0:3. Taki bilans miała przed dzisiejszym półfinałem turnieju WTA w Katarze Iga Świątek w meczach z Marią Sakkari. Greczynka lepsza od Polki okazała się i w halowym turnieju w Ostrawie, i w kończących sezon finałach WTA w Guadalajarze, ale też – a może przede wszystkim – na Roland Garros, gdzie Iga broniła tytułu. – Wiedziałam, że mentalnie to będzie dla mnie bardzo ważny mecz – mówiła Świątek. I faktycznie był. Bo wreszcie wygrała.
W odwrotnej sytuacji był Hubert Hurkacz. Przed dzisiejszym starciem z Andriejem Rublowem miał z Rosjaninem bilans 2:0. Niestety, choć grał znakomity mecz, to przeciwnik okazał się minimalnie lepszy. Przy czym słowo “minimalnie” nie zostało użyte przypadkowo – Andriej wygrał dopiero po tie-breaku trzeciego seta. Najważniejsze stało się jednak tuż po zakończeniu meczu.
Nareszcie!
Do tej pory Iga nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na grę Marii Sakkari. Greczynka po prostu jej nie leżała. Jej mocny serwis, w połączeniu z wieloma wariantami zagrań i świetną, a przy tym szybką, kombinacyjną grą sprawiał Polsce wielkie problemy. W trzech meczach nie ugrała nawet seta, zawsze też traciła serwis – ani razu nie udało jej się doprowadzić choćby do tie-breaka.
Przed dzisiejszym spotkaniem mieliśmy jednak pewne powody do optymizmu. We wczorajszym ćwierćfinale Iga zrewanżowała się bowiem za porażkę w ubiegłorocznym turnieju WTA Finals Arynie Sabalence. A to też tenisistka, której gra, jak się wydawało, Polce leżeć nie może. Z innych powodów – Białorusinka gra po prostu piekielnie mocne, szybkie piłki, przejmując w ten sposób inicjatywę. A z takimi tenisistkami Świątek do tej pory radziła sobie niezbyt dobrze. Wczoraj pokazała jednak, że jej gra w tym sezonie ewoluuje. I wygląda coraz lepiej.
Dziś liczyliśmy na kolejny dowód, że pod przewodnictwem Tomasza Wiktorowskiego – który trenerem Igi jest od grudnia – wszystko faktycznie idzie w dobrą stronę.
I taki dowód zdecydowanie dostaliśmy. Choć nie od razu. Początkowo widać było, że Iga jest podenerwowana. Chciała naciskać rywalkę, ale z atakami zdecydowanie się spieszyła, przez co popełniała sporo błędów. Już w pierwszym gemie została przełamana. Po meczu twierdziła jednak, że specjalnie się tym nie przejmowała, bo do tracenia serwisu z Marią Sakkari po prostu była przyzwyczajona.
– Zawsze przeciwko Marii znajdowałam się przełamanie do tyłu, byłam na to przygotowana. (śmiech) Widziałam, że dobrze returnuję, więc niewiele to dla mnie znaczyło. Wiedziałam, że mogę wygrać kilka gemów z rzędu, jeśli się skupię. Gram bez żadnego lęku, to jest ważne. Chcę wygrywać – mówiła Polka. I faktycznie, z czasem wyglądała na zdecydowanie bardziej spokojną, a return z gema na gem funkcjonował u niej coraz lepiej. W szóstym na tyle dobrze, że straty odrobiła.
I to ją tylko nakręciło. Zaczęła przejmować inicjatywę, spychać rywalkę do obrony. Widać było, że Sakkari to nie pasuje, irytowała się faktem, że nie jest w stanie grać na własnych warunkach. A Iga? Robiła swoje. Przy stanie 5:4 uzyskała piłkę setową i tej okazji już nie wypuściła – wspaniałym forehandem zamknęła pierwszą partię. Już to było czymś nowym – jak wspomnieliśmy, seta Sakkari jeszcze nigdy nie urwała.
Sam set miałby jednak niewielkie znacznie, gdyby nie udało się wygrać meczu. A do tego potrzebna była i druga partia, która początkowo wyglądała na pojedynek dwóch tenisistek, nie potrafiących utrzymać serwisu. Najpierw straciła go Świątek, a gdy w czwartym gemie straty odrobiła, to podanie natychmiast znów oddała I co? I nic. W kolejnym gemie znów świetnie returnowała, przejmując natychmiast inicjatywę w wymianach świetnymi atakami z głębi kortu. Zrobiło się 3:3.
Od tego stanu gemy wygrywała już tylko Iga.
Choć Sakkari starała się, biegała, broniła i atakowała, to jednak Polka była lepsza. Nakręcona odrobieniem strat nie tylko utrzymała swoje podanie, ale i kolejny raz przełamała Greczynkę po świetnym głębokim returnie. I choć Iga nie była perfekcyjna – ostatniego gema zaczęła od 0:30 – to ostatecznie nie dała się pokonać. Wygrała 6:4 6:3. Przełamała się w meczach z rywalką, z którą do tej pory szło jej fatalnie. I to niesamowicie dobry prognostyk na przyszłość.
https://twitter.com/WTA/status/1497257170135502858
– Nie wiem, jak to się stało. Pracowałam naprawdę dużo, by dobrze grać w takich meczach. Miałam naprawdę zły bilans przeciwko Marii. Wiedziałam, że to będzie bardzo ważny mecz dla mnie pod kątem mentalnym. Dziękuję wam [kibicom, wśród których na trybunach znajdowała się m.in. Anita Włodarczyk – przyp.red.] za wsparcie, bo bez was nie dałabym rady – mówiła po spotkaniu. Zapowiedziała też, że na finał (jutro o 16:00 czasu polskiego) warto będzie wziąć popcorn i przekąski.
Bo w nim po drugiej stronie siatki stanie znakomicie dysponowana Anett Kontaveit. Z Estonką Iga do tej pory grała czterokrotnie, bilans jest wyrównany. Ale, co ważne, dwa ostatnie spotkania wygrała Polka. Oby podtrzymała tę passę.
No war, please
Hubert Hurkacz i Andriej Rublow dali dziś prawdziwe show. Cały ich mecz był pojedynkiem dwóch znakomicie grających tenisistów, z których lepszy okazał się ostatecznie Rosjanin. Minimalnie, bo końcowy wynik to z perspektywy Andrieja 3:6 7:5 7:6 (5). Rublow na korcie był dziś zresztą – nawet w swoich, zawyżonych standardach – bardzo emocjonalny. I to nie może dziwić.
Już po swoim wczorajszym ćwierćfinale, gdy zapytano go, jak inwazja Rosji na Ukrainę, wpływa na jego postawę na korcie, mówił, że to tak naprawdę złe pytanie.
– W takich chwilach zdajesz sobie sprawę, że mecz nie jest istotny. Nie chodzi o to, jak to wpływa na moje spotkanie, na mnie. To co się dzieje, jest dużo bardziej przerażające. Uświadamiasz sobie, jak ważne jest to, by na świecie panował pokój, by ludzie się szanowali, by żyli w zgodzie i wspólnocie. O to chodzi. Powinniśmy dbać o siebie i naszą planetę – mówił. Ten sam przekaz promował też przez swoje social media, gdzie wspierał Ukraińców.
MKOL WZYWA DO NAKŁADANIA SANKCJI NA ROSJĘ I BIAŁORUŚ
W podobnym tonie wypowiadał się zresztą Daniił Miedwiediew, mistrz ubiegłorocznego US Open, który w poniedziałek zostanie nowym liderem tenisowego rankingu. Pierwszym od 2004 spoza tak zwanej “Wielkiej Czwórki” – Rogera Federera, Rafy Nadala, Novaka Djokovicia i Andy’ego Murraya. Przede wszystkim jednak – Daniił to też Rosjanin, choć tenisowo wychowany w dużej mierze we Francji (Rublow za to w Hiszpanii).
– Przez bycie tenisistą chcę promować pokój na całym świecie. Gramy w wielu różnych krajach, już jako junior zwiedziłem ich mnóstwo, jako zawodowiec również. Nie jest łatwo słyszeć te wszystkie wiadomości. Całym sobą wspieram dążenie do pokoju – mówił. I to bardzo ważny głos, bo wypływający od jednego z najlepszych rosyjskich sportowców na świecie.
Być może najbardziej wymowny obrazek dał jednak dziś Rublow, już po meczu – o którym nie piszemy tak dużo, bo, jak mówił sam Andriej, spotkania zeszły dla niego na drugi plan – gdy na kamerze napisał proste: “No war, please”. I oby ta prośba się spełniła.
Fot. Newspix
Czytaj także: