Reklama

Czego brakuje Lechowi Poznań, żeby zostać mistrzem Polski?

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

28 kwietnia 2025, 15:04 • 9 min czytania 99 komentarzy

Sprawa mistrzostwa Polski nie jest już zamknięta, nie jest przesądzona, ale Lech Poznań zrobił wystarczająco wiele, żeby twierdzić, że szanse na tytuł ma minimalne. Nie chodzi tylko o remis w Radomiu czy porównywanie terminarzy, lecz o całokształt. Nawet jeśli ten sezon zakończy się sukcesem, to po tym, jak Lech regularnie wkładał sobie kij w szprychy. Co składa się na to, że zespół Nielsa Frederiksena przegrywa walkę o tytuł?

Czego brakuje Lechowi Poznań, żeby zostać mistrzem Polski?

Mistrzostwa Polski nie przegrywa się jednym meczem. Strata punktów w Radomiu na cztery mecze przed końcem ligi jest tak samo istotna i kosztowna, jak wpadka w drugiej kolejce z Widzewem. Większą rangę nadaje moment sezonu, lecz z punktu widzenia tabeli — ma to taki sam sens. Od tego właśnie trzeba zacząć całą analizę.

Dlaczego Lech Poznań przegrywa walkę o mistrzostwo Polski?

Bo nie umie odwracać wyniku

Warto zauważyć, że Lech Poznań to jedyny zespół w lidze, który nie zdobył ani jednego punktu, gdy jako pierwszy tracił bramkę. Wiadomo, że nie zdarza się to często, bo to w końcu topowy zespół w stawce, więc zwykle to Lech strzela. Traf jednak chciał, że dwa zespoły walczące o tytuł dawały się zaskoczyć pięciokrotnie. Raków Częstochowa wyciągnął z tych sześciu meczów sześć punktów. Lech Poznań zero.

  • Widzew Łódź – 1:2
  • Puszcza Niepołomice – 0:2
  • Górnik Zabrze – 1:2 (gol stracony w 4. minucie, wyrównanie i drugi gol stracony minutę po wyrównaniu!)
  • Lechia Gdańsk – 0:1
  • Raków Częstochowa – 0:1
  • Śląsk Wrocław – 1:3

“Radomiak ma najlepszą mentalność w lidze”. Lech Poznań na drugim biegunie

Wpadki zawsze się zdarzą. Zdarzą się mecze, w których prowadzisz i przegrasz. Tak wygląda sezon ligowy. Natomiast łatwo policzyć, że gdyby Lech z meczów, w których przegrywał, wyciągnął dokładnie tyle samo punktów, ile Raków, byłby na szczycie tabeli i nie martwiłby się tym, czy zgubi punkty w Radomiu, bo jego przewaga byłaby względnie bezpieczna.

Reklama

Tak wyglądał mecz Radomiak – Lech według przewidywanych bramek w modelu Hudl StatsBomb

Tak, to trochę gdybologia, ale tylko trochę, bo naprawdę ciężko jest zarobić okrągłe zero w takich sytuacjach. Portal EkstraStats.pl wylicza dane za poprzednie sezony, komu szło najgorzej?

  • 23/24 – Warta Poznań (0 punktów, spadkowicz)
  • 22/23 – ŁKS i Puszcza Niepołomice (0, ŁKS spadł)
  • 21/22 – Legia Warszawa (0, najgorszy sezon Legii – 10. miejsce)
  • 20/21 – Pogoń Szczecin i Podbeskidzie Bielsko-Biała (3, Podbeskidzie spadło)
  • 19/20 – Wisła Kraków (3, ostatnie bezpieczne miejsce)

Z tego grona tylko Pogoń Szczecin walczyła o czołowe miejsca w stawce. Reszta w najlepszym przypadku kończyła w środku tabeli. Lech Poznań w mistrzowskim sezonie zdobył szesnaście punktów z „przegranej pozycji”. Fakt, że to oznacza też, że częściej przegrywał w meczu, teraz robi to rzadziej. Niemniej wtedy utrata bramki ważyła znacznie mniej niż obecnie, bo wyniki udało się wyciągnąć. Zresztą, było tak w każdym z pięciu poprzednich sezonów, gdy Lech po straceniu bramki zdołał ugrać:

  • 23/24 – 11 punktów
  • 22/23 – 11 punktów
  • 21/22 – 16 punktów
  • 20/21 – 8 punktów
  • 19/20 – 8 punktów

Bo nie ma ławki rezerwowych, która zmienia losy meczu

Dlaczego teraz nie potrafi? Na myśl przychodzą od razu dwie tezy, jedna z nich dotyczy ławki rezerwowych. Lech Poznań nie może na niej polegać, pomaga mu bardzo rzadko. Wpływu zmian na końcowy wynik nie da się zamknąć tylko w statystyce wypracowanych przez zmienników goli oraz asyst, ale przyjmijmy, że taka uproszczona forma i tak daje nam pewien podgląd sytuacji. Zwłaszcza po meczu, w którym Lech stracił punkty z zespołem środka stawki właśnie dzięki rezerwowym rywala.

Jesienią rezerwowi Kolejorza mieli bezpośredni wpływ na sześć zdobytych goli. Wiosną na trzy. Zaledwie dwa z dziewięciu przypadków to bramki rozstrzygające mecz: asysta przy zwycięskim trafieniu w wykonaniu Briana Fiabemy (jesień) oraz gol dający wygraną Afonso Sousy (wiosna). Nawet jeśli przyjmiemy założenie autorów „The Numbers Game”, że drugi gol strzelony przez dany zespół jest najważniejszy, bo to on najbardziej zwiększa szanse na zwycięstwo (chodzi o największą różnicę w zwiększeniu szans pomiędzy pierwszym a drugim golem, większą niż w przypadku trzeciego i każdego kolejnego), zmiennicy Lecha nie wypadają wybitnie. Wówczas do istotnych bramek zaliczymy te, przy których udział mieli:

Reklama
  • Dino Hotić (na 2:0, jesień)
  • Ali Gholizadeh (na 2:0, jesień)
  • Filip Jagiełło (na 3:1, wiosna)

Dochodzimy do tego, że nie dość, że asyst i bramek rezerwowych nie było wiele, to w dodatku niemal połowa z nich przyszła w momencie, w którym nie miały one większego wpływu na przebieg spotkania. Dosłownie, bo trzy sztuki zaliczamy zmiennikom z meczu z Jagiellonią. Na pewno jest to kamyczek do ogródka sztabu szkoleniowego, bo wskazuje na problem z zarządzaniem meczem, zmianami, ławką. Ale czy nie świadczy to też o tym, że kadrę można było przygotować lepiej?

Wymyśliłem rymowankę: Bryan Fiabema, Lech zmienników nie ma

Mam z tym pewien problem, dylemat. Lech jako klub, który inwestuje miliony w akademię, musi przecież mieć na ławce miejsce dla wychowanków, którzy powinni łapać minuty nawet jeśli są obietnicą jakości, nie już gotową jakością. To nie na nich powinna odbijać się krytyka, lecz na tych, którzy jakość mieli dać na pewno i nie dają. Lech wciąż ma ogromny problem na kluczowych pozycjach ofensywnych: skrzydło oraz atak. To właśnie tam brakuje człowieka, który, wchodząc z ławki, zapewnia bezcenną alternatywę.

W Radomiu na ławce siedział Patrik Walemark, ale tylko dlatego, że zmagał się z drobnym urazem. Faktycznymi zmiennikami są ci, którzy najczęściej pojawiają się na murawie w tej roli, nie mają nawet tysiąca minut w sezonie — Bryan Fiabema, Dino Hotić, Daniel Hakans. Ich wkładu w kluczowych momentach brakuje najbardziej. Podobnie jest z Mario Gonzalezem, który nie stanowi żadnej alternatywy dla trenera, żadnego urozmaicenia wariantów ofensywnych. W Poznaniu twierdzą wręcz, że zastępca Ishaka na treningach wygląda tak źle, że nie ma sensu brać go pod uwagę w kontekście pomocy drużynie w trudnym momencie.

Jeśli więc najczęściej wchodzący z ławki Fiabema oraz jedyny rezerwowy napastnik w kadrze nie dostarczają liczb, to ciężko mówić o silnej ławce. Nawet jeśli środek pomocy czy środek obrony są zabezpieczone lepiej, nawet jeśli na prawej obronie mamy dwóch klasowych piłkarzy.

Bo nie ma liderów w zespole

Ważniejsza jest jednak mentalność, od której wciąż się w Lechu Poznań odbijają. Przyznaję, długo wątpiłem w to, że w takim zespole naprawdę może brakować liderów, ale gdy patrzymy na przytoczony wyżej bilans: zero punktów po stracie gola; gdy patrzymy na to, że walczący o tytuł Lech żył marzeniami na powrót do gry o tytuł tydzień i potknął się w zasadzie na pierwszej przeszkodzie, daje to do myślenia. Zwłaszcza że głosy płynące z Wielkopolski podkreślają, że to żaden wymysł, żadne dyrdymały.

W szatni Lecha naprawdę brakuje mocnych charakterów. Nie to, że w ogóle ich nie ma, ale gdyby było ich więcej, byłoby łatwiej. Określanie niektórych zawodników sytymi kotami nie jest tak przestrzelone, jak mogłoby się wydawać, gdy zirytowani piłkarze sami się na to obruszali. Może i łatwiej jest, gdy jak Marek Papszun możesz narzucić narrację underdoga, który musi bić się z potentatami. Wtedy możesz nakręcić resztę — patrzcie, my, maluczcy, utrzemy im nosa. To jednak nie usprawiedliwia wszystkiego i wydaje się, że w Lechu też to widzą.

Gdy odwiedziłem Genk, gdzie grał Rasmus Carstensen, tamtejsi działacze wspominali go, mówiąc, że Duńczyk był rzadkim przypadkiem zawodnika występującego na boku boiska, który wcielał się w rolę lidera, dyrygenta. Podobne cechy skauci Lecha Poznań dostrzegli u Gisliego Thordarsona, choć u niego było to bardziej naturalne — może i młody wiekiem, ale jednak grający na pozycji, na której wypada być liderem.

Tanio kupić, drogo sprzedać. Genk – jak zrobić ćwierć miliarda w małym klubie?

Jak wychować De Bruyne i Courtoisa? Genk — belgijska fabryka talentów [REPORTAŻ]

Wciąż jednak mówimy o widocznym deficycie ludzi, którzy w trudnym momencie biorą sprawy na siebie. W otoczeniu klubu da się usłyszeć, że to nie tak, że goście, którzy często mają za sobą bogate kariery, grali w silniejszych ligach, są zahukani, gdy przychodzi do gry o mistrzostwo Polski. Problem polega na tym, że silne jednostki funkcjonują w ramach jednoosobowej działalności gospodarczej. Ich mentalna siła działa głównie na nich samych, nie na całą drużynę.

Nie chcę zbyt dużo porównywać, ale w tym przypadku porównanie nasuwa się samo, bo w przypadku Rakowa Częstochowa jest dokładnie odwrotnie. To silny zespół, który potrafi być wyrachowany, twardy, sprytny.

Co czyni Lecha Poznań kandydatem do tytułu? Niels Frederiksen pracuje dobrze

Świeżo po spotkaniu w Radomiu jedna osoba powiedziała mi: – Wiesz, jaka jest największa różnica między Lechem i Rakowem? Raków dowiózłby to 2:0, Raków nie rozgrywałby piłki od własnej bramki w ostatnim kwadransie, widząc, jak mocno Radomiak naciska, walcząc o remis. Dlatego Lech gra najlepszą piłkę w lidze, a Raków gra najskuteczniejszą piłkę w lidze.

Roztrząsając to, czego brakuje Lechowi Poznań do walki o tytuł, nie można przecież zapomnieć, że wciąż może po ten tytuł sięgnąć. Nie należy rozmawiać o brakach Lecha w oderwaniu od jego zalet, bo scenariusz, w którym Raków też się potyka i Lech jeszcze raz wraca do wyścigu, nie jest nierealny, nie zahaczałby o wielki cud. Jeśli to zrobi, nie będzie to oznaczało, że wymienione wyżej braki to wymyślone na poczekaniu, pod tezę problemy, które nie miały znaczenia. Będzie to oznaczało tylko (i aż) tyle, że Lech miał równie wiele atutów.

Atutów, które istnieją równolegle do problemów. Nie da się nie zauważyć, że Kolejorz to wciąż zespół punktujący ze średnią dwa punkty na mecz. W sezonie mistrzowskim miał średnią 2,18. Z obecnym wynikiem Lech zostałby mistrzem rok temu oraz w każdym sześciu sezonów w latach 2015-2020. Niels Frederiksen nie jest nieudacznikiem. Przez cały sezon utrzymuje średnią xG na poziomie lepszym niż rywale. Owszem, wiosną różnica pomiędzy wynikiem Lecha i wynikiem rywali, się zbliżyła, ale w przypadku Rakowa też tak wygląda, też nie mówimy o kompletnej dominacji przez cały sezon.

Lech Poznań gra ciekawą, ofensywną piłkę, opartą na posiadaniu. Cierpi za to, gdy gubi punkty, trzymając się swojej filozofii, odkrywając się na kontrataki, podsuwając rywalom okazje, jak Wojciech Mońka Capicie. Kibice chcieliby teraz usłyszeć, że trzeba poświęcić styl, ideę dla potencjalnego medalu. Nie zgodzę się z tym, bo filozofia ma przynieść owoce w dłuższej perspektywie. Gdy nie wygrywasz zbyt wiele, jak Lech, będziesz zły, słysząc takie słowa, bo ile można skupiać się na dłuższej perspektywie, skoro od lat nie przynosi ona trofeów do gabloty?

Ktoś na pytanie o to, czego brakuje Lechowi do tytułu, odpowie: Marka Papszuna. Może wyrachowany Lech byłby dziś z przodu w ligowej stawce, ale czy mówilibyśmy o rozwoju — przykładowego — Antoniego Kozubala? Marek Papszun nie mógłby pracować w Poznaniu tak, jak w Częstochowie, bo nikt nie pozwoliłby sobie na to, żeby, po pierwsze inwestować masę pieniędzy w kadrę, przemielając zawodników w takiej częstotliwości; po drugiej: nie korzystać z zasobów akademii, nie inwestować w młodych piłkarzy.

Bo Papszun potrafi wyciskać ze swoich podopiecznych maksa, ale czy potrafi ich znacząco rozwijać? W Częstochowie znacząco rozwinęli się przecież Ante Crnac czy Gustav Berggren, akurat w okresie pracy z Dawidem Szwargą. To jednak temat na inną, dłuższą rozprawkę.

Niels Frederiksen został do Poznania ściągnięty po coś. Nie tylko po tytuły, ale po to, żeby wznieść kilka aspektów na wyższy poziom. Intensywność, z jaką zaczął grać Lech, zaprocentuje w przyszłości i pomoże zawodnikom. Styl gry, który preferuje Frederiksen, także. Głód zwycięstw nie może sprawić, że nie dostrzeżemy pracy, jaką wykonano w Wielkopolsce. Uważam, że pod kątem rozwoju zespołu Lech zrobi w tym sezonie więcej niż Raków. Nawet jeśli nie wygra mistrzostwa Polski, bo tytuły nie są jedynym wyznacznikiem sukcesów.

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE NA WESZŁO:

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Drużyna warta braw. Aluron grał pięknie, ale przegrał w finale Ligi Mistrzów

Sebastian Warzecha
7
Drużyna warta braw. Aluron grał pięknie, ale przegrał w finale Ligi Mistrzów
Ekstraklasa

Łukasz Gikiewicz mocno o bracie: “Jego wywiad był tak fatalny, jak dwa ostatnie mecze”

Jakub Radomski
3
Łukasz Gikiewicz mocno o bracie: “Jego wywiad był tak fatalny, jak dwa ostatnie mecze”

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Łukasz Gikiewicz mocno o bracie: “Jego wywiad był tak fatalny, jak dwa ostatnie mecze”

Jakub Radomski
3
Łukasz Gikiewicz mocno o bracie: “Jego wywiad był tak fatalny, jak dwa ostatnie mecze”
Ekstraklasa

Czy Lechowi pomógł sędzia? “Ewidentny karny. Może zaważyć na mistrzostwie”

Jakub Radomski
61
Czy Lechowi pomógł sędzia? “Ewidentny karny. Może zaważyć na mistrzostwie”

Komentarze

99 komentarzy

Loading...