześć serii w ciągu kilkunastu godzin, bo ze względu na pogodę, na sobotę przełożono też wczorajsze kwalifikacje.

Ale zmęczenia nie było po nich widać, bo ci którzy mieli skakać daleko, faktycznie to robili.

Owszem, nikt nie odpalał takich bomb, jak Ryoyu Kobayashi w przedpołudniowym – według amerykańskiego czasu – konkursie. Japończyk poleciał wtedy na 136 metrów i ustanowił nowy rekord obiektu. W wieczornym konkursie z kolei najdalej latał Stefan Kraft, który jako jedyny, w swoim pierwszym skoku, przekroczył 130 metrów. O ledwie pół, ale zawsze coś. Najrówniejszy był za to Dawid Kubacki – lądował na 128 i, dwukrotnie, 127 metrze. Dzięki temu wygrał też w nieoficjalnej klasyfikacji indywidualnej konkursu.

Reklama

No i poprowadził Polskę do wygrania w tej właściwej, przeznaczonej dla duetów. Choć Piotr Żyła też dołożył nie cegiełkę, a cegłę – 123.5, 122.5 i 127.5 metra to świetne skoki, które indywidualnie dałyby mu siódme miejsce. Oczywiście, klasyfikacje tę tworzymy zliczając trzy serie, nie dwie pierwsze, więc Piotrek podniósł się ostatnim skokiem, ale dziś wyglądało to tak, jakby rozkręcał się z każdą próbą, jaką miał okazję oddać na amerykańskiej ziemi. Kubacki zresztą podobnie. A gdy już wszedł na odpowiedni poziom, to z niego nie spadł.

W dodatku najgroźniejsi rywale okazali się słabsi, niż można było przypuszczać. Austriacy, owszem, długo dotrzymywali nam kroku, ba, początkowo prowadzili. Ale potem obaj zaliczyli wpadki w drugiej serii – 115.5 oraz 117 metrów – i Kubacki z Żyłą oddalili się od nich na ponad 10 punktów. A to była już naprawdę komfortowa przewaga, zważywszy, że do końca konkursu pozostały dwa skoki. Norwegowie od samego początku skakali średnio, zdaje się, że lekką zadyszkę złapał wreszcie Halvor Egner Granerud (siódmy we wcześniejszym konkursie indywidualnym). W nieoficjalnej klasyfikacji byłby co prawda czwarty, ale to i tak by nas zadowalało – bo Kubacki odrobiłby do niego 50 punktów. Niemcy niby oddawali próby na poziomie, ale bez szału.

https://twitter.com/Eurosport_PL/status/1624557557938548736

I tak oto okazało się, że Polacy, choć przez pierwszych kilka skoków w czołówce było wiele przetasowań, ostatecznie nie mieli z kim rywalizować. Jako jedyni po sześciu seriach zgromadzili ponad 800 punktów – dokładnie 800.8. Drudzy Austriacy mieli ich 787.6. Wygraliśmy to więc pewnie i komfortowo. Nie mielibyśmy nic przeciwko temu, by w niedzielnym konkursie indywidualnym triumfował tak też Dawid Kubacki. Bo atak na Graneruda przed Rasnovem – w którym Norwega, o ile nagle nie zmieni zdania, ma zabraknąć – byłby naprawdę pożądanym przez nas zjawiskiem.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Polecane

Zniszczoł: Nie widzę swojego limitu, chcę być najlepszy na świecie [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
9
Zniszczoł: Nie widzę swojego limitu, chcę być najlepszy na świecie [WYWIAD]

Komentarze

2 komentarze

Loading...