Widzew Łódź i problemy – te dwa pojęcia przyciągały się ostatnimi sezonami non stop. Awans pieczętowany w Ostródzie, a mecz jak po grudzie. Dramat z Radomiakiem, Olimpią i Bełchatowem. Bijatyki po wejściu do I ligi. Teraz miało nadejść nowe – już po raz enty. Dlatego z pomocą zjawił się Enkeleid Dobi, który ma w końcu zbudować dobrą i godną tych barw drużynę przy Piłsudskiego 138. Z trenerem Widzewa porozmawialiśmy o bieżących sprawach klubu, który ostatnio miał spore problemy spowodowane przez koronawirusa.
***
Jak ze zdrowiem u pana?
Czuję się dobrze – to jest najważniejsze. Cały czas na siebie uważam. U rodziny również w porządku. Wiadomo, że to jest najbardziej istotne – jeśli jest zdrowie, reszta schodzi na drugi plan. Troszczę się o moją rodzinę, dziękuję Bogu każdego dnia, że ich przy sobie mam. Mogłem zresztą niedawno odwiedzić ją w Polkowicach – tam, gdzie mieszkam na stałe. W Łodzi mam jedynie wynajęte mieszkanie. Czekaliśmy niecierpliwie na to, aż wrócimy do w miarę normalnego funkcjonowania.
Jak jeszcze pan spędził ten czas? Wspominano mi, że jest pan w klubie, kiedy tylko to możliwe.
Widzew to wielka marka. Kiedy trzeba pracować, to pracujemy z całych sił. Wszystko musi mieć ręce i nogi. A prawda jest też taka, że po 10-dniowej izolacji trochę się za pracą stęskniliśmy.
To ja bardziej dopytałbym, co robi pan w klubie tak długo.
To akurat trochę przesada. Może nie siedzę tutaj od samego świtu, ale w okolicach wieczora opuszczamy klub, przy zachowaniu warunków reżimu sanitarnego. Zresztą, gdybym pracował non stop, inaczej byśmy teraz – w godzinach popołudniowych – nie rozmawiali. Ale pracy ciągle mamy dużo – głównie przy analizie ostatnich spotkań.
WIDZEW WYGRA Z GKS-EM – KURS 2.40 W SUPERBET!
Jeszcze w weekend byliśmy nastawieni, że mecz z Bełchatowem odbędzie się 3 listopada. A znów został przełożony. Mieliśmy trzynastu zdrowych zawodników, tak jak pan wspominał. Umówmy się, mecz byłby rozgrywany trochę „na wariata”. A jednak zdrowie moich piłkarzy jest ważne – nie posyłałbym ich do gry za wszelką cenę.
Czyli skoro nie przesiaduje pan aż tak długo w klubie, to – mówiąc kolokwialnie – nie zajedzie się pan pracą?
Nigdy w życiu. Powiem trochę naokoło – niekoniecznie każdy w życiu robi to, co kocha. Ja to szczęście mam, ale jednak nie szukam w tym wszystkim przesady. Kiedy czegoś jest za mało, to nie jest dobrze – odczuwamy niedosyt. Jeżeli czegoś jest za dużo, to jest niezdrowo. Rozumie pan? To tak samo, jak z jedzeniem – jeśli zjesz za mało, będziesz głodny. Jeśli zjesz za dużo, rozboli cię brzuch. Wszystko musi mieć swoje proporcje i granice. Praca nie może być całym naszym życiem.
To o pracownikach chcę porozmawiać – tych najważniejszych dla wyniku sportowego. Jak to wygląda w pana pracy z nimi? Długo trzeba pracować, aby zyskać zaufanie Enkeleida Dobiego?
Dobre pytanie. Działam na zasadzie, że muszę komuś zaufać, żeby sprawdzić, czy na to ostatecznie zasłużył. Wtedy będę widział, czy dalej mogę komuś ufać. Zaufanie ma u mnie każdy piłkarz, bo tego oni potrzebują. Stracić moje zaufanie jest bardzo ciężko. Dlaczego? Bo jestem człowiekiem upartym. Nie skreślam ludzi od razu. Ale jeśli już zdarzy się ktoś, kto tych szans zmarnuje zbyt wiele, to więcej zaufania nie zyska. Rozumie pan? Jeżeli dostaję kadrę zawodników, to każdy ma na samym początku czystą kartę. Akceptuję każdego zawodnika w Widzewie. Rozliczenie przychodzi po całej rundzie lub sezonie. Wtedy sprawdzamy, czy dany gracz jest w odpowiednim dla siebie miejscu, czy nie. A niekoniecznie zawsze tak bywa. Ale zdaję sobie sprawę z tego, że komuś może mój styl nie odpowiadać i sprawdzi się w innym klubie. Nie powiem nigdy z marszu: „ty się nie nadajesz”.
W Łodzi różnie z zaufaniem bywa. Jest pan już siódmym trenerem w ciągu trzech lat.
Na pewno do ostatnich sekund będę wykonywał swoją pracę najlepiej jak umiem. Wiemy, że każdy człowiek jest zawsze mądrzejszy, kiedy już ma trzy, cztery, czy nawet pięć lat doświadczenia. Nie wiem, co się zdarzy za rok. Oczywiście – będę się uczył na swoich błędach, kiedy je popełnię. Człowiek tylko wtedy się rozwinie. Mam taki styl pracy i styl życia, że będę zawsze optymistą. Wierzę w swoją pracę i swój warsztat. Wierzę też w ten klub i tę drużynę. Odwołuje się pan do tego zaufania – i w drużynie, i w klubie jest jak w małżeństwie. Musisz zaufać swojej żonie, ona musi zaufać tobie. To działa w obie strony. To nie mogą być tylko słowa, ale też czyny.
Ale też nie będę kłócił się i walczył z tym, że każdy trener – także ci przede mną – będzie rozliczany ze swoich wyników. Zatrudniono mnie nie dlatego, że jestem fajny i przystojny.
A rozliczał pan np. Bartłomieja Poczobuta za mecz derbowy? W derbach Łodzi chyba pomylił boisko z oktagonem. Niektórych to żenowało, a niektórych nie. W końcu robił to, czego chciały trybuny – chciał połamać nogi graczom ŁKS.
Skończył z czerwoną kartką, więc wiadomo – już karę otrzymał. Powiem tak – my chcemy grać z pewną dozą agresji. A derby robią swoje – czasem ktoś podejdzie do nich zbyt emocjonalnie. Oczywiście – było na pewno w tym więcej agresji niż powinno być. Nasza sytuacja wymagała tego, żebyśmy powalczyli, zagrali z jeszcze większą werwą niż z Radomiakiem i Chrobrym. Byliśmy po dwóch porażkach – nie mogliśmy przejść obok takiego meczu. Chcieliśmy zagrać ostro. Wiadomo, że Bartek trochę przesadził. To były emocje ponad miarę. To jest dla niego pewna nauka na przyszłość. Odnośnie derbów wolałbym zauważyć, że jednak przystąpiły do nich drużyny na innym etapie budowy. Trener Stawowy jest ze swoją drużyną od maja. Miał czas, żeby przygotować swoją ekipę. Narzucił jej już swój pomysł na grę. A my przez ostatnie 5-6 spotkań zagraliśmy w składzie, w którym było 7-8 innych zawodników niż w poprzednim sezonie. ŁKS nie zmienił się aż tak bardzo po spadku z Ekstraklasy.
Sezon Widzewa jest rwany, tak jak wyniki pana drużyny. Solidność to jest stan, który trzeba zaakceptować nawet po tych trzech miesiącach?
Każdy topowy trener powie panu, że potrzeba nawet 2-3 lat, żeby zbudować drużynę według własnego pomysłu. Ale na pewno jestem mile zaskoczony tym, jak Widzew zareagował po meczu derbowym. Po pierwszych trzech meczach straciliśmy dziewięć goli. W kolejnych sześciu – już tylko trzy. Trzy z tych spotkań zakończyliśmy z czystym kontem. To jest progres. Nie gramy idealnie, ale dążymy do perfekcji. Musimy grać w taki sposób, jaki prezentujemy na treningach. Tak właśnie mamy grać – żadnych innych kombinacji. A w meczach ja to widzę – piłkarze zaczynają grać w taki sposób, jakiego oczekuję.
Żartowano, że będziecie schodzić z boiska z podniesioną głową bez względu na wynik, ale że będziecie też schodzić z głową obitą.
Głowa musi być uniesiona zawsze – nie wolno nam jej opuszczać, bez względu na wynik. Nie będziemy zawsze wygrywać. Nie będzie w życiu zawsze tak, że wszystko będzie nam wychodziło. Ale nie mogę po meczu mieć przeświadczenia, że nie dałem z siebie wszystkiego. Muszę pokazywać najlepszą wersję siebie. Powiem panu tak – kiedy coś gotuję, muszę robić to z pasją. Chcę jeść dobrze. „Jak sobie ugotujesz, tak się najesz”. A kiedy pracuję, muszę mieć z tej pracy satysfakcję i się nie umartwiać. Będę ją miał wtedy, kiedy będę osiągał dobre rezultaty i wywalczę je. Pracuję nad tym, żeby tak było. To ciągle staram się też przekazywać swoim zawodnikom.
Mówi pan o walce, o podniesionej głowie. Ale np. w tych słynnych słowach o dawaniu z wątroby nie ma trochę przesady? Finalnie trzeba grać jeszcze w piłkę.
I my to wiemy. Powiem więcej – my naprawdę gramy w piłkę, widzę to po ostatnich meczach. W meczu z Zagłębiem Sosnowiec graliśmy przez większość meczu w dziesiątkę, a umieliśmy tworzyć akcje, nie tylko liczyć na stały fragment. Odrobiliśmy straty z Sandecją, gdzie też zagraliśmy dobre zawody. Tak samo było ze Stomilem. Nie możemy ciągle wracać do derbów z ŁKS-em. To już było. Tak samo mówię też, żeby nie wracać ciągle pamięcią do lat 90. To, co było, już nie wróci. Widzę poprawę w grze mojej drużyny.
CZYSTE KONTO WIDZEWA – KURS 2.45 W TOTALBET!
Owszem, nie tracicie już trzech lub czterech goli w meczu.
To, jak teraz gramy, jest już efektem naszej pracy na treningach. Zawodnicy powiedzą to samo, że to jest efekt naszej pracy. Widzew zaczyna mieć pomysł na grę. Żeby dalej szło nam dobrze, trzeba być cierpliwym. Trzeba mieć wiarę i nadzieję.
Fundambu już teraz pomógł panu gdzieś załatać pewne dziury? Przez lata Widzew nie miał dobrego napastnika – więc pozyskano Robaka. Potrzebował partnera – dostał Kitę. Ten jednak jest kontuzjowany. Mówiono też, że potrzebny jest człowiek, który rozrusza nieco grę od strony kreacji. Dostał pan Fundambu…
… który jest tylko częścią tej układanki. Z drużyną jest jak z klockami, wysypiesz je na podłogę, spróbujesz coś z nich zbudować. Mają do siebie pasować, ma z nich powstać taki zamek, który wszyscy chcemy oglądać. Potrzebujemy jednak do tego czasu. Na Kitę będziemy cierpliwie czekać, aż wróci do normalnych treningów. Z kolei Fundambu ma dobre dni – jak w meczu ze Stomilem. Cały czas też jednak potrzebuje czasu – tak jak cała drużyna – aby wyrobić sobie kolejne automatyzmy. A ja naprawdę jestem mile zaskoczony, że zmieniło się wiele elementów gry – jesteśmy dokładniejsi w pressingu, odzyskujemy piłkę, budujemy składniejsze i szybsze akcje w ataku pozycyjnym. Wszyscy razem jesteśmy zjednoczeni w tym celu – żeby było lepiej. I zespół, i sztab, i władze klubu. Będziemy dalej pracować, by było lepiej – w tej chwili po prostu mamy tyle punktów, na ile zasłużyliśmy.
Macie ich 12. Na razie za nami 10 meczów, do Arki tracicie 6 oczek. Mówił pan kiedyś, że bez celu nie ma po co żyć. Stowarzyszenie postawiło panu cel – pierwsza szóstka.
Ale przecież jeszcze nie kończymy rozgrywek. Ocenimy nasze szanse po zakończeniu rundy, a ta się kończy 13 grudnia. Musimy patrzeć na sprawę pozytywnie i widzieć nasz progres. Jesteśmy na 10. miejscu, nie zamykamy tabeli. Tego trochę nie lubię w Polsce, że do wielu spraw podchodzi się bardzo negatywnie i szuka się problemu. Oczywiście, ja nie będę optymistą, kiedy przegramy mecz 0:5 lub 0:6. Ale moja drużyna się poprawia, rośnie. Niektórzy zawodnicy dołączyli do nas tydzień przed startem ligi – nie byli przygotowani mentalnie i fizycznie. Potrzebowali czasu, żeby się przystosować. A drużyna musi funkcjonować tak jak pole magnetyczne – wszystko musi w niej działać, przyciągać się, nie odpychać. Zawodnicy muszą umieć się wpasować w nasz styl, który wypracowujemy. Rozumie pan?
Rozumiem. A na ile ograniczają pana ciągłe zmiany terminów? Teraz gracie z Bełchatowem – to już trzeci termin tego spotkania, dwa poprzednie nie doszły do skutku.
Sytuacja nie jest idealna, ale przecież nie jesteśmy na tym polu jedyni. Ten problem ma cała liga. Gdybyśmy byli jedyni, to wtedy byłby to kłopot. Nigdy nie będę szukał alibi w tego typu sprawach, nigdy tego nie lubiłem. Nielogiczne byłoby na pewno grać mecz z Bełchatowem, mając 13 piłkarzy na ławce. PZPN poszedł nam na rękę i po raz kolejny przełożono spotkanie. Będę miał większą liczbę zawodników do dyspozycji. Dlatego będę rozmawiał o rozwiązaniach problemów, a nie o problemach. To nie jest optymalna sytuacja, ale to nie może być dla nas wymówka, kiedy nam nie wyjdzie.
Na ile jest pan zaangażowany w transfery Widzewa? Odwołuję się chociażby do Patryka Stępińskiego, który dostał 2-letni kontrakt. Są opinie, które nieco podważają, czy będzie przydatny. Na ile to była pana rekomendacja?
Tak w przypadku Stępińskiego, jak i każdego z nabytków. U mnie zawsze jest właśnie tak – kiedy obejmuję drużynę, nie mam w niej człowieka, którego bym nie chciał. Dla mnie nie miało to znaczenia, czy był to drugi czy trzeci wybór z listy celów na daną pozycję. Mam taki materiał ludzki i z nim muszę sobie radzić. Nie dojdzie zresztą do takiej sytuacji, że w mojej drużynie zagra zawodnik, którego nie chciałem. Zawsze musi być moja akceptacja. Działamy w tej kwestii razem z władzami klubu i wszystko na bieżąco omawiamy. Wiem, że musimy też operować w różnych kwestiach – finansowych, wizerunkowych. Wiemy, że potencjalny nowy zawodnik musi prezentować godny Widzewa poziom sportowy i osobowość.
A jak zapatruje się pan na Ojamę? Ile jeszcze szans otrzyma? Wielu kibiców już go skreśliło i nie widzi nadziei na poprawę gry i większą przydatność dla drużyny. Ma tylko jednego gola na koncie strzelonego w pierwszej rundzie Pucharu Polski. W lidze – zero.
Rozmawiałem z nim nawet w poprzedni wtorek. Na początku właśnie byliśmy zadowoleni z tego, jak wszedł w sezon. Po powrocie z przerwy reprezentacyjnej stracił jednak formę – to prawda. On też o tym wie. Bardzo łatwo jest stracić zawodnika. Odzyskać go jest już trudniej. Dostanie swoje szanse, ma ogromny potencjał. Wiem zresztą sam, że nigdy w życiu nic nie wychodzi łatwo. Musi pracować. Dobra dyspozycja nie spadnie z nieba – stamtąd leci tylko śnieg, deszcz i grad. Także tę szansę wykorzystać też musi właśnie Ojamaa.
Wykorzystał też Miłosz Mleczko. Dostał chrzest bojowy w derbach. Jest młodym bramkarzem, kolejnym wyborem na tej pozycji, a tak jak pan wspomniał – zachował czyste konto już trzykrotnie.
To jest praca całej drużyny, nie tylko Mleczki. My nie tylko straciliśmy trzy gole w sześciu meczach, ale też dopuściliśmy rywali być może maksymalnie na 12 celnych strzałów w tych sześciu spotkaniach. To jest dziś dla nas ważne, żebyśmy widzieli te pozytywy. Ważne też jest dla mnie, że przy koniecznych rotacjach wobec gry co 3 dni dalej mamy zachowaną równowagę. Nie mogę robić rewolucji co trochę.
Mleczko, Tanżyna i Kosakiewicz na przykład nie są u pana do ruszenia.
Po to mam całą drużynę – tych 20 zawodników, żeby każdy swoją cegiełkę dorzucił. W obronie to będzie Grudniewski, który wchodził za Nowaka po jego czerwonej kartce z Sosnowcem czy Rudol. Ale także będzie to debiutujący Becht, który trafił do siatki z Miedzią. Jego też – tak samo jak Mleczkę – wypuściliśmy na głęboką wodę w derbach. Skoro już rzeczywiście o ten konkretny mecz pan pyta, to on moim zdaniem wypadł nieźle, grając na Pirulo, czyli gwiazdę ŁKS-u. To jest to, co ja widzę, nie tylko sam niekorzystny wynik.
Więc będzie pozytywne pytanie. Mówi pan, że lubi wyzwania i że ograniczeni są ludzie, którzy nie mają marzeń. To jakie ma pan marzenie?
Może bardziej jest to cel, a nie marzenie. Będę robił wszystko, żeby wprowadzić Widzew do Ekstraklasy. Im szybciej to się stanie, tym lepiej. Chcę tworzyć własną historię, żeby trochę wynagrodzić sobie to wszystko, czego nie wygrałem jako zawodnik. Póki co, prowadzę Widzew, a kiedy osiągniemy z władzami klubu jeden cel, wyznaczymy kolejny. A cel indywidualny? Nie zagrałem nigdy w Lidze Mistrzów, ale może poprowadzę kiedyś jakąkolwiek drużynę w tych rozgrywkach? O tym mogę właśnie marzyć. Kiedy byłem młodszy, najpierw chciałem mieć rower. Robiłem wszystko, żeby kupić rower. Później celowałem w kupno skutera. Kupiłem więc skuter. Dopiero później – w kupno samochodu. I kupiłem samochód. A następnie – w kupno mieszkania. To musi wszystko następować krok po kroku. Rozumie pan?
REMIS WIDZEWA Z GKS-EM – KURS 3.15 W TOTOLOTKU!
Ja rozumiem – pytanie, czy trafia pan też z tym do zawodników, czy odpowiednio im pan to komunikuje, czy wiedzą o tym i są w 100% do tego przekonani.
Jestem pewien, że są. Kiedyś kolega zadał mi pytanie. Nie interesował się zbytnio piłką, co w sumie w tej sytuacji było dobre. Ale zapytał mnie: „Jaki wpływ masz na wynik meczu swojej drużyny?” Potrzebowałem 10 minut, żeby się zastanowić. Odpowiedziałem mu to, co teraz powiem panu – nie mam wpływu na wynik spotkania w sobotę. Ale na to, co dzieje się od poniedziałku do piątku – już mam i to w stu procentach. Na wydarzenie meczowe mogę nie mieć wpływu, ale na to wszystko, co dzieje się w codziennej pracy – już tak.
Na koniec, prywatne pytanie. Co takiego człowieka jak pan zatem hamuje przed złym nastrojem w takich chwilach, jak te obecnie?
Nie powiedziałbym, że jestem w złym nastroju. Chyba nigdy nie jestem.
Nie no, teraz to pan zmyśla!
Ale to prawda! W Albanii przeżyłem wiele lat w komunizmie, nie było łatwo – mówiąc delikatnie. Łzy stają mi w oczach, kiedy pomyślę, z czego wyszedłem. Teraz koronawirus jest tylko jednym z problemów, ale nie będzie on w stanie mnie powstrzymać przed tym, żebym patrzył na świat pozytywnie. O tym ciągle mówię – szukam rozwiązań. I o to proszę ludzi – nie stwarzajmy nieraz zbyt wiele problemów na siłę. W Albanii mówiliśmy nieraz tak – „nie daj, Boże, abyś w życiu nie miał żadnych problemów”.
Dlaczego?
Bo wtedy właśnie człowiek sam zacznie je tworzyć. A to jest najgorsze. Jeśli będę wciąż myślał o tym, że będę chory, to zapewne mnie to spotka, przyciągnę do siebie negatywne rzeczy. Podchodzę do sprawy jasno: „Zatrzyma mnie albo zdrowie, albo Bóg”. A kiedy niesprawiedliwie mnie coś dotyka, to owszem – potrafię być czasem zły. Ale dopóki robię wszystko, co w mojej mocy, to nic nie jest w stanie mnie powstrzymać. Każdego dnia pracuję na to, aby być ciągle szczęśliwym.
ROZMAWIAŁ RAFAŁ MAJCHRZAK
Fot. Newspix