Reklama

Iga Świątek i Wimbledon u kobiet, czyli same niewiadome

Sebastian Warzecha

29 czerwca 2025, 20:58 • 8 min czytania 3 komentarze

Po dobrym występie w Bad Homburg Iga Świątek przyjedzie na wimbledońską trawę z myślą, że może tam coś ugrać. Pytaniem pozostaje – ile? Na co stać Polkę na najmniej lubianym przez nią turnieju wielkoszlemowym? I kto w ogóle może ten Wimbledon u kobiet wygrać? To wszystko pytania, na które odpowiedzi toną gdzieś w ciemności. Ale postarajmy się rzucić na ten mrok choć trochę światła.

Iga Świątek i Wimbledon u kobiet, czyli same niewiadome

Iga Świątek rusza na Wimbledon z nadziejami. Ale na co ją stać?

Reklama

Czy to już koniec kryzysu?

Zacząć trzeba od najprostszej statystyki: w momencie swojego pierwszego meczu na tegorocznym Wimbledonie Iga Świątek będzie już niemal 13 miesięcy bez turniejowego zwycięstwa. Do niedawna tyle samo trwała jej seria bez finału, ale przerwała ją w Bad Homburg, gdzie jednak w meczu o tytuł lepsza od niej okazała się Jessica Pegula.

Mimo tego występ Igi w Niemczech był jednak naprawdę pozytywnym wydarzeniem. Jak sama stwierdziła: – Ten turniej pokazuje, że jest dla mnie nadzieja na trawie.

Bo Świątek na tej nawierzchni to – historycznie rzecz biorąc – nie jest tenisistka wybitna. Ba, momentami trudno było nawet napisać, że bardzo dobra. Na Wimbledonie na pięć startów tylko raz doszła do ćwierćfinału, w którym przegrała z Eliną Switoliną. Poza tym lista rywalek, które ją eliminowały, nie jest specjalnie imponująca, a są na niej:

  • Viktorija Golubić,
  • Ons Jabeur,
  • Alize Cornet,
  • Julia Putincewa.

Poza tym Iga stosunkowo mało grała na kortach trawiastych. Nie licząc Wimbledonu zaliczyła bowiem tylko pięć innych turniejów. Dwukrotnie doszła do półfinału, raz zagrała w finale – właśnie teraz. Stąd taki rezultat pozwala zapytać: czy to już koniec kryzysu Igi Świątek? Tego samego, przez który nie wygrała turnieju od ponad roku i przez który zaliczała wiele bolesnych porażek? Cóż, odpowiedź nie może być całkowicie pewna.

Ale wskazówka zaczyna się delikatnie przechylać w stronę „tak”. Bo tego typu sygnały Iga zaczyna wysyłać.

Iga zaliczyła naprawdę dobre Roland Garros, czyli takie na miarę jej obecnych możliwości. Owszem, decydujący set spotkania z Aryną Sabalenką był dla niej fatalny, ale jednak doszła do półfinału i przez dwa sety grała znakomity mecz z liderką rankingu WTA i najlepszą tenisistką, jeśli liczyć tylko ten sezon. Miesiąc wcześniej prawdopodobnie nie byłoby ani tak wyrównanej gry, ani… w ogóle tego meczu. Bo Polka odpadłaby wcześniej.

Przejście na trawę mogło zabić tę zbudowaną po części pewność. Ale tego nie zrobiło. Iga zagrała naprawdę dobry turniej, nawet jeśli miała problemy z regularnością forehandu, była w stanie je opanować i albo wygrać mecz (jak z Jekatieriną Aleksandrową), albo walczyć do samego końca (z Jessicą Pegulą, rozgrywającą zresztą świetny sezon). Owszem, nadal nie ma w tym roku wygranego turnieju na koncie. Ale zbudowała podstawy, by zacząć wierzyć, że taki triumf wkrótce się pojawi.

Co jednak oznacza „wkrótce”? Czy to możliwe, że Wimbledon?

Powtórka z juniorskich czasów? Mało prawdopodobna

To był rok 2018. Iga Świątek jechała na Roland Garros nastawiona na to, że jest w stanie triumfować w juniorskim turnieju wielkoszlemowym w Paryżu. Nie udało się, bo w półfinale odpadła w meczu ze swoją… deblową partnerką, Caty McNally. I to mimo tego, że w drugim secie była już dosłownie o centymetry od triumfu. Nawiasem mówiąc McNally przegrała potem w finale z Coco Gauff, która w półfinale pokonała z kolei Leylah Fernandez.

W najlepszej czwórce tamtego turnieju znalazły się więc dwie mistrzynie wielkoszlemowe i finalistka US Open. I tylko pogromczyni Igi nie zanotowała podobnych rezultatów.

Świątek była wówczas bardzo rozczarowana. Ale na Wimbledon pojechała – jak sama mówiła – z chęcią zemsty i świadomością, że to będzie jej ostatnia szansa na taki triumf. W juniorskim US Open miała już nie grać, kolejny sezon był dla niej przejściem do wyłącznie seniorskiej rywalizacji. Innymi słowy: albo wygrać w Londynie, albo już nigdy. I co? I Iga zagrała wówczas fantastyczny turniej, pokonując już w pierwszej rundzie rozstawioną z „1” Whitney Osuigwe.

I to był jedyny mecz, w którym straciła seta. Potem nie zrobiła już tego ani razu.

Czy taki scenariusz może mieć miejsce i w tym roku?

Otóż… nie. A przynajmniej jest to bardzo wątpliwe. Świątek nie należy bowiem do najlepszych 10, a może i nawet 20 zawodniczek, jeśli o grę na trawie chodzi. Owszem, wiele nadrabia swoim ogólnym przygotowaniem i możliwościami, ale czucie tej nawierzchni to coś, czego ciągle jej brakuje. Choć na Instagramie, już po turnieju w Bad Homburg, pisała, że i tak jest lepiej, niż w przeszłości:

– Jestem dumna z pracy, którą wykonaliśmy w ostatnich tygodniach, aby się rozwinąć i podjąć kolejne kroki. Ten codzienny wysiłek i zaangażowanie z dużą ilością odwagi i zabawy prowadzą do świetnego wyniku, który sprawia, że z satysfakcją i determinacją jadę na Wimbledon.

Co może dać jej ta determinacja? Zakładamy, że ćwierćfinał, choć i to nie jest pewne, bo drabinka Igi może i jest całkiem w porządku w pierwszych trzech rundach, ale potem się rozkręca. Zresztą spójrzcie sami:

Oczywiście, to rozpiska biorąca pod uwagę rozstawienie, możliwe, że Iga w III rundzie trafi na przykład na Danielle Collins, a to byłby prawdopodobnie znacznie trudniejszy mecz niż starcie z Martą Kostiuk. Generalnie jednak widzicie ogólny obraz – jeśli Iga dojdzie do drugiego tygodnia imprezy, to czekają ją kolejne potencjalne starcia z Jeleną Rybakiną (mistrzyni Wimbledonu 2022), Coco Gauff (przedstawiać nie trzeba), a potem Jessicą Pegulą, która dopiero co ograła ją w Bad Homburg.

Innymi słowy: ćwierćfinał to już świetny wynik i coś, w co Iga powinna celować. Półfinał – znakomity rezultat, nowa życiówka. Finał z kolei byłby wręcz sensacją. Bo nawet dobry rezultat w Bad Homburg nie pozwala na razie zakładać, że Iga jest gotowa powtórzyć to w londyńskim Szlemie. Choć Świątek z optymizmem podchodzi do Wimbledonu. I dobrze, bo powinna tam zagrać na luzie, z myślą, że nie ma tam nic do stracenia, może tylko zyskać. Przecież w zeszłym roku odpadła tam w III rundzie, nie ograniczają ją nawet punkty do obrony.

Po Bad Homburg mówiła zresztą tak:

– Mam nadzieję, że uda się to przełożyć na grę w Wimbledonie, chociaż nie zdążyłam jeszcze odbyć tu treningu. To jedyna wada grania w turniejach poprzedzających Wimbledon, że później jest trochę mniej czasu na przygotowanie już na obiekcie, ale mam nadzieję wykorzystać zdobytą pewność siebie w pierwszych rundach tutaj.

Dodawała też, że w Niemczech próbowała częściej chodzić do siatki, szła w stronę gry takiej, jaka na trawie się przydaje. Skutek był różny, ale ważne było same przełamywanie swoich schematów, bo przecież nawet juniorski Wimbledon wygrywała grając tę swoją „standardową” grę. A Wim Fissette już w momencie, gdy zaczął z Igą współpracować, mówił, że chciałby jej repertuar rozszerzyć.

I kto wie, może właśnie to się dzieje? I nawet jeśli nie na Wimbledonie, to w końcu da efekt – choćby na kortach twardych, przy okazji amerykańskich turniejów.

Zostając jednak przy najbliższym turnieju, pozostaje jedno zasadnicze pytanie.

Kto wygra w Londynie?

U mężczyzn sprawa jest w zasadzie jasna. Głównym faworytem jest Carlos Alcaraz, triumfator w dwóch ostatnich edycjach. Za jego plecami – Jannik Sinner, choć on na trawie miewał swoje problemy. Potem mimo wszystko Novak Djoković, a dalej cała reszta ferajny, czyli tenisiści tacy jak Alexander Zverev. U kobiet? O rany, tu możliwe jest właściwie wszystko.

Obstawianie triumfatorki Wimbledonu przypomina bowiem w ostatnich latach ruletkę w kasynie. Szanse na trafienie są bowiem naprawdę małe. W pocovidowej rzeczywistości wygląda to tak:

  • 2021: Ash Barty (pokonała Karolinę Pliskovą). To triumfatorka spodziewana, Barty była jedną z faworytek.
  • 2022: Jelena Rybakina (pokonała Ons Jabeur). Rybakina była rozstawiona z „17” i przed Wimbledonem wygrała tylko dwa turnieje WTA – w 2019 i 2020 roku.
  • 2023: Marketa Vondrousova (pokonała Ons Jabeur). Vondrousova była w finale Roland Garros w 2019 roku, ale potem męczyły ją kontuzje. Mimo tego zdołała osiągnąć finał igrzysk w Tokio, rok później straciła jednak dużą część sezonu na rehabilitację po kolejnej kontuzji. Talent tu był, ale możliwości na wygranie Szlema – wydawało się, że nie. A jednak niespodziewanie triumfowała w Londynie.
  • 2024: Barbora Krejcikova (pokonała Jasmine Paolini). Krejcikova wygrała Roland Garros 2021, ale potem – podobnie jak jej rodaczka – miała wiele problemów ze zdrowiem. Na Wimbledon przyjechała rozstawiona jako 31. zawodniczka i z reputacją specjalistki od mączki oraz kortów twardych. I wygrała.

Nie są to może triumfatorki anonimowe, ale ich sytuacja w każdym z ostatnich trzech turniejów nie pozwoliłaby wskazać ich jako ostatecznych triumfatorek. W dodatku rok temu do finału doszła Jasmine Paolini, która wystrzeliła ledwie kilka miesięcy wcześniej. Iga Świątek, oczywiście, regularnie odpadała wcześniej. Coco Gauff również, nigdy nie była jeszcze w Wimbledonie choćby w ćwierćfinale. A Aryna Sabalenka na ostatnie cztery edycje dwukrotnie przegrywała w półfinale i dwukrotnie w turnieju nie występowała.

Ubiegłoroczny finał Wimbledonu kobiet i niespodziewany triumf Barbory Krejcikovej.

Zresztą rozszerzmy tę listę. Najlepsze wyniki aktualnego TOP 10 rankingu WTA w Wimbledonie wyglądają tak:

  1. Aryna Sabalenka – półfinał (dwukrotnie);
  2. Coco Gauff – IV runda (trzykrotnie);
  3. Jessica Pegula – ćwierćfinał (raz);
  4. Jasmine Paolini – finał (raz);
  5. Qinwen Zheng – III runda (raz);
  6. Madison Keys – ćwierćfinał (dwukrotnie);
  7. Mirra Andriejewa – IV runda (raz);
  8. Iga Świątek – ćwierćfinał (raz);
  9. Paula Badosa – IV runda (trzy razy);
  10. Emma Navarro – ćwierćfinał (raz).

Ledwie dwie zawodniczki z dziesięciu były w półfinale. Jedna zagrała w finale, a gdyby spytać kogoś, kto przespał poprzedni sezon, która, to za nic nie postawiłby na Paolini, ba, prędzej zapytałby, kto to właściwie jest. Wynik Igi Świątek jest czwartym najlepszym w tej stawce (ex aequo z Pegulą i Navarro), gorszym tylko od Paolini, Sabalenki i Keys, która też docierała do ćwierćfinału, ale dwa razy.

Innymi słowy – Wimbledon u kobiet szuka zawodniczki, które opanuje go na dłużej. Bo od czasów Sereny Williams (ostatni triumf w 2016) żadna tego nie zrobiła. Amerykanka jako ostatnia zawodniczka triumfowała tam dwa razy z rzędu (2015-2016), a ogółem od 2010 roku – a więc w ostatnich 14 edycjach – trawiasty Szlem miał 10 różnych mistrzyń. Tylko Williams (trzy razy) i Petra Kvitova (dwa) potrafiły w tym czasie powtórzyć swój sukces.

Jeśli więc przed tegoroczną edycją chcecie coś obstawiać, nie stawiajcie na konkretne nazwisko, a na to, że znów zobaczymy nową mistrzynię. Bo to znacznie pewniejsza inwestycja.

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie:

3 komentarze

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Polecane

Reklama
Reklama