Patryk Sokołowski był wyróżniającym się ligowcem, gdy spełnił marzenie z dzieciństwa – wrócił do Legii Warszawa. W stolicy spędził dwa lata, wydostał się z Legią z kryzysu, ale na koniec obserwował wszystko z perspektywy rezerwowego. Po przejściu do Cracovii tłumaczy nam, dlaczego w Warszawie nie zmarnował czasu, jak wyglądały jego relacje z Kostą Runjaiciem, zabiera nas za kulisy klubu z Łazienkowskiej 3 i opowiada o inwestowaniu: na rynkach finansowych oraz w samego siebie.
Jak to jest wyjść z szafy?
Już parę razy z niej wychodziłem! Po latach gry w piłkę mam w tym doświadczenie. Większość zawodników przeżywa to, że czasami nie gra, ale trzeba dalej robić swoje.
Tym razem jest trochę trudniej, bo Legia Warszawa jest dla ciebie ważnym klubem.
To bolało, na pewno. Ostatni okres nie był dla mnie łatwy, ale to, jak wyglądało moje pożegnanie z Legią, pozwoliło mi spiąć to klamrą, odciąć pewien etap.
Spodziewałeś się, że na koniec dostaniesz opaskę kapitana?
Nie, nie spodziewałem się takiego pożegnania. Zapamiętam to do końca życia. Doceniono mnie, okazano szacunek — zrobił to zarówno klub, jak i koledzy z szatni. Wiele to dla mnie znaczyło.
To był ich pomysł? Kolegów?
Jeśli chodzi o opaskę, to chyba chłopaków, a jeśli chodzi o ten występ jako całość, to myślę, że wszystkich w klubie. Dostawałem sygnały, że Legia planuje coś na moje pożegnanie.
Jak podchodził do ciebie Kosta Runjaić? Czułeś, że jesteś totalnie na bocznicy?
W początkowym okresie nie było żadnych problemów, byliśmy w ciągłym kontakcie. Ostatnie pół roku, po obozie i kilku rozmowach z trenerem byłem przekonany o tym, że wejdę na boisko… Kiedy tak się nie stało, kontakt był już trochę inny. Wiedziałem, że mój kontrakt nie zostanie przedłużony, a trener będzie korzystał z tych, którzy zostaną w klubie. Cały czas byłem przy drużynie, trenowałem z nią, siadałem na ławce rezerwowych, ale wiedziałem, że nie będę grał w pierwszym składzie.
To wkurzające, gdy siedzisz na ławce i masz świadomość, że nawet nie wejdziesz na boisko?
Jest to deprymujące, ale ze wszystkiego trzeba wyciągać pozytywy. Byłem zdrowy, dobrze przygotowany fizycznie i gotowy do gry. W każdej chwili mogłem wejść na boisko, gdyby w drużynie wydarzyły się jakieś kontuzje czy problemy.
Zawodnicy często mówią, że ważna jest uczciwość i szczerość w relacjach z trenerem. Ty mówisz, że Kosta Runjaić obiecywał ci szanse, których brakowało.
Trochę głupio wyszło… Trener mówił mi dwa czy trzy razy, że będę grał w danym meczu, potem tak nie było, zmieniał zdanie. Czasami decyzje zmieniają się z dnia na dzień, taka rola trenera. Nie byłem z tego zadowolony, to normalne, ale to on bierze za to odpowiedzialność i jest z tego rozliczany. Staram się zrozumieć drugą stronę.
Jak się rozwijać, gdy brakuje rytmu meczowego?
Kiedy tylko mogłem, schodziłem do drugiej drużyny, żeby ten rytm zachować…
Ale to dużo niższy poziom.
Tak, natomiast pozwala ten rytm utrzymać. Cały czas byłem w treningu, graliśmy wewnętrzne sparingi, więc trudniejsza była sfera mentalna, bo w formie piłkarskiej, fizycznej byłem cały czas. Gdy nie masz kontuzji, potrzeba dwóch, trzech meczów i znów wskakujesz na optymalny poziom. Szczególnie kiedy mowa o starszych zawodnikach, a ja zbliżam się do trzydziestki. Doświadczenie pomaga wrócić do rytmu meczowego, po pierwszych sparingach w Cracovii nie czuję, że miałem przerwę od grania. Jeśli ktoś jest młodszy, może to być bardziej kłopotliwe. Pół roku na ławce w wieku 19 lat jest odczuwalne, wtedy więcej daje gra w niższej lidze na wypożyczeniu.
Od zawodników, którzy wyjadą z ligi, ale nie grają, słyszymy, że sama obecność w lepszym otoczeniu, zespole, pomaga w rozwoju. Obecność w Legii, rywalizacja z jej zawodnikami, też pomaga?
Pod kątem taktycznym, rozumienia gry, wiele się nauczyłem, mimo że pracowałem nad tym wcześniej indywidualnie. Nawet na treningach w takim klubie jak Legia pomysł na grę, zachowania drużynowe, analizy rozwijają. Mieliśmy duży sztab szkoleniowy, wiele analiz, najróżniejszego sprzętu, trzech trenerów przygotowania fizycznego, więc opieka i monitoring były bardzo dobre.
Baza treningowa i sztab były na europejskim poziomie, więc można na tym wiele skorzystać. Bardzo dużo zależy od przygotowania boisk, a w Legia Training Center są na wysokim poziomie, więc jakość treningu jest bardzo wysoka. Jeśli warunki są słabsze, to nawet obecność dobrych zawodników nie wystarczy, żeby to nadrobić. W Cracovii jest podobnie: widzę, że standard jest ekstraklasowy.
Patrzę też na chłopaków z akademii, po których było widać, że kilka miesięcy treningów z pierwszym zespołem czyniło z nich lepszych piłkarzy, bardziej obytych, pewnych siebie. Przykładem jest Igor Strzałek, rozwinął się tak, że jest gotowy na Ekstraklasę.
Co najbardziej poprawił?
Obył się w seniorskiej piłce pod kątem szybkości reakcji, decyzji, samej gry. Ma bardzo dobrą technikę użytkową oraz skanowanie przestrzeni. W drugiej drużynie czy w juniorach wymagania wobec tego zawodnika były niższe. W pierwszej drużynie presja jest zdecydowanie wyższa i Igor musiał się z tym oswoić.
Słyszałem, że ty byłeś wkręcony w analizy i pracę indywidualną od dawna.
Pierwsze takie momenty to czas gry w Wigrach Suwałki. Co ciekawe współpracowałem wtedy z Dawidem Szwargą i braćmi Włodarkami z „Deductora”. Później zacząłem pracować z „Tactalyse”, z trenerami z Holandii i Niemiec. To robi bardzo dużą różnicę. Teraz u trenerów w Ekstraklasie jest większa świadomość, takie rzeczy są standardem, ale nadal korzystam z tej pomocy. Samemu analizuje się fajnie, ale druga osoba zawsze wychwyci jakieś niuanse, rzuci nowe spojrzenie, pozwoli wejść w szczegóły. Można podyskutować o zachowaniu w poszczególnych sytuacjach, co przekłada się na boisko. Dzięki temu zrobiłem duży progres w grze.
Co w praktyce daje taka analiza? Na czym się skupiłeś?
Przede wszystkim masz większą pewność siebie na boisku. Przez łatwe do wprowadzania rzeczy, jak bardziej otwarta pozycja ciała — co na mojej pozycji jest kluczowe — można grać pewniej, bo wszystko widzisz, obserwujesz, masz więcej opcji. Dwie kolejne rzeczy, na które zwracano mi uwagę, to skanowanie przestrzeni i właściwa pozycja na boisku. Trzy fundamenty. Lepsze ustawienie nogi o 45 stopni potrafi zrobić ogromną różnicę w grze, bo jeśli przyjmiesz piłkę do przodu, zamiast tracić czas na obrócenie się, możesz przyśpieszyć grę całej drużyny.
Jako zawodnik doświadczony, po latach kariery, mogłeś coś jeszcze podpatrzeć u kolegów z Legii Warszawa, czy obserwowanie Josue jest zarezerwowanie tylko dla młodych?
W każdym wieku można się wiele nauczyć. Nie jest łatwo wprowadzić pewne nawyki, ale wszystko da się zrobić w każdym wieku. W Legii podpatrywałem coś u każdego, starałem się czerpać czy od Josue, czy od Bartosza Slisza, bo dla mnie to jest topowy piłkarz w Polsce na pozycje „sześć”/”osiem”. Część rzeczy wprowadza się podświadomie przez przebywanie w danym środowisku, upodabnia się do zawodników grających obok ciebie. Zauważyłem na przykład, że Slisz i Josue często schodzili w boczny sektor, żeby zabrać piłkę, ale zawsze w odpowiednim momencie. Josue to inna bajka, bo jest wyjątkowy pod względem światopoglądu piłkarskiego, ale myślę, że Slisz bardzo fajnie zaczął podłączać się do akcji ofensywnych z bocznego sektora. On to chyba podpatrzył właśnie u Josue.
Łańcuszek: on od Josue, ty od niego.
Dobrze to później funkcjonowało, szczególnie w połączeniu z Pawłem Wszołkiem, bo przeważnie z nim to robili. Nie jest jednak tak, że teraz w Cracovii zrobię taki ruch i to będzie dobre rozwiązanie, bo może się okazać, że w tym miejscu to nie funkcjonuje, że muszę szukać czegoś innego. Trzeba dostosowywać się do grupy, część mojej wizji może mi się uda wprowadzić, części rzeczy będę doświadczał w praktyce. Widzę, że dobrze funkcjonuję w zespole. Dziś przydatność gracza dla zespołu potrafią określić liczby, piłka nożna zmierza w kierunku statystyk, automatyzacji, więc coraz mniej jest transferów niedopasowanych.
Byłeś w gronie tych, którzy ścierali się z Josue, czy raczej unikałeś konfrontacji?
Różnie. Myślę, że każdy w drużynie raz miał z nim bardzo dobry kontakt, raz się z nim ścierał. To naturalne, gdy mówimy o zawodniku z mocnym, wybuchowym charakterem. Mieliśmy dobre relacje, ale czasami na boisku się ścieraliśmy. W szatni Legii nie ma słabych punktów, nie ma przypadków, że ktoś kogoś nie szanuje, bo słabo gra w piłkę. Nie było zawodnika, który zdecydowanie odstawałby od zespołu.
Na przestrzeni lat mocno poprawiłeś motorykę. Kiedyś mówiłeś nam, że jesteś zawodnikiem późno dojrzewającym, więc poprawa w tym aspekcie przyjdzie naturalnie. Faktycznie tak było?
Pomogła mi wiedza. W najbliższych latach wiedza o przygotowaniu motorycznym i o tym, że nie każdy zawodnik potrzebuje tego samego rodzaju treningu, będzie tylko większa. Już jest, bo za czasów mojej gry w akademii takiego czegoś nie było, dlatego zrobiłem największy progres, dopiero gdy sam zrozumiałem swoje ciało; gdy przekonałem się, jaki trening daje największe efekty. Pewnie wiązało się to z tym, że nie byłem szybko dojrzewającym zawodnikiem, ale to wiedza była kluczem. Warto było poszukać innych rozwiązań, a im wcześniej to zrobisz, tym wcześniej przyjdzie efekt.
Patryk Sokołowski: Jako piłkarz późno dojrzewający, byłem wolniejszy i mniej wytrzymały
Twojemu pokoleniu trochę brakowało opieki, jaką dziś otaczani są młodzi piłkarze.
Pewnie tak, z kolei ja do piętnastego roku życia codziennie grałem w piłkę na podwórku, betonie, piasku. Nauczyłem się ulicznej piłki, której teraz praktycznie nie ma, bo wszyscy grają w akademiach. Taka gra sprzyja kreatywności, improwizacji. Nie twierdzę, że teraz zawodnicy będą gorsi, po prostu my musieliśmy „dotrenować” to, czego nam brakowało, na własną rękę.
Kiedy przychodziłeś do Legii, mówiłeś, że szczyt twoich możliwości jest jeszcze przed tobą. Dwa lata później powiesz, że ten okres przespałeś?
Dowiadujemy się tego po fakcie. Mam nadzieję, że jeszcze nie osiągnąłem peaku formy i będę robił wszystko, żeby wchodzić na wyższy poziom. W Legii miałem momenty, gdy szło to w górę, potem spadało, wszystko się przeplatało. Czasami czułem, że jestem w bardzo dobrej dyspozycji, takiej, w jakiej byłem w końcówce gry dla Piasta Gliwice. Byłem wtedy pewny siebie i w Legii też tak miewałem, ale przeplatało się to z momentami bez gry, słabszymi występami, więc nie była to prosta droga w górę.
Obwiniałeś się, że mogłeś zaprezentować się lepiej?
Zawsze analizuję mecze pod kątem tego, gdzie mogłem zachować się lepiej. Największą frustrację odczuwałem, gdy czułem się bardzo dobrze, ale nie grałem i nie mogłem wykorzystać swoich możliwości. W tak dużych klubach rywalizacja jest jednak bardzo wysoka, nie można mieć wszystkiego. Nie zawsze wskakujesz na dobry poziom w odpowiednim momencie.
Parę lat temu mówiłeś nam, że gdy pierwszy raz odchodziłeś z Legii, klub miał klauzulę wykupienia cię z powrotem, ale nie spodziewałeś się, żeby mógł z niej skorzystać. Powrót po latach był dla ciebie niespodzianką?
Gdybym patrzył na to z perspektywy czasu i sytuacji, w której opuszczałem Legię, żeby grać w niższych ligach, ciężko byłoby mi to sobie wyobrazić. Mogłem jedynie dążyć małymi krokami do tego, żeby zagrać w Ekstraklasie, Legia była tylko odległym marzeniem. Pamiętam, że gdy grałem w drugiej i trzeciej lidze, stawiałem sobie za cel występ w reprezentacji Polski. Dobierałem sobie wyzwania pod tym kątem: trafić do Ekstraklasy, ligi zagranicznej i… jestem blisko tego celu. Na pewno bliżej niż wtedy! Nawet jeżeli nie uda się go zrealizować, to warto było przejść tę drogę.
Przychodząc do Legii, mówiłeś o tym, że chcesz przywrócić jej blask. Udało wam się podnieść z dołka, zagrać w europejskich pucharach — misja udana?
Historia wyjścia z kryzysu jest bardzo ciekawa. Gdy przyszedłem do Legii, frekwencja była najniższa od lat, atmosfera w klubie i relacje z kibicami były bardzo słabe. Nie było przyjemności z grania. Kiedy to się zmieniło, gdy poszliśmy do przodu i graliśmy przy pełnych trybunach, to była to czysta przyjemność. Nawet siedząc na ławce czułem atmosferę święta.
Czułeś się traktowany wyjątkowo przez kibiców? Mam wrażenie, że patrzyli na ciebie przez pryzmat „naszego gościa”. Kibica.
Pochodzę z Warszawy i na pewno czułem wsparcie trybun. Wielu znajomych, z którymi grałem na podwórku, chodziłem do szkoły, znałem się osiedla, pisało do mnie, gratulując mi transferu do Legii. Mówili, że są ze mnie dumni i że mają swojego reprezentanta, więc czułem się doceniony przez całą społeczność.
Lepiej było wybrać Legię Warszawa niż Chimki czy Aris Limassol?
Jakbym musiał wybierać ponownie, wybrałbym tak samo. Warto było tego posmakować, zagrać przy Łazienkowskiej 3. Patrzyłem na każdy klub pod kątem plusów oraz minusów i mogę powiedzieć, że podjąłem rozsądną decyzję. Grając w Legii, mogłem dostać powołanie do reprezentacji Polski, wypromować się do zagranicznego klubu, więc był to najlepszy wybór. Nawet mimo tego, że była w turbulencjach.
Łukasz Wiśniowski powiedział ostatnio, że jesteś jednym z najbardziej elokwentnych zawodników. Z czego to może wynikać?
Czytam dużo książek, może dlatego! (śmiech) Zawsze dobrze mi się rozmawia nie tylko o piłce, bo jestem otwarty i mam wiele różnych zainteresowań, więc może z tego względu?
Jakie to zainteresowania?
Często łapię zajawkę na różne sporty — padel, bilard, snooker, dart. Poza sportem interesuję się inwestycjami, giełdą, rynkami finansowymi, rozwojem osobistym, zdrowiem i ciałem. Uważam, że jeśli jesteś spokojny o sprawy rodzinne, zdrowotne i finansowe, to łatwiej funkcjonować na boisku. Mam wszystko poukładane, więc mogę się skupić na grze. Wspomniane książki też czytam. Przykładowo taki obóz wykorzystuję do tego, żeby sięgnąć po lekturę, bo czasu na rozwój mamy dużo. Choć teraz, gdy mam w domu małe dziecko, dzień się trochę kurczy.
To jakie książki zabrałeś do Turcji?
Właśnie przeczytałem „Po prostu kupuj” Nicka Maggiullego o inwestycjach i zabezpieczeniu finansowym. Druga to „Oddech” Jamesa Nestora o oddechu właśnie. Sprawa, która wydaje się prosta, a już początek książki pokazuje, że nawet w takim temacie można się rozwinąć, może przynieść wiele plusów. Zaczyna się od eksperymentu, w którym autor i sportowiec zatykają sobie nos na dziesięć dni i sprawdzają, co powoduje oddychanie ustami. Książka jest o tym, że największe korzyści dla ciała daje oddychanie przez nos, a oddychanie ustami powoduje choroby i schorzenia, także jeżeli chodzi o szczękę czy zęby. Mnie często zdarza się oddychać ustami, więc może uda się wycisnąć kolejne kilka procent, poprawić kwestie kondycyjne.
Myślałem, że skoro tak zagłębiasz się w analizy piłkarskie, to po karierze pójdziesz w trenerkę, ale widzę, że raczej grozi ci zostanie rentierem.
Z jednej strony chciałbym być zabezpieczony finansowo, mieć przychód pasywny, ale nie wyobrażam sobie życia jako emeryt, nierobienia niczego. Mógłbym jednak iść w kierunku rynków finansowych, nawet łączyć to z piłką. Start-upy, venture capital, inwestycje — bardzo mnie to ciekawi. Czytam miesięcznik „Forbes”, mogę polecić wiele inspirujących historii ze świata biznesu, które można odnieść do świata futbolu. Znajduję wspólne cechy między ludźmi biznesu i sportowcami.
Jakie to cechy?
Odwaga, zaciętość i wytrwałość w działaniu, osiąganie swoich limitów. Wygląda to bardzo podobnie, nawet ludzie biznesu, którzy są przy sporcie, mówią, że sportowcy mogą być bardzo dobrymi biznesmenami, bo funkcjonują w pewnym schemacie, na podstawie podobnych wartości. Jeżeli nie mają braków w temacie edukacji finansowej, to mogą przeniknąć do tego świata. Ostatnio słyszałem tezę, że właściciele firm i sportowcy bardzo często mają długie związki, są bardzo konsekwentni w temacie rodziny. Z doświadczenia wiem, że do budowania związku potrzebne są te same cechy, co do budowania biznesu i uprawiania sportu. Mam wielu kolegów z szatni, którzy zaprzeczają stereotypowi piłkarza-playboya. Większość osób, które znam, jest w wieloletnich związkach od czasów szkolnych. Tak samo jest w moim przypadku.
Zajmowanie się inwestycjami nie obciąża głowy? Nie masz momentów, w których przejmujesz się tym, co dzieje się w twoich sprawach biznesowych, przez co odbija się to na formie?
Jeżeli nie jest to hazard, to jest przeciwnie — spokój finansowy pozwala się skupić. Wszystko zależy od tego, jak się inwestuje. Ja inwestuję raczej pasywnie, trochę aktywnie, więc nie siedzę cały czas na rynku. Bliżej mi do filozofii z „Po prostu kupuj”, czyli do skupowania aktywów, dopóki pozwalają na to finanse, żeby zabezpieczyć swoją przyszłość. Jak się przesadzi w jakimś modelu inwestycyjnym, który wymaga dużo czasu, to głowa może się tym zajmuje, ale ja wolę tradycyjne metody i autorytety typu Warrena Buffeta czy Michała Szafrańskiego. Po angielsku mówi się „time in the market, not timing the market”, czyli nie szukasz górek i dołków, tylko czas działa na twoją korzyść. W dłuższej perspektywie rynek i tak rośnie. Wiadomo, że inwestowanie wiąże się z ryzykiem, ale nie inwestowanie — patrząc na inflację — także. Jest to nawet bardziej ryzykowne.
Czyli można ci powierzyć pieniądze i zrobisz z nimi coś dobrego?
Nie, nie, niestety nie mam takiego wykształcenia! Jeżeli miałbym udzielić jakiejś rady, to najpierw warto zainwestować w dobrą edukację, a dopiero później można komuś przekazać swoje pieniądze. Siedzę trochę w Fintwicie, słucham wielu podcastów biznesowych, o inwestycjach, do tego trochę YouTube’a. Z tego czerpię wiedzę.
To raczej nie zobaczymy cię w duecie z Wojtkiem Pawłowskim, który zajmuje się Foreksem i oferuje biznes online na Instagramie.
Na pewno nie!
WIĘCEJ MATERIAŁÓW ZE ZGRUPOWANIA W TURCJI:
- Cardenas: Historia, styl i filozofia Rakowa są atrakcyjne dla piłkarzy. Niewielu nam odmawia [WYWIAD]
- Uciekał przed ojcem, rozwoził paczki i stracił włosy. Historia Kaya Tejana [WYWIAD]
- Prezes Widzewa: Chcemy równać do topowych klubów. Inwestujemy w ludzi, którzy będą nas rozwijać
- Afonso Sousa: Stać mnie na grę w reprezentacji i ligach TOP5 [WYWIAD]
- Miłość do Szymańskiego i barwy Stambułu. Odwiedzamy Basaksehir – Fenerbahce
- Pawłowski: Mocno liczyłem na powołanie za Santosa [WYWIAD]
- Hofmayster: Mój pradziadek zbudował moje miasto, a dziadek przeżył Holokaust
fot. Newspix