Reklama

Łobuz, który stał się klejnotem w dzierżoniowskiej koronie I KOPALNIA TALENTÓW

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

12 stycznia 2021, 17:13 • 17 min czytania 13 komentarzy

Pani profesor, jaka nauka? Proszę spojrzeć, te nóżki będą zarabiać na życie! – powiedział kiedyś niepokorny urwis z Dzierżoniowa do jednej z nauczycielek. Legendy głoszą, że pewnego dnia dał tak popalić swoim wychowawcom, że za karę nie pojechał na wymianę do Anglii i został w szkole z dziewczynami. Krzysztof Piątek nie należał do grzecznych chłopców, ale na boisku – absolutny wzór. Żadnego treningu w Dzierżoniowie nie opuścił, był niezłomny, mimo że po boisku biegali lepsi. Jako nastolatek nigdy nie zaznał smaku powołania do kadry wojewódzkiej, lecz dziś, dzięki swej zadziorności i żyłce pracusia zaszczepionej przez ojca, osiągnął rzeczy, których nikt nigdy mu nie przepowiadał.

Łobuz, który stał się klejnotem w dzierżoniowskiej koronie I KOPALNIA TALENTÓW

Kopalnia talentów nie tylko z nazwy

Miano głównego bohatera tego odcinka dzierży oczywiście Krzysztof Piątek, najcenniejszy klejnot Lechii Dzierżoniów. Bylibyśmy jednak bardzo nie fair, gdyby w tej historii zabrakło innych postaci. Oto bowiem z miasta, które historię ma niezwykle bogatą, ot, 250 lat temu kilkadziesiąt armat w bitwie pod Dzierżoniowem tracili choćby Austriacy, wyszło na świat kilku kadrowiczów. Ogółem śladów piłkarzy, którzy w młodym wieku przewinęli się pod skrzydłami „Trójkolorowych” i trafili do klubów z wyższych lig, jest w Polsce naprawdę sporo. Ba, mamy ich przecież w samej Europie, skoro jeden wychowanek biega po niemieckich boiskach, drugi wojuje w sercu Szkocji, a inny próbował swoich sił na ziemiach Anglii czy Holandii.

Wychowankowie Lechii Dzierżoniów, którzy trafili do dorosłej reprezentacji Polski:

  • Paweł Sibik (1989 – 1995)
  • Jarosław Jach (2009 – 2013)
  • Krzysztof Piątek (2006 – 2013)

Piłkarze z Lechią w CV, którzy osiągnęli poziom najwyższej ligi w Polsce:

Reklama
  • Józef Kostka (1988 – 1994)
  • Jarosław Krzyżanowski (1993 – 1995)
  • Jarosław Lato (1995 – 1997)
  • Łukasz Ganowicz (2000 – 2002)
  • Mateusz Piątkowski (2001 – 2002)
  • Michał Masłowski (2010 – 2011)
  • Kamil Juraszek (2009 – 2011)

Jak powiedział nam Adam Bagiński, dyrektor klubu, kiedy jakiś kontrahent na Dolnym Śląsku usłyszy „Ten i tamten grał w Dzierżoniowie”, negocjacje od razu stają się łatwiejsze. To się nazywa siła marki! – podkreślał z dumą, pokazując na zdjęcia Piątka i Klimali. Nie ma co ukrywać, Lechia Dzierżoniów szkolić potrafi, czego doskonałym dowodem jest liczba utalentowanych chłopców i miejsc, do których stamtąd trafiają. Z rocznika 98′ aż 14 graczy odeszło do wyższych lig. Nasi nastoletni wychowankowie zasilili już szeregi takich klubów jak Lech Poznań, Legia Warszawa, Śląsk Wrocław, Zagłębie Lubin, Górnik Zabrze czy Piast Gliwice wyliczał w 2014 roku ówczesny prezes klubu, Krystian Sot.

Sukces Piątka sprawą wielowymiarową

– Zaglądają do nas największe kluby z Dolnego Śląska, biorą najlepszych. Takie jest nasze miejsce w szeregu. My możemy jedynie żałować, że nasi chłopcy nie są powoływani na kadrę wojewódzką. Ciągle powtarzam, że mogliby od nas brać chociaż jednego piłkarza, ale niestety Śląsk, Zagłębie czy Miedź zajmują razem 99% dostępnych miejsc – przyznaje z żalem Bagiński. Szeroki uśmiech wraca na jego twarzy w chwili, gdy temat rozmowy przechodzi na Krzysztofa Piątka. – Wie Pan, jakie to budujące? W mailach nazywali mnie „El direttore, el presidente”! Szkoda tylko, że Włosi zwlekają z pieniędzmi. Dostaliśmy od nich dopiero pierwszą ratę, ale już potwierdziliśmy z UEFĄ, że nie robią nas w balona. A Niemcy? Oj, dwa-trzy maile i po sprawie. Chłodni i wykalkulowani. Pieniądze pojawiły się szybciutko, sprawa z ekwiwalentem odbyła się jak w automacie.

– Adam, uspokój się! Panowie przyszli tu porozmawiać o konkretach – wtrąciła Sylwia Ganowicz-Kotus, prezes UKS-u Lechii, po czym sama przeszła do rzeczy. – Nie ma co ukrywać, dzięki sukcesowi Krzyśka zdobyliśmy nie tylko renomę, ale również spory zastrzyk finansowy na na szerokie inwestycje. Pieniądze z ekwiwalentu włożyliśmy w szkolenie, profesjonalny sprzęt, kadrę trenerską. Zależało nam na certyfikacji PZPN-u. Co prawda nasz stadion prosi się o gruntowny remont, ale wszystko przyjdzie z czasem.

Na czym polega według pani recepta Lechii na wychowywanie dobrych piłkarzy?

Chodzi o stabilność. Od lat możemy liczyć na wsparcie miasta. Oczywiście nie zawsze jest kolorowo, bywają gorsze chwile, jednak każdą sprawę zawsze staramy się dopinać na ostatni guzik. Mamy dobrych szkoleniowców, takich z kursem UEFA A, których będzie coraz więcej. Oni mają komfort pracy, czują, że klub darzy ich zaufaniem. Wpływa to na jakość szkolenia i tym samym poziom umiejętności naszych wychowanków, którzy lądują potem w różnych akademiach na terenie całej Polski.

Co składa się sukces zawodnika?

Trzy czynniki: nastawienie zawodnika, mądry rodzic, który zachęci i poprowadzi, a nie zmusi, oraz odpowiedni czas i miejsce. W przypadku Krzysia to wszystko zadziałało. Dzisiaj każdy maluch w szkółce Lechii chce być Krzysztofem Piątkiem. On jest ich idolem, tak jak wcześniej był nim Robert Lewandowski.

Reklama

***

Tak zwanych gawęd w międzyczasie było co nie miara. Wiecie, trudno było sobie ich odmówić, skoro na miejscu spotkaliśmy ludzi otwartych i chętnych do dzielenia się wspomnieniami. Przebrnęliśmy od narzekań na remont stadionu, przez fenomen społeczny Piątka w Dzierżoniowie, aż po odkrywanie postaci, które zbudowały naszego bohatera przede wszystkim jako człowieka, nie piłkarza. Na problem natknęliśmy się dopiero w chwili, gdy chcieliśmy zobaczyć archiwalne zdjęcia. Ponoć ktoś zabrał cały album, kiedy multum ludzi zjawiało się w klubie w czasie wybuchu „Piątkomanii”. Czasy dorastania Piątka w Lechii to jedno, ten właściwy prolog zaś – drugie. Tak naprawdę historia naszego bohatera rozpoczyna się w urokliwej i niewielkiej Niemczy, dopiero potem prowadząc przez Dzierżoniów.

Niemcza, pan Władek, DNA sportowca

Początek drogi życiowej Piątka mieści się na ulicach dwutysięcznego miasteczka. Tam nasz bohater poznał smak gry w piłkę, konkretnie w Niemczance Niemcza – ach, jakież to piękne, takie regionalne. To oczywiście pierwszy klub 15-krotnego reprezentanta Polski, klub B-klasowy, w którym swego czasu na status gwiazdy zapracował jego ojciec, pan Władysław. Mówi się: pierwszy trener swojego syna. Według Pawła Sibika, kolegi taty Krzyśka, Piątek junior miał wpajaną żyłkę do sportu od najmłodszych lat. Spędzał całe dnie albo na basenie, gdzie jako ratownik stacjonował znany wszystkim Władek, albo na boisku. Jako że ono znajdowało się dosłownie tuż obok basenu, piłkarskie treningi Piątek mógł rozpocząć pod czujnym okiem wyjątkowego mentora.

– Niemcza może się szczycić, że ma takiego obywatela. Ale gdy mówimy „sport niemczański”, na myśl przychodzi Władysław Piątek, tata Krzyśka. Nie dość, że był ratownikiem, to jeszcze do 55. roku życia grał w piłkę! Sport jest dla niego chlebem powszednim. Władek to bardzo dobry człowiek. Naprawdę rzadko się zdarza, żeby syn kogoś takiego nie poszedł w te same ślady. To on zaszczepił Krzyśkowi DNA sportowca. Kiedy wyjechałem z Niemczy, docierały do mnie słuchy, że pojawił się tutaj jakiś fajny chłopak. Później okazało się, że chodziło o Piątka juniora. Szczerze mówiąc, wcale mnie to nie zdziwiło. A to, gdzie Krzysiek obecnie zaszedł, jest powodem do dumy dla całego regionu. On sam na pewno nie zapomni, skąd pochodzi – opowiada Paweł Sibik.

Mały „Bomber” miał sześć lat, kiedy podwórkowy futbol przerodził się dla niego w coś więcej. Strzały na bramkę, określone zagrania na murawie, ćwiczenia na zasadzie konkretnej liczby powtórzeń. Czas pokazał, że nauka pod skrzydłami taty nie poszła w las. Lechia dostrzegła talent Piątka kilka wiosen później, gdy wpakował jej hattricka w jednym ze sparingów. – Ojciec regularnie zabierał go na trening, na którym razem ćwiczyli indywidualnie. Wszystko mu tłumaczył. To głównie dzięki niemu Krzysiek miał takie podejście do piłki nożnej. W Lechii nie opuszczał żadnego treningu, był tym, który przychodzi pierwszy i wychodzi ostatni. Na nim można było się wzorować pod kątem pewnej schematyczności. Wtedy nikt tego nie uczył, a on to miał – mówi Sibik.

O eksplozji potencjału nie mogło być jeszcze mowy, bo na tle rówieśników Krzysiek po prostu nie brylował, ot, umiejętności techniczne nie należały do jego specjalności. Żaden był z niego wonderkid, ale, co najważniejsze, pracuś i charakterniak, jakich mało. Z jednej strony pomagało mu to, także na boisku, gdzie Piątek nie dawał sobie w kaszę dmuchać, ale z drugiej… Cóż, już jako nastolatek miał skłonności do łobuzowania, o czym przekonał się każdy, kto miał z nim w Dzierżoniowie do czynienia.

Łobuz, zawadiaka, buntownik

„Postrach nauczycieli” to może za dużo powiedziane, prędzej utrapienie, ale niewątpliwie Piątek miał w sobie to coś, co potrafi wyprowadzić z równowagi nawet najbardziej cierpliwego wychowawcę. W czasie lekcji lubił podgrzać atmosferę kąśliwą, ironiczną odzywką. Często dość wyraźnie dawał do zrozumienia, naprawdę, nie bał się tego manifestować, że szkoła znajduje się bardzo nisko na jego liście priorytetów. Futbol? Świętość. Ale nauka, grzeczne zachowanie w czasie lekcji? Skąd! To był dzieciak skory do robienia zadym. Gdziekolwiek jego noga nie stanęła, tam można było się spodziewać niespodziewanego.

– Pani dyrektor w szkole mistrzostwa sportowego wiecznie wymieniała jedno nazwisko. Piątek, Piątek, Piątek! Opowiedziała mi raz historię, kiedy nie mogła już z nim wytrzymać. Mówiła „Paweł, ja nie wiem, co mam z nim zrobić”. Cały czas słyszałem o jakichś problemach. Pewnego dnia na lekcji matematyki dyrektorka spytała Krzyśka, co zamierza robić w życiu. On na to „Pani profesor, te nóżki będą zarabiać na życie!”. Cóż, nie był grzecznym dzieckiem, ale z takich często wyrastają dobrzy piłkarze – zauważa Paweł Sibik.

– Pewnego lata mieliśmy wymianę uczniów z miastem partnerskim w Anglii. Utkwiło mi w pamięci, że tylko jeden chłopak wtedy z nami nie pojechał. Później, kiedy Krzysiek grał już w Milanie, spytałam go, czy to on był tym chłopcem. Odpowiedział, że tak. Musiał zostać w szkole z dziewczynami, bo mocno narozrabiał i musiał poprawić oceny. Cały Krzysiu! – opowiada Sylwia Ganowicz-Kotus.

– Krzysiu lubił się zbuntować. Nie zawsze podobały mu się ćwiczenia, które robimy na szkolnych treningach. Nie bał się o tym głośno powiedzieć, wiedział, jak manifestować swoje niezadowolenie. Kiedy nie widzieliśmy uśmiechu na jego twarzy, wiadomym było, że coś mu nie pasuje – wspomina Rafał Markowski, były trener Krzysztofa Piątka i Patryka Klimali.

– Krzysiek bywał bardzo niesforny, wszędzie było go pełno. Zawsze się śmialiśmy, że jeśli gdzieś ma odbyć się jakaś zadyma, on będzie tam pierwszy. Jedynie względem trenerów zachowywał się wzorowo, nigdy nie mieliśmy z nim problemów wychowawczych. Co innego ze szkołą, oj, stamtąd płynęły do nas różne sygnały. Jedna z legend brzmi, że na lekcji polskiego Krzysiek dosadnie powiedział nauczycielce, że nie będzie chodził do szkoły i nie potrzebuje nauki. Dał wszystkim do zrozumienia, że w życiu chodzi mu tylko o granie w piłkę – dodaje Jacek Bielecki, wieloletni trener zawodnika.

W pewnym momencie młody Piątek tak zafiksował się na punkcie futbolu, że przestał chodzić do klasy sportowej. Został z niej wyrzucony, nie zdał. W Lechii nie przeszło to bez echa, jeden z koordynatorów szkółki zbadał sprawę. Okazało się, że nastoletni Krzysztof nie ma zamiaru chodzić do klasy z niższym rocznikiem. Każdy z nas na pewno pamięta z czasów szkolnych takiego jednego kolegę, który musiał, jak ładnie się mówiło, kiblować. Oj, dla niektórych to była poważna plama na honorze. Tym samym do Dzierżoniowa Piątek przyjeżdżał wyłącznie na treningi, całkowicie odpuszczając tamtejszą Szkołę Mistrzostwa Sportowego. Ale, jako rodowity niemczanin, ze szkoły w rodzinnym miasteczku oczywiście nie zrezygnował.

Niezły gagatek. Ale taki, który nie zapomina o „swoich”. Taki, który mimo sławy okazuje wdzięczność po latach.

***

– To jedno z moich najlepszych wspomnień! – z nieukrywaną satysfakcją zaczyna swą opowieść Ganowicz-Kotus. – Krzysiek zaprosił mnie na wyjazd do Mediolanu. Mieliśmy obejrzeć mecz, spotkać się i porozmawiać. Był ze mną również trener Jacek Kubasiewicz, który, swoją drogą, bardzo mocno wpłynął na przejście Piątka do Zagłębia Lubin. Kiedy już złapaliśmy kontakt we Włoszech, od razu pomyślałam, że mimo tylu osiągnięć nasz chłopak z Dzierżoniowa nie oszalał. Był spokojny, powtarzał, że jeszcze dużo pracy przed nim. Zarzekał się, że chce osiągnąć więcej, mimo że grał już dla Milanu i reprezentacji Polski.

Krzysiu zorganizował nam dosłownie wszystko. Znalazł apartament, pokierował na konkretny adres. Zadbał o każdy detal. Wieczorem wyszliśmy na mecz, ale założenie było takie, żeby z nim porozmawiać. Umówiliśmy się na spotkanie po meczu, choć ostrzegł nas, że szybko ze stadionu nie wyjdzie. W końcu napisał, żebyśmy wrócili do apartamentu, bo nie ma sensu czekać tak długo. Dopiero tam zrozumieliśmy, kim on jest dla włoskich kibiców. Moc jego sławy dosłownie wszędzie dawała się we znaki. Gdzie nie użyliśmy naszej polskiej mowy, tam ktoś krzyczał w naszym kierunku „Pio, Pio!” Krzysiek w końcu wyszedł po dwóch godzinach od ostatniego gwizdka i pierwsze, co zrobił, to zwrócił się do trenera. „Trenerze, chciałem strzelić dla ciebie bramkę, wiedziałem, gdzie siedzicie. Szkoda, że się nie udało”.

***

Największym talentem Piątka była ambicja

Wiadome było jedno: młody Piątek zagrał vabank. W swojej wizji świata zrzucił rolę edukacji na daleki plan. Uznał, że poradzi sobie bez niej. Nie pozostało mu zatem nic innego, jak udowodnić wszystkim wokół, że postawieniem na jedną kartą też da się odnieść sukces. Niestety to nie było takie proste. Nie dość, że Lechia Dzierżoniów nie wychylała nosa poza 3. ligę, to jeszcze na Dolnym Śląsku trenerzy z większych klubów śmiało mogli znaleźć kilkadziesiąt, jak nie setki bardziej perspektywicznych zawodników. Ba, nawet w klubie Krzysiek nie był wiodącą postacią.

– Na pewno nie był najlepszym zawodnikiem w zespole. Największym motywatorem też nie, od tego był Piotr Pietkiewicz, który potrafił pociągnąć zespół do przodu. Inni chłopcy byli gotowi pójść za nim w ogień. Krzysiek był w tej grupie łowcą goli, piłka zawsze spadała mu na nogę w odpowiednim miejscu i czasie. Zdarzało mu się strzelać bramki stadiony świata, takie, które się pamięta. Ogółem stał trochę obok i włączał się do działania dopiero w chwili, kiedy był potrzebny. Interesowała go wyłącznie gra ofensywna, miał żyłkę lisa pola karnego – mówi Bielecki.

Po chwili dodaje, że nawet najbardziej szurnięty optymista nie wróżyłby mu kariery na miarę występów w dorosłej reprezentacji. Krzysiek nie był na tyle wyróżniającym się zawodnikiem, żeby trafić do kadr wojewódzkich, a co dopiero reprezentacji narodowej. Nie zaistniałby tam. Na konsultacjach nikt nigdy nie był nim oczarowany, selekcjonerzy nie brali go do swoich zespołów. Krzysiu ciągnął swój rocznik w Lechii wraz z kilkoma chłopcami, ale nie wynikało z tego nic więcej.

– Nawet w najlepszych snach nikt w Dzierżoniowie by nie pomyślał, że nasz chłopak będzie ważną postacią reprezentacji Polski u boku Roberta Lewandowskiego. Absolutny kosmos. Zresztą Robert był idolem Krzyśka w młodości, to też musiało być dla niego wielkim przeżyciem. Spełnieniem marzeń, o których Piątek nigdy nie bał się mówić. Zawsze był ambitny – kontynuuje Bielecki.

Mocny charakter i niezłomna pasja

Kiedy zapytaliśmy panią prezes UKS-u o jedno słowo, którym określiłaby Krzysztofa Piątka, usłyszeliśmy: zadziorność. To był prawdziwy uparciuszek! Kiedy postawił sobie jakiś cel, nie było mowy, żeby się poddał. Gdyby brać pod uwagę całą gamę cech charakteru „Bombera” z Niemczy, cóż, mamy sportowca idealnego. W parze nie szły może najwyższe umiejętności, ale, jak twierdzi każda osoba, z którą mieliśmy okazję porozmawiać, do zdobywania kolejnych osiągnięć Krzyśka prowadził upór. Wiecie, taki na miarę osła ze Shreka, który nie odpuści, dopóki nie dojedzie do mety.

– Gdybym miał scharakteryzować go jednym słowem, powiedziałbym „pasja”. Futbol był najważniejszy, nie liczyło się nic innego. Żeby jeździć codziennie 20 kilometrów na treningi, musiał się naprawdę mocno poświęcić. Z Niemczy do Dzierżoniowa były tylko trzy-cztery połączenia za dnia, Krzysiek po treningu musiał długo czekać na autobus. Może stąd też brały się jego braki w nauce, wolnego czasu miał zdecydowanie mniej. Było mu ciężej niż reszcie grupy. I może również z tego powodu narodziła się w nim pewna doza cierpliwość i zawziętości. Ci, którzy w młodości byli od niego lepsi, wylądowali później co najwyżej w 3. lidze. Zadecydował charakter, niekoniecznie umiejętności – puentuje Jacek Bielecki.

– Kiedy go poznałem, już w Mediolanie, zobaczyłem przede wszystkim osobę skromną. Twardo stąpającą po ziemi, znającą swoją wartość. Biła od niego pewność siebie, ale nie buńczuczność. Pamiętam, jak Krzysiek mówił, że nie boi się meczów z Interem czy występów w reprezentacji Polski. Robił swoje, a że w jakimś momencie coś mu nie wychodziło – trudno, nie robił z tego tragedii. Nie przejmował się, szedł dalej przed siebie – dodaje Paweł Sibik.

– Krzysiek był przebojowy i bezpośredni. Ja miałem spokojny charakter, a na jego tle w ogóle mogłem wyglądać jak cichy aniołek. Pamiętam, że najbardziej imponowała mi jego wola walka. Nigdy nie odpuszczał, był zawsze pewny siebie. Finezji na boisku mu trochę brakowało, ale, jak widać, nie przeszkodziło mu to w osiągnięciu fajnej kariery – wtóruje Jarosław Jach.

„Diabeł” lepszy od „Bani”

Piątek miał prawie wszystko. Dobry charakter, DNA sportowca i ambicję granicząca z uporem maniaka. Właśnie, prawie. Nie posiadał czegoś, co sprawiało, że inny chłopak zbijał śmietankę w czasach juniorskich Chłopak, który wyróżniał się na tle całej akademii. Był młodszy, szybszy, po prostu bardziej utalentowany. Ot, świetny materiał na piłkarza. A na pewno lepszy niż Piątek i równie charakterny. Chciałoby się rzec: lepsza wersja napastnika.

– W roczniku Krzyśka było kilku lepszych zawodników. Inna sytuacja miała miejsce w przypadku młodszego Patryka Klimali. Akurat on wybijał się ponad poziom naszej akademii, miał większy potencjał. Cechowała go szybkość i siła, ale też specyficzny charakter, oj, jako trenerzy musieliśmy czasami zaciskać zęby. Pamiętam pewną sytuację z meczu ligi wojewódzkiej, kiedy graliśmy ze Śląskiem Wrocław. Patryk w taki sposób witał się ze swoimi rywalami, że omal nie zgniótł im ręki. Nie pękał, mimo że byli starsi od niego. W ogóle nie zwracał uwagi, czy ktoś był od niego wyższy lub lepiej zbudowany fizycznie. Zawsze grał bez kompleksów, patrzyli na niego ze strachem w oczach – mówi Rafał Markowski.

– Patryk często się denerwował, kiedy coś mu nie wychodziło. Nie sprawiał jednak problemów wychowawczych, znał pewne zasady dyscypliny. Rozluźniał się dopiero w towarzystwie kolegów, choć zdarzało mu się również z kimś pokłócić. Ale dlatego, że nie dawał na siebie „wjeżdżać”. Potrafił znaleźć wspólny język z każdym, nieważne, czy dorosłym lub rówieśnikiem. Kojarzył mi się z profilem typowego dowcipnisia, był duszą towarzystwa – dodaje Markowski.

W czasach gry dla juniorów osiągnięcia Piątka na tle Klimali wypadały dość blado. W parze z umiejętnościami szły bramki, których Patryk potrafił ładować po 30 na sezon w lidze wojewódzkiej. Robił spore wrażenie. Młody Krzysiek nie miał tak okazałych dorobków, choć, jak nam powiedziano, rozwijał się metodycznie. Dojrzewał piłkarsko z wiekiem, idąc inną drogą niż Patryk. Mowa więc o dwóch różnych ścieżkach progresji, choć w kwestii charakterów podobieństwa są aż nadto widoczne. „Diabeł” i „Bania” bardzo dobrze radzili sobie ze stresem. Po nich spływał fakt niepowodzeń czy nieudanych zagrań. Na zewnątrz tego nie okazywali. Inny profil charakterologiczny miał  „Laska”, czyli Jarek Jach. To on najbardziej przeżywał słabsze mecze – stwierdził swego czasu Zbigniew Soczewski, były trener Lechii.

Uśmiech losu „Laski”

Skoro już mówimy o Lechii Dzierżoniów i wychowanych przez nią reprezentantów Polski, trzeba wymienić także postać Jarosława Jacha. Gdy spojrzymy na listę zawodników, którzy wybili się ponad poziom Lechii w ostatnich kilkudziesięciu latach, nie zobaczymy zbyt wielu obrońców. Jest wielu napastników, mamy trochę pomocników. Tym bardziej więc byłego seniora „Trójkolorowych” należy wyróżnić, wiecie, na zawodniku o takiej charakterystyce klub jeszcze raz prędko raczej nie zarobi.

– Z czasów gry w Dzierżoniowie dobrze pamiętam coroczne obozy w Kluczborku. Tam były dopiero świetne przeżycia! Więzi z kolegami z zespołu się fajnie zacieśniały, integrację łączyliśmy z treningami. W samej Lechii przewinęło się kilka nazwisk, które potem występowały na wyższych szczeblach. Jeśli nie, to tacy piłkarze najczęściej  zostawali na poziomie 3. ligi. W mieście mam masę przyjaciół i dobrze wspominam każdego, kto pomógł w rozwinięciu mojej piłkarskiej przygody. Szczególną wdzięcznością darzę trenera Kubasiewicza, który bardzo pomógł nie tylko mi, ale również Krzyśkowi – opowiada Jach.

Jak się okazuje, Jacek Kubasiewicz był człowiekiem kluczowym w kontekście rozwoju kariery Jacha i Piątka. Otworzył bramy do szerokiego świata futbolu dwóm chłopakom, których dobrze znał z Dzierżoniowa. Zagrał jak selekcjoner, ot, zrobił coś, na co obaj wychowankowie Lechii nie mogli liczyć ze strony trenerów kadr wojewódzkich. Zaprowadził na salony, do Lubina. Piątek był pewniakiem, natomiast Jach wykorzystał uśmiech losu. Jak mówi, trafił do Zagłębia jako awaryjny zastępca – W seniorach Lechii nie dostawaliśmy zbyt wielu minut. Na pewno mogło ich być więcej, ale to i tak wystarczyło, żeby pokazać się z dobrej strony. Wokół transferu do Zagłębia ważną rolę odegrał Jacek Kubasiewicz, nasz trener bramkarzy, który wtedy przeszedł do Lubina. Krzyśka od razu zabrał ze sobą, mnie dokoptował później. Zagłębie pojechało na obóz w Jarocinie, gdzie z kadry nagle wypadło dwóch środkowych obrońców. Trener Kubasiewicz zaproponował, żeby w zastępstwie wziąć właśnie mnie. Obiecał w klubie, że dam radę.

Jach dał radę. W Zagłębiu spędził sześć lat.

***

Dalszą część historii Krzysztofa Piątka, Patryka Klimali i Jarosława Jacha znamy doskonale. Pierwsi dwaj po latach spędzonych w Zagłębiu rozeszli się na różne strony świata. „Bomber” poprzez udany okres w Cracovii wyruszył na podbój Włoch, wtedy z ogromnym powodzeniem, czym zapracował na powołania do reprezentacji Polski. Jach również  tego uczucia zasmakował, choć akurat jego losy, tak jak obecnie Piątka w Herthcie Berlin, napotkały kilka trudniejszych momentów. Złe wybory, stracony czas w Crystal Palace, być może zaprzepaszczenie potencjału na coś więcej. Nie zmienia to jednak faktu, że obaj wypłynęli z Dzierżoniowa, udowadniając, że do osiągnięcia czegoś więcej niż poziom Ekstraklasy nie trzeba szlifów akademii Lecha czy Legii.

Dokładnie to samo możemy powiedzieć o Patryku Klimali. Po spędzeniu czterech lat w Lechii (2012 – 2016) „Diabeł” najpierw przebył pozytywną weryfikację na poziomie najwyższej ligi w Jagiellonii, by później zwrócić na siebie uwagę Celticu Glasgow. Może i nie ma tam łatwo, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy stwierdzić, że właśnie 22-latek zostanie kolejnym kadrowiczem z dzierżoniowskiej kopalni talentów. Jeśli nie w najbliższych miesiącach, to w najbliższych latach jak najbardziej.

KAMIL WARZOCHA I ADAM ZOSIAK

Fot. Newspix, archiwum prywatne Rafała Markowskiego, Jarosława Jacha i Sylwii Ganowicz-Kotus

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Trela: „Geopolityka sportu”. Zmarnowany potencjał na sportową książkę roku

Michał Trela
1
Trela: „Geopolityka sportu”. Zmarnowany potencjał na sportową książkę roku

Komentarze

13 komentarzy

Loading...