Reklama

Stephen Curry wraca do gry, bo chce. Ale czy powinien?

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

05 marca 2020, 21:36 • 4 min czytania 19 komentarzy

Golden State Warriors jeszcze niedawno rozdawali karty w NBA, wzbudzając przy tym zarówno podziw, jak i zgrzyt zębów oraz frustrację innych zespołów. W końcu mało kto przepada za dominatorami, którzy potrafią wygrywać mecze, grając na pół gwizdka. W tym sezonie mówimy już o nich, jako o najgorszym zespole w całej lidze. Duża w tym wina kontuzji w tym Stephena Curry’ego, bezsprzecznie jednej z twarzy obecnego NBA. Gwiazdor Warriors jednak niedawno wyzdrowiał i szykuje się do powrotu na parkiet. A my z tej okazji postanowiliśmy zadać nieoczywiste pytanie: czy to naprawdę konieczne?

Stephen Curry wraca do gry, bo chce. Ale czy powinien?

W przypadku chociażby piłki nożnej, nie byłoby żadnych wątpliwości. Zawodnik jest zdrowy, więc gra. Gdzie tu miejsce na polemikę? Cóż, kluby NBA zazwyczaj patrzą na to z innej strony jeśli i tak nie celujemy wysoko, a gość wraca po ciężkiej kontuzji, to lepiej dać mu odpocząć, żeby był lepiej przygotowany na następny sezon. Wystarczy popatrzeć na Brooklyn Nets i Kevina Duranta, który w czerwcu ubiegłego roku zerwał ścięgno Achillesa. Po internecie już krążą filmiki, jak sprawnie porusza się po parkiecie i rzuca sobie do kosza, ale do swoich kolegów dołączy dopiero podczas rozgrywek 2020/2021. Władze klubu chcą zwyczajnie zminimalizować wszelkie ryzyko i nie ryzykować odnowieniem się kontuzji. A w przyszłym sezonie grać już o najwyższe cele.

Jak się jednak okazuje, Stephen Curry nie będzie oszczędzany. To już pewne: w piątek o 4:30 czasu polskiego wystąpi w spotkaniu przeciwko Toronto Raptors. I to mimo tego, że Warriors z bilansem 14 zwycięstw i 48 porażek mają najgorszy bilans w NBA. Curry nie pomoże im więc w walce o play-offy, bo nie są w stanie do nich awansować. Wszelkie marzenia o rywalizacji o mistrzostwo trzeba również wstawić do zamrażalnika. Na dobrą sprawę, ewentualna świetna gra ich gwiazdy może im zaszkodzić pod kątem tegorocznego draftu bo jak wiemy: im lepszy bilans, tym niższe prawdopodobieństwo wyboru z wysokim numerem.

A więc czemu wraca, zamiast sobie odpuścić? Nikt przecież nie miałby mu tego za złe… Jedna z odpowiedzi brzmi: bo chce. To naprawdę proste: wszyscy zarabiający miliony koszykarze byli kiedyś dzieciakami, które lubiły spędzać czas z pomarańczową piłką. U niektórych po latach ta niewinna radość z uprawiania sportu umiera na rzecz biznesowego pragmatyzmu, a u niektórych nigdy nie gaśnie. Curry bez wątpienia zalicza się do drugiej grupy.

No dobra, ale popatrzmy też na to z nieco innej strony. Curry jest globalną gwiazdą, a kibice nie przychodzą na mecz po to, żeby oglądać bandę przeciętniaków, tylko swojego idola. I gościa, który w ostatnich latach zrewolucjonizował koszykówkę. Ktoś mógłby powiedzieć, że celowe niewystawianie go do gry, to zwyczajny brak szacunku. Szczególnie w kierunku ludzi, którzy płacą niemałe sumy za bilety i nie mogą pozwalać sobie na taki wydatek regularnie. Dochodzi jeszcze kwestia wpasowania do zespołu. W porównaniu do ubiegłych rozgrywek, skład Warriors uległ kompletnemu przemeblowaniu. Wielu zawodników zostanie w nim również na przyszły sezon, więc warto byłoby dać szansę Curry’emu na zgranie się z nimi.

Reklama

Nie możemy więc z biegu osądzać i krytykować Warriors, bo powrót Curry’ego faktycznie da się logicznie wytłumaczyć. Jasne, może doznać kontuzji, ale  w przeciwieństwie do Duranta wraca po kontuzji ręki, więc trudno mówić o ryzyku odnowienia. Martwić może za to fakt, że Amerykanin należy do nieco filigranowych i kruchych zawodników. I tu powstaje kolejne pytanie: czy jest to powód, dla którego lepiej byłoby przetrzymać go do następnego sezonu?

Przejdźmy do kolejnej kwestii. Czego możemy spodziewać się po powrocie amerykańskiego rozgrywającego? Zarówno trener Steve Kerr, jak i koledzy z zespołu twierdzą, że jest w świetnej formie. Zresztą, co tu dużo gadać, to jednostka wybitna. Jeśli tylko jest w stanie swobodnie biegać, będzie dominować. A przecież pauzował z powodu kontuzji ręki, nie nóg, więc wszystko powinno być w porządku. Warto jednak podkreślić, że w ciągu czterech meczów, które zdążył rozegrać w bieżącym sezonie, jego statystyki nie powalały. Notował zaledwie 20.3 punktów na mecz na niskiej skuteczności: 40.9% z gry i 24.3% za trzy.

Dla Warriors najważniejszy jest jednak przyszły sezon. W nim nie będzie brakować im ani Curry’ego, ani kolejnego pechowca Klaya Thompsona, który rehabilituje się po zerwaniu więzadeł w kolanie. Ten duet razem z Draymondem Greenem w 2015 roku sięgnął po mistrzostwo NBA. W przyszłym sezonie będą o kilka lat starsi, ale wciąż w dobrym, jak na koszykarzy, wieku. Najstarszy Curry skończy w przyszłym tygodniu 32 lata, pozostała dwójka liczy sobie dwie wiosny mniej. Kwestia jest tylko taka, czy dopisze im zdrowie.

Kibice zespołu z Oakland będą mogli liczyć też na kilku zdolnych młodzieńców: tych co już mają (Kevon Looney, Jordan Poole, Eric Paschall, Andrew Wiggins), oraz jednego, którego pozyskają w ramach draftu. I właśnie ten anonimowy obecnie smarkacz może być kluczem do całej układanki. Jeśli wypali i śladem Luki Doncica, będzie grał z miejsca pierwsze skrzypce, Warriors ponownie staną się potęgą. Natomiast jeśli zespół wciąż będzie w stu procentach oparty na wspomnianej wyżej wielkiej trójce, trudno nastawiać się aż tak optymistycznie. Czas w końcu nie stoi w miejscu, a świeża (ale i nie byle jaka) krew jest po prostu potrzebna.

Fot. Newspix.pl

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

19 komentarzy

Loading...