Reklama

Były dziennikarz wywalczył osiem awansów, a teraz utrzymał Chrobrego

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

07 czerwca 2015, 11:36 • 11 min czytania 0 komentarzy

Beniaminek z Głogowa to jedna z największych rewelacji mijającego sezonu na polskich boiskach. Ireneusz Mamrot stworzył zespół, którego wynagrodzenia z konieczności uzupełniają stypendia sportowe, a sztab szkoleniowy musi wynajmować wspólnie mieszkanie. W Głogowie jest biednie, ale godnie. Chrobry kończy sezon I ligi na 11. miejscu, zostawiając za plecami Miedź, Bytovię, czy GKS Tychy. Głównie za sprawą trenera, który w grudniu rozpocznie swój szósty rok pracy w klubie. – Za każdym razem, gdy zaczynałem pracę w wyższej lidze, nie było to spowodowane propozycją, tylko awansem prowadzonej przeze mnie drużyny. Jako trener przeszedłem drogę od Klasy B do I ligi. Żeby trafić do ekstraklasy, chyb muszę awansować z Chrobrym – mówi nam Ireneusz Mamrot.

Były dziennikarz wywalczył osiem awansów, a teraz utrzymał Chrobrego

Ireneusz Mamrot nie musi martwić się o długoterminową zdolność kredytową?

Oj, to nie jest tak. To, że tyle czasu pracuję w Chrobrym nie oznacza, że omijały nas trudne sytuacje. Miałem okresy bardzo miłej pracy, jak wtedy gdy awansowałem z klubem do II ligi, ale niedługo później przyszedł trudniejszy czas. Wiosną 2012 roku – jako beniaminek – nie wygraliśmy żadnego spotkania na własnym boisku. Nie brakowało głosów i nacisków z różnych stron, żeby mnie zwolnić. Natomiast człowiek, który mocno we mnie wierzył to ówczesny prezes Piotr Kłak. Myślę, że dziś, gdy patrzy na wyniki Chrobrego, czuje dużą satysfakcję. Gdy już graliśmy o awans jeszcze wyżej, czyli do I ligi, też pojawiały się głosy, żeby zwolnić Mamrota. Chociaż i miniona wiosna nie należała do łatwych, bo gdybyśmy nie wygrali z Dolcanem Ząbki, pewnie oznaczałoby to koniec mojej długiej przygody z Chrobrym. Jedną rzecz muszę jednak podkreślić. Gdy dochodziło do takich momentów, że graliśmy mecz o moją posadę, to drużyna każdy z nich po kolei wygrywała. Wiem, że tak długa praca nie zdarza się często, a w Polsce to prawie wcale. Myślę, że próbę czasu najlepiej wytrzymał pan Kłak. W Głogowie nie było pieniędzy, ale powoli, sukcesywnie budowaliśmy zespół. Mamy bardzo dobre obiekty treningowe i niektórym ludziom wydawało się, że zespół nagle zacznie grać na miarę tych obiektów. Proszę zwrócić uwagę – u nas nie grają goście z ekstraklasową przeszłością. Nie byłoby nas stać na takich, stąd zespół trzeba było dokładnie budować. Dobierałem piłkarzy na zasadzie charakterologicznej. Dzięki długiej pracy i cierpliwości pana Kłaka zbudowałem drużynę, z której raz na jakiś czas wymieniamy tylko pojedyncze ogniwa.

Ciężko tu mówić o wymianie ogniw, skoro przed wiosennymi meczami z powodu kontuzji, czy kartek wypadało wam po ośmiu, dziewięciu zawodników. Skompletował pan w ogóle osiemnastoosobową kadrę na te spotkania?

Nie. Choć I liga to profesjonalizm, my wielokrotnie jeździliśmy na mecze z piętnastoma lub szesnastoma zawodnikami. Niektórzy o tym nie wiedzieli i na takiej podstawie praca trenera jest później nieobiektywnie oceniana. Całą zimę trenowaliśmy zupełnie inne ustawienie drużyny. Chcieliśmy trenować dwa systemy gry i przechodzić płynnie z jednego w drugi. Nagle w ostatnim meczu sparingowym na całą wiosnę wypadł mi podstawowy gracz, czyli Łukasz Szczepaniak. Pierwsza wiosenna kolejka? W 20 minucie nogę łamie Michał Iłków-Gołąb, prawy obrońca który jesienią strzelił pięć goli i zaliczył sześć asyst. Trzy tygodnie później kontuzja Tomasza Zająca,  po nim Damiana Sędziaka. Chwila, moment i posypała nam się cała drużyna.

Reklama

Wiosną z konieczności wystawił pan w ataku środkowego obrońcę.

Nie mogłem skorzystać z niemal wszystkich ofensywnych zawodników i szukaliśmy kogoś, kto mógłby zagrać w ataku. Czasem jest tak, że obrońca zagra „fantazją” i może strzelić decydującego gola. Z tego powodu postawiłem na wysokiego Łukasza Bogusławskiego. Całkiem nieźle grał, w pierwszym meczu wypracował sobie nawet sytuację sam na sam z bramkarzem. No, ale jak to obrońca, miał problemy z finalizacją akcji.

Na powitanie z I-ligową rzeczywistością Termalica zlała was aż 6:0. I to jeszcze przed głogowską publicznością, która siedemnaście lat czekała na wasz powrót do tej klasy rozgrywkowej.

Po awansie do I ligi wszyscy w klubie myśleliśmy, że nie będziemy mieli problemu z utrzymaniem. Natomiast było to dla nas zderzenie z pociągiem. Po meczu z Termalicą do czwartej nad ranem rozmawialiśmy ze sztabem szkoleniowym i nie będę opowiadał teraz bajek, że byliśmy pełni optymizmu. Zastanawialiśmy się, czy to my tak słabo zagraliśmy, czy ta liga jest taka mocna. Chcieliśmy grać ofensywnie, siedmiu zawodników za linią piłki, a rywale to bezlitośnie wykorzystywali. Porażka z Termalicą otworzyła oczy na wiele aspektów. Myślę, że gdybyśmy przegrali wówczas 0:2, to zespół nie przeszedłby takiego wstrząsu. Dla mnie było to upokarzające, ale i pouczające.

Po prostu weszliście do I ligi na pewniaka.

Trochę tak było. Awansowaliśmy do niej trzy kolejki przed końcem sezonu, czuliśmy się pewnie. Gdy Chrobry wygrywał II ligę, miał najmniej straconych goli ze wszystkich drużyn od naszej klasy aż po ekstraklasę. W jednym meczu z Termalicą straciliśmy prawie połowę tego, co przez cały poprzedni sezon. Myślę, że dużą rolę w tej drużynie odegrał nasz skrzydłowy, Damian Piotrowski. Był jednym z najlepszych graczy I ligi jesienią i zarażał drużynę pozytywnym myśleniem.

Reklama

Piotrowski zostanie z wami na przyszły sezon? Mówi się o zainteresowaniu Zagłębia Lubin.

Bardzo byśmy chcieli, żeby został, ale ma kilka ofert. Nie oszukujmy się. W I lidze tylko Pogoń Siedlce jest na porównywalnym poziomie finansowym, co my. Każdy inny klub jest w stanie zaproponować Damianowi dużo lepsze warunki. Strzelił w lidze dziewięć goli i ma bodajże osiem asyst. Dla nas jest kluczowym zawodnikiem. Powiedzmy sobie szczerze, gdyby to nie był chłopak z Głogowa, to on by u nas nie grał, bo wszędzie dostałby lepsze pieniądze. Wiem, że od zimy przewija się jakaś oferta z Zagłębia, ale zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby zatrzymać Damiana. Z drugiej strony, ma już 28 lat i chciałby w końcu zagrać w ekstraklasie.

Pod względem finansów w ogóle możecie nazywać siebie klubem profesjonalnym, I-ligowym?

Nie chcę się nikomu w Głogowie narazić, ale myślę, że wiele nam jeszcze brakuje. Mamy coś czego nie mają inne kluby, czyli stabilizację i obiekty do trenowania. To jest nasz duży atut, ale proszę zobaczyć, kto do nas przychodzi. To są z reguły młodzi zawodnicy lub grupa zawodników, która podążała ze mną od III ligi. Zarobki to jedna strona medalu, brakuje nam jeszcze sponsora. Mamy duży kapitał w postaci miasta, ale wiadomo że to jest trochę za mało.

Jako uzupełnienie wynagrodzenia piłkarze otrzymują stypendia sportowe?

Tak, to wszystko gwarantuje miasto. Stypendia zawsze są na czas i jeszcze się nie spotkałem z jakimś spóźnieniem w tej sprawie.

Sekcję piłki ręcznej Chrobrego stać było między innymi na zatrudnienie Bartosza Jureckiego.

My zarabiamy zdecydowanie mniej. To nie są dla nas realne pieniądze. Jedynym zawodnikiem z ekstraklasową przeszłością w naszym zespole był Krzysiu Ulatowski, ale to ja go przekonałem do Głogowa. Zarabiał tyle samo, co inni zawodnicy. Na pewno zarabiamy zdecydowanie mniej niż ręczni.

Sztab szkoleniowy wynajmuje razem mieszkanie.

Wszystko wiecie (śmiech). Tu też mamy problem, bo w moim sztabie pracują ambitni ludzie, którzy bardzo mi pomagają, a gdyby mieszkali osobno, to nie wiem, czy do końca podołaliby finansowo. Pracujemy non stop i chcemy coś zmienić w tej sprawie. Nie oszukujmy się, jeśli kogoś widzimy 24 godziny na dobę, to nie jest komfortowe. Siedzimy w klubie po kilkanaście godzin, przychodzimy do domu i dalej jesteśmy razem. Zdajemy sobie sprawę, że nie tak to powinno wyglądać i mamy nadzieję, że od 1 lipca to się zmieni.

Jednak z I ligi spada bogaty GKS Tychy, a nie kopciuszek z Głogowa.

To jest ten komfort pracy. Gdy awansowałem do II ligi, szukałem piłkarzy z trzeciej, którzy wyróżniali się w meczach z nami. Później działaliśmy tak samo po awansie do I ligi. Budowa drużyny była długofalowa. Nie zawsze zawodnik z ekstraklasy radzi sobie w niższej klasie, bo mamy tu zupełnie inną kulturę gry. Zaangażowanie i cechy wolicjonalne są na pierwszym miejscu. W Tychach są inne realia finansowe i w praktyce to ich zespół budowano zimą. Gdy zaliczyliśmy słaby sezon w II lidze, zajęliśmy ósme miejsce, pojawiały się naciski z różnej strony. Chciano przebudować zespół, a ja powiedziałem, że ci chłopcy są już gotowi do gry o awans. Kosztem wyników poświęciliśmy cały sezon, by dojrzeć do gry o wyższą klasę.

Czym jeszcze procentuje tak długi staż pracy?

Przede wszystkim nie muszę kalkulować w okresie przygotowawczym i zastanawiać się, co to będzie, jak źle zaczniemy rundę. Niestety, w Polsce wielu trenerów musi skupiać się od razu na wynikach. Zimową, czy letnią zaprawę zawsze mogliśmy wykonać solidniej. Jak pozycja trener jest mocna, to inaczej podchodzą do niego piłkarze. Dobrze pan wie, że jeśli trener nie pasuje zawodnikom, to później w trakcie meczów dochodzi do różnych dziwnych scen. Za mojej pracy w Głogowie tak nie było. Wiedzieli, że jak pozycja jest mocna, to muszą walczyć o swoje. Pamiętam moment, w którym nam nie szło. Do szatni zeszli dyrektor sportowy i prezes klubu, by poinformować piłkarzy, że co by się nie działo to trener w Chrobrym zostanie, a najwyżej do wymiany pójdzie cały zespół. To było trzy lata temu. Dzisiaj wydaje mi się, że moja pozycja w Głogowie nie jest aż tak mocna. Są nowi ludzie, inaczej podchodzą do tego wszystkiego i dopiero się poznajemy.

Nawet po takim sezonie pan nie czuje się mocny w tym klubie?

Ta wiosna pokazała, że mogło dojść do jakiejś sytuacji. Ja do nikogo nie miałbym pretensji, tylko brakowało mi w tym wszystkim jasnej oceny. To znaczy wziąć pod uwagę, że całą wiosnę graliśmy bez kilku ważnych piłkarzy, a ludzie wymagali. Ciekawe, co by było, gdybyśmy z każdej drużyny wyciągnęli po pięciu kluczowych zawodników. Proszę zobaczyć, jak rozwinęło się wiosną Zagłębie po transferach tylko dwóch piłkarzy. Dwa ogniwa zrobiły bardzo dużą, pozytywną różnicę. Nam wyleciało z kolei pięciu.

Kilku pana zawodników wypromowało się po udanym roku w I lidze i silniejsi najprawdopodobniej w przyszłym sezonie nie będziecie. Wydaje się, że powtórzenie tegorocznego sukcesu będzie niemalże niemożliwe.

Podoba mi się sytuacja, która wydarzyła się w Chojnicach. Utrzymano klub na zapleczu ekstraklasy i od razu rozpoczęto poszukiwania wzmocnień. Jeżeli byłoby nas stać na dwa, trzy wzmocnienia w składzie, to na pewno poszlibyśmy jeszcze wyżej. A obawy zawsze jakieś są. Tym bardziej, że do I ligi mogą wejść mocni beniaminkowie, jak Zagłębie Sosnowiec. Musimy się przede wszystkim wzmocnić.

Polskie środowisko trenerskie jest hermetyczne?

Muszę powiedzieć, że bardzo mocno kibicowałem trenerowi Podolińskiemu, pomimo że się nie znamy. Głównie przez pryzmat losów szkoleniowców z I ligi. Młody trener dobrze pracował na zapleczu i była nadzieja, że dla trenerów z niższych lig ta furtka otworzy się szerzej.

Trener Podoliński został zwolniony przez piłkarzy?

Nie wiem, ciężko powiedzieć,  bo nie byłem w środku tego zespołu. Wydaje mi się, że trenerom, którzy nie byli wielkimi piłkarzami jest trochę trudniej. Widać, że jest to człowiek, który ma ogromną wiedzę, a czasem dla zawodników inne rzeczy są ważniejsze. Czasami szkoleniowiec samym podejściem może osiągnąć więcej niż ciężką pracą na treningach. Czy pan Podoliński przegrał z szatnią? Dziś wszyscy tak mówią. Ja informacji żadnej nie mam, no ale mogło tak być.

W wieku 44 lat ma pan na swoim koncie już osiem wywalczonych awansów. Czuje się pan niedocenianym trenerem?

Nie. Mam kolegów, którzy dawali sobie limit czasu na awans do ekstraklasy. Dziś trenują niższe ligi. Nie można na siebie narzucać takiej presji. Jasne, że moim marzeniem jest praca w najlepszej lidze. Jednak to nie jest tak, że ja jutro chcę trafić do ekstraklasy. Zaangażowałem się emocjonalnie w Chrobrego, który nie jest dla mnie zwykłym miejscem pracy. Jako ciekawostkę mogę dodać, że za każdym razem, gdy pracowałem w wyższej lidze, to nie było to spowodowane propozycją z klubu, tylko awansem prowadzonej przeze mnie drużyny. Zatem z Chrobrym trzeba awansować do ekstraklasy, by móc tam pracować (śmiech). Nigdy nie było tak, że jako trener III-ligowy miałem okazję przejąć zespół z II ligi. Szedłem po niższych szczeblach. Od B-klasy na zaplecze ekstraklasy. Od Polonii Trzebnica, przez Wulkan Wrocław po Chrobrego.

Musiał pan to łączyć z inną pracą.

Nie jest tajemnicą, że w Trzebnicy pracowałem w tym samym zawodzie, co pan. Pisałem w lokalnej gazecie. Śmieszy mnie, gdy ktoś nazywa napotkanego na ulicy trenera nauczycielem. Z prowadzenia zespołu w III, czy IV lidze nikt się nie utrzyma. Raz, że praca niepewna, a dwa, że pieniądze nieduże. Trzeba sobie znaleźć wówczas elastyczne zatrudnienie. Przykładowo można być nauczycielem wf-u, ja pracowałem jako dziennikarz. Na takim poziomie nie da rady tego inaczej rozwiązać.

Pisał pan o sporcie?

Nie tylko. Działałem także przy marketingu, czy dystrybucji gazety. To był tylko lokalny dziennik i kolumna sportowa nie zajmowała za wiele miejsca. Jednak pisałem także artykuły i relacje meczowe.

Z własnymi piłkarzami nie robił pan wywiadów do tej gazety?

Nie, wtedy to raczej ktoś inny szedł porozmawiać. Do wywiadów mam duży dystans. Tak naprawdę to 90 procent wywiadów jest czystą dyplomacją, słowami które czytelnik nie do końca chciałby widzieć, bo to po prostu oczywistość. Rozmawia pan z piłkarzem i mówi panu jedno, a gdy wyłączy pan dyktafon, to zaczyn mówić co innego. Kiedyś czytałem każdy wywiad, a teraz sobie coraz częściej odpuszczam. Są jednak wywiady udzielane przez takich ludzi, że nie można ich pominąć. Dla przykładu podam Michała Probierza, który zawsze mówi to, co myśli.

Rozmawiał MICHAŁ WYRWA

 Fot. chrobry-glogow.pl

 

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...