Reklama

Kaczy kuper nie zamierza jeszcze zjeżdżać z lodu

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

14 marca 2017, 13:57 • 11 min czytania 2 komentarze

Nie wiem jak długo pożyję. Chciałbym jednak, żeby czas pomiędzy końcem gry w hokeja a moją śmiercią, był jak najkrótszy. Bo to już nie będzie tak ekscytujący czas – przyznał kiedyś Jaromir Jagr. Będący jedną z ikon hokeja Czech wciąż nie zamierza kończyć kariery. Gdy wspomniał kiedyś, że chciałby grać do pięćdziesiątki, a nawet dłużej, wielu pukało się w czoło. Teraz ci sami ludzie łapią się za głowę, bo nie mogą uwierzyć, że w wieku 45-lat zdołał wskoczyć na drugie miejsce w klasyfikacji kanadyjskiej wszech czasów NHL ustępując już tylko legendarnemu Wayne’owi Gretzky’emu. Jego wprawdzie już nie przeskoczy, ale jakie to ma znaczenie? Historia została już napisana. Historia chłopaka, który z farmy w komunistycznej Czechosłowacji trafił na sportowe salony wygrywając wszystko co najważniejsze. Historia sportowca, który zarobił górę forsy. Wreszcie historia gościa, którego nawet fryzura „na Jagra” stała się elementem sportowej popkultury. Tak, stary Jagr wciąż jest pop. 

Kaczy kuper nie zamierza jeszcze zjeżdżać z lodu

– Straciłem kilka zębów, ale jak widzieliście, utrzymałem prędkość w tamtej akcji. Nie chcę słyszeć, że jestem już wolny – żartował przed dziennikarzami po meczu z Ottawa Senators w 2015 r., chociaż chwilę wcześniej zalał się krwią i stracił cztery „kły” po tym, jak oberwał kijem od Alexa Chiassona. Humor nie opuszczał go też na Twitterze, gdzie napisał: „Święty Mikołaju, czy mógłbym dostać nowe zęby na święta? Trudno mi będzie podczas nich jeść, ale przynajmniej nie przybiorę na wadze…”. Najbardziej wystraszony całą akcją był więc prawdopodobnie 25-letni winowajca. Wybił przecież zęby samemu Jagrowi. Pewnie gdyby ktoś zebrał je z tafli, mógłby na nich sporo zarobić. Dla niektórych fanatyków hokeja byłyby niemalże jak relikwie.

Zawsze był twardy i pewnie po części dlatego mimo 45 lat na karku wciąż gra w NHL. Dziś nie jest w niej jednak tyko obecny, nie statystuje, nie jest zapchajdziurą, ale gra. I to wciąż na całkiem przyzwoitym poziomie – w tym sezonie rozegrał w barwach Florida Panthers 67 meczów, w których uzbierał 14 goli i 23 asysty. Od grudnia ubiegłego roku zajmuje też drugie miejsce w klasyfikacji kanadyjskiej w historii ligi, gdzie mając 1905 pkt ustępuję już tylko Wayne’owi Gretzky’emu (2857). Z 763 bramkami jest też obecnie trzecim strzelcem wszech czasów za Gordie Howe’em (801) i wspomnianym Gretzkym (894).

Farma

jagr2

Reklama

Rocznik 1972. Nasz Mariusz Czerkawski jest więc jego rówieśnikiem. Kiedy Polak wchodził do NHL w 1994 r., Czech był już jedną z gwiazd ligi – w latach 1991-1992 z Pittsburgh Penguins dwukrotnie zdobył Puchar Stanleya. Nie każdy pamięta, ale najlepszych polski hokeista w historii grał przeciwko Jagrowi jeszcze jako młody szczypiorek podczas mistrzostw Europy juniorów w Szwecji w 1990 r. Turniej w Örnsköldsvik zakończył indywidualnie w statystykach jako trzeci zawodnik m.in. właśnie za Czechem. Dla Czerkawskiego to była przełomowa impreza, bo właśnie podczas niej jego nazwisko trafiło do notatników skautów klubów ze Szwecji oraz Boston Bruins. Później, w 2000 r., wystąpił też razem z nim podczas All-Star Game. 

– Pan zakończył karierę już blisko dziesięć lat temu, a Jagr dalej jest nie do zdarcia. Nie szkoda trochę? – pytam Czerkawskiego.

– Szczerze? Nikt by nie narzekał, żeby mieć ponad 40 lat, dalej zarabiać parę milionów dolarów i wieść przyjemne życie na Florydzie. Nie każdemu jednak jest to dane. Przecież takich jak on, grających jeszcze grubo po czterdziestce, było w ostatnich dekadach niewielu. Do tych lat nie dotrwali nawet tacy wielcy zawodnicy jak Wayne Gretzky, Mark Messier, Steve Yzerman czy Mario Lemieux.

I dodaje: – Pamiętajmy też, że Jagr do dzisiaj jest singlem. Nie założył rodziny, przez co ma tylko jedno w głowie – granie w hokeja. W Florida Panthers jest liderem, najwyraźniej świetnie wpływa na niego przyjemna plaża, Miami Beach, sam czasami widzę jego zdjęcia, jak wygrzewa na słońcu swoje stare kości, mięśnie i skórę, które potrzebują najwyraźniej coraz więcej witaminy D. Ale cały czas też ciężko trenuje, bo musi, żeby dawać sobie radę w NHL. Musi mieć niesamowicie silny organizm, że jest w stanie wciąż rywalizować na takim poziomie, na takiej intensywności. Nie jest młody, a potrafi rozegrać w sezonie około osiemdziesiąt meczów, wiele czasu spędzając przy tym w hotelach i samolocie. To niełatwe, ale on ma dalej w sobie ten głód. Takich cech nigdzie się jednak nie kupuje: je albo się ma, albo nie. 

Kiedy pytam go, jakie ma pierwsze skojarzenia z Jagrem z czasów swojej gry w NHL, bez wahania wymienia niesamowitą wręcz atletyczność.

– Zawsze był silny, był takim turem. Doskonale pamiętam, jak potrafił stanąć przy bandzie, wypiąć swój wielki tyłek – jak to mówią ładnie Amerykanie, the rear part of his body – i zablokować krążek. Nikt nie był w stanie go okrążyć. Oglądając jego akcje jeszcze z lat 90. widać, jak specyficznie blokował krążek, jak kiwał się wykonując indywidualne akcje. Miał przy tym taką posturę, że jak jechał, to już z daleka po tym jego kaczym kuprze było widać, że to Jagr – sięga pamięcią Czerkawski. 

Reklama

Czech nigdy nie ukrywał, że wprost kocha grę przy bandach. Nigdy nie bał się, że zostanie zdemolowany przez jeszcze większego hokejowego byczka, bo jak mówił, od zawsze czuł się w tym elemencie jednym z najsilniejszych. Kiedyś opowiedział, że ukształtowało go już dzieciństwo, bo na rodzinnej farmie w Kladnie rodzice angażowali go do pracy w wieku czterech lat. „Kiedy jesteś na siłowni i czujesz się zmęczony, możesz odpocząć, zrezygnować. Na gospodarstwie nie możesz, bo robota musi być zrobiona. W młodości hokej był więc dla mnie zabawą w porównaniu z tamtą ciężką pracą, bo musiałem rodzicom pomagać przy wszystkim. Ale dzięki temu w komunistycznych czasach mieliśmy nieco lepsze życie niż wielu innych mieszkańców” – opowiadał po latach gwiazdor, który przez całą karierę gra z numerem 68 upamiętniając rok 1968 r. i wydarzenia Praskiej Wiosny.

Ale właśnie komuna i jego ojciec zahartowali go najbardziej. To tata narzucił mu niebywały reżim, przez co w wieku siedmiu lat robił codziennie… tysiąc przysiadów. Ale opłacało się, bo kiedy po kilku latach trenowania hokeja z grupy rówieśniczej został przeniesiony do rocznika o cztery lata starszego, i tak był tam lepszy od większości z zawodników. Zresztą zawsze chciał być najlepszy. Kiedy później trafił do NHL, nic się nie zmieniło. Doceniał klasę wielu znakomitych graczy, ale po latach przyznał, że tylko w przypadku dwóch z nich wiedział, że nigdy im nie dorówna – chodziło o wspominanego już Gretzky’ego oraz Mario Lemieux, z którym grał w Pittsburghu. Tego drugiego uważał za najbardziej utalentowanego hokeistę, jakiego widziała liga.

Lód

Wyjeżdżając do Stanów Zjednoczonych znał zaledwie kilka słów po angielsku. Po wybraniu w drafcie i przed startem sezonu 1990/1991 Penguins wysłali go do szkoły, ale nauka szła mu jak krew z nosa. Męczył się ponoć niemiłosiernie, długo czuł się w obecności nauczycieli jak kompletny idiota, ale musiał chodzi na lekcje od poniedziałku do soboty. Do dziś uważa zresztą, że łażenie do szkoły na osiem godzin dziennie, było bez sensu. Podstaw języka nauczył się ponoć również grając w scrabble i godzinami oglądając w telewizji amerykańskie kanały muzyczne.

Kiedy już odnalazł język w gębie, kolejnym zadaniem było zdobycie szatni. Żeby ułatwić mu aklimatyzację, Penguins ściągnęli nawet z Calgary Flames jego rodaka Jiri Hrdina. Dziennikarze nazywali ich „Czechmates”. Obecność krajana pomogła. Jagr był żartownisiem, lubił się udzielać, ale przede wszystkim był strasznie narwany do gry. Starsi koledzy początkowo próbowali go nieco gasić, sprowadzać na ziemię, ale on swój potencjał potwierdził już w pierwszym roku gry zdobywając w sezonie zasadniczym 27 goli i 30 asyst, a w play-off dorzucając do tego jeszcze trzy trafienia i dziesięć kolejnych asyst. Rósł razem z drużyną. 

Przez 11 lat gry w Penguins (1990-2001) niemalże rok w rok pakowało średnio po 30-50 bramek, a w rekordowym dla siebie sezonie 1995/1996 miał ich w całych rozgrywkach aż 73. Mimo to, oprócz dwóch Pucharów Stanleya zdobytych już na samym początku swojej przygody z NHL, nigdy więcej już po niego nie sięgnął. Powetował to sobie z reprezentacją Czech, z którą został mistrzem olimpijskim i mistrzem świata.

Jego kariera miała też górki. Kiedy po ponad dekadzie życia w Pittsburghu zdecydował się na przenosiny do Waszyngtonu wydawało się, że to kontrakt życia: za wypełnienie 7-letniej umowy miał tam dostać aż 77 mln „zielonych”. Ale w jego drogim związku z Capitals od początku brakowało chemii. Skończyło się rozwodem już po trzech latach i przeprowadzką do New York Rangers.

W 2008 r. wydawało się, że jego przygoda z NHL to już historia. Zdecydował się bowiem wyjechać to rosyjskiego Awangardu Omsk. Wyjaśniał, że jednym z powodów tej decyzji była chęć bycia bliżej rodzinnego domu. Wrócił jednak do NHL, bo jak mówił, zaczął tęsknić za atmosferą wielkiego hokeja. „W Rosji wiele obiektów mogło pomieścić jedynie 3 tys. widzów. Myślałem sobie: Co to, kurwa, jest? Co ja tutaj robię? Bo byłem przyzwyczajony do 20 tys. na trybunach i milionów przed telewizorami podczas finałów” – wspominał.

I wrócił. Z różny skutkiem grał najpierw w Philadelphia Flyers, później Dallas Stars, Boston Bruins, New Jersey Devils, a od 2015 r. w Panthers.    

Popularność

Media zawsze chciały wiedzieć, ile zarabia, z kim śpi, co je, co myśli. Z czasem nauczył się to akceptować, a nawet w pewnym sensie się z tego całego wariactwa wokół siebie naigrywać. Kiedy pod swoim domem w Kladnie zauważył paparazzi, podszedł do niego z pytaniem, jak długo będzie jeszcze tam siedział. Fotograf odpowiedział, że długo, dlatego hokeista – który wszystko nagrywał – przyniósł mu później zestaw śniadaniowy: kanapki, banana i coś słodkiego. I gość miał pewnie lepszy materiał, niż zakładał. No i najadł się za darmoszkę.

Jeszcze lepszym numerem okazała się jego przygoda z 18-letnią modelką, z którą trafił do łóżka. Kiedy spał, nastolatka zrobiła sobie z nim selfie, a później próbowała go tym zdjęciem szantażować. Plan był taki: albo 2 tys. dolarów, albo fotka ląduje w sieci. – A wrzucaj… – machnął ręką Jagr.

Mariusz Czerkawski uważa, że mimo sukcesów i statusu mega gwiazdy, Jagrowi nigdy nie odbiła jednak palma. – Nie gwiazdorzył, chociaż mając dwadzieścia kilka lat, zarabiając mnóstwo pieniędzy, jeżdżąc ferrari i będąc bożyszczem, miałby pewnie prawo gdzieś zaszaleć, może nawet nieco się zagubić. W pewnym momencie był tak popularny, że praktycznie nie mógł się nigdzie ruszyć, czy to w Pittsburghu, czy w Czechach. Proszę sobie przypomnieć co się działo, kiedy wracał z drużyną prezydenckim samolotem ze złotym medalem igrzysk w Nagano. To było coś niebywałego dla tego małego kraju, szczególnie po tym, jak rozpadła się Czechosłowacja – mówi w rozmowie z Weszło.

Sam Jagr tak opowiadał kiedyś o szaleństwie wokół niego: „Podejrzewam, że każdy człowiek na świecie chciałby chociaż raz w życiu zobaczyć, jak to jest być popularnym. Skłamałbym, gdybym powiedział, że popularność mi się nie podoba. Pamiętam, jak kiedyś jeden z reporterów zapytał mnie, jakiego rodzaju słodycze lubię najbardziej. No więc powiedziałem, że lubię KitKaty. I ludzie nagle zaczęli mi wysyłać KitKaty!” – śmiał się.

Za oceanem ludzie kupili nie tylko jego poziom sportowy, ale też jego styl bycia. Chociaż czeska kolonia mogła uchodzić w NHL momentami nieco dziwną. – Pamiętam, że kiedy podczas imprez klubowych mogliśmy napić się piwa czy wina, to Czesi uwielbiali lać do czerwonego wina… Coca-Colę. Producenci win umieraliby pewnie na zawał, gdyby zobaczyli, że ktoś leje do drogiego wina colę, żeby tylko lepiej mu smakowało. To taka ciekawostka, ale podejrzewam, że Jagr zachowywał się podobnie – uśmiecha się Czerkawski.

Kibice przede wszystkim kupili jednak jego fryzurę „na Jagra”, czyli krótko z przodu, długo z tyłu. Nie będzie przesadą napisanie, że w kulturze hokeja stała się ona kultowa. Kiedy pod koniec lat 90. Jagr po raz pierwszy zdecydował się ściąć swoje bujne włosy, była to niemała sensacja. Zdradził później, że zrobił to przez kobietę, z którą umówił się na randkę. Po prostu powiedziała mu, że chciałaby go widzieć w krótkich włosach. Ale szał na jego włosy dalej nie mija. Nawet do dziś – chociaż włosy Jagra są już mocno przerzedzone – niektórzy kibice zjawiają się na trybunach w perukach imitujących uczesanie Czecha.

17270707_1340756035970560_1592665306_n

O jego fryzurze śpiewał nawet nasz O.S.T.R. w „Krótkim wierszu o Jaromirze Jagrze”. A leciało to tak: 

„(…) Błyszczy kula pod sufitem i lakierowany parkiet
Sala, stoły, bankiet, tu poszukiwany tancerz
żywi na zawsze, pajace w piramidkach
Z przodu łysy Elvis, z tyłu zabójcza kitka
Kurwa to film na złotego Vav Gan
To lepsze niż Va Bank, piwo, wódka czy skank
W blasku reflektorów, parkietu, Super Star
W tangu błyszczą włosy a’la Jaromir Jagr (…)”

Czas

Kiedyś przyznał, że chciałby grać nawet do pięćdziesiątki, chociaż mając już dość ciągle powtarzającego się pytania od dziennikarzy, ile jeszcze wytrzyma, na odczepnego rzucił, że może i nawet do sześćdziesiątki. – Jedno jest pewne: wciąż musi mieć niesamowity „drive”, energię, że hokej wciąż go kręci. Może będzie jeszcze chciał wrócić do Czech i tam chwilę zagrać? Kto wie, co mu jeszcze przyjdzie do głowy – zastanawia się Mariusz Czerkawski.

Jaka jest jego największa motywacja? Najłatwiej byłoby powiedzieć, że forsa, ale czy na pewno? Jeśli wierzyć wyliczeniom serwisu spotrac.com, Jaromir Jagr przez wszystkie sezony gry w NHL zarobił już ponad 134 mln dolarów.    

Sam Czech do swojej długowieczności nie dorabia jakieś niezwykłej ideologii: „To jest po prostu dobra robota. Nie uważam żeby była cięższa od innych. Nie muszę wstawać o 6 rano i wracać o 17., jak kiedyś moi rodzice. Mogę się nią cieszyć, a jeśli zrobię jeszcze coś wielkiego, wie o tym mnóstwo ludzi. Przede wszystkim jednak, kocham to. Będę grał tak długo, jak będę mógł. Jeśli będę mógł grać aż do śmierci, zrobię to.” Poza tym – jak dodał – musi trzymać formę, bo na starość nie chce być brzydki i gruby. 

RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

2 komentarze

Loading...