Reklama

Nowy ranking hańby. Blamaże polskich klubów w pucharach

Michał Kołkowski

24 października 2025, 15:38 • 18 min czytania 41 komentarzy

No niestety – nie spodziewaliśmy się, że w tym sezonie do tego dojdzie, ale nie ma innego wyjścia. Trzeba zaktualizować ranking hańby, czyli listę największych kompromitacji polskich klubów w europejskich pucharach w XXI wieku. Wczorajszy blamaż Lecha Poznań w starciu z gibraltarskim Lincolnem Red Imps nie pozostawia nam wyboru, bo jest to wpadka zdecydowanie zbyt dużego kalibru, by przejść obok niej obojętnie. Od razu mały spoiler – ta kompromitacja mistrzów Polski wylądowała na podium naszego rankingu. A konkurencja – jak sami zapewne wiecie, a jeśli nie, to zaraz się przekonacie – była naprawdę bardzo mocna. 

Nowy ranking hańby. Blamaże polskich klubów w pucharach

Zestawienie ułożyliśmy w formie TOP 10, ale nie przywiązujcie do tego większej wagi, bo w ostatecznym rozrachunku w rankingu znalazło się więcej niż dziesięć kompromitacji. A to dlatego, że rywalizacje z dwoma postrachami polskich pucharowiczów potraktowaliśmy zbiorczo. Zaznaczmy też od razu na wstępie, że przy tworzeniu listy nie braliśmy pod uwagę spotkań przegranych ze słabeuszami w dwumeczach, które zakończyły się awansem polskich drużyn.

Reklama

No to lecimy z tą listą hańby!

Największe kompromitacje polskich klubów w Europie w XXI wieku

10. Spartak Trnawa (zbiorczo)

Nie potrafiliśmy się zdecydować, który z przegranych dwumeczów ze Spartakiem Trnawa mocniej zasługuje na miejsce na liście wstydu, więc… uwzględniamy oba. Czyli – konfrontację Słowaków z Legią Warszawa w eliminacjach do Ligi Mistrzów 2018/19 oraz ich starcie z Lechem Poznań w eliminacjach do Ligi Konferencji 2023/24.

Serio – nie wiemy, która z tych wpadek mocniej ośmieszała te kluby i całą Ekstraklasę.

Z jednej strony jest Legia, mająca jeszcze wtedy świeżo w pamięci batalie z Realem Madryt w fazie grupowej Champions League. Legia, która została przez Spartaka rozjechana przed własną publicznością i to po golach starych znajomych z ekstraklasowych boisk – Erika Grendela i Jana Vlaski. No a z drugiej strony mamy Lecha, rozochoconego kapitalną przygodą w Lidze Konferencji 2022/23, kiedy to Kolejorz zawędrował aż do ćwierćfinału. Poznaniacy przystąpili zatem do kolejnej edycji turnieju z apetytami na następną wspaniałą przygodę. W pierwszym starciu ze Spartakiem zatriumfowali 2:1. A potem – bum. Wielki blamaż w rewanżu.

Na pocieszenie wypada przypomnieć, że Spartak był też w ostatnich latach eliminowany w pucharach przez Raków Częstochowa i (pierwszoligową) Wisłę Kraków. Nie zmienia to jednak faktu, że wspomnienie porażek Legii i Lecha wciąż dokucza. Jak drzazga za paznokciem.

Legia Warszawa – Spartak Trnawa

2. runda eliminacji do Ligi Mistrzów 2018/19

  • Legia – Spartak 0:2
  • Spartak – Legia 0:1

Lech Poznań – Spartak Trnawa

3. runda eliminacji do Ligi Konferencji 2023/24

  • Lech – Spartak 2:1
  • Spartak – Lech 3:1

9. Fylkir Reykjavik – Pogoń Szczecin

Piotr Stolarczyk na łamach Weszło pisał o tej klęsce tak:

„Pogoń Szczecin w sezonie 2000/01 zajęła w lidze drugie miejsce. Sukces? Niekoniecznie. Naszpikowana gwiazdami ekipa celowała w mistrzostwo. Turecki właściciel Sabri Bekdas snuł plany o wielkiej potędze. W Szczecinie znów zapanowała moda na Pogoń. W poprzedniej dekadzie drużyna dryfowała pomiędzy zapleczem ówczesnej 1. ligi a elitą. Klub borykał się z ogromnymi problemami finansowymi. Za sprawą szczodrego dobrodzieja do portowego miasta przybyli jednak uznani zawodnicy, m.in: Grzegorz Mielcarski, Kazimierz Węgrzyn czy Jerzy Podbrożny. W rywalizacji o tytuł Pogoń ostatecznie musiała uznać wyższość Wisły Kraków, a sielankowa atmosfera powoli odchodziła w zapomnienie. Gdy dla szczecińskiego futbolu nadeszły potem chude lata, ten okres był mitologizowany.

Mityczne porażki i islandzka trauma. Czy Pogoń wreszcie przepędzi demony przeszłości?

Tak naprawdę już wiosną 2001 roku pojawiły się pierwsze rysy na szkle. Właściciel popadł w konflikt z miastem, pieniądze przestały regularnie trafiać na konto piłkarzy, a po wicemistrzowskim sezonie drużynę opuściło kilku graczy. Tyle że trzon zespołu pozostał. W dalszym ciągu powinien spokojnie odprawić z kwitkiem Islandczyków, którzy zajmowali się futbolem w ramach dodatkowego zajęcia. Byli wśród nich rybacy czy bibliotekarze. Jednak stało się zupełnie inaczej.

Fylkir Reykjavík

Islandczycy świętują wyeliminowanie Pogoni

Wyjazdowe spotkanie stanowiło bardzo poważny sygnał ostrzegawczy: Granatowo-Bordowi przegrali 1:2. Taki wynik można było jeszcze usprawiedliwić – marnym, bo marnym – tłumaczeniem: a bo daleki lot, a bo sztuczna murawa. Klasyczek. Z tym że w rewanżu szczecinianie mieli już udowodnić, iż są zespołem o lepszej klasie piłkarskiej. I wszystko szło zgodnie z planem. Już w szóstej minucie Dariusz Dźwigała sprytnie uderzył z rzutu wolnego – piłkarze Fylkiru nie zorientowali się, że stały fragment będzie wykonany bez gwizdka arbitra, a futbolówka po precyzyjnym strzale wturlała się do bramki.

Komiczna sytuacja. Sęk w tym, że najbardziej kuriozalna scena wydarzyła się doliczonym czasie. Tym razem szczecińskim fanom absolutnie nie było do śmiechu. Otóż bramkarz Dumy Pomorza, Wojciech Tomaszewicz, przy rzucie rożnym zaliczył pusty przelot, a następnie nie był w stanie złapać piłki, która płakała, tocząc się do bramki. Rzecz jasna nie trzeba dodawać, kto został głównym winowajcą. Postacią, z której fani szydzili w następnych latach.

Inni piłkarze nie próbowali jednak zrzucać odpowiedzialności na kolegę. Wiedzieli, że rozczarowali wszystkich, zwłaszcza samych siebie.

W tamtym czasie było nam ogromnie żal, bo odpadliśmy w okolicznościach, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Straciliśmy gola w doliczonym czasie gry, stąd bolało nas to jeszcze mocniej. Byliśmy strasznie zawiedzeni. Każdy z nas czuł się winny w tej sytuacji. Islandczyków mieliśmy obowiązek wyeliminować. Uważam, że niepotrzebnie czekaliśmy tylko na ostatni gwizdek sędziego. Sądziliśmy, że jakoś dowieziemy te 1:0, i dwumecz będzie przeszłością. No i skarcił nas przeciwnik za minimalizm. Choć aż tak fatalnie nie graliśmy w tym meczu. Mieliśmy swoje okazje, nie wykorzystaliśmy ich, a potem, tuż przed końcem, zaczęło się wyczekiwanie. To nie tak, że zlekceważyliśmy Islandczyków – wspomina Jerzy Podbrożny, ówczesny gracz Pogoni”.

Pogoń Szczecin – Fylkir Reykjavik

eliminacje do Pucharu UEFA 2001/02

  • Fylkir – Pogoń 2:1
  • Pogoń – Fylkir 1:1

8. Shkendija Tetowo – Cracovia

– Wstyd. Żenada. Kompromitacja. Zostańcie w domu i zamknijcie drzwi na klucz. Normalne drużyny jeszcze nie zaczęły treningów, a Cracovia już odpadła. Normalni piłkarze jeszcze moczą jaja w oceanie, a Pasy już zebrały wpierdol. Oczywiście – eurowpierdol. Od drużyny, która miała chlubną historię przegrywania w Europie WSZYSTKIEGO. Od drużyny, której nazwa prędzej skojarzy się kibicowi z rzadką chorobą albo tanim winem, niż z futbolem – tak pisaliśmy w pomeczowej relacji, gdy Cracovia przegrywała drugie starcie z macedońską Shkendiją Tetowo i żegnała się z europejskimi rozgrywkami.

Tak, to jest fakt zdecydowanie wart podkreślenia – Pasy przerżnęły wtedy oba mecze z Macedończykami. Nie ma więc mowy o potknięciu, pechowej wpadce. Rywale byli po prostu piłkarsko mocniejsi od czwartej siły Ekstraklasy w sezonie 2015/16. Zasłużenie wygrali pierwszy europejski dwumecz w swojej historii.

„Nie mam nic swoim zawodnikom do zarzucenia. Dali z siebie wszystko”

Jacek Zieliński na konferencji po klęsce ze Shkendiją

Jacek Zieliński – ówczesny szkoleniowiec Cracovii – tłumaczeniami tylko pogarszał sprawę.

– Bardzo bawiło mnie, kiedy usłyszałem, jak ktoś mówił, że piłkarze Cracovii powinni zarabiać tyle, ile zawodnicy Shkendiji. Chcielibyśmy! Niektórzy tam dostają więcej niż najlepsi piłkarze w Ekstraklasie! – zapewniał trener Pasów na łamach „Przeglądu Sportowego”.

Na łamach Weszło dodawał natomiast: – Wiadomo, że my na piłkę w Macedonii patrzymy z góry i bez większego respektu, ale jak na tamtejsze warunki, ta drużyna to był kosmos. To nie tak, że przegraliśmy z ogórkami, bo ten zespół potrafił grać w piłkę. Wystarczy zwrócić uwagę na to, że w tamtych eliminacjach odpali dopiero w ostatniej rundzie z Gentem. Tam wielu zawodników miesięcznie zarabia 20 tysięcy euro, a to nawet w naszych realiach jest dużo, dlatego po prostu nie zgadzam się, gdy ktoś mówi, że to przypadkowa drużyna. Mam jednak nadzieję, że dobrze się rozumiemy – nie zmienia to faktu, że nie powinniśmy z tym klubem przegrać i biorę tę porażkę na klatę.

Dobrze, że padła chociaż ta ostatnia deklaracja. Tak, Cracovia nie powinna była przegrać z tym „kosmicznym” zespołem z Tetowa.

Cracovia – Shkendija Tetowo

1. runda eliminacji do Ligi Europy 2016/17

  • Shkendija – Cracovia 2:0
  • Cracovia – Shkendija 1:2

7. Karabach Agdam (zbiorczo)

„Bach, bach, Karabach!” – hasło, które dudni w głowach fanów polskiego futbolu do dziś.

Zaczęło się w sezonie 2010/11, kiedy Azerowie – wtedy jeszcze będący anonimowym klubem na europejskiej scenie – ośmieszyli Wisłę Kraków w eliminacjach do Ligi Europy. Nawet oni sami nie spodziewali się takiego sukcesu, bo do rywalizacji z Białą Gwiazdą podchodzili z wielkim respektem. – Jeśli przegramy jedną bramką, będę usatysfakcjonowany – zapewniał przed pierwszym spotkaniem Gurban Gurbanow, szkoleniowiec Karabachu. Pomocnik Emin Imamaliev w jednym z wywiadów zwrócił się natomiast o wsparcie do Allaha. Koniec końców Azerowie zwyciężyli na Suchych Stawach 1:0, a rewanżu zatriumfowali 3:2.

– W tamtym czasie to był taki mecz, który polska drużyna powinna wygrać. Wiadomo, że to się potem pozmieniało. Może trochę zabrakło koncentracji przed spotkaniem? Człowiek niby jest skoncentrowany, ale jeżeli ma to poczucie, że rywal jest teoretycznie słabszy, to nawet podświadomie może się trochę zdrzemnąć. I faktycznie, tak w tym wypadku było. Trafił się niewygodny przeciwnik, który potrafił wykorzystać nasze błędy – opowiadał nam Maciej Żurawski, który w pierwszym spotkaniu zmarnował rzut karny. – Lekceważenia nie było, ale Karabach jednak nas trochę zaskoczył. Przede wszystkim świetnym przygotowaniem fizycznym, ale też technicznym. Taką ogólną dynamiką swoich akcji. Jednak nawet po porażce w pierwszym meczu byliśmy pewni, że odwrócimy losy tej rywalizacji. Że mimo wszystko awansujemy. Rzeczywistość okazała się, niestety, zupełnie inna.

Bach, bach, Karabach. Siedmiominutowa weryfikacja polskiego futbolu

Z kolei Bartosz Karcz (dziennikarz „Gazety Krakowskiej”) mówił: – Bezpośrednio po meczu odbiór porażki z Karabachem był taki, że to kompromitacja tego samego kalibru co wcześniej Levadia. Druga taka wpadka Wisły w pucharach z rzędu. Dopiero przyszłość pokazała, że Karabach nieprawdopodobnie się rozwinął.

Wisła Kraków - Karabach Agdam

Zawodnicy Wisły podłamani przebiegiem meczu z Karabachem

I rzeczywiście, polscy pucharowicze boleśnie przekonali się o tym rozwoju na własnej skórze.

W sezonie 2013/14 Karabach wyrzucił z Europy Piasta Gliwice, a w sezonie 2020/21 – Legię Warszawa. W 2022 roku zmiażdżył również 5:1 Lecha Poznań w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Azerom w dwumeczu oparł się jedynie Raków Częstochowa (2023/24). Nie umieszczamy jednak tej zbiorczo ujętej rywalizacji wyżej w naszym rankingu, ponieważ tak naprawdę tylko w przypadku dwumeczu z udziałem Wisły można było traktować przedstawiciela Ekstraklasy jako murowanego kandydata do awansu. Później życie nauczyło nas szacunku dla azerskiej ekipy, która obecnie występuje w fazie zasadniczej Champions League.

Wisła Kraków – Karabach Agdam

3. runda eliminacji do Ligi Europy 2010/11

  • Wisła – Karabach 0:1
  • Karabach – Wisła 3:2

Piast Gliwice – Karabach Agdam

2. runda eliminacji do Ligi Europy 2013/14

  • Karabach – Piast 2:1
  • Piast – Karabach 2:2 (p.d.)

Legia Warszawa – Karabach Agdam

4. runda eliminacji do Ligi Europy 2020/21

  • Legia – Karabach 0:3

Lech Poznań – Karabach Agdam

1. runda eliminacji do Ligi Mistrzów 2022/23

  • Lech – Karabach 1:0
  • Karabach – Lech 5:1

6. F91 Dudelange – Legia Warszawa

– Odcieni eurowpierdolu znaliśmy więcej niż twarzy Greya, więc w sumie kolejny nie powinien nas jakoś szczególnie uwierać. A tym bardziej dziwić. Dziś jednak zostały przekroczone nieprzebyte wcześniej granice piłkarskiej żenady. Mistrz Polski nie tylko odpadł z Ligi Europy z mistrzem Luksemburga. Mistrz Polski miał dwa podejścia do pokonania mistrza Luksemburga, w żadnym mu się nie powiodło. Mistrza, kurwa, Luksemburga. Można odpaść z drużyną teoretycznie słabszą, gdy ma się niesamowitego pecha? Gdy jej wpada wszystko, a tobie nic? Można. Zdarzają się takie pojedyncze mecze, świat futbolu widział więcej niż garść takich dwumeczów. Ale Legia nie miała pecha. Pecha to miało Dudelange, że w pierwszym meczu nie strzeliło więcej niż dwóch goli.

Tak podsumowaliśmy kompromitację Legii Warszawa w dwumeczu z F91 Dudelange w tekście zatytułowanym wdzięcznie: „Żenadometr wyjebało”. 

10 faktów o Dudelange, które kompromitują Legię jeszcze bardziej

Ależ to był zjazd Wojskowych w europejskich rozgrywkach… Od występów w fazach grupowych Ligi Europy i Ligi Mistrzów, do pasma blamaży. Bęcki od Astany i Sheriffa Tyraspol nie zmieściły się w rankingu, o laniu od Spartaka Trnawa już wspominaliśmy, ale baty od Luksemburczyków były chyba z tego wszystkiego najbardziej szokujące i zawstydzające. Jedyna okoliczność łagodząca, jaką dla Legii znajdujemy, to fakt, że Dudelange później wyrzuciło też z pucharów CFR Cluj, a w kolejnej odsłonie europejskich rozgrywek po raz drugi z rzędu przedarło się do fazy grupowej Ligi Europy. Luksemburczycy przeżywali wówczas swój gwiezdny czas.

Ale oczywiście o żadnych triumfach Dudelange nie byłoby mowy, gdyby Legia zachowała się jak poważna drużyna i nie poległa z zespołem z półamatorskiej ligi. Niestety, stołeczna ekipa – w pierwszym meczu dowodzona przez Aco Vukovicia, w drugim przez Ricardo Sa Pinto – nie zachowała nawet minimum powagi.

Legia Warszawa – F91 Dudelange

3. runda eliminacji do Ligi Europy 2018/19

  • Legia – Dudelange 1:2
  • Dudelange – Legia 2:2

5. Żalgiris Wilno – Lech Poznań

Dwumecz, w którym skompromitowali się nawet kibice Lecha Poznanń, wywieszając żenujący transparent „Litewski chamie, klęknij przed polskim panem”.

„Litewski cham” klękać nie zamierzał. Co więcej, kopnął „polskiego pana” w dupę.

Wszyscy piłkarze Żalgirisu Wilno razem wzięci zarabiali ponoć wówczas mniej więcej tyle, co jeden Manuel Arboleda w Kolejorzu. Co dość dobrze oddaje różnicę w potencjale finansowym obu ekip. No ale na boisku Kolejorz nie zdołał potwierdzić swoich przewag. Wprawdzie kompromitująca, ale mimo wszystko skromna porażka 0:1 w Wilnie pozwalała mieć nadzieję na odrobienie strat w rewanżu, ale nawet to zadanie przerosło podopiecznych Mariusza Rumaka. Drugie spotkanie zakończyło się triumfem Lecha 2:1 (po dwóch bramkach zdobytych w samej końcówce), więc dzięki korzystniejszemu bilansowi goli wyjazdowych awansowali Litwini. 

Co było najbardziej dramatyczne – Żalgiris zaprezentował się w tym dwumeczu po prostu lepiej.

Mariusz Rumak

Mariusz Rumak przed rewanżem z Żalgirisem 

To nie tak, że brakowało szczęścia, naszych przekręcił sędzia czy cokolwiek innego. Żadna wymówka nie miała wówczas prawa bytu, choć Mariusz Rumak twierdził, że gdyby Lech wykorzystał co czwartą okazję, to by awansował (zapomniał jednocześnie, że jego drużyna praktycznie nie stwarzała sytuacji). Przy Rumaku warto się zresztą zatrzymać na dłużej, bo szkoleniowiec Lecha generalnie był wówczas bardzo aktywny w mediach.

– My jedziemy przede wszystkim grać swoją piłkę, a nie dopasować się do gry Żaligrisu. Nie wydaje mi się, aby ten zespół mógł nas czymś zaskoczyć – zapewniał trener Kolejorza przed pierwszym starciem z Litwinami. Marek Zub (ówczesny trener Żalgirisu) szybciutko sprowadził go do parteru.

Lech Poznań – Żalgiris Wilno

3. runda eliminacji do Ligi Europy 2013/14

  • Żalgiris – Lech 1:0
  • Lech – Żalgiris 2:1

4. Stjarnan FC – Lech Poznań

I znowu Lech, a to wcale nie jest ostatnie słowo poznaniaków w tym rankingu.

Wychodzi na to, że Kolejorz wyspecjalizował się w pucharowych blamażach.

Klęska w dwumeczu z Stjarnanem jest zarazem jeszcze jednym ciężkim grzechem na sumieniu wspomnianego już Mariusza Rumaka, który podczas swojej pierwszej kadencji w Lechu (wciąż trudno uwierzyć, że była też i druga) z niebywałą wręcz konsekwencją trwonił współczynnikowy kapitał swojego klubu. W eliminacjach do Ligi Europy 2014/15 jego podopieczni najpierw przeokrutnie męczyli bułę w konfrontacji z estońskim Nomme Kalju (0:1 na wyjeździe, 3:0 w rewanżu u siebie), a następnie zostali upokorzeni przez Islandczyków, którym nie zdołali na przestrzeni dwumeczu wbić choćby jednego gola. Absolutna masakra.

Rumakowi trzeba jednak oddać, że tym razem nie cwaniakował. Ostrzegał przed pierwszym meczem: – Stjarnan reprezentuje kraj piłkarsko wyżej notowany od nas. Islandia dopiero co walczyła w barażu o mistrzostwa świata, a my nie. Islandczycy mają więcej piłkarzy w dobrych ligach europejskich.

Trudno wprawdzie powiedzieć, co reprezentanci Islandii porozrzucani po mocnych europejskich ligach mieli konkretnie wspólnego z półamatorami występującymi w Stjarnanie, ale hej – nie będziemy tutaj z byłym trenerem poznańskiego zespołu polemizować, bo rzeczywistość w całej rozciągłości potwierdziła jego obawy.

Inna sprawa, że po porażce Rumak w pierwszym spotkaniu znowu się – nomen omen – zagalopował.

– Ciśnie się jedno zdanie podsumowujące. Jak sobie sami nie strzelimy gola, to ciężko nam strzelić – oznajmił trener Lecha, choć chyba tylko jemu cisnęło się wtedy na usta akurat takie spostrzeżenie. – Po raz kolejny to zrobiliśmy i ponownie przegraliśmy 0:1 mecz, który powinniśmy wysoko wygrać. Stworzyliśmy sobie więcej sytuacji niż w Estonii, ale piłka nożna to nie jazda figurowa na lodzie i nikt nie wywalczy awansu za dobrą grę. Jestem pewien, że możemy wygrać u siebie wysoko i odrobić straty w Poznaniu. Kto przyjdzie na rewanż nie będzie żałował, bo zobaczy Lecha orającego każdy centymetr boiska. Wszyscy jesteśmy wściekli, bo przegrywamy, a na Islandii powinniśmy rozstrzygnąć losy całego dwumeczu. Zabrakło nam szczęścia, ale to nie jest żadne tłumaczenie.

W rewanżu Lech tak orał, że aż zaorał sam siebie, a Rumak wkrótce wyleciał ze stanowiska.

Lech Poznań – Stjarnan FC

3. runda eliminacji do Ligi Europy

  • Stjarnan – Lech 1:0
  • Lech – Stjarnan 0:0

3. Irtysz Pawłodar – Jagiellonia Białystok

Jeśli chodzi o kompromitacje polskich klubów w dwumeczach z ekipami z Kazachstanu, ta to dziś pozostaje – i oby się to nigdy nie zmieniło – niekwestionowanym numerem jeden. 30 czerwca 2011 roku Jagiellonia Białystok rozpoczęła zmagania w eliminacjach do Ligi Europy od skromnego zwycięstwa 1:0 z Irtyszem Pawłodar. Ta niewielka zaliczka nie wystarczyła jednak podopiecznym Michała Probierza do awansu – w rewanżu Kazachowie zwyciężyli 2:0.

„Ja ich na mapie nie znalazłem”. Polsko-kazachskie boje w europejskich pucharach

– To nasze miejsce w Europie, nie ma co się czarować – zapewniał Probierz na łamach „Gazety Wyborczej” po eurowpierdolu z Irtyszem. – Wszyscy mówimy o sukcesach, ale popatrzmy na podstawowe rzeczy. Do Kazachstanu jechaliśmy przez Białoruś, tam trenowaliśmy w ośrodku z osiemnastoma boiskami. W Kazachstanie aż tak rewelacyjnie może nie było, ale tam też każdy zespół ma swoją bazę, swój hotel. My jesteśmy daleko w tyle.

Wiadomo, decydujący okazał się brak hotelu.

Michał Probierz

Michał Probierz przed pierwszym meczem z Irtyszem

Prawda jest tymczasem taka, że występy skazywanego na pożarcie Irtyszu w europejskich pucharach nawet w Kazachstanie mało kogo interesowały. Dość powiedzieć, że miejscowa telewizja nie zdecydowała się nawet na transmisję rewanżu. W paśmie sportowym postawiono na relację z meczu tenisowego. Wszystko to rozjuszyło Jana Tomaszewskiego, który odpalił się w swoim stylu:– Irtysz Pawłodar? A gdzie to jest? Ja na mapie tego nie znalazłem. Jak się dowiedziałem, że to piąta drużyna w Kazachstanie, to co by, kurwa, było, gdyby dorwał nas mistrz?

„Przegrać z piątą drużyną z Kazachstanu? Kurwa jego mać… Ile tam jest w ogóle zespołów?”

Jan Tomaszewski po kompromitacji Jagiellonii

Kibice Jagi wbili później szpilkę piłkarzom poprzez wymowny transparent: „FC Irtysh – true men, true players, true winners. Congratulations”.

Jagiellonia Białystok – Irtysz Pawłodar

1. runda eliminacji do Ligi Europy 2011/12

  • Jagiellonia – Irtysz 1:0
  • Irtysz – Jagiellonia 2:0

2. Lincoln Red Imps – Lech Poznań

Będziemy z wami szczerzy. Choć oczywiście świadczy to o naszej głębokiej naiwności, ale naprawdę nie spodziewaliśmy się, że w tej edycji europejskich pucharów trafi nam się okazja do aktualizowania rankingu hańby. W ogóle odzwyczailiśmy się już od używania słowa „eurowpierdol”. Aż tu nagle mistrzowie Polski, ekipa Lecha Poznań, postanowili urządzić nam wszystkim powrót do czasów słusznie minionych i totalnie skompromitowali się na Gibraltarze.

Eurowpierdol powrócił. W pełnej krasie.

Jasne, wtopa w fazie zasadniczej Ligi Konferencji nie boli tak mocno jak blamaż, którego konsekwencją jest przegrany dwumecz. Teoretycznie Kolejorz może jeszcze to potknięcie zatuszować. Awansować do play-offów i sprawić, że gibraltarski wygłup zostanie zapamiętany tylko jako mało ważna, pozbawiona konsekwencji ciekawostka.

Ale weźmy też pod uwagę okoliczności. Mówimy – to trzeba podkreślić jak najdobitniej – o aktualnych MISTRZACH POLSKI. Nie o jakimś przypadkowym pucharowiczu, który psim swędem zajął czwarte miejsce w Ekstraklasie i doświadczył latem „pocałunku śmierci”. Dalej – znajdujmy się w okresie dobrej koniunktury dla Ekstraklasy. Liga rośnie w oczach, wydatki transferowe (w tym wydatki samego Lecha) robią coraz większe wrażenie, marzy nam się jedno miejsce w Lidze Mistrzów przyznawane z urzędu z uwagi na miejsce w rankingu UEFA. To już nie te czasy, gdy po tytuł w Polsce mógł sobie ni stąd, ni zowąd sięgnąć Piast Gliwice.

Pięć czy dziesięć lat temu porażka z Lincoln Red Imps byłaby kompromitacją, ale teraz jest kompromitacją do kwadratu. Tym bardziej że trudno tu nawet mówić o jakimś wielkim pechu podopiecznych Nielsa Frederiksena. Zespół z Gibraltaru zwyczajnie zasłużył na wygraną.

Jasny gwint, ale sobie gracze z Poznania narobili wstydu. Serio, wzięło nas to z zaskoczenia.

Lech Poznań – Lincoln Red Imps

faza ligowa Ligi Konferencji Europy 2025/26

  • Lincoln – Lech 2:1

1. Levadia Tallinn – Wisła Kraków

Dwumecz-matka wszystkich eurowpierdoli.

Pomnik pucharowej hańby.

Myślisz: „kompromitacja mistrza Polski w Europie”, mówisz: „Levadia”. Automatycznie, bez chwili zawahania, bez mrugnięcia okiem.

Jest całkiem prawdopodobne, że rywalizacja Wisły Kraków z Levadią Tallinn z uwagi na swój status już nigdy nie spadnie z najwyższego stopnia podium w tego rodzaju zestawieniach. Przypomnijmy – Biała Gwiazda była wówczas najmocniejszym polskim klubem, wręcz hegemonem Ekstraklasy w pierwszej dekadzie XXI wieku. Do międzynarodowych zmagań w sezonie 2009/10 przystąpiła świeżo po wywalczeniu drugiego z rzędu mistrzostwa Polski. Rok wcześniej nie podbiła Europy głównie dlatego, że nie dopisało jej szczęście w losowaniu – w eliminacjach do Ligi Mistrzów trafiła bowiem na Barcelonę, a w Pucharze UEFA nadziała się na Tottenham. Wydawało się zatem oczywiste, że Levadia nie będzie dla Wisły przeszkodą. Że prawdziwe pucharowe emocje zaczną się dopiero później, wraz z silniejszymi rywalami.

Ach, jakże się wszyscy wtedy myliliśmy.

Levadia Tallinn po golu z Wisłą Kraków

radość Estończyków po golu w meczu z Wisłą

Już w pierwszym spotkaniu krakowska ekipa uratowała remis 1:1 dzięki bramce zdobytej w doliczonym czasie gry. Natomiast w Tallinnie podopieczni Macieja Skorży polegli 0:1 i wylecieli z eliminacji do Ligi Mistrzów. Nie przetrwali w nich nawet do sierpnia, choć przecież celowali w fazę grupową.

Jak to skomentował trener Białej Gwiazdy? Udzielił wywiadu „Rzeczpospolitej”, który na Weszło nazwaliśmy „przerażającą bufonadą”.

– Dla mnie Unirea Urziceni czy BATE Borysów – kluby, które w ostatnich latach dostały się do Ligi Mistrzów mimo niskich budżetów – to specyficzne przykłady. Bo co sezon jakaś taka historia się zdarza, ale chodzi ciągle o inne drużyny. Więc to jest dla mnie ciągle bardziej sprawa przypadku, łatwiejszego losowania niż trwale budowanej pozycji. I w Polsce nie widzę dziś klubu z wystarczająco silną kadrą, by pogodzić grę w kraju z grą w pucharach – perorował Skorża. – Moim zdaniem miejsce Wisły w Europie nie jest tam, gdzie je wskazała porażka z Levadią. Więcej prawdy o nas powiedziały poprzednie eliminacje, gdy też nie awansowaliśmy do LM, ale potrafiliśmy przejść Beitar Jerozolima, pokonać w jednym meczu Barcelonę, a z Pucharu UEFA odpadliśmy po wyrównanej walce z Tottenhamem.

Dopiero po latach Skorża na antenie Weszło FM przyznał otwarcie, że zawalił dwumecz z Estończykami.

– To była bardzo duża szansa, żeby awansować do Ligi Mistrzów. Zaraz po reformie Platiniego. I odpaść z Levadią, gdzie naprawdę człowiek myślami był już w kolejnej rundzie… Myślałem, że potraktujemy to jako element okresu przygotowawczego i spokojnie nam się to uda. Ale też mam taki trochę niedosyt, jeśli chodzi o postawę chłopaków w drugim meczu. Po pierwszym spotkaniu już wiedzieliśmy, że zawaliliśmy, ugraliśmy tylko remis. Musimy być czujni na wyjeździe i tam strzelić bramkę, zagrać z większym zębem. Tego zabrakło. Nie wiem, czy chłopaki byli trochę podjechani i być może to było kluczowe. Spodziewałem się, że nawet troszkę więcej uzyskam od drużyny na boisku, jeśli chodzi o sferę mentalną. Ale widocznie nie byli w stanie. Absolutnie nie zarzuciłbym tej drużynie, że nie chcieli grać w Lidze Mistrzów. To byłby nonsens. Ewidentnie moje pomysły wtedy się nie sprawdziły. […] To absolutnie mój błąd trenerski, przeszarżowałem.

Wisła Kraków – Levadia Tallinn

2. runda eliminacji do Ligi Mistrzów 2009/10

  • Wisła – Levadia 1:1
  • Levadia – Wisła 1:0

***

Wy też uważacie klęskę Wisły z Levadią za największą kompromitację polskich pucharowiczów w XXI wieku? A może jednak wczorajszy blamaż Lecha przebija – waszym – zdaniem „wyczyn” Białej Gwiazdy? Dajcie znać w komentarzach i nie zapomnijcie o rozpisaniu swoich rankingów hańby!

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO :

fot. Newspix.pl

41 komentarzy

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama