Reklama

Mamrot, Dudek, Kaczmarek… Jak trenerzy-debiutanci wypadali w I lidze?

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

24 czerwca 2020, 09:44 • 9 min czytania 1 komentarz

Na zapleczu Ekstraklasy w ostatnim czasie pojawia się coraz więcej nowych twarzy wśród trenerów. Tylko w tym sezonie szansę pracy w pierwszej lidze dostało sześciu szkoleniowców, którzy na ten poziom rozgrywek trafili nie mając w CV doświadczenia na podobnym poziomie rozgrywek. Postanowiliśmy więc sprawdzić, jak to z debiutantami na zapleczu Ekstraklasy bywało. Dla kogo była to trampolina, a dla kogo zbyt wysoko zawieszona poprzeczka?

Mamrot, Dudek, Kaczmarek… Jak trenerzy-debiutanci wypadali w I lidze?

Marcin Kaczmarek

To bardzo ciekawy przypadek i – trzeba to przyznać – małe success story. Jasne, teoretycznie Kaczmarek zanim trafił do pierwszoligowej Olimpii Grudziądz, miał na koncie pracę w Lechii Gdańsk oraz Pogoni Szczecin. Tyle że w obydwu przypadkach chodzi o ten trudny moment w historii klubów, w którym konieczna była ich odbudowa od niższych lig. Zresztą – mówimy, że Kaczmarek do pierwszej ligi “trafił”. To trochę nieprecyzyjne, bo poprawniej byłoby powiedzieć, że pierwszą ligę w Grudziądzu wywalczył. I to własnymi rękami, bo to on odpowiada za dwa awanse grudziądzan: najpierw do drugiej, a potem do pierwszej ligi.

Tym bardziej mogło dziwić, że autor tych sukcesów obrał drogę w dół. Kaczmarek przeszedł do drugoligowej Wisły Płock i tam ponowił, a nawet przebił osiągi. “Nafciarzy” wprowadził najpierw na zaplecze, a potem do samej Ekstraklasy. Nie zawsze było kolorowo, jednak należy pamiętać, że tamta Wisła nie ociekała złotem. Była natomiast jednym z najciekawszych projektów w lidze. Pisaliśmy wtedy tak:

– Wszyscy piłkarze robią progres, zespół w delikatnie tylko zmienianym składzie stale się rozwija i wydaje się, że jeśli płocczanom nie uda się awansować do Ekstraklasy to Janusa, czy Góralskiego i tak w niej zobaczymy, ale w barwach innego zespołu. Łakomym kąskiem powinien zostać również trener Kaczmarek. Jeśli udałoby się awansować do Ekstraklasy z Wisłą, byłby to już szósty awans ligowy w trenerskiej karierze. Ilu trenerów może pochwalić się takim osiągnięciem?

I rzeczywiście cel udało się osiągnąć. Kaczmarek pracował w Wiśle przez pięć lat, co na polskim rynku jest świetnym wyczynem. Wyrobił sobie markę, a z tonu spuścił na własne życzenie, gdy przez rok pozostawał bezrobotny. Niemniej, kiedy już wrócił, zrobił niezłą robotę w Niecieczy, a teraz walczy o awans z Widzewem. W Łodzi podjął się kolejnego ambitnego projektu, a to, że akurat w drugiej lidze, nie robi w tym przypadku większej różnicy. Większość pierwszoligowych debiutantów marzy zapewne o tym, by mieć podobne CV.

Reklama

Dariusz Dudek

Do każdego sukcesu jest jednak przeciwwaga. I taką właśnie przeciwwagą dla wspinaczki Kaczmarka, jest przykład Dariusza Dudka. Dudek – podobnie jak Kaczmarek – miał nazwisko. I – podobnie jak Kaczmarek – był to handicap odziedziczony w genach. Niemniej jednak za samo nazwisko były piłkarz Odry Wodzisław Śląski pracy nie dostał. Dudek przez lata zbierał doświadczenie jako asystent u Marcina Brosza czy Mariusza Rumaka. Gdy w końcu dostał szansę w Zagłębiu Sosnowiec, błyskawicznie podbił pierwszą ligę. Przejął zespół na starcie sezonu po Dariuszu Banasiku, a w maju świętował już awans do Ekstraklasy.

Wydawało się wtedy, że Dudek jest na świetnej drodze do równie świetnej kariery. A jednak. Zderzenie z Ekstraklasą w Sosnowcu wyglądało tak, jakby najwyższa była kostkarką, która przemieliła Zagłębie i wypluła je jako zgrabny snopek siana. Dudek odegrał w tym dużą rolę, bo dokonał niezwykłego wyczynu – do 11. kolejki wygrał tylko raz. ALE! Jeszcze większego wyczynu ten trener dokonał kilka miesięcy później. Nikt nie wierzył w to, że GKS Katowice może zlecieć z ligi mając skład pełen mocnych nazwisk. A jednak. Dudek zaliczył dwa spadki, z dwóch różnych lig, w tym samym sezonie.

Sztuka rzadka, więc nic dziwnego, że kibice katowickiego klubu wręczyli szkoleniowcowi pamiątkowy pucharek. Jeśli jednak myślicie, że po takim wyczynie kariera trenerska Dudka się załamała, to jesteście w błędzie. Otóż Dariusz Dudek wrócił – i to nawet do pierwszej ligi. Ba – i to nawet do Sosnowca, gdzie uwierzono, że znów może dźwignąć zespół. Tym razem jednak jego kariera chyba faktycznie znalazła się na zakręcie. Sosnowiec opuścił bowiem jeszcze w tym samym sezonie, w dodatku po przyjęciu pięciu goli do Puszczy Niepołomice. Co więcej – opuszczał go w atmosferze wojenki. Co prawda Marcin Jaroszewski w rozmowie z nami tylko między słowami sugerował, że mocno się na trenerze zawiódł, jednak szybko wyszło, że powodem rozstania – według prezesa – były kwestie finansowe. A konkretnie fakt, że Dudek jako jedyny miał nie zgodzić się na obniżkę pensji z powodu pandemii, a gdy miało dojść do przedłużenia umowy, rzekomo zażyczył sobie podwyżki.

Odważnie, ale cóż, do odważnych świat należy. Pytanie tylko, czy teraz znajdzie się ktoś na tyle odważny, by dać temu szkoleniowcowi kolejną szansę.

Ireneusz Mamrot

Jeśli historia Marcina Kaczmarka nadaje się na przykładne success story, to jak nazwać przypadek Ireneusza Mamrota? Chrobry Głogów wyciągnął go od ligowego rywala – Polonii Trzebnica. Ligowego, a konkretnie – trzecioligowego. Na Dolnym Śląsku zauważono jego talent i postanowiono w oparciu o niego budować projekt Chrobry. Efekt był taki, że po czterech latach o głogowskiej drużynie mogliśmy już mówić per pierwszoligowiec. Oczywiście, możemy sobie zażartować, że zaraz Mamrot wróci do punktu wyjścia i spadnie na zaplecze Ekstraklasy z Arką. Ale będzie to tylko szyderka, mała szpileczka, bo trzeba być oderwanym od rzeczywistości, żeby kwestionować rozwój i osiągnięcia tego szkoleniowca.

Reklama

Sami przyznajcie, nie jest to CV typowego przeciętniaka, który raz na jakiś czas wskoczy na karuzelę. Nie powiemy też, że jest to dzieło przypadku. Za Mamrotem szły konkretny, szedł rozwój drużyny i zawodników. Piłkarze co prawda mieli też do niego uwagi, o czym szeroko pisaliśmy, gdy wybierano go na nowego sternika Jagiellonii. Ale jednak – warsztat ciężko było kwestionować, co potem Mamrot udowodnił też w Ekstraklasie.

Słowem – wzorowy przykład tego, jak wybić się w pierwszej lidze.

Wigry Suwałki

Skąd ten wyjątek i poświęcenie akapitu całemu klubowi, a nie tylko pojedynczej osobie? Z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że na Suwalszczyźnie chętnie stawiają na nowe twarze. Może niewielu już o tym pamięta, ale to właśnie tam zaczynał Piotr Stokowiec. Wtedy Wigry były jeszcze w trzeciej lidze, jednak potem niewiele się zmieniło. To tam po kilku latach przerwy do pracy na zapleczu Ekstraklasy powrócił Dominik Nowak, który z Wigier wybił się do Miedzi Legnica. Problem w tym, że Nowak był w zasadzie ostatnim “młodym zdolnym”, któremu ta sztuka się udała. I właśnie to jest drugi powód wyodrębnienia Wigier.

Suwałki są specyficzne, wiadomo. Ostatnio trener, a w zasadzie już były trener tego klubu, Paweł Cretti żartował w rozmowie z nami, że namówić kogoś na transfer do Wigier nie jest łatwo. Warunki do pracy nie są więc wymarzone. A tymczasem od trenerów od pewnego czasu wymaga się bóg jeden wie czego. Fajnie, że Wigry dają szansę. Mniej fajnie, że bardzo szybko zmieniają zdanie. Weźmy sezon 2017/2018 i Kamila Sochę. 49-latek miał pomysł na zespół, który całkiem nieźle wdrażał. Wigry grały piłką i robiły to dobrze. Jasne, walczyły o życie, ale o co innego mogą walczyć Wigry Suwałki? O europejskie puchary? Tymczasem Sochę pogoniono w połowie sezonu. Do Suwałk przybył kolejny młody zdolny – Ariel Jakubowski. I – co zaskoczenie – Wigry nie stały się nagle ligowym potentatem. Wręcz przeciwnie, było jeszcze gorzej i na koniec pożar gasił Mirosław Smyła.

Na starcie tego sezonu w Suwałkach nie wyciągnięto wniosków. Najpierw nie sprawdził się Adam Fedoruk, któremu szybko podziękowano (tu akurat ciężko się dziwić), potem misję ratunkową otrzymał debiutant Cretti i jak wspomnieliśmy – już go tam nie ma. Mimo że Wigier, powiedzmy to sobie wprost, uratować się raczej nie dało. Bo niby kim tę ligę ratować: Dominikiem Kąkolewskim i Michałem Żebrakowskim? Z całym szacunkiem do tej dwójki, nie są to zawodnicy, którzy bez wsparcia kilku solidnych ligowców mogą coś wskórać.

Dlatego też nie rozumiemy pośpiechu w Suwałkach i przebierania między kolejnymi debiutantami. Być może na północno-wschodnim krańcu Polski mieli więcej cierpliwości, dziś byliby w nieco lepszej sytuacji. A tak, cóż, ani jedni, ani drudzy na tych szansach nie skorzystali.

Krzysztof Brede

Ale nie będziemy tego tekstu kończyć negatywnym przesłaniem, bo nie wypada. Zwłaszcza że na horyzoncie mamy taką postać, jak Krzysztof Brede. Brede, który w zasadzie jest najmłodszym ze wszystkich trenerów w pierwszej lidze. Nie zdołał zapisać jeszcze na koncie dużego sukcesu, a już można powiedzieć, że otworzył sobie drzwi do sporej kariery. Uczeń Michała Probierza zadebiutował na zapleczu Ekstraklasy w sezonie 2017/2018 w Chojniczance Chojnice. I był to debiut w kapitalnym stylu, bo ekipie z Chojnic zabrakło trzech punktów do wywalczenia promocji do Ekstraklasy.

Jasne, możemy powiedzieć, że Chojniczanka ten sezon przegrała, bo po 30. kolejkach była na miejscu premiowanym awansem. Ale patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, gdy Chojnice powoli szykują się do gry w drugiej lidze, ciężko nie doceniać tamtego wyniku. Przypomnijmy raz jeszcze – wyniku zrobionego przez absolutnego debiutanta w seniorskiej piłce. Dla Brede był to pierwszy klub, więc nic dziwnego, że szybko stał się łakomym kąskiem na rynku (dotarł też do ćwierćfinału Pucharu Polski). Stanęło na tym, że trafił do Bielska-Białej i dziś wiele wskazuje na to, że tym razem misja awans zakończy się powodzeniem. Ale nie o samych wynikach mowa.

Brede przede wszystkim stał się twarzą przebudowy Podbeskidzia i niejako racjonalizacji tego projektu. Wcześniej bielszczanom trochę brakowało wizji, planu na to, jak ten klub ma w zasadzie funkcjonować. Za kadencji tego szkoleniowca pod Klimczokiem udało się natomiast w pierwszym sezonie zgarnąć ponad milion złotych w Pro Junior System. W drugim oczywiście wajcha została już przestawiona na walkę o Ekstraklasę, jednak nie na zasadzie “jakoś to będzie”. I za grę i za organizację można bielszczan chwalić, w czym duża zasługa właśnie trenera. Dlatego też, nawet zakładając czarny scenariusz i brak promocji, mamy prawo uważać, że Krzysztof Brede do Ekstraklasy trafi.

I to raczej prędzej niż później.

Następni w kolejce

Wspomnieliśmy o tym, że wśród pierwszoligowców czekają już kolejni “młodzi zdolni”, którzy zaraz mogą podążyć drogą Kaczmarka czy Mamrota – lub oczywiście, choć oby nie, Dudka lub choćby Jacka Paszulewicza. O kogo konkretnie chodzi i komu będziemy się przyglądać? Tak się składa, że większość debiutantów objęła swoje drużyny stosunkowo niedawno.

W zasadzie tylko Dariusz Marzec i Dietmar Brehmer zdążyli już przedstawić się kibicom. No i Cretti, który przedwcześnie spadł ze stołka. W którym z nich widzimy największe nadzieje? Będziemy szczerzy – nie mamy pojęcia i nie chcemy zbyt szybko ferować wyroków. Ale w przyszłym sezonie na pewno warto będzie zwrócić uwagę na to, w którą stronę potoczy się kariera Artura Derbina.

Derbin także debiutował właśnie na zapleczu Ekstraklasy. W Zagłębiu Sosnowiec poszło mu jednak średnio. Ten sezon był dla niego niczym katharsis – wrócił do pierwszej ligi w wielkim stylu, po tym, jak – nie oszukujmy się – zrobił coś z niczego w Bełchatowie. I to naprawdę duże coś, bo biedujący GKS ograł i wyprzedził Widzew Łódź. W nowym sezonie Derbin będzie miał już nowe, bardzo ambitne wzywanie. To on ma zapewnić GKS-owi Tychy długo wyczekiwaną Ekstraklasę. Nie ukrywamy – to będzie pewnego rodzaju weryfikacja, bo opinię Derbin ma bardzo dobrą. Dlatego, jeśli udźwignie temat w Tychach, to on stanie się następcą Kaczmarka i Mamrota.

SZYMON JANCZYK

Fot. 400mm.pl

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Komentarze

1 komentarz

Loading...