Kto śledzi polską piłkę od lat ten wie, że Albańczyków w Ekstraklasie zbyt wielu nie było. Ciekawe jest jednak to, że kiedy już sięgaliśmy po zawodników z tego kraju, zwykle gwarantowali oni niezłe historie. Śląsk Wrocław latami sądził się z Sebino Plaku, Armando Sadiku opowiadał o tym, że Legia Warszawa trzymała Ferrari w garażu, a Edgar Cani poszedł na wojnę z Józefem Wojciechowskim. Z kolei Enkeleid Dobi został w Polsce trenerem a Bekim Balaj zrobił karierę, m.in. dlatego, że Michał Probierz wolał odpalić obcokrajowca kosztem młodych Polaków. Jak wyglądały losy Albańczyków w Ekstraklasie? Zapraszamy.
Spis treści
Afrim Kuci
Enkeleid Dobi pierwszym Albańczykiem w historii naszej ligi? Niekoniecznie. Siedem lat przed tym, jak na Dolnym Śląsku pojawił się wspomniany zawodnik, Siarka Tarnobrzeg sprowadziła Afrima Kuciego. Nie jest to żadna wielka historia, raczej transfer z gatunku „jak oni się tam znaleźli”. 23-letni Kuci grał w trzeciej lidze szwedzkiej, gdy nagle Janusz Gałek ściągnął go do Tarnobrzega. Defensywny zawodnik (obrońca/pomocnik) trafił do klubu wiosną i wykręcił nieziemskie statystyki.
- 38 minut ze Stalą Mielec
Koniec. Kuci później wyjechał z Polski i grał w niższych ligach w Niemczech. Jakimś cudem dorobił się swojej strony na zagranicznej Wikipedii, z której dowiemy się, że musiał zakończyć karierę z powodu udaru. Teraz trenuje młodzież.
EARLY PAYOUT W FUKSIARZU – WYGRYWAJ PRZED KOŃCEM MECZU!
Enkeleid Dobi
Chyba najbardziej znany Albańczyk w naszej lidze. Za Dobim stoi mocna historia – dorastał w ojczyźnie w czasach reżimu, odczuła to jego rodzina. Nie miał łatwo, ale jednak powoli robił karierę. Grał w młodzieżówkach, a w pewnym momencie wypatrzyła go nawet Parma. Dla młodego napastnika było to spore wydarzenie. Ale wiadomo: skoro w końcu trafił do Zagłębia Lubin, to oznacza, że w Italii kariery nie zrobił.
– We Włoszech przekonałem się, że najważniejsza jest głowa, jakkolwiek banalne to brzmi. Już wtedy uważałem się za pana piłkarza. Bo pograłem w reprezentacji, byłem jednym z lepszych piłkarzy Albanii. I w Parmie spotkałem Filippo Inzaghi, który nie był wcale lepszy, technicznie go zjadałem, ale – uwaga – on robił wszystko, żeby być lepszym. Żeby być panem piłkarzem, a ja za pana piłkarza już się uważałem. Dlatego karierę zrobił Inzaghi – opowiadał nam w jednym z wywiadów.
Pierwszy kontakt Dobiego z Polską nie był zbyt dobry. Wyobraźcie sobie, że podpisaliście kontrakt z Energie Cottbus, czyli klubem z Bundesligi. Ale że zespół nie dogadał się z waszym agentem, trafiacie nieco dalej na wschód, do nieznanego kraju. A potem budzicie się i macie wielką giełdę za oknem hotelu w Lubinie. Nie brzmi to jak wymarzone miejsce do życia, więc Albańczyk chciał się pakować i wyjeżdżać. Przekonano go, żeby został i tak spędził w Zagłębiu dwa i pół roku. Niezbyt udane dwa i pół roku.
– Uważałem, że powinienem grać więcej. Na mojej pozycji byli Zbigniew Grzybowski i Arkadiusz Klimek, którzy mieli grać, by mogli zostać sprzedani. Taka prawda, otwarta. Był problem, bo miałem być ich następcą, a oni nie odchodzili. Więc czekałem, zamiast zadać sobie pytanie co robię, żeby grać. Sam zaakceptowałem to, że muszę czekać. Szukałem alibi, zamiast walczyć. To był wielki błąd – mówił nam Dobi.
Później wyjechał z Polski, żeby żyć we Francji. Żyć, bo grał już w zasadzie pół-amatorsko: w trzeciej lidze francuskiej. Nam zdradził, że po prostu chciał mieszkać w Paryżu, to było jego marzenie. Pobyt we Francji dał mu jednak motywację do tego, żeby zostać trenerem. Wrócił nad Wisłą i zaczął pracę w zawodzie. Oczywiście na Dolnym Śląsku, konkretniej – w Górniku Polkowice. Tam radził sobie na tyle dobrze, że w minionym sezonie trafił do Widzewa Łódź.
– Każdy topowy trener powie panu, że potrzeba nawet 2-3 lat, żeby zbudować drużynę według własnego pomysłu. Ale na pewno jestem mile zaskoczony tym, jak Widzew zareagował po meczu derbowym. Po pierwszych trzech meczach straciliśmy dziewięć goli. W kolejnych sześciu – już tylko trzy. Trzy z tych spotkań zakończyliśmy z czystym kontem. To jest progres. Nie gramy idealnie, ale dążymy do perfekcji. Musimy grać w taki sposób, jaki prezentujemy na treningach. Tak właśnie mamy grać – żadnych innych kombinacji. A w meczach ja to widzę – piłkarze zaczynają grać w taki sposób, jakiego oczekuję – mówił, gdy pytaliśmy go o pracę w Łodzi.
Cóż, Enkeleid Dobi nie dostał ani dwóch, ani trzech lat. Został zwolniony w niezbyt przyjemnych okolicznościach, mówiło się, że dołki pod nim kopie jego asystent. Obecnie czeka na ofertę z kolejnego klubu.
Edgar Cani
Dobi to najbardziej znany Albańczyk w Polsce, z kolei Edgar Cani – najlepszy. Były napastnik Polonii Warszawa nie popełnił błędu, o którym mówił nam Dobi i wyjechał do Włoch, gdy na południe Europy wyruszyły statki z albańskimi imigrantami. – Jestem synem albańskich uchodźców politycznych, więc różne rzeczy przeszedłem. Rodzice opuścili Tiranę, gdy miałem 11 miesięcy. Trafiliśmy do Włoch i choć to praktycznie moja ojczyzna, to nie zawsze było fajnie. Stereotyp Albańczyka jest taki, że to leń i przestępca, choć moja mama jest projektantem maszyn, a ojciec inżynierem. Trochę nieprzyjemności jednak mieliśmy, więc jeśli ktoś mnie pyta, jak się aklimatyzuję w nowym kraju, to odpowiadam, że teraz każda przeprowadzka jest niczym w porównaniu z tą pierwszą – tłumaczył „Super Ekspressowi”.
Cani miał szczęście, bo trafił do akademii Pescary. Tej samej, z której parę lat później w świat ruszą Marco Verratti, Ciro Immobile oraz Lorenzo Insigne. Albański napastnik także się wybił: Palermo zapłaciło za niego milion euro. Jego kariera nie układała się jednak tak, jak na rosłego snajpera przystało. Bilans z Serie B?
- 588 minut – 2 gole
- 1555 minut – 4 gole, 4 asysty
- 1793 minut – 6 goli, 2 asysty
- 1980 minut – 5 goli
Do Polski polecił go Zbigniew Boniek, dzięki któremu na Caniego skusiła się Polonia Warszawa. Były prezes PZPN ponoć ostrzegał Albańczyka, że właściciel „Czarnych Koszul” jest very special, ale napastnik wkrótce sam się o tym przekonał. Tak się złożyło, że snajper przeżywał w Ekstraklasie najlepszy czas w karierze. 11 goli w lidze, dwa w Pucharze Polski, debiut w reprezentacji Albanii. Po sezonie jednak wdał się w konflikt z Józefem Wojciechowskim. Pisaliśmy wtedy, że Cani uważa się za wolnego piłkarza, bo Polonia mu nie płaci, z kolei Polonia uważa, że będzie wolny, jak wpłaci 900 tys. euro odstępnego, zgodnie z zapisem w umowie.
– To facet, który kompletnie nie zna się na piłce, ale bardzo lubi się na jej temat wypowiadać. To najgorszy prezes, jakiego spotkałem w karierze. Gdy był w Polonii, to ciągle coś do mnie miał, czepiał się, krytykował. Nie wiem, może myślał, że jestem supermanem? Kiedy odszedł z klubu, to nie było wiadomo, co się z nami dalej stanie, więc to normalne, że myślałem o zmianie klubu. Rozmowy z panem Wojciechowskim były jednak bardzo ciężkie, bo to osoba, która kocha pieniądze… – wyjaśniał Cani w rozmowie z Piotrem Koźmińskim.
Ostatecznie jednak Albańczyk do Polski wrócił, już za czasów, gdy Polonią władał Ireneusz Król. Wiele z tego nie wyszło – zimą 2013 roku marzył tylko o tym, żeby zmienić klub. Plotkowano o Legii Warszawa (głównie za sprawą tajemniczego wpisu na Facebooku Edgara), mówiło się o ofertach z Ukrainy, aż w końcu Cani wylądował w Catanii. Zdołał nawet zagrać pół godziny w Serie A – w czterech meczach – i to największe osiągnięcie w jego karierze. Później grywał już głównie w niższych ligach we Włoszech, choć zdarzył mu się nawet epizod w Leeds United.
Dziś ma 32 lata i pozostaje bez klubu.
Ervin Skela
Niesamowita historia – w bazie 90minut.pl znajdziemy więcej newsów związanych z Ervinem Skelą niż występów tego zawodnika w Ekstraklasie. Albańczyk trafił do Polski z niezłym CV: Bundesliga, Serie A, historyczna czołówka reprezentacji kraju pod względem liczby występów. Tyle że polskiej ligi nie podbił – wykręcił 200 minut. To wynik tak marny, że Skela prawie przebił go dwoma występami w drużynie narodowej z tego samego półrocza (171 minut). Nic nie zostało z chłopaka, którego lata wcześniej Paweł Kryszałowicz opisywał jako pomocnika-marzenie.
– Ervin Skela jako nastolatek przyjechał do Niemiec i marząc o przebiciu się – przy swoich słabych warunkach fizycznych – musiał grać inaczej. Idealne podania, w tempo, co ciekawe – często bez przyjęcia. Pod koniec kariery grał w Arce, ale to już nie było to, z czego ja go zapamiętałem. Klasa, naprawdę – mówił nam Kryszałowicz, obsadzając Albańczyka na kierownicy w swojej „11” kumpli.
My jego przygodę w Arce Gdynia opisywaliśmy już z nieco mniejszym zachwytem.
„Ze Skelą żadnych dramatycznych historii pozaboiskowych nie ma, ale to był po prostu już po drugiej stronie rzeki. Miał wspaniałe lata w Niemczech, choćby wtedy, gdy wprowadzał Eintracht do Bundesligi, a i na tym poziomie ładował aż miło, w Energie także dojeżdżał – stało za nim wiele lat dobrego grania, ale w Arce meldował się jako 35 latek, który nie dojechał ostatnio w TuS Koblenz.
Ponownie Boguszewicz: – Oni podpisywali z zawodnikami umowy na dwa lata tak skonstruowane, że po spadku ci gracze byli wolni – nie mówię, że grali na spadek, ale prezentowali się słabo. Do tego większość z nich pochodziła od jednego zagranicznego menadżera, który 50 procent prowizji dostawał po dwóch tygodniach, a kolejne 50 po pół roku. Natomiast przy umowie dwuletniej najlepiej by było, gdyby drugą część dostał po półtora roku – w innym wypadku nie musiał się interesować, co się dzieje z zawodnikami, a nawet mógł zacząć szukać im nowego klubu, by mieć ruch w interesie.
Po Arce skończył karierę, chyba, że liczyć po paru latach powrót na boiska niemieckich niższych lig, gdzie mógł sobie kręcić kółeczka w polu środkowym”.
Bekim Balaj
Edgard Cani zrobił w Polsce najwięcej, ale to Bekim Balaj jest Albańczykiem, którego mogliśmy oglądać w Ekstraklasie i który zrobił jeszcze karierę. Jagiellonia Białystok ściągała go jako wonderkida – 22-latka, który miał zastąpić Tomasza Frankowskiego. Skąd wiara w to, że napastnik z niezbyt silnego piłkarsko kraju zastąpi „Łowcę Bramek”? Balaj swego czasu był objawieniem albańskiej ekstraklasy. Trafił z niej do Turcji, tam się nie przebił, ale potem skusiła się na niego Sparta Praga. Za południową granicą błysnął:
- 3 gole i 2 asysty w lidze
- bramka w Lidze Europy
Jaga go wypożyczyła i wyglądało to obiecująco. W Ekstraklasie też zresztą wstydu nie przyniósł. Dla białostockiej drużyny strzelił siedem goli, dorzucił do tego pięć asyst. Michał Probierz stwierdził jednak, że woli postawić na Polaków (o ironio!) i klub z Podlasia nie wykupił Balaja ze Sparty. Inna sprawa, że Czesi życzyli sobie za niego 350 tys. euro. „Przegląd Sportowy” informował, że są w stanie zejść z ceny do 200 tys. w europejskiej walucie, ale to i tak było zbyt wiele.
BALAJ LIDEREM, SADAJEW Z ODCISKAMI
Tymczasem Balaj krok po kroku odkręcał się i prezentował swój niemały potencjał. Zaczynał od Slavii Praga, potem wyjechał na Bałkany i to właśnie tam rozwinął się i zapracował na transfer do Rosji. Jego kariera, zaczynając od czasów Rijeki, wygląda tak:
- 14/15 – 10 goli i 2 asysty w Rijece
- 15/16 – 10 goli i 2 asysty w Rijece
- 16/17 – 9 goli w Achmacie Grozny
- 17/18 – pusty przelot
- 18/19 – 4 gole w Achmacie Grozny
- 19/20 – 7 goli i 3 asysty w Sturmie Graz
- 20/21 – 7 goli i asysta w Sturmie Graz
Latem trafił do Wołgi Niżni Nowogród, zespołu z rosyjskiej ekstraklasy. Zanotował asystę, gra regularnie i najpewniej zobaczymy go na murawie w meczu z Polską.
W BIAŁYMSTOKU MIELI NOWEGO LEWEGO, ALE SIĘ NIE ZORIENTOWALI
Sebino Plaku
Miał być postrachem obrońców, został co najwyżej postrachem wrocławskich księgowych. Kiedy Śląsk ściągał pewnego Albańczyka, który zapakował 11 bramek w ojczystej ekstraklasie, wyglądało to ryzykownie, zwłaszcza że nie był to żaden młody talent. Ale luz, trochę szrotu się przez tę ligę przewinęło, sprawa mogła się skończyć na rocznej przygodzie, którą szybko puścimy w niepamięć. Nic z tych rzeczy. Plaku to chyba najgłośniejszy transfer Śląska z ostatnich lat. Niestety – niekoniecznie przez sprawy sportowe – w Ekstraklasie nie strzelił ani jednego gola.
ALE!
Co się chłopaczyna zabawił w pucharach z Brugge, to jego.
Później Plaku karierę robił już na salach sądowych. Dlaczego? Ano dlatego, że Śląsk Wrocław z jakiegoś powodu zaoferował mu kontrakt na poziomie 42 tys. zł. A co polskie kluby robiły z przepłaconymi piłkarzami, których chciały się pozbyć? Wiadomo, klub kokosa. Albańczyk jeździł oglądać z trybun rezerwy, był zsyłany do treningów z akademią. – W „PS” znajdujemy wypowiedzi prezesa oraz rzecznika prasowego, obaj wysyłanie Plaku do akademii nazywają marketingiem. Fajny marketing, gdyby szanowny prezes przebrał się za bociana i chodził po wrocławskim rynku, to byłby jeszcze fajniejszy. Rzecznik prasowy w ramach akcji marketingowej mógłby z kolej dokręcać śruby w podkładach kolejowych – tak opisywaliśmy tę sprawę.
Plaku nie ugiął się przed Śląskiem, ba – złożył skargę do Komisji Ligi. Do teatrzyku włączył się więc trener Tadeusz Pawłowski, który wygadywał bzdury o tym, że próbuje doprowadzić Sebino do formy i że nie podoba mu się to, że piłkarz się na to poskarżył. Jeszcze głupszy wyskok zademonstrowała jednak Komisja Ligi. Otóż na Plaku nałożono 10 tys. zł kary za to, że nie uczestniczył w treningu. Problem w tym, że wtedy:
- rozwiązał już kontrakt ze Śląskiem
- był na rozprawie w sprawie swojego sporu z klubem
Jak skończyła się sprawa? Czteroletnia telenowela przyniosła Śląskowi Wrocław milion złotych straty (według „PS” nawet 1,2 mln zł). Tyle trzeba było wypłacić Plaku za to, że klub potraktował gościa jak szmatę. Gorzej, że nie była to ostatnia kuriozalna historia Albańczyka w Polsce. W pewnym momencie Sebino zaprosiła na testy pierwszoligowa Olimpia Grudziądz. Problem w tym, że w Grudziądzu coś im się pomieszało, bo wzięli Plaku za defensywnego pomocnika (z takimi liczbami nie był to błędny tok myślenia). Dlatego gdy okazało się, że to jednak skrzydłowy, Olimpia pokazała mu drzwi i stwierdziła, że na boku to ona ma większych kozaków.
Dzisiaj Sebino Plaku powoli kończy karierę, ale ładuje bramki w europejskich pucharach dla Teuty. Przygody nad Wisłą tak nim wstrząsnęły, że od czasu powrotu do ojczyzny wyjechał już tylko do Kosowa. Nam pozostaje mieć nadzieję, że nikt nie pytał go o wspomnienia związane z naszym krajem przed meczem Polska – Albania. Bo jeśli pytał, to w albańskiej prasie na pewno mamy piękną laurkę.
Armando Sadiku
– To że nie grałem, to jak mieć ferrari i trzymać je w garażu, zamiast nim jeździć – stwierdził Armando Sadiku w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”, odnosząc się do swojego pobytu w Legii Warszawa. Co tu dużo mówić: ten pobyt pamiętamy bardziej dzięki wspomnianej wypowiedzi niż przez grę Sadiku. Jego oburzenie niespecjalnie jednak dziwiło, bo przecież Matthias Dubach mówił nam, że to piłkarz, który nienawidzi siadać na ławce. Inna sprawa, że szwajcarski dziennikarz twierdził też, że Albańczyk zdecydowanie poradzi sobie w Ekstraklasie i może być jej gwiazdą. Cóż, ze strzelania goli to my go nie zapamiętaliśmy. Lista jego ofiar?
- Astana – gol
- Zagłębie Lubin – gol
- Górnik Zabrze – gol
- Wisła Puławy – gol
- Ruch Zdzieszowice – gol
- Bytovia Bytów – 2 gole
Cztery trafienia w Pucharze Polski, dwa w lidze, jedno w pucharach. Ok, uczciwie będzie dodać, że Sadiku miał też na koncie cztery asysty, ale gdy Legia Warszawa opędzlowała go do Levante, można było to uznawać za dobry deal (legioniści wyszli na tym na plus, bo kupili go za 500 tys. euro, a sprzedali za 800 tys. – milion minus procent dla FC Zurich). Sadiku przyszedł do Polski jako bohater EURO 2016, strzelec pierwszej w historii bramki dla Albanii na tej imprezie. Gdy odchodził pisaliśmy, że nie będziemy za nim tęsknić. No bo…
„Prosta statystyka: Albańczyk oddał 39 strzałów w lidze, z czego tylko osiem poszło w światło bramki. Dla porównania Niezgoda uderzał 25 razy, ale 16 prób było celnych. Nie potrzeba wyciągać procentów, by zobaczyć różnicę”.
… faktycznie ciężko było uronić łzę. Ciekawe jest jednak to, że albańskie Ferrari faktycznie odpaliło. Tyle że nie w Levante, a w Maladze, strzelając 13 goli w hiszpańskiej drugiej lidze.
Vullnet Basha
Niby Szwajcar, ale jednak Albańczyk, czyli kolejny z przedstawicieli diaspory, która dzięki korzeniom może zakładać koszulkę albańskiej kadry. Vullnet Basha to pomocnik, który zanotował najwięcej występów ze wszystkich Albańczyków w historii Ekstraklasy. Jego bilans w barwach Wisły Kraków to:
- 85 meczów
- 4 gole
- 5 asyst
Zawodnik wyróżniał się swoją pracowitością i w pewnym momencie na pewno był czołowym zawodnikiem „Białej Gwiazdy”. W sezonie 2019/2020 miał u nas średnią not na poziomie 4,81, sezon wcześniej było to 5,00. W tym okresie pięciokrotnie wybieraliśmy go do jedenastki kozaków kolejki, więc widać było, że chłop zdecydowanie wie, o co w tym całym ganianiu za piłką chodzi. Zresztą, skoro swego czasu jego partnerem w drugiej linii był Gennaro Gattuso, to musiał coś potrafić. Byle kto z takim gościem nie gra.
Problemem Bashy były jednak kontuzje, które hamowały jego karierę. Ostatni sezon w Krakowie spisał na straty praktycznie w całości. Mimo to mógł zostać w Polsce, ale niejako „odegrał się” za przykre incydenty rodaków z przeszłości. Chciał go Górnik Łęczna, chciało go Podbeskidzie Bielsko-Biała a w końcu wyrolował obydwa te kluby i po cichu wyjechał do Grecji, gdzie podpisał kontrakt z Ionikosem.
Ernest Muci, Jurgen Celhaka
Dwaj najnowsi przedstawiciele Albanii w Ekstraklasie to efekt otwarcia się na rynek tamtejszej ekstraklasy przez Legię Warszawa. Mistrzowie Polski zgarnęli dwójkę wonderkidów – Ernesta Muciego i Jurgena Celhakę. O tym drugim wiele powiedzieć nie można. W końcu nawet Czesław Michniewicz nie ma pojęcia, czego się po nim spodziewać.
Ale Muci? Oj, tego pana już trochę poznaliśmy. Przede wszystkim dlatego, że potrafi uderzyć. Nie ma w tym ani trochę ironii, bo pomocnik z Albanii strzela póki co piękne bramki.
Trzymamy kciuki, żeby obaj zapisali w Polsce nieco lepszą kartę niż ich poprzednicy.
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix