Pandemia koronawirusa przyniosła nam zmiany również na tzw. trenerskiej karuzeli. Krzysztof Dębek objął stanowisko trenera Zagłębia Sosnowiec, do którego przyszedł z… czwartej ligi. Postać nowego opiekuna pierwszoligowca przedstawialiśmy już przy pomocy jego piłkarzy, natomiast teraz oddajemy głos samemu zainteresowanemu.
Czy musiał odbyć rozmowę kwalifikacyjną, skoro prezes obserwował go od kilku lat? Dlaczego z Legią II i Victorią Sulejówek lądował w strefie spadkowej trzeciej ligi? Jak wspomina początki akademii Legii Warszawa? Jak zapamiętali go byli podopieczni i jak on zapamiętał ich? Jaka jest jego wizja gry Zagłębia? Czy do Sosnowca będzie trafiała warszawska młodzież? Za co będziemy mogli go oceniać? Zapraszamy.
***
Objął pan drużynę w nietypowych okolicznościach. Obecna sytuacja to plus, bo jest czas, żeby w trakcie sezonu poznać zespół i wdrożyć własny pomysł, czy minus, bo zawodnicy po przestoju będą musieli wskoczyć w rytm dotychczas rzadko spotykany?
Ciekawa sytuacja, ale uważam, że dobra. Pozwala mi to poświęcić kilka tygodni na poznanie zespołu. Każdy trener obejmując zespół chciałby taki czas mieć, a nie wskakiwać do mikrocyklu między meczami. Mogę spokojnie podejść do tego, co nas czeka za kilka tygodni. To korzystne, mogę to porównać do przejęcia zespoły w przerwie między sezonami.
Umowę podpisał pan przez internet, rozmowa kwalifikacyjna też odbyła się w tak nietypowych warunkach?
Rozmowy były długie, wielokrotne. Faktycznie tak to wyglądało, sam podpis wywołał trochę zdumienia w środowisku, ale niestety… Sytuację spowodowała pandemia, która – mam nadzieję – że szybko się skończy.
A musiała się ona w ogóle odbywać, skoro prezes Jaroszewski już cztery lata temu przyznawał, że jest pan w kręgu jego zainteresowań?
Mieliśmy już kiedyś rozmowy, to prawda. Dużo się teraz o tym mówi i pisze. Natomiast takie rozmowy zawsze trzeba przeprowadzić, z roku na rok się zmieniamy. Musieliśmy odświeżyć znajomość, porozmawiać o wizji, która przed nami, o moim sposobie pracy. A że dalej mieliśmy się ku sobie… Wszystko zostało sfinalizowane.
Krzysztof Dębek podczas treningu Zagłębia Sosnowiec. Fot. NewspixMiał pan okazję spytać prezesa, co tak ciągnie Zagłębie Sosnowiec do warszawskiej szkoły trenerów? Magiera, Banasik, teraz pan. Kilku znajomych już się przez ten klub przewinęło.
Zgadza się, tak to się jakoś układa. Związki Zagłębia z Legią są znane nie od dziś. W przypadku moich poprzedników wszystko szło zgodnie z oczekiwaniami, mamy też przykłady zawodników, którzy taką ścieżkę przechodzą. Myślę więc, że najważniejsze, to wybierać dobrze. A że dzieje się to akurat między tymi dwoma klubami? W moim przypadku pozostaje tylko się cieszyć.
To może teraz odwrócę pytanie. Co ciągnie trenerów z Legii Warszawa do Sosnowca? Jakie widzą tam perspektywy, na przykładzie pana i kolegów właśnie?
Sosnowiec to klub z bogatą historią. Jeżeli dokonują się tu zmiany czy jakieś ruchy, to odbija się to głośnym echem nie tylko w regionie, ale i w kraju. To niedawny ekstraklasowicz, który ma bardzo duże ambicje i zawsze je miał. Nie jest to klub, w którym coś dzieje się po cichu. To marka i jeden z najstarszych klubów w kraju. Dlatego ciągnie, są duże ambicje, są wymagający kibice i mocne cele prezesów, które ostatnio udaje się realizować.
Zagrożenia też pan dostrzega? Niektórzy powiedzą, że przeskok z czwartej do pierwszej ligi to duże wyzwanie.
Oczywiście, że to duże wyzwanie, ale tak nasza rozmowa, jak i wiele poprzednich toczyła się w tonie Legia-Zagłębie. Wiem, że nie często zdarza się, że trener z poziomu, na którym byłem, trafia do pierwszej ligi. Ale rozmawiamy często w kontekście Legii i to się odbywa na tej linii. Moja przeszłość, 15 lat w klubie z Łazienkowskiej to duży rozwój, jaki zaliczyłem, a praca układa mi się tam dobrze.
Ten przeskok mógłby być mniejszy, ale w pierwszym roku pracy poza Legią zaliczył pan spadek z trzeciej ligi z Victorią Sulejówek. Taki start musiał zaboleć.
Nie mówię, że nie, ale też trzeba zauważyć, że pracę utrzymałem. Borykaliśmy się z wieloma problemami, jeżeli wszystko co działo się w klubie, zależałoby tylko od jednej osoby, pewnie podzieliłbym los wielu trenerów, którzy po spadku tracili pracę. W Victorii zmieniła się sytuacja, zmieniły się możliwości w porównaniu do roku po awansie, dlatego zostałem na stanowisku. Moi prezesi byli wyrozumiali, trzeźwo patrzący na to co robiliśmy. Docenili tę pracę, dlatego mogłem ją kontynuować.
Rok wcześniej Legia II z panem na ławce też nie tyle spadła, co skończyła na miejscu spadkowym. A plan był przecież odwrotny, pokusić się o awans.
Mieliśmy wtedy bardzo dobrą sytuację wyjściową, ale… do połowy rundy. Wtedy byli tacy piłkarze jak Nishi, Wełnicki, Majewski, zawodnicy schodzący. Natomiast rzecz dla koneserów – przejrzeć sobie, jak wyglądała runda wiosenna. Gdyby przełożyć tamte warunki na obecne, to dziś drużyna Legii II musiałaby grać piłkarzami z rocznika 2003 i 2004. A chyba gra jednak w troszkę innym składzie. Dlatego można tu sobie odpowiedzieć na pewne pytania. Zawodnicy doświadczeni, których nie było wielu, stanowili kręgosłup drużyny. W okresie zimowym natomiast staliśmy się niedoświadczoną drużyną juniorów. Ale rezerwy mają to do siebie, że nie do końca można decydować w sposób, w jaki chciałoby się to robić.
Jeśli miałby pan wskazać rzeczy, których nauczyły pana te niepowodzenia, co by to było?
Na pewno to, co przyświeca mi teraz w Zagłębiu. Przyglądam się zawodnikom i będę się starał uwypuklić ich mocne strony. Mam czas zanim przystąpimy do rozgrywek, ale to nie znaczy, że będę wprowadzać coś innego, co zrewolucjonizuje grę. Nie, chcę uwypuklić mocne strony, dlatego też nasze codzienne spotkania są bardzo efektywne. Tak, żebyśmy mogli się lepiej poznać, złapać chemię, korzystać z zawodników tak, żeby wykorzystać ich najsilniejsze cechy, bo to jest najważniejsze w budowie dobrego zespołu.
W rezerwach Legii trener Dębek pracował m.in. z Sebastianem Szymańskim. Fot. FotoPyKMówił pan, że w rezerwach nie zawsze pracowało się tak, jak się chciało. Czasami np. dostawał pan piłkarzy schodzących z jedynki, zdarzyła się taka sytuacja, że ktoś z nich uważał się za zbyt dużego, żeby grać w rezerwach?
Nie, zawodnicy schodzący to zawsze byli ludzie profesjonalni. Pamiętam jeszcze Marka Saganowskiego, który gdy prowadziłem rezerwy też u mnie grał, a potem był moim asystentem. Inaki Astiz też wysłuchiwał każdej uwagi, to byli ludzie, którzy schodząc znali swoje miejsce w szeregu, problemów z nimi nie było.
Ale słyszałem, że zdarzyło się panu wydalić zawodnika z treningu za brak odpowiednich getrów.
To była dawna historia… Nie do końca był przygotowany do zajęć, zapomniał jakiegoś sprzętu, a że treningi były na Rembertowie, nie bardzo było jak to naprawić. Nie ma czego wspominać.
Opuszczał pan Legię we wspomnianych już smutnych okolicznościach. A jak pan w niej zaczynał? Pamięta pan pierwsze tygodnie przy Łazienkowskiej 3?
Tak, to było gdy zaczynałem w 2003 roku. Akademia, wtedy jeszcze funkcjonująca pod nazwą „Młode Wilki”, dopiero raczkowała. Pracowaliśmy wtedy na zakolach starego stadionu. Pierwszym rocznikiem, który prowadziliśmy, był rocznik 1991, było w nim wielu utalentowanych zawodników, ale tylko Łukasik i Jałocha zaistnieli w futbolu. Wizja i praca kilku ludzi z pasją doprowadziła do tego, co teraz mamy. Dzisiejsze szkolenie młodzieży w Legii, a tamto szkolenie, to są dwie różne rzeczy. Cieszę się, że spotkałem takich ludzi jak choćby Jacek Mazurek, który był koordynatorem tego projektu, potem był zresztą dyrektorem klubu. Doprowadziliśmy do tego rozwoju, teraz Legia to już marka wychowująca wielu ludzi, mająca wiele osiągnięć.
No tak, widzimy jak to teraz wygląda choćby po nowym ośrodku Legii w Książenicach. Słyszałem, że gdy pan zaczynał warunki były polowe.
Trenowaliśmy na tych zakolach, czy to pod zegarem, od strony Torwaru. Mieliśmy też naturalne boisko, podzielone na kilka części i tak to się zaczynało. Najmłodszy był wtedy rocznik 96′, a potem to już się rozwijało, pojawiały się kolejne.
Pamięta pan jakieś sytuacje, gdy pojawiało się zwątpienie, czy ten projekt faktycznie odpali, czy warto się tak poświęcać?
Nie było takich chwil. Pracowałem z fantastycznymi ludźmi, bardzo zaangażowanymi, którzy niekoniecznie patrzyli na pieniądze, a realizowali siebie jako trenerów. W tej grupie był Darek Banasik, który dzisiaj już z bogatszym doświadczeniem pracuje na poziomie centralnym, wspomniany Mazurek czy wielu innych trenerów, którzy są dzisiaj cenieni i nadal pracują w piłce.
Pierwszy moment, kiedy los się odpłacił, to było wicemistrzostwo Polski juniorów młodszych z 2009 roku?
To był rocznik 1992, który był pierwszym, który wszedł do Ekstraklasy całą ławą. Furman, Żyro, Wolski, Kopczyński, Szumski i inni. Wtedy graliśmy w Dębicy, mieliśmy tyle samo punktów co Lech Poznań, ale bezpośrednim meczem przegraliśmy to mistrzostwo. Ale nie przeszkodziło to chłopakom zaistnieć. Potem było jeszcze mistrzostwo Polski juniorów starszych rocznikiem 94-95. To był najwyższy poziom juniorski w kraju, a my zdobyliśmy ten tytuł po 44 latach przerwy.
Nie czuł pan w pewnym momencie, że trochę się pan w Legii zasiedział? Niektórzy trenerzy szybko szli do góry: radzili sobie w juniorach, dostawali rezerwy, szli w Polskę. A pan odnosił sukcesy, których – patrząc z boku – w klubie chyba nie doceniano.
Ogólnie jestem zadowolony ze swojego życia, z tego co udało mi się zrobić, jak rozwijam swoją karierę. Nic bym nie zmieniał. Jak wspominaliśmy o ciemniejszych stronach pracy… Wszystko nas rozwija. Nie ma sensu zbyt pochopnie, zbyt szybko do czegoś dążyć. Lubię być przygotowany, a dziś jestem w miejscu, w którym jestem. Przeżyłem swoje bardzo miłe chwile, przeżyłem swoje porażki. Najbardziej cieszę się z tego, że nadal mam bardzo dobry kontakt z zawodnikami, z którymi pracowałem. Zawsze ktoś powie, że to co dostawali, to była dobra wiedza piłkarska. To jest porównywalne z tymi medalami, bo jeżeli zawodnik wie, że dostał dobrą naukę, korzysta z niej dzisiaj i w Ekstraklasie czy pierwszej lidze i wspomina, że Dębek powiedział mi, żebym ustawił się w ten czy inny sposób, to chyba jest to dla mnie cenniejsze. Dla takich chwil, gdy ktoś przyjdzie i podziękuje, warto żyć.
Ważne jest też to, żeby wprowadzać piłkarzy do pierwszej drużyny. Pan wielu takich wprowadził, ale specyfika pracy w Legii ma to do siebie, że kibice zawsze pytali: czemu nie więcej? Dlatego zapytam, czy jest jakiś niedosyt, że w niektórych rocznikach nie udało się wypromować tylu talentów, co w innych.
Za szkolenie odpowiadało wiele osób i zawsze będę powtarzał, że te wszystkie sukcesy to zasługa wielu ludzi. Natomiast różnie to bywa, skauting Legii jest prowadzony w całej Polsce. Bywało tak, że w jednym roczniku trafiali się bardziej utalentowani ludzie, w drugim czegoś zabrakło, w trzecim kogoś trapiła kontuzja. Zastanawialiśmy się często nad tym, dlaczego z jednego rocznika udaje się wypromować więcej osób niż z innego. Ale to tak samo, jak gdy Legia miała momenty w latach 70. a potem musiała czekać aż do lat 90., żeby znów zdobywać mistrzostwo Polski. My ze swojej strony robiliśmy wszystko co się dało, żeby pomóc tym ludziom. Często decydujące było też to, na jaki grunt padnie wiedza, która ma ich rozwijać.
Obecny oraz były trener Zagłębia Sosnowiec. Dębek jako asystent Magiery w trzeciej lidze.Zawsze pada pytanie o to, kto z akademii miał talent, a się nie przebił. To ja zapytam na przekór: czy był ktoś, kogo pan zobaczył i stwierdził: wow, to będzie świetny piłkarz i faktycznie tak było?
Na pewno wielu ludzi, którzy grają na poziomie centralnym, zawdzięcza to swojej ciężkiej pracy. Było wiele talentów, które pozostały niewykorzystane właśnie przez jej brak. Natomiast czy byli tacy piłkarze, o jakich pan pyta… Szymański, Szczepański, Furman czy Wolski to na pewno byli ludzie, którzy byli utalentowani i mieli swój cel, takim ludziom trzeba kibicować.
Właśnie, oni też kibicują panu, choćby Furman, z którym miałem okazję rozmawiać. Dobre kontakty z wychowankami sprawią, że podobnie jak pański kolega Dariusz Banasik, będzie pan chętniej korzystał z piłkarzy z Legią w CV?
Mam w Sosnowcu kilku chłopaków, którzy mają przeszłość w akademii. Powiem tak: zobaczymy. Teraz mamy zamknięte okienko, szykujemy się do dokończenia sezonu. A co się wydarzy w przerwie, to zobaczymy. Wymienił pan Furmana czy innych, to już dojrzali zawodnicy…
Ale Furman od czerwca wolny! (śmiech)
(śmiech) Tak, nie wykluczam, że jeszcze kiedyś razem popracujemy. Natomiast młody narybek z Legii, który będzie musiał się ogrywać na szczeblu centralnym… Nie wykluczam tego. Ale najważniejsze to wyciągnąć jak najwięcej z akademii Zagłębia Sosnowiec, wspomagać ją, patrzeć na talenty z tej szkółki. To jest dużo młodsza akademia, ale też dobrze funkcjonuje, a celem sztabu pierwszej drużyny jest wyciąganie takich perełek.
Mówi pan o akademii Zagłębia, które ma kilku młodych chłopaków w pierwszym zespole. Jak pan ocenia ich potencjał, bo pewnie zdążył pan już trochę ich poznać.
Poznajemy się, za nami zaraz będą dwa tygodnie wspólnej pracy. Potencjał jest duży, musimy go tylko mądrze wykorzystać. Wiszniowski, Sych – będziemy się im przyglądali. Musimy rozsądnie gospodarować ich zdrowiem, żeby mogli wspomagać zespół. Musimy mieć przynajmniej jednego młodzieżowca na boisku, więc będą mieli swoje szanse i zobaczymy, jak je wykorzystają.
W rozmowie z Kubą Polkowskim mówił pan, że jako piłkarz był pan jak Maurizio Sarri i Arrigo Sacchi, czyli bez szału. A jako trener, do kogoś by się pan porównał?
Jeszcze na to za wcześnie, odłóżmy to pytanie na później. Spokojnie pracuje, oczywiście wzoruje się na wielu trenerach, także na tych, z którymi pracowałem jako asystent. A i Jacek Magiera i Dariusz Banasik to ludzie, u których byłem asystentem. Gro czasu tworzyłem siebie przy pomocy bardzo utalentowanych ludzi, jak choćby Tomasz Grudziński, który dołączył do naszego sztabu w Sosnowcu. W dzisiejszych czasach nowinki taktyczne i sposób zachowania trenerów w Europie możemy też podglądać za pstryknięciem palców, więc coś dla siebie wyciągam zewsząd. Chciałbym zostawić coś po sobie w Zagłębiu Sosnowiec i w polskiej piłce.
Oglądałem film Canal+ zza kulis Młodej Legii. Podczas odprawy rzucił pan „krótko i na temat: my rozdajemy karty”. Młodzieżowe zespoły Legii mogły dominować, były silną ekipą. Zmienił pan podejście po przejściu do Victorii, gdzie już nie można było „rozdawać kart”?
Jeżeli ktoś śledził to, w jaki sposób grała Victoria Sulejówek to wie, że to była drużyna, która miała duszę. W wielu spotkaniach, jeszcze w trzeciej lidze, graliśmy na bardzo dobry poziomie. Ktoś, kto był bliżej, wie, że bardzo dobrze graliśmy w piłkę i w wielu przypadkach po naszym meczu można było coś powiedzieć. Ale też, mówiąc o Młodej Legii, o której pan wspomniał, moim celem jest to, żeby drużyna decydowała o sobie na boisko. Żeby nie pozostawała niczego przypadkowi, kontrolowała przebieg spotkania. Oczywiście nie wszystko się udaje, ale to, co dla mnie ważne, to w jaki sposób będziemy bronili, jak będziemy atakowali. Jeżeli potrafimy w odpowiedni sposób wybijać przeciwnika z rytmu, to jestem z tego zadowolony. Przed nami trudne wyzwanie. Nie będziemy mogli nawet zagrać sparingów, pierwszym spotkaniem oprócz gier wewnętrznych będzie mecz z GKS-em Tychy. To wielka niewiadoma, start nowego sztabu, który będzie musiał od pierwszych meczów o punkty uczyć się, jak drużyna będzie wyglądał w walce sportowej.
Ale plan jest taki, żeby karty nadal rozdawać?
Ważne, żebyśmy nie czekali na to, co los przyniesie, a żebyśmy mogli decydować o tym, co dzieje się na boisku.
Wszedł pan do szatni Zagłębia, gdzie jest wielu doświadczonych piłkarzy. Pawłowski, Małecki, Polczak, Hołota… Niczego nie insynuuję, ale wiadomo, jak to jest, doświadczeni piłkarze często podchodzą z dystansem do młodego trenera, który jest na starcie kariery. Jak „kupić” takich ludzi?
O to trzeba będzie za jakiś czas zapytać zawodników, oni już pewnie mają swoje spostrzeżenia. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że to bardzo sympatyczni ludzie, którzy są profesjonalistami i dobrze się wzajemnie czujemy. Czy to jest trener, który zaczyna, czy taki, który jest doświadczony… To nie jest najważniejsze w pierwszym kontakcie. Ważne jest to, jakim się jest człowiekiem, jak buduje się relacje z drugą osobą, w jaki sposób się ją postrzega, jak się rozmawia. Dłuższy dystans pokaże, w jaki sposób szanujemy się nawzajem. W naszych relacjach ważna będzie uczciwość w codziennej pracy, a nie to, jaki przebieg mamy za sobą. Zresztą, mimo że dopiero startuję, to jestem w tym środowisku blisko 20 lat, wiem jak się w nim poruszać.
Ma pan też pomoc w osobie Łukasza Matusiaka, który większość z tych osób pamięta jeszcze z boiska czy szatni. Był plan, żeby z tego powodu włączyć go do sztabu?
Tak, to wyszło po rozmowach z prezesem. Chcieliśmy stworzyć jak najlepszy sztab, żeby dobrze rozumieć się z zespołem.
Czego mogą się po panu spodziewać kibice w Sosnowcu? Ostatnio wszyscy mówią nam, że chcą grać piłką, ofensywnie, a my nie wiemy już jak to oceniać. Czy jest jakaś rzecz, na podstawie której będziemy mogli ocenić, czy pański plan i styl działa? Nie wiem, np. procentowe posiadanie piłki?
Od słów, do tego co widzimy na boisku, jest daleka droga. Najrozsądniejsze będzie to, żebyśmy zaszczepili nasze wizje i plany drużynie. To, że ktoś lubi długo utrzymywać się przy piłce i grać kombinacyjnie, wcale nie znaczy, że po rozpoznaniu drużyny, będziemy grali w taki sposób. Będziemy chcieli jak najlepiej wykorzystać indywidualne zdolności naszych zawodników. Jeśli to będzie kontratak – niech to będzie to. Jeśli to będzie obrona niska, niech będzie. Nie dzieliłbym skóry na niedźwiedziu, potrzebujemy trochę czasu.
A dostał pan już jakieś wstępne cele od prezesa? Walkę o miejsca barażowe?
Kiedy ruszymy, po tych dwóch-trzech krokach, będzie nam bliżej, żeby powiedzieć, na czym nam zależy. Teraz zależy nam na jak najlepszym przygotowaniu do pierwszych meczów, na jak najwyższej zdobyczy punktowej.
Prezes Jaroszewski mówił, że nowy trener otrzyma plan na letnie okienko transferowe. Czy pan już taki plan dostał, zaopiniował go w jakiś sposób?
Dużo na ten temat rozmawiamy, wiemy, że sytuacja jest teraz inna. W trakcie gry będzie kończył się sezon, 30 czerwca, ktoś będzie mógł stać się już zawodnikiem innego klubu. Natomiast jeśli chodzi o nowe rozgrywki mamy już parę nazwisk, które rozważamy, ale naturalnie zostanie to jeszcze moją tajemnicą.
Nawet pozycji pan nie zdradzi?
Nawet. Musimy obserwować i podejść do tego na spokojnie, skupić się na tych 12. kolejkach. One przyniosą wiele odpowiedzi. Mamy przygotowany plan na różne rozwiązania, może się okazać, że wcale nie będzie potrzeba wielu zmian, bo nasza gra będzie nas zadowalała. Ale tak, jak w każdym okienku, dopływ świeżej krwi jest jest jak najbardziej wskazany.
ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK
Fot. Krzysztof Porębski/Newspix