Reklama

Orlen Cup. Ewa Swoboda wróciła w wielkim stylu!

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

11 lutego 2022, 21:57 • 5 min czytania 5 komentarzy

Wiedzieliśmy, że Orlen Cup – pierwszy z dużych polskich mityngów lekkoatletycznych w sezonie – może nam przynieść wielkie emocje. Bo przecież wystąpić mieli Piotr Lisek, Konrad Bukowiecki, Michał Haratyk czy Marcell Jacobs, mistrz olimpijski w biegu na 100 metrów. Show skradła jednak Ewa Swoboda, która  60 metrów pokonała w czasie 7.00. Żadna kobieta w Europie w XXI wieku nie biegała szybciej!

Orlen Cup. Ewa Swoboda wróciła w wielkim stylu!

Ewa wróciła!

Zeszły sezon dla Swobody był właściwie stracony. Przed halowymi mistrzostwami Europy w Toruniu, gdzie broniłaby tytułu, otrzymała pozytywny wynik testu na koronawirusa i na imprezie nie wystąpiła. Potem zmagała się z urazami. W sezonie letnim wzięła udział w ledwie jednych zawodach – memoriale Janusza Kusocińskiego. A potem okazało się, że nie pojedzie na igrzyska, o czym informowała w swoich social mediach (pisownia oryginalna).

Pora na jakieś wyjaśnienia. Czekałam z tą wiadomością długi czas. Rok 2021 jest bardzo pechowy dla mnie, tutaj koronawirus na hali, teraz cholerna kontuzja która pogłębiła się podczas Memoriału Kusocińskiego. Byłam przekonana, że już sobie z tym poradziłam a tutaj nie dość, że zapalenie rozcięgna podeszwowego to jeszcze w 60% naderwany prostownik krótki palców. Ten rok miał być sztosem, forma była kosmiczna, wszystko było idealnie ale niestety taki jest sport; kruchy. Kontynuuje swoje rehabilitacje i trzymam kciuki za cała nasza reprezentacje. Serduszkiem będę z Wami! ❤️ dziękuje wszystkim, buziaki. #roadto2022″

Okres przygotowawczy do tego sezonu miała więc znacznie przedłużony. I czekaliśmy z niecierpliwością na to, co pokaże na hali, bo od dawna wiadomo, że Swoboda lepiej radzi sobie na 60 niż 100 metrów. Jak się okazało – naprawdę było na co czekać. Bo spodziewaliśmy się spokojnego wejścia w sezon. Tak na 7.20, może 7.15 przy biegu idealnym. Tymczasem okazało się, że spokój w przygotowaniach i przerwa od startów wyzwoliły w Ewie głód biegania.

Reklama

Tak wielki, że pobiła swój własny rekord Polski. Dwukrotnie.

Ten do dziś wynosił 7.07 s, ustanowiła go 12 lutego 2016 roku w Toruniu. Jutro kończyłby sześć lat. Ale nie skończy, bo już w biegu półfinałowym Swoboda pobiegła z czasem 7.04. To oznaczało, że nie tylko poprawiła najlepszy wynik w historii kraju, ale też wspięła się na prowadzenie na tegorocznych listach światowych! Już wtedy nie mogła uwierzyć w czas, jaki wykręciła – gdy tylko zobaczyła swój rezultat na telebimie, otworzyła szeroko usta, a ręce powędrowały jej na głowę. Była zszokowana. My zresztą też.

Kilkadziesiąt minut później wszystko się powtórzyło.

Bo tym razem pobiegła jeszcze lepiej. Tak szybko, że przez chwilę na zegarze wyświetlało się nawet 6.99, później skorygowane jednak na równe 7.00.

Reklama

Bardzo się zdziwiłam, nie spodziewałam się tego. Jak zobaczyłam to 6.99… szkoda, że nie zostało. Ale mówiłam sobie, że to się nie dzieje. Byłam głodna biegania, brakowało mi tego. Chciałam wykręcić świetny czas, ale nie wiedziałam, że będę tak szybko biegać od pierwszego startu. Nie obiecuję, że na mistrzostwach świata pobiegnę na tym poziomie, ale się postaram. Jest dużo zdrowia, pracowałam z dobrymi fizjoterapeutami. Dziękuję rodzicom i trenerce oraz wszystkim tym, co we mnie wierzyli. Wróciłam, mam nadzieję, że będzie dobrze i do samego końca będę zdrowa – mówiła na antenie TVP.

Jej rezultat to najlepszy czas w Europie w XXI wieku (jedynie Dafne Schippers z Holandii osiągnęła taki sam rezultat przed sześcioma laty) i ogółem 10.(!) w całej historii biegu na 60 metrów kobiet. Forma Swobody jest więc kosmiczna już teraz. A jeśli poprawi ją do najważniejszych imprez – przede wszystkim halowych mistrzostw świata, które za nieco ponad miesiąc – może tam dokonać rzeczy wielkich.

Polacy dali radę

Choć zachwycamy się przede wszystkim wynikiem Swobody, warto wspomnieć i o innych postaciach startujących w Łodzi. Zacząć wypadałoby zresztą od… pożegnania. Swój ostatni skok w karierze oddał dziś bowiem Sylwester Bednarek, nasz brązowy medalista mistrzostw świata i halowy mistrz Europy, który przez właściwie całą karierę walczył z kontuzjami. Przez nie nigdy nie zdołał pokazać pełni swojego talentu. Ale dla naszego skoku wzwyż i tak zrobił dużo, a najlepiej świadczy o tym fakt, że po nim na razie nie widać zawodnika, który mógłby powtórzyć jego wyniki.

W Łodzi zaprezentowali się dziś też jednak inni skoczkowie – o tyczce. Z Polaków najlepiej w konkursie na wysokościach wypadł Piotr Lisek, który skoczył 5.71 i udowodnił, że za sobą pozostawił już niedawny konkurs w Uppsali, gdy złamała się mu tyczka i jeden z jej fragmentów go uderzył. Co prawda do minimum na halowe MŚ zostało mu jeszcze dziesięć centymetrów, ale Piotr powoli zmierza na poziom, którego po nim oczekujemy.

– Szukam tej wysokości. Z trenerem widzimy, że jest dobrze. Wszystko fizycznie pasuje, dosyć szybko biegam. Trzeba to poskładać, mam nadzieję, że będzie to 5.81, a nawet wyżej. Robię wszystko, by skakać jak najwyżej i cieszyć wasze serduszka. Będę starał się reprezentować Polskę najlepiej, jak się da na każdej imprezie. Żebyśmy czerpali wszyscy razem fun z tego sportu, bo w tym pandemicznym okresie ten sport dodaje trochę otuchy i siły – mówił już po konkursie.

Świetnie wypadł dziś też Konrad Bukowiecki, który swój niedawny wynik (21.37 m, swoją drogą wzbudził on wielką ekscytację w Internecie) poprawił o dwa centymetry. Sam powtarza, że dawno tak dobrze nie pchał  i z jego zdrowiem wreszcie wszystko jest w porządku, co widać właśnie po rezultatach. Polak chce wrócić na poziom 22 metrów i na razie idzie w dobrą stronę.

W dobrą stronę zdają się też zmierzać nasi płotkarze i płotkarki. Wśród pań druga w dzisiejszym mityngu była bowiem Klaudia Siciarz (8.11), a trzecia Klaudia Wojtunik, która wyrównała rekord życiowy (8.14). Damian Czykier z kolei pobiegł bardzo dobre 7.62 s. Dobre tym bardziej, że to kolejny z naszych zawodników, który sporo ostatnio przeszedł. We wrześniu miał kontuzjowany bark i poddał się operacji. W grudniu rozłożyła go choroba, a w styczniu dopadł koronawirus. Na szczęście szybko się pozbierał i już prezentuje niezłą dyspozycję.

I oby w kolejnych startach tylko to potwierdzał.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem

Bartek Wylęgała
5
Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem
Anglia

Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piotr Rzepecki
0
Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Inne sporty

Komentarze

5 komentarzy

Loading...