Reklama

Michal Doleżal – kontynuator sukcesów czy szczęściarz, który otrzymał złote pokolenie?

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

27 marca 2022, 18:20 • 22 min czytania 25 komentarzy

Michal Doleżal po sezonie pożegna się z funkcją pierwszego trenera reprezentacji Polski. W czwartek władze Polskiego Związku Narciarskiego spotkały się z czeskim szkoleniowcem, informując go o swojej decyzji. Nazajutrz Doleżal oficjalnie ogłosił w mediach swoje odejście, co spotkało się z mieszanymi reakcjami. Oczywiście, również ze względu na bardzo słaby styl, w którym PZN pożegnał się z trenerem, ale popularnemu Dodo nie można odmówić sukcesów w prowadzeniu polskiej kadry. Podczas jego kadencji Polacy zdobywali medale mistrzostw świata, czy też świetnie radzili sobie w Turnieju Czterech Skoczni. Z drugiej strony, obecny sezon kładzie spory cień na jego pracy. I nie osładza tego nawet medal olimpijski. Jak zatem wyglądała kadencja Czecha?

Michal Doleżal – kontynuator sukcesów czy szczęściarz, który otrzymał złote pokolenie?

KRYZYS

– To, co zrobiono z Michalem Doleżalem, jest karygodne, brak mi słów, nie dano mu szansy na obronę swoich racji; nie wiem na czym stoimy, w poniedziałek chyba pójdę do Urzędu Pracy – mówił Dawid Kubacki dla TVP Sport.

– Nawet nie chce mi się już gadać na temat PZN-u, bo to jest żałosne i śmieszne. Nikt do nas nie dzwonił, żeby wyjaśnić. Co mają nam wyjaśniać? Oni mają władzę, a my jesteśmy tylko pionkami. Tak nas traktują, jak widać – wtórował Dawidowi Piotr Żyła, w wywiadzie dla Sport.pl. Wcześniej, w rozmowie z Eurosportem mówił: – Szkoda słów na to, co związek odp… robi. Już się zazębiło, idzie w dobrą stronę i trzeba to rozdu*czyć.

– Sposób, w jaki potraktowano naszego trenera, nie przedłużając z nim umowy i nie dając szansy, by usprawiedliwić popełnione błędy i przedstawić plan naprawczy, nie pytając zawodników, nie powinien mieć miejsca. Trener powinien dostać jeszcze jedną szansę albo możliwość powiedzenia, co było źle, co trzeba naprawić. Wtedy dopiero powinno się podejmować decyzje. Wszyscy popełnialiśmy błędy, tego nie da się ukryć. Wszyscy zawinili. Potrafię się przyznać do pomyłek. Nie może być tak, że szukamy kozła ofiarnego, którego trzeba wyrzucić – to z kolei Kamil Stoch w rozmowie z TVP Sport.

Reklama

Mogłoby się wydawać, że po tak tragicznym sezonie w wykonaniu polskich skoczków, ocena tegorocznej pracy Michala Doleżala może być tylko jedna. Negatywna i przekreślająca dalszy sens pracy Czecha na stanowisku trenera pierwszej kadry skoczków. W tym sezonie Polakom nie wychodziło prawie nic. Prawie, bo sobie tylko znanym sposobem Dawid Kubacki wywalczył brązowy medal igrzysk olimpijskich, a Kamil Stoch był o krok od podobnego wyczynu. Jednak całego roku trudno nie określić inaczej niż słowem – tragedia. Tymczasem zawodnicy stoją murem za obecnym szkoleniowcem, jasno wyrażając swoje zdanie – PZN pożegnał się z Doleżalem w skandaliczny sposób, a za wynik w równym stopniu do szkoleniowca, są odpowiedzialni działacze związku.

Polskie skoki znalazły się w jednym z największych kryzysów od lat. Wraz z końcem obecnego sezonu w naszej ekipie wybiło szambo wszystkich konfliktów. Po jednej stronie barykady stoi Adam Małysz, który przekonuje się o tym, jak łatwo po wejściu w buty działacza można nadszarpnąć własny wizerunek legendy polskich skoków.

Dyrektor Koordynator ds. Skoków i Kombinacji Norweskiej na początku sezonu znajdował się bardzo blisko kadry. Jednak kiedy tej nie szło, to Małysz – zaraz po Doleżalu – był najczęściej wywoływany do mikrofonu, by wytłumaczyć sytuację, w której znaleźli się zawodnicy. Przed kamerami często potrafił skrytykować poczynania członków reprezentacji, co wpływało na i tak napiętą już atmosferę na linii sztab-działacze.

W wielu wypowiedziach można było odnieść wrażenie, że Adam wchodzi w kompetencje sztabu szkoleniowego, udzielając im rad dotyczących tego, jakie kroki mają podjąć, by zażegnać kryzys. Jednak dyrektor zaraz po takich tyradach, jak gdyby nigdy nic potrafił stwierdzić, że… nie wtrąca się w pracę trenerów. Jego notowań wśród kadrowiczów z pewnością nie poprawiło to, że kiedy wokół naszych skoczków robiło się naprawdę gorąco, Małysz dystansował się od kadry. Chociażby w ten weekend w Planicy, kiedy po prostu wyjechał ze Słowenii. Trudno nie odnieść wrażenia, że wygląda to tak, jakby uciekał od problemu, do którego sam w dużej mierze się przyczynił.

Nieprzypadkowo użyliśmy liczby mnogiej pisząc, że Małysz wtrąca się w pracę trenerów. Nie jest żadną tajemnicą, że Małysz niespecjalnie przepada za asystentem Doleżala – Grzegorzem Sobczykiem. Z kolei ten posiada w kadrze poważnego poplecznika w osobie Kamila Stocha. W dodatku mówi się, że Sobczyk de facto ma większy wpływ na trening zawodników, niż sam Doleżal. Zarzewia konfliktu na linii Sobczyk-Małysz było widać chociażby w trakcie wyjazdu Polaków na obóz treningowy do Ramsau, by tam w trakcie sezonu poprawiali swoją formę. Takie rozwiązanie sugerował Małysz. Z kolei Sobczyk był zdania, by nie zmieniać nic w przygotowaniach. Asystent Czecha skomentował zamieszanie, udzielając wywiadu dla sport.pl. Przy okazji odnosił się również do zarzutów, jakoby miał za dużo do powiedzenia w kadrze.

Reklama

– To totalne bzdury. Rozmawiałem z Adamem i wiem, że on niczego złego nie miał na myśli. U nas wszystko jest konsultowane przez głównego trenera. On podejmuje decyzje. Na przykład teraz z wyjazdem do Ramsau ja się do końca nie zgadzałem, bo mamy skocznię w Wiśle, za moment będzie gotowa skocznia w Zakopanem i uważam, że trochę bez sensu jest jechać i robić panikę, że już musimy skakać, że nie możemy zaczekać. Ale są ludzie, którzy powiedzieli, że trzeba jechać do Ramsau, to jedziemy do Ramsau. Ostateczną decyzję podjął główny trener. I koniec. Ja swoje zdanie jako człowiek zawsze mogę powiedzieć. To normalne. Ale decyzję podejmuje główny trener. Napisz, że odpowiadam na te teksty, że to są bzdury – mówił Sobczyk.

Dodajmy do tego, że bynajmniej nie jest tak, że wszyscy są za Doleżalem i Sobczykiem, a przeciwko Małyszowi. Za Sobczykiem nie przepada również Maciej Maciusiak. Trener kadry B polskich skoczków sam ma ambicje ku temu, by jego postać znaczyła w środowisku jeszcze więcej. Kiedy od jakiegoś czasu mówiło się o odejściu Doleżala, to Maciusiak był wymieniany jako jeden z kandydatów do objęcia stołka szkoleniowca pierwszej drużyny. Dwa dni temu takiemu scenariuszowi zaprzeczył… Adam Małysz.

Bardzo symptomatyczne jest to, że w zarzewiu całego konfliktu postać Michala Doleżala jest niby w centrum, a jednak gdzieś na uboczu. Z jednej strony, to on jest głównodowodzącym sztabu. Z drugiej, trudno nie odnieść wrażenia, że w całym konflikcie i morzu nieporozumień, to nie on jest jego głównym bohaterem. Na takich wyrastają Małysz oraz polscy trenerzy, którzy starają się ugrać jak najwięcej dla siebie. Lecz naszym zdaniem, taka sytuacja również jest efektem podejścia Czecha. Człowieka, który stara się dbać o przyjazną atmosferę w zespole, jednak przy tym jest bardzo ugodowy, mało stanowczy. Sam Małysz sugerował, że Michal daje sobie wchodzić swoim podwładnym na głowę (po czym jak na ironię, też wtrącał się Doleżalowi w pracę).

Dlaczego zatem tak napięta sytuacja w całej kadrze skoków wynika również z winy Doleżala? Ano właśnie przez jego dobroduszność. Pierwszy trener czasami musi być surowy i pokazywać swoim podwładnym ich miejsce w szeregu – niezależnie od tego czy mowa o zawodnikach, czy też członkach sztabu. Podważanie własnych kompetencji? Niejasna sytuacja związana z rolą asystentów w reprezentacji? Stefan Horngacher nie pozwoliłby sobie na nic podobnego.

A skoro już jesteśmy przy Horngacherze, to zacznijmy od niego. Bo w tej historii Austriak jest jedną z kluczowych postaci.

STEP BY STEFF

Jest 24 marca 2019 roku. Właśnie dobiega końca ostatni weekend sezonu Pucharu Świata 2018/2019. Dla Polaków była to bardzo udana końcówka sezonu. W konkursie indywidualnym w Planicy Piotr Żyła zajął trzecie miejsce. Z kolei drużynowo biało-czerwoni okazali się najlepsi, wyprzedzając Niemców oraz gospodarzy – Słoweńców.

Jednak ostatni dzień tamtego sezonu był bardzo napięty w polskim obozie. Od tygodni słychać było plotki, łączące Stefana Horngachera z kadrą Niemiec. Austriak pracował w Polsce od 2016 roku, lecz wcześniej pełnił funkcję drugiego trenera u naszych zachodnich sąsiadów. Nigdy specjalnie nie ukrywał tego, że chętnie objąłby niemiecką kadrę po Wernerze Schusterze.

Praca w Polsce zapewniła mu świetną reklamę. Przynajmniej w kwestii sukcesów z pierwszym składem. Co do zaplecza, z którego Polacy mogliby korzystać w następnych latach, tu zdania są podzielone. Część kibiców i ekspertów twierdzi, że jako trener kadry A, to nie Horngacher za nie odpowiadał, a poza tym sam szkoleniowiec doszedł do brutalnego wniosku, że nie ma tam materiału ludzkiego, z którego mógłby korzystać. Inni, na czele z Janem Ziobrą, który jest jednym z największych krytyków Austriaka, głoszą, że celowo nie przykładał wagi do kadry B, bo nie miał w tym żadnego interesu.

Ziobro na łamach naszego portalu tak wspominał pracę Horngachera:

– Stefan przybył do kraju który posiadał dobrych zawodników, a na ten sport dalej idą duże pieniądze. Wiedział, że w Polsce koniunktura na skoki jest niesamowita, a Kamila Stocha czy Adama Małysza zna cały naród. Z tego względu zamknął się na czterech-pięciu zawodników, z którymi w szybkim tempie mógł osiągnąć sukces.

W ten sposób chciał pokazać Niemcom swoją wartość, bo wiedział również o tym, że Schuster zamierzał opuścić ich kadrę. Wiedział, że jeżeli w Polsce szybko osiągnie wynik, to podczas powrotu do Niemiec będzie mógł dyktować warunki swojej pracy. I dokładnie tak zrobił – bardzo inteligentnie to rozegrał. Wziął pod klosz pięciu zawodników, natomiast rozwalił całe zaplecze. Wiem jak tam było, bo byłem w środku kadry.

Niezależnie od tego, którą wersję wydarzeń obierzemy, musimy oddać Horngacherowi jedno – osiągnął wybitne sukcesy z pierwszą kadrą polskich skoczków. Za kadencji Austriaka Kamil Stoch przeżył ponowną eksplozję formy, przez trzy lata z rzędu kończąc cykl Pucharu Świata na podium, a raz go wygrywając. Piotr Żyła i Dawid Kubacki byli już wcześniej solidnymi zawodnikami, ale Austriak stworzył z nich skoczków z topu. Tak bardzo przyzwyczailiśmy się do narracji o „wielkiej trójce” polskich skoków, że wydaje się jakby istniała ona wiecznie. Jednak jej początek pod względem naprawdę wielkiej formy każdego z naszych liderów, rozpoczął się właśnie za kadencji Horngachera.

W efekcie Polacy dwukrotnie wygrywali klasyfikację Pucharu Narodów, raz drużynowy konkurs mistrzostw świata. Wreszcie, zdobyli brązowy medal igrzysk olimpijskich w drużynie (choć Żyła nie miał w tym sukcesie swojego udziału). A do tego należy dodać olimpijskie złoto Kamila Stocha z Pjongczangu. polską dominację w Turnieju Czterech Skoczni, sensacyjne mistrzostwo świata Kubackiego z Seefeld (tak, pamiętamy w jakich warunkach rozgrywał się konkurs), czy też całą masę innych medali, które Polacy zdobyli w ciągu tych trzech lat.

Z tego względu do ostatniej chwili czekano na to, jaką decyzję co do swojej przyszłości podejmie sam Horngacher. Niejako w nadziei na to, że być może zdecyduje się zostać w Polsce na dłużej – tym bardziej, że sam nie określał się jednoznacznie co do wyjazdu. Przynajmniej oficjalnie, bo Austriak wysyłał znaki mówiące o tym, że wiąże swoją przyszłość w innym miejscu. Kiedy ostatecznie ogłosił swoje odejście, reprezentujący PZN Adam Małysz zdecydował się powierzyć funkcję pierwszego trenera Michalowi Doleżalowi.

TRENER-ZAGADKA

Jako trener skoków Czech nie miał wyrobionego nazwiska. Można wręcz powiedzieć, że jego doświadczenie w pełnieniu takiej funkcji było znikome. Dawniej pracował jako szkoleniowiec czeskiej kadry B. W Polsce znalazł się przez Horngachera, którego został asystentem. Nie przemawiało za nim też doświadczenie wyniesione z lat zawodowej kariery. Przy dużej dozie życzliwości względem sympatycznego Czecha, można by powiedzieć, że skoczkiem był co najwyżej przeciętnym.

Po karierze imał się różnych zajęć. Pracował w czeskim oddziale Universal Pictures (miał przyjemność poznać nawet Angelinę Jolie czy Morgana Freemana), komentował skoki w krajowej telewizji, był przedstawicielem Wintersteigen, produkującej między innymi maszyny do serwisowania nart. Następnie sam założył firmę, zajmującą się szyciem kombinezonów dla skoczków. Jako asystent Horngachera odpowiadał głównie za ten element. Tak przynajmniej współpracę z nim wspominał Jan Ziobro:

– Jeszcze parę lat temu, kiedy Doleżal pracował w kadrze Czech, miałem z nim większy kontakt, niż kiedy był asystentem Horngachera. Wszystko dlatego, że szył mi kombinezony. I głównie tym zajmował się również jako asystent Stefana. Nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek udzielał mi uwag w kwestii samego skakania – mówił nam były skoczek.

Kiedy Adam Małysz przedstawił Doleżalowi ofertę objęcia sterów jednej z najsilniejszych reprezentacji skoków narciarskich na świecie, Czech długo się nie zastanawiał: – Od razu wiedziałem, że dla mnie to jest taka szansa, która już nigdy w życiu może nie przyjść. Oczywiście jednocześnie wiedziałem, że to jest wielka odpowiedzialność i że czeka mnie jeszcze większa praca niż do tej pory. Ale jestem takim człowiekiem, który przyjmuje wyzwania i nie boi się ryzyka. Dlatego bardzo szybko się zdecydowałem – mówił w wywiadzie dla sport.pl, udzielonym zaraz po zatrudnieniu.

Brak doświadczenia trenerskiego oraz profesja Doleżala, którą wcześniej się zajmował – czyli szycie kombinezonów – w obecnym sezonie stały się głównym powodem do podważania jego kompetencji. Ci najbardziej radykalnie nastawieni do Czecha, głosili wprost, że polską kadrą zarządza krawiec. W dodatku taki, który łatwo daje sobie wejść na głowę zarówno skoczkom, jak i członkom zespołu, którzy w teorii są pod nim. W teorii, bo w praktyce można było się pogubić w tym, jak szeroki jest zakres kompetencji asystenta Doleżala – Grzegorza Sobczyka.

Ale postawienie na Dodo nie wywoływało wyłącznie negatywnych reakcji. Przeciwnie – dostrzegano również zalety czeskiego szkoleniowca. Owszem, był odpowiedzialny głównie za przygotowanie kombinezonów, jednak znał tę kadrę – dosłownie i w przenośni – od podszewki. Cały czas był blisko Horngachera, widział metody treningowe austriackiego szkoleniowca.

Oczywiście ten nie zostawił swojemu następcy pod poduszką gotowego poradnika na temat tego, jak prowadzić polską ekipę, lecz Czech z pewnością sam mógł wiele wywnioskować z trzech lat pracy w naszym kraju. W dodatku w sztabie zostali ludzie, którzy już współpracowali z poprzednim szkoleniowcem – serwisanci Maciej Kreczmer i Kacper Skrobot, fizjoterapeuta Łukasz Gębala czy wreszcie Harald Pernitsch – konsultant naukowy reprezentacji.

PO CO ZMIENIAĆ COŚ, CO JEST DOBRE?

Zatem struktura całego sztabu bardzo się nie zmieniła. Zmienił się tylko głównodowodzący, ale był to zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Horngacher to szkoleniowiec doświadczony, kupujący zawodników swoją marką. Ale też wyrachowany. Człowiek trudny w kontaktach, stawiający nieprzekraczalną granicę pomiędzy mediami, a życiem kadry. Słynne już stały się przedsezonowe ogłoszenia zawodników powołanych na pierwsze turnieje, która to informacja była rokrocznie skrywana do ostatniego momentu. Doleżal opierał swoją współpracę na o wiele luźniejszych relacjach. Dla zawodników był bardziej starszym bratem, niż surowym ojcem.

Jednak błędem byłoby stwierdzenie, że bez Horngachera cały system stanął na głowie. Przeciwnie – z Doleżalem na stanowisku pierwszego trenera Kamil Stoch, Dawid Kubacki i Piotr Żyła wciąż należeli do ścisłej czołówki światowych skoków. W poprzednim sezonie Kamil po raz trzeci w karierze zwyciężył w Turnieju Czterech Skoczni. Klasyfikację generalną Pucharu Świata zakończył na trzecim miejscu.

Kubacki w ostatnim roku pracy Horngachera został sensacyjnym mistrzem świata w Seefeld. Polak wywalczył tytuł, awansując z 27 miejsca po pierwszej serii. Lecz pomimo świetnych wyników naszych reprezentantów, środowisko było zgodne, że organizacyjnie tamte zawody należy uznać za kompromitację, która nie miała nic wspólnego z rywalizacją w równych warunkach.

To już podczas kadencji Dodo Polak udowodnił, że nie jest żadnym mistrzem z przypadku, który umiejętnościami nie dorastałby do tego tytułu. W następnym sezonie Dawid wygrał TCS, zaś w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata do samego końca walczył z Ryoyu Kobayashim o trzecie miejsce. Ostatecznie, po zgromadzeniu 1169 punktów, przegrał walkę o podium o zaledwie 9 oczek. Ale pamiętajmy, że ostatnie trzy konkursy indywidualne zostały odwołane z powodu pandemii koronawirusa, która wtedy wybuchła. Teraz możemy tylko gdybać, czy Polak dałby radę nadrobić tak niewielką stratę, ale wciąż czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej było jego najlepszym sezonem w cyklu Pucharu Świata. Rok temu, kiedy Stoch kolejny raz wygrywał Turniej Czterech Skoczni, Dawid zajął w nim trzecie miejsce.

Największy sukces w swojej karierze pod wodzą Doleżala osiągnął również Piotr Żyła. 27 lutego ubiegłego roku Polak został mistrzem świata na skoczni normalnej w Oberstdorfie. Piotr potrafił świetnie wykorzystać element, który wyróżniał go na plus najbardziej z reszty stawki – wręcz atomowe wybicie z progu. Na tych samych mistrzostwach Polska drużynowo wywalczyła brązowy medal. Z kolei w klasyfikacji Pucharu Narodów nasi skoczkowie zajęli drugie miejsce.

PIOTR ŻYŁA, CZYLI POCHWAŁA WYTRWAŁOŚCI

Wtedy do igrzysk olimpijskich w Pekinie dzielił nas niecały rok. Nasze wyniki absolutnie nie zapowiadały nadchodzącej katastrofy. Zarówno na polu sportowym, jak i w szeroko rozumianym zakresie organizacyjnym.

Nic bardziej mylnego.

SEZON TO KOMPROMITACJA SZTABU, STYL ZWOLNIENIA – PZN-U

Nie chcemy kolejny raz roztrząsać wyników naszych skoczków z tego sezonu. Były słabe i napisano o nich wszystko. Jednak skupmy się na tym, jaką narrację prezentował sztab szkoleniowy. Jakie ruchy podejmowano w obliczu kryzysu. Bo przecież Michal Doleżal firmował własnym nazwiskiem każdą z tych decyzji.

Zaczęło się od przedsezonowego obozu w Zakopanem, na którym pojawił się sam doktor Harald Pernitsch. Austriak zwykł współpracować z zainteresowanymi podmiotami na zasadzie zdalnych konsultacji. Ewentualnie to zawodnicy lub sztaby musiały odwiedzić fachowca w jego rodzinnych stronach. Jego obecność w Polsce świadczyła o tym, jak poważnie Polacy podchodzą do przygotowań w sezonie olimpijskim. Wyniki na słynnych już platformach dynamometrycznych mówiły, że Polacy znajdują się w świetnej formie.

Szkoda tylko, że skoki naszych reprezentantów mówiły zupełnie co innego. Każdy kolejny konkurs wprowadzał kibiców w coraz większy niepokój. Igrzyska olimpijskie zbliżały się nieuchronnie, a w wynikach naszych zawodników nie było widać poprawy. Prawdziwa panika wybuchła po kompromitacji, jaką w wykonaniu Polaków stanowił występ w Turnieju Czterech Skoczni. Zawodach, które w ostatnich sezonach były wręcz zdominowane przez naszych skoczków. Trudno było nie głosić teorii, że Doleżal sprawdzał się, dopóki nie zawodziły metody wprowadzone przez Horngachera. Ale wraz z kolejnym sezonami, zmieniały się też organizmy naszych skoczków. Liderzy są coraz starsi i wymagają innego podejścia, niż jeszcze dwa-trzy lata temu. Tu nawet niewielka zmiana – bądź też jej brak – może przesądzić o sukcesie lub porażce.

Jak na kolejne zarzuty dotyczące słabej formy Polaków reagował Michal Doleżal? Cóż, Czech jak mantrę powtarzał, że z formą fizyczną wszystko jest w porządku, gdyż przedsezonowe wartości z platformach dynamometrycznych na to wskazywały. Kiedy w kółko powtarzał to samo zdanie, a Polacy ponownie udowadniali kibicom, że jest inaczej, brzmiał trochę jak rzecznik Wodociągów Kieleckich, odpowiadający na pytanie o awarie w mieście. Twierdził, że jest dobrze, bo przedsezonowe badania na to wskazywały. Głosił, że przygotowanie fizyczne z pewnością nie zawiodło. A że jest źle? No jak jest źle, jak przed sezonem platforma mówiła, że dobrze…

W dodatku w skokach oddawanych przez naszych zawodników pojawiały się wręcz kardynalne błędy związane z techniką skoku. Takie, jak słynna już pozycja najazdowa u Piotra Żyły, z której Polaka „wyleczył” Horngacher. Ale w tym sezonie Żyła powrócił do swoich najgorszych nawyków.

Z kolei Kamil Stoch i Dawid Kubacki mieli problem z odnalezieniem poprawnego kąta wyjścia z progu. Kiedy w styczniu rozmawialiśmy z profesorem Jerzym Żołędziem, wskazywał on, że tego rodzaju błędy często wynikają z przetrenowania skoczków.

– Faktem jest, że błąd został popełniony, o tym świadczą wyniki. Pytanie, czy zespół już rozpoznał przyczynę braku dyspozycji skoczków. Czy to nadmiar obciążeń treningowych, czy niedotrenowanie? Czy to problem sprzętu, a może raczej techniki skoku? Właściwa diagnoza i wdrożenie programów naprawczych jest w stanie uratować sprawę. W przypadku, gdy doszło do przetrenowania w połączeniu z utratą techniki, która najczęściej towarzyszy temu zjawisku, problem jest największy. Wtedy potrzeba od kilku tygodni do nawet kilku miesięcy, aby go zażegnać – mówił nam profesor Żołądź.

Dodatkowo, Stoch miał ogromny problem z oddaniem dwóch równych skoków w konkursie. Ten kłopot nasilał się zwłaszcza wtedy, kiedy przed zawodami w ten sam dzień skakano też serie próbne lub kwalifikacyjne. Wtedy Kamil podczas drugiej serii turniejów oddawał słabsze skoki, co niejednokrotnie kosztowało go miejsca na podium. A podczas igrzysk olimpijskich w Pekinie – nawet medal.

Niestety, nie wiemy czy sztab szkoleniowy cokolwiek zmienił w przygotowaniach do sezonu olimpijskiego. A jeżeli tak, to jak duże były to zmiany. Jednak trudno nie wyciągnąć wniosku, że obciążenia, które sztab Doleżala zaaplikował polskim zawodnikom, były zupełnie nietrafione.

Stąd przed igrzyskami pojawił się forowany przez Adama Małysza pomysł odpoczynku od regularnych konkursów. Z kolei po Pekinie słychać było głosy, że dobry w porównaniu do reszty sezonu wynik Polaków na igrzyskach, był bardziej dziełem przypadku, niż planu sztabu szkoleniowego. Zaraz przed wylotem do Pekinu, Piotr Żyła i Dawid Kubacki złapali koronawirusa, przez co musieli przejść kwarantannę, trenując wyłącznie w domach. Z kolei Kamil Stoch zaraz przed konkursem w Zakopanem doznał kontuzji kostki. Porównania do przypadku Simona Ammanna z igrzysk w Salt Lake City sypały się jak z rękawa, a prezes Apoloniusz Tajner raz za razem wygłaszał w wywiadach magiczny termin „superkompensacji” organizmu.

W ten sposób nasi skoczkowie nadspodziewanie dobrze zaprezentowali się na najważniejszej imprezie sezonu – igrzyskach. Dawid Kubacki na normalnej skoczni wywalczył brązowy medal – jedyny krążek, który udało się wywalczyć naszej reprezentacji olimpijskiej podczas igrzysk. Kamil Stoch na normalnej skoczni był szósty, natomiast rywalizację na dużym obiekcie skończył na czwartym miejscu. Medal przegrał w drugim skoku, lądując dobre kilka metrów bliżej od rywali.

Jednak Grzegorz Sobczyk nie zgadza się z narracją mówiącą, że dobry występ na igrzyskach był dziełem przypadku:

– Nietrafne są słowa niektórych ludzi, którzy twierdzili, że na igrzyskach udało nam się zdobyć medal. Słowa, które sugerują, iż lepsza dyspozycja wynikała z odpoczynku i braku treningu, są kłamstwem. Liderzy naszego zespołu przystępowali do imprezy czterolecia po problemach zdrowotnych. Kamil Stoch, Dawid Kubacki i Piotr Żyła – pierwszy miał kontuzję, a dwaj przechodzili COVID-19. Na pewno nie odpoczęli w tym okresie psychicznie. Stresowali się tym, czy zdążą na igrzyska. Ci, którzy przebywali na izolacji, mieli dostarczone ciężary do domu. Bardzo ciężko trenowali przed igrzyskami, żeby być tam w najlepszej formie. Ludzie, którzy opowiadają bajki o odpoczynku, robią coś niesamowitego. To przerasta wszystko. Nie mam słów… – mówił rozgoryczony na łamach portalu Skijumping.pl

Niewłaściwe obciążenia treningowe, które miały wpływ na formę naszych skoczków, to nie jedyne zarzuty wobec Michala Doleżala. Tajną bronią Polaków podczas igrzysk miał być nowy model butów firmy Nagaba. Jednak zmiany w konstrukcji obuwia względem tego, w którym do tej pory skakali Polacy, były tak duże, że nasz zespół musiał zgłosić tego rodzaju rozwiązanie jeszcze przed startem sezonu. Nie poczyniono tego kroku licząc na to, że FIS uzna, iż zmiana wpisuje się w tak zwany katalog małych modyfikacji. Takich, które kwalifikują się wyłącznie do zgłoszenia przed konkursem, już w trakcie sezonu.

W ten sposób polski obóz otrzymał bolesny prztyczek w nos od byłego szefa. Kiedy Polacy w ostatni weekend przed wylotem do Pekinu, zaprezentowali w Willingen nowy rodzaj obuwia, nie kto inny jak Stefan Horngacher złożył protest, że nasi zawodnicy skaczą w nieregulaminowym sprzęcie. Wiemy, że bardzo łatwo popaść w narrację mówiącą o złym Austriaku, który ku chwale Niemców działa na szkodę Polaków – złośliwi mogliby zauważyć, że to nie pierwszy taki przypadek w historii. Ale podejdźmy do sprawy obiektywnie.

Zmiany w konstrukcji obuwia były naprawdę znaczące. Gdyby Horngacher nie złożył protestu, to zrobiłby to trener innej ekipy, która z nami rywalizuje. Jednak takiego problemu by nie było, jeżeli Polacy zdecydowaliby się zgłosić nowe obuwie przed sezonem. Mamy przeczucie graniczące z pewnością, że gdyby Stefan prowadził Polaków, do podobnej wpadki by nie doszło. Niezależnie od tego, kto dokładnie był odpowiedzialny za tę decyzję, jej skutki zawsze spadają na pierwszego trenera. Czyli na Doleżala. To on jako pierwszy trener odpowiada najbardziej za tego rodzaju wpadki sztabu.

Owszem, Czechowi trzeba przyznać, że w obliczu tylu trudnych momentów w sezonie nie dopadł go syndrom oblężonej twierdzy. Wprawdzie czasami kontakt dziennikarzy z zawodnikami czy sztabem był utrudniony, jednak Doleżal generalnie nie bał się wychodzić do mediów i tłumaczyć obecnej sytuacji. Ale to nie zmienia faktu, że błędy zostały popełnione. Zawalono przygotowanie do sezonu, wytworzyła się niezdrowa atmosfera w kadrze, a trener nie potrafił nad tym wszystkim zapanować. Polski Związek Narciarski posiadał solidne podstawy ku temu, by Czech po sezonie został zwolniony.

Tymczasem PZN potrafił zawalić nawet tak wydawałoby się proste zadanie, jak zwolnienie Doleżala. Okej, sami jesteśmy zdania, że po takim sezonie Michal musi pożegnać się z pracą na stanowisku trenera kadry A. Jednak wciąż mówimy o człowieku, pod którego wodzą Polacy w ciągu trzech lat osiągali niemałe sukcesy. Który cieszy się sympatią zawodników. Czechowi podczas podejmowania decyzji należał się elementarny szacunek ze strony władz związku. A tego niestety zabrakło.

PZN z jednej strony szukał następców Doleżala, ale z drugiej nie powiedział mu wprost, że po sezonie jego praca dobiegnie końca. Mało tego, o ostatecznej decyzji dowiedział się dopiero w czwartek. Na dzień przed ostatnim w sezonie weekendem Pucharu Świata w Planicy. Ponadto trener nie miał żadnej możliwości przedstawienia swojej wersji wydarzeń dotyczącej tego, co zawiodło we właśnie zakończonym sezonie. A chyba tak powinno to wyglądać w poważnej firmie. Doleżal zawiódł – to jasne. Jednak powinien mieć szansę opracowania raportu podsumowującego nieudaną kampanię.

Polski Związek Narciarski miał w ręku wszystkie karty ku temu, by wyjść ze zwolnienia Czecha z twarzą. Niestety dla siebie, rozegrał tę partię najgorzej, jak tylko mógł. Podsumowaniem działań PZN jest wcześniejszy wyjazd Adama Małysza z Planicy, traktowany jako ucieczka przed odpowiedzialnością za podjętą decyzję.

Z tego względu za trenerem murem stanęli Stoch, Kubacki i Żyła. Pytanie, czy stało się tak wyłącznie ze względu na to, jak został potraktowany przez Polski Związek Narciarski. Zawodnicy mają żal do związku, że ten nie konsultował z nimi tematu zmiany szkoleniowca. I ten argument uważamy za słuszny. Wprawdzie skoczkowie – czyli podwładni trenera – nie powinni mieć decydującego głosu w sprawie jego dalszych losów, jednak ich uwagi mogłyby się okazać pomocne. Lecz otwartym pozostaje pytanie, na ile te wypowiedzi były kierowane dobrem reprezentacji, a na ile ich własną wygodą. Jak już kilka razy wspomnieliśmy, Doleżal jest człowiekiem ugodowym. Czasami nawet zbyt ugodowym. Takim, który w trybie pracy nastawionym na partnerskie relacje, da się łatwo zdominować swoim podopiecznym. A to już bardzo niebezpieczne wykrzywienie proporcji na niekorzyść trenera. Niezależnie od klasy zawodników.

W ten weekend ze strony polskich liderów padło wiele mocnych słów. Piotr Żyła nazywał władze PZN leśnymi dziadkami, którzy rozwalili system ich pracy. Kubacki sugerował, że związek działa bez jakiegokolwiek planu. Stoch powiedział nawet, że w obecnej sytuacji może skończyć karierę. To wszystko są próby nacisku na Polski Związek Narciarski. Skoczkowie wręcz domagają się, by Doleżal pozostał na stanowisku. Do takiej sytuacji prawdopodobnie nie dojdzie. Prawdopodobnie, gdyż po ostrych słowach wczoraj, dziś Kamil Stoch był nieco bardziej tajemniczy:

– Wczoraj sytuacja zmusiła nas do tego, że trzeba było coś zrobić. Zobaczymy, jak wszystko się teraz rozwinie. Słowo się rzekło, zobaczymy jak to wszystko teraz się potoczy. Teraz trzeba to wszystko dobrze poukładać – mówił przed kamerami Eurosportu.

Według Jana Winkiela, sekretarza generalnego PZN, we wtorek odbędzie się prezydium związku na którym zawodnicy będą mogli wypowiedzieć się na temat dalszej pracy trenera. A także próbować nakłonić władze, by te pozostawiły Michala Doleżala na stanowisku pierwszego trenera.

Jednak odnosimy nieodparte wrażenie, że koniec marca to zdecydowanie zbyt późny termin na obronę czeskiego szkoleniowca. Stoch, Kubacki i Żyła od listopada ubiegłego roku mieli co najmniej kilkanaście okazji do tego, by zapewnić Doleżalowi spokojną pracę co najmniej na następny rok. Niestety dla siebie oraz Czecha, zawiedli niemalże na całej linii. Brązowy medal olimpijski Kubackiego nie da rady przykryć blamażu, który w ich wykonaniu oglądaliśmy przez praktycznie cały sezon. Oczywiście, ich wyniki są efektem pracy sztabu szkoleniowego, który teraz zbiera plony swoich decyzji. Podobnie jak PZN, zdający się chaotycznie poszukiwać następców Doleżala i spółki.

Lecz jeżeli nasza wielka trójka krytykuje taki ruch związku, to pozostaje zadać jej pytanie: panowie, na ile wasze wyniki przyczyniły się do zwolnienia Michala?

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj także:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Polecane

Zniszczoł: Skłamałbym, jakbym powiedział, że nie stresowała mnie nowa rola w kadrze

Szymon Szczepanik
0
Zniszczoł: Skłamałbym, jakbym powiedział, że nie stresowała mnie nowa rola w kadrze

Komentarze

25 komentarzy

Loading...