Reklama

Feio, Zieliński i Mozyrko – od współpracy do wojny. Kulisy konfliktu w Legii!

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

23 grudnia 2024, 11:10 • 32 min czytania 82 komentarzy

Legią Warszawa znów targają walki na górze. Goncalo Feio poszedł na otwartą wojnę z pionem sportowym, czyli Jackiem Zielińskim oraz Radosławem Mozyrką, w międzyczasie ścierając się nawet z Dariuszem Mioduskim. Już wiadomo, że z konfliktów nie wyniknie nic dobrego, ale co leży u ich źródła? Czy portugalski trener słusznie jest chwalony za uratowanie jesieni po fatalnych transferach? W poszukiwaniu winnego całego ambarasu zaglądamy za kulisy działu skautingu i odsłaniamy nowe fakty dotyczące pracy trenera.

Feio, Zieliński i Mozyrko – od współpracy do wojny. Kulisy konfliktu w Legii!

Goncalo Feio czuje się pewny, mocny. Ma ku temu powody, bo jego zwolnienie w październiku odłożono do grudnia, tymczasem sposób, w jaki Portugalczyk zażegnał kryzys i zakończył jesień, sprawia, że i tym razem zachowa posadę. Feio jest „niezwalnialny”, zwłaszcza w obliczu coraz większej niechęci kibiców do Jacka Zielińskiego. Szkoleniowiec świetnie przeczytał sytuację i dostarczył paliwa krytykom pionu sportowego, wpisując się w narrację o fatalnym dyrektorze.

Z zewnętrz mogło się wydawać, że wolta przeciwko człowiekowi, który go zatrudni może przynieść Goncalo Feio jedynie sukces, bo:

  • kibice są tak niechętni wobec Zielińskiego, że każda próba obrony go jest odbierana jako inspiracja pochodząca bezpośrednio od dyrektora, co tylko wzmaga krytykę
  • jeśli niechęć do Zielińskiego jest także w środku (jest, choć nie tak duża, jak na zewnętrz), to Feio mógłby wbić gwóźdź do jego trumny i jednocześnie wzmocnić swoją pozycję

Od wewnątrz szarży Feio daleko do sukcesu, bo w klubie ugrał tym niewiele, poza rozpętaniem wielkiej burzy. Zgłębiając proces działania pionu sportowego w Legii Warszawa, próbując ocenić jego pracę, zyskaliśmy pełen obraz tej sytuacji, która dla większości — dotychczas także dla nas — wydawała się zero-jedynkowa.

Goncalo Feio nie jest ofiarą niekompetencji pionu sportowego Legii Warszawa. Zarzuty pod adresem Jacka Zielińskiego i Radosława Mozyrki obciążają również jego. Przed wami długa, ale kompleksowa podróż po tym, co dzieje się za kulisami klubu, jak trzęsą nim konflikty, jak naprawdę pracują dyrektor sportowy oraz szef skautingu.

Reklama

Opowiemy wam o tym, dlaczego powinniście zrewidować swoje wnioski czy opinie i czemu możecie to zrobić bez konieczności przechodzenia do dotychczas wrogiego obozu.

Legia Warszawa. Goncalo Feio kontra Jacek Zieliński i Radosław Mozyrko. Dlaczego doszło do wewnętrznej wojny?

Opcje są dwie. Pierwsza: Goncalo Feio wie, że w Legii Warszawa nie ma przyszłości niezależnie od tego, że jak dotąd trzyma się stołka, więc gra na siebie. Jego wyskoki sprawiają, że klub nie ma przekonania, czy przedłużać wygasający wraz z końcem sezonu kontrakt. Wiszą nad nim grzeszki z życia prywatnego, które są na tyle ciężkie, że gdy gilotyna spadnie, sprawy nie będzie się już dało odwrócić, wyprostować. Pamiętamy przecież, że już Mateusz Stolarski rzucił, że może przedłużyć konferencję o kilka minut i zmusić go do spakowania walizek.

Druga możliwość jest taka, że Feio najzwyczajniej w świecie się przeliczył. Uznał, że wyniki zbudowały go na tyle, że dołoży szuflę do pustaka i uderzając w Jacka Zielińskiego oraz Radosława Mozyrkę podburzy kibiców na tyle, że klub nie będzie miał wyboru, opowie się za nim i zwolni tę dwójkę. Nie byłaby to przecież pierwsza taka historia: już w Rakowie Częstochowa poczuł się tak pewnie, że nie spodziewał się, że po spięciu z kierownikiem klub pożegna jego, a nie, zdawałoby się, łatwiejszego do zastąpienia członka sztabu.

Ta ostatnia ławka w każdej klasie: Goncalo Feio, Jacek Zieliński, Radosław Mozyrko

Reklama

A może jednak opcje są trzy: Feio kieruje się jednym i drugim? W Lublinie jednocześnie grał na siebie, zawiązując alians z kibicami, i zmienił front, uderzając w człowieka, który go zatrudnił. Wtedy obstawił właściwego konia: zagarnął całą władzę dla siebie. Obydwie historie mają ze sobą wiele wspólnego, kibice Motoru pewnie uśmiechają się, gdy widzą, że fani Legii — tak jak oni kiedyś — stoją murem za szkoleniowcem, nie widząc jego win. Ostatecznie Goncalo i tak jednak się przeliczył. Kibice przejrzeli na oczy; zawodnicy mieli dość szukania wrogów i jego metod zarządzania szatnią; Zbigniew Jakubas nie dał się dłużej szantażować i przyjął jego dymisję.

Toksyczne relacje kończą się wybuchem, który odsłania całą prawdę. W Legii Warszawa wszystko zmierza właśnie ku temu. Wielokrotnie krytykowaliśmy Jacka Zielińskiego i pion sportowy za to, w jaki sposób budują kadrę, chwaląc jednocześnie Goncalo Feio, który w takich okolicznościach zrobił wynik. Przyznajemy się do błędu, nie była to ocena trafna. Węsząc za kulisami, dotarliśmy do istotnych detali, które sprawiają, że nie da się dłużej traktować trenera i pionu sportowego jako osobnych bytów.

Goncalo Feio naciskał na transfery Nsame i Alfareli. Chciał ich tak samo, jak Vinagre

„Kupiłeś mi go już?” – to pytanie pion sportowy Legii Warszawa słyszał latem co chwilę. Goncalo Feio kilka tygodni temu rzucił, że „rozmowa o profilach jest piękna, ale przekonał się, że to nie istnieje”, dodając, że oczekuje po prostu jakości, bo z resztą sobie poradzi. Nawiązanie było oczywiste. Po pierwsze, konkretnie Jean-Pierre Nsame, któremu przyklejono łatkę niepasującego profilem do pomysłu na grę Feio. Po drugie transfery jako ogół, brak jakości sprowadzonych zawodników, co jest też głównym zarzutem kibiców do Jacka Zielińskiego.

Trener zebrał brawa, lecz skłamał w dwóch miejscach. Jeszcze w maju podczas spotkania z dziennikarzami ogromną uwagę przywiązał do profili. Szczegółowo tłumaczył, dlaczego Josue ciężko było wpasować do stylu gry zespołu, ile zmieni zbudowanie drużyny wokół pomocników o profilu Luquinhasa i Juergena Elitima. Spłaszczanie opowieści o futbolu do ogólników kompletnie do niego nie pasuje. Pasuje jednak do narracji, że dostał słabych piłkarzy i robi, co może.

Co planuje Jacek Zieliński? Jaki pomysł ma Goncalo Feio? Za kulisami Legii Warszawa

Narrację tę Goncalo przejął i forsuje ją, co jest wyjątkowo cyniczne. Feio narzekający na jakość piłkarzy kłóci się z samym sobą i opiniami, które wygłaszał — także publicznie — na temat tych samych zawodników. W Legii dobrze pamiętają, jak po transferze Nsame trener przy świadkach gratulował dyrektorowi oraz szefowi skautingu wyśmienitego ruchu. Zachwycał się Kameruńczykiem, bardzo o niego zabiegał, osobiście z nim rozmawiał, nakłaniał go do przenosin do Warszawy.

Sprawa Alfareli jest jeszcze bardziej zagmatwana. Francuz w ocenie skautingu Legii Warszawa miał być zawodnikiem, który ma zrobić piętnaście punktów w klasyfikacji kanadyjskiej przy spokojnym wprowadzaniu go do zespołu, wymiennie z Markiem Gualem. Fakt, osobliwe podejście do najdroższego gotówkowego transferu w okienku, ale poza kwotą odstępnego Alfarela nie kosztował wiele, skauting traktował go jako projekt, który za rok przejmie rolę lidera pełną gębą.

Goncalo Feio natomiast twierdził, że będzie to… prawdziwy hit transferowy, absolutny kozak. Napastnik, dziesiątka, nawet ósemka, wszędzie zrobi różnicę. – Rozmawiałem z ludźmi, którzy go znają. To będzie jeden z najlepszych piłkarzy w lidze – zapewniał szkoleniowiec.

Doszło wręcz do tego, że Feio wymógł na klubie zwiększenie budżetu transferowego, żeby tylko sfinalizować ten ruch. Wiele co prawda nie brakowało, ale jednak trzeba było dosypać i Legia zrobiła to, żeby zaspokoić oczekiwania nakręconego na transfer trenera. Goncalo był przeszczęśliwy, rozpowiadał, że ten ruch to prawdziwy gamechanger. Tak jak w przypadku Nsame czy Vinagre, sam rozmawiał z piłkarzem, żeby ostatecznie przekonać go do transferu.

Chwali się jednak tylko tym ostatnim, co w ocenie ludzi z klubu jest niesprawiedliwe. – Fakt, gdyby nie Feio, Ruben nie trafiłby do Legii. Chyba że prowadziłby ją inny portugalski trener. Nie było jednak tak, że sam za wszystko odpowiadał. Podrzucił skautingowi informację, że Vinagre jest dostępny. Notabene: niedługo potem skauting i tak się o tym dowiedział, bo odzywać zaczęli się znajomi, pośrednicy. Ruben został prześwietlony, dostał zielone światło, jak każdy inny transfer — słyszymy w Legii.

Na całym świecie używa się trenerów w taki sposób. Jak Patrik Walemark trafił do Lecha Poznań? To podobna historia. Jeszcze lepszą jest Pontus Almqvist. Legia oferowała mu lepsze pieniądze niż Pogoń, ale tam miał „swojego” trenera i to przeważyło szalę — dodaje nasz rozmówca.

– Gonzo, ty nie mówiłeś, że ten Alfarela będzie TOP3 w lidze?
– Jacek, daj spokój, patrz jak Vinagre pięknie hasa na boczku…

Feio był pierwszy do orderu za transfer sezonu, ale rózgi na pół przyjąć nie chce. Udziałem przy transferach niejednoznacznych, jak Sergio Barcia — młody, z potencjałem, ale mało gra — też już tak chętnie się nie chwali. Tymczasem gdy okazało się, że klub nie ściągnie latem Maika Nawrockiego, Goncalo uznał, że w takim razie trzeba brać Barcię i z nim także długo rozmawiał, obiecując mu trampolinę do rozwoju.

Barcia początkowo grał, doznał urazu i stracił zaufanie. Szybko się wyleczył, ale na blisko dwa miesiące ugrzązł na ławce, często w ogóle nie jeździł na mecze. Nie pomogła mu zmiana ustawienia, ale nie tylko, bo w międzyczasie minuty z ławki łapał nie tylko Jan Ziółkowski, lecz i Artur Jędrzejczyk. Feio duetu Steve Kapuadi — Radovan Pankov używał zawsze, rotacji nie było nawet w Pucharze Polski. W klubie słyszymy, że brak szans dla Hiszpana miał drugie dno.

Poszło o to, że Sergio zmarkotniał, przejął się brakiem minut. Goncalo słyszał w klubie: dziwisz mu się? Miał dziesięć ofert, lepsze ligi, hiszpańską ekstraklasę Przyszedł do Polski i nie gra, ma być radosny? Dobrze świadczy o jego ambicji, że jest wściekły.

Brakiem minut dla Barcii mieli się dziwić nawet sami piłkarze. Feio tłumaczył przełożonym, że Sergio „słabo trenuje”, ale od zawodników słyszeli oni co innego. W zespole chwalą też Migouela Alfarelę, niektórzy twierdzą, że ma genialny drybling. Albo Jeana-Pierra Nsame i jego precyzyjne wykończenie. Powstaje więc dysonans: pion sportowy słyszy od trenera, że zawodnicy, nad którymi sam się rozpływał, są kiepscy i źle trenują, podczas gdy koledzy ich chwalą.

Możemy oczywiście stwierdzić, że Feio wie lepiej, czego oczekuje i to jego ocena jest zgodna z prawdą. Wciąż jednak teorię o tym, że skauting znalazł szrot, dyrektor go podpisał, a trener musi to naprawiać, obala historia o naciskaniu na zakup tych konkretnych piłkarzy, których potem Goncalo ostentacyjnie odstawił.

Radosław Mozyrko vs Goncalo Feio. Kulisy konfliktu, transfery i kwestia zmiany trenera

Mitem jest też teza o tym, że Goncalo Feio nie miał wyboru, czyli musiał zgodzić się na takie ruchy, bo obawiał się, że nie dostanie nikogo. Gdyby zaczekał, zamiast Nsame mógłby dostać Killiana Corredora, który nalegał na to, żeby poczekać do połowy sierpnia, licząc na oferty z lepszych lig. Szło za tym jednak ryzyko, bo Corredor faktycznie lepszą propozycję dostał i z niej skorzystał, więc i Feio, i Zielińskiemu na rękę było dopięcie innego nazwiska wcześniej.

To zresztą część szerszej strategii pionu sportowego, który uważa, że wczesne letnie transfery pomagają osiągnąć wynik w Europie i zwiększają szanse na grę zawodnika. Legia podpiera to liczbami z poprzednich lat: spośród późno ściągniętych zawodników więcej niż 2000 minut w pierwszym sezonie zebrali jedynie Steve Kapuadi, Bartosz Kapustka i Rafał Augustyniak, czyli albo zawodnicy z Polski, albo ci, którzy znają ligę. Trener najwidoczniej się z tym zgadzał, skoro w sierpniu mówił mediom:

Jeden z najmocniejszych przykazów, jaki chcę przytoczyć, to: nie ma wymówki. Uważam, że klub – zarząd, pion sportowy, dyrektor sportowy czy dyrektor skautingu – zrobił bardzo dużo, po to, byśmy nie tylko mieli odpowiednie transfery, ale ich jak największą liczbę przed rozpoczęciem sezonu.

Po środowisku krąży też anegdotka ze sparingu Legii z Jagiellonią, kiedy to Goncalo Feio przechwalał się przed rywalami, że zrobił świetne transfery i idzie na mistrza. Inna dykteryjka: przed urlopem Radosława Mozyrki Feio — przy świadkach — rzucał z uśmiechem: top transfery, świetna kadra, jedź na wakacje, zasłużyłeś. Gdy szef skautingu był na urlopie, Legia przegrała z Rakowem i Pogonią, a Feio wpadł w furię.

Kogo on mi ściągnął? Kim mam grać? Co to za trupy? – tak, w skrócie, wyglądała tyrada trenera na temat letnich zakupów. Znów słyszało to wiele osób. Doszło to do samego zainteresowanego i wywołało konfrontację po meczu z Górnikiem Zabrze, na który Feio nie zabrał ani Nsame ani Jordana Majchrzaka, wiedząc, że Tomas Pekhart wytrzyma na murawie mniej więcej godzinę. Czech harował, wykonał najwięcej skoków pressingowych (31), ale po przerwie opadł z sił. Między 49. a 82. minutą Legia nie oddała strzału. W końcu zmienił go Migouel Alfarela, ale na dziewiątkę trener przesunął… Pawła Wszołka. Dlatego Mozyrko wygarnął mu wtedy:

Straciliśmy punkty przez twoją głupotę. To był sabotaż.

Jacek Zieliński, Goncalo Feio, Dariusz Mioduski. Name more iconic trio

Zrobił to podczas żywiołowej dyskusji o tym, dlaczego Feio nagle zmienił narrację odnośnie transferów, które wspólnie dopinali. Trener miał wtedy w swoim stylu wybuchnąć, grozić Mozyrce, że „zaraz mu zajebie”. Szef skautingu podszedł do tematu na chłodno, w obecności innych wykpił zapędy Goncalo do bitki, że może spróbować, ale nie wie, czy warto. Szef skautów Legii mógł mieć rację, bo trenuje sztuki walki, więc Portugalczyk zapewne obskoczyłby kolejny łomot na polskiej ziemi.

Od tamtej pory relacje między nimi w zasadzie nie istnieją. Po raz drugi konflikt eskalował, gdy Dariusz Mioduski zlecił pionowi sportowemu poszukiwania nowego trenera, czym zajął się Mozyrko. Do Warszawy przyjechało wówczas czterech kandydatów. Z dwoma Legia ponoć była (jest?) dogadana, lecz do zmiany nie doszło (i na razie nie dojdzie, bo — jak wspomniałem — Feio jest obecnie „niezwalnialny”). Pojawiły się dwie różne relacje: według jednej Mozyrko oprowadzał trenera po Legia Training Center, Goncalo wpadł w szał i „kazał mu wypierdalać”.

Bliższa prawdy jest podobno druga wersja, którą powtórzono także nam:

Rozmowy odbywały się w hotelach, ale Goncalo Feio musiał o tym wiedzieć, skoro wiedziały o tym nawet media. Normalna sprawa, jest kryzys, szukasz opcji B. Uznał to jednak za odwet Mozyrki za poprzednią kłótnię. Legia ćwiczyła wówczas w dwóch grupach, Mozyrko oglądał trening tych, którzy nie grali. Feio to zobaczył, poszedł do niego i przed twarzą wykrzyczał mu, że ma wypierdalać. Mozyrko kazał mu się uspokoić i zająć pracą, został na miejscu. Feio wydarł się jeszcze na kogoś, chyba na ochroniarza i sam odszedł. Chodził potem po klubie i opowiadał, jak „ustawił dyrektorka”.

Tak przeszliśmy od gratulacji, pochwał i współpracy do otwartej wojny oraz niedawnego tekstu o tym, że trener „nie dostał żadnego nazwiska wystarczająco dobrego, żeby wzmocnić drużynę”. Cała sprawa gwałtownej zmiany frontu, przypomina sytuację z Lublina, gdy Goncalo Feio poróżnił się z Pawłem Tomczykiem. Wtedy też najpierw pracę kolegi chwalił, a potem atakował, twierdząc, że sam musi o wszystko dbać.

Wszystkie odloty Goncalo Feio

Prawdą jest, że to z Mozyrką Feio jest skonfliktowany najmocniej, lecz z Zielińskim też mocno się spiął. Dyrektor sportowy przed urlopem przekazał trenerowi, że oczekuje, że wyciągnie on Barcię i Nsame z szafy. Zrobiło się gorąco, były wyzwiska. Zgodę między nimi w teorii można sobie wyobrazić, ale każdy cios w Mozyrkę jest też ciosem w Zielińskiego, więc nie będzie o to łatwo. Feio, który dorastał przy Marku Papszunie, na pewno nauczył się od niego tego, że trener może mieć ogromny wpływ na działania klubu, zwłaszcza w zakresie transferów. W Legii może nie miał takiej autonomii, ale jej przecież nie dostaje się na wejściu. Zresztą z wcześniejszych akapitów wynika, że i tak miał wiele do powiedzenia.

Ciężko sobie jednak wyobrazić, jak mają wyglądać następne okienka w takiej konfiguracji. Nawet zakładając, że z posadą pożegna się Mozyrko, Zieliński nie zbuduje na nowo zaufania do Feio. Goncalo zrobił to, przed czym dyrektora ostrzegano: swoim ego zburzył hierarchię i struktury. Pozostaje jednak kwestia tego, że Feio może mieć rację w jednym — zawodnicy, których ściągnięto, naprawdę są kiepscy. Wówczas pomyliłby się i pion sportowy, i on sam, ale hipotetycznie: jest to możliwe.

Przyjrzeliśmy się więc pracy skautingu w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: czy Legia znajduje dobrych piłkarzy?

Letnie transfery pomogły Legii oszukać przeznaczenie i zagrać dwa lata z rzędu w pucharach

Pion sportowy Legii Warszawa broni transferów nie tylko zaznaczając, że tych konkretnych nazwisk domagał się sam Goncalo Feio. Ukuto też tezę o tym, że nowe twarze wydatnie pomogły osiągnąć wynik w Europie, gwarantując ogromne pieniądze. W klubie szczycą się, że w końcu wraca regularność gry w pucharach, choć to, że awans do nich zakłada się nawet w budżecie, wciąż budzi u niektórych obawy.

— Awansowaliśmy po raz drugi, ale drugi raz trafiliśmy na silnego i bogatszego rywala. Raz wyeliminowaliśmy Midtjylland, raz Broendby. FCM wydał 13 milionów euro na transfery, gdy z nami odpadł. Gdyby Legia odpadła z klubem o znacznie mniejszych możliwościach, winni wisieliby już na Moście Łazienkowskim. Broendby też płaci więcej, a my zakładamy, że takie zespoły przejdziemy. Ryzykujemy — słyszymy.

Wśród osób odpowiedzialnych za transfery też jest świadomość tego, że Legia oszukuje przeznaczenie. Argument przeciwników Jacka Zielińskiego wytykających mu porzucenie walki o tytuł, z którym wiąże się niemal pewna gra w pucharach, musi więc powodować choć częściową zgodę samego zainteresowanego. W pionie sportowym panuje jednak przekonanie, że szybkie i dobre letnie ruchy również zmniejszą ryzyko wpadki i to także dzięki nim udało się owe przeznaczenie oszukać. Spójrzmy więc:

  • Marc Gual: asysta z Ordabasami, gol i asysta z Austrią, gol z Midtjylland; Juergen Eltim: gol z Austrią, blisko kompletu minut w eliminacjach; Patryk Kun: asysta z Austrią, blisko kompletu minut
  • Luquinhas: gol z Broendby, blisko kompletu minut w eliminacjach; Claude Goncalves; gol z Caenarfon, blisko kompletu minut; Sergio Barcia: gol i asysta z Caenarfon, blisko kompletu minut; Ruben Vinagre: asysty z Broendby i Dritą

Na drugiej kupce mamy Nsame, który praktycznie nie grał, czy Alfarelę, który grał mało. W Legii wracają jednak do gola na 3:2 z Broendby: Barcia posyła przeszywające podanie, Alfarela odwraca się z rywalem na plecach i zagrywa do Kramera, ten wystawia Morishicie. Francuz w ten sposób dołożył cegiełkę do sukcesu. Nikt nie umniejsza przy tym wkładowi Goncalo Feio w awans. Na wyrost będzie i teza o tym, że trener dał Legii miliony z pucharów i ta, która przypisuje zasługi wyłącznie kupionym piłkarzom.

Goncalo Feio w Europie: najlepsze momenty

Jesienne wyniki to inna bajka, Feio odstawił część z nowych nabytków, Luquinhas zgubił formę. Na to ostatnie i tak przymykają w Legii oko, pokazując klasyfikację kanadyjską letnich transferów w czołowych polskich klubach. Brazylijczyk jej przewodzi z dziesięcioma punktami na koncie. Zaraz za nim są Ruben Vinagre i Kacper Chodyna, za którego także obrywa się Jackowi Zielińskiemu. Chodyna jest solidny, ale w poprzednim sezonie jego bilans goli i asyst nie szedł w parze z bardziej zaawansowanymi statystykami dotyczącymi konkretnych parametrów. Czy Legia się na to nabrała?

To nie jest piłkarz ładny dla oka, ale robi liczby jak Paweł Wszołek. Nie wszyscy w skautingu go polecali, ale to piłkarz idealny na fazy przejściowe, na których skupia się Feio. Ma idealny profil motoryczny. Kwota transferu była wysoka? W Europie to są frytki, tyle się płaci — tłumaczą w klubie.

Może w Europie tak, ale w Polsce niekoniecznie. Sam Zieliński zapowiadał przecież, że w końcu ma budżet transferowy większy niż zero, że można się spodziewać kogoś ekstra. Niby kimś takim jest Ruben Vinagre, ale po stracie najbardziej efektownego piłkarza — Josue — zakładano raczej ofensywnego magika, właśnie kogoś „ładnego dla oka”. Kibice mogą myśleć, że pieniądze można było zainwestować lepiej. Faktem jest jednak, że w kanadyjce Chodyna wyprzedza Michaela Ameyawa, Darko Czurlinowa, Patrika Walemarka i całą resztę letnich transferów.

Właśnie dlatego z pionu sportowego płynie przekaz: nie mamy sobie wiele do zarzucenia. Czy słusznie? Drugie życie zyskała teraz wypowiedź Radosława Mozyrki o tym, że kadra jest szeroka i gdy na koniec rundy przyjdą kartki oraz kontuzje, będzie wręcz idealna. Kadra meczowa z dwóch ostatnich spotkań Ligi Konferencji sprawia, że kiepsko się to zestarzało, że łatwo kupić narrację Goncalo Feio, który pokazuje: nie mam kim grać.

Łatwo obwołać go zbawcą, stwierdzić, że uratował klubowi jesień. Przyznaję, że sam to zrobiłem. Biłem w Jacka Zielińskiego, twierdząc, że spartolił robotę i zostawił trenera z nędzną kadrą. W Legii twierdzą jednak, że i w tym przypadku Feio jest współwinnym. Nie dlatego, że przyłożył rękę do wyboru danych nazwisk, lecz dlatego, że wrzucając do szafy część nowych nabytków na złość pionowi sportowemu, odmroził sobie uszy, bo w końcu musiał z nich skorzystać, a ci byli już zakopani na dobre.

Transfery, które nie grają, to czyste i jasne działanie trenera. One może nie są zajebiste, ale oceniać można kogoś, kto gra — słyszymy. Kontrujemy, że przecież może być tak, że ktoś nie gra, bo jest za słaby.

— Może, ale można też łatwo manipulować w ten sposób: ktoś nie gra, więc trener uznaje, że jest za słaby, więc ściągamy słabych piłkarzy. Trzeba rozdzielić skauting, rekrutację i wprowadzenie, żeby sprawiedliwie ocenić transfer. Jeśli zawodnik nie wypalił, bo w trakcie pobytu wyszło coś, czego nie wiedzieliśmy, to winę ponosi skauting i rekrutacja. Tak samo wtedy, gdy został dobrze wprowadzony, ale jest za słaby. Jeśli jednak sprawdziło się to, co wiedzieliśmy i został źle wprowadzony, to za co obwiniać pion sportowy?

Skauting, rekrutacja i wprowadzenie. Dlaczego transfery Legii Warszawa zawodzą?

Zdaniem niektórych ludzi w klubie odstawienie nowych zawodników to właśnie przykład złego wprowadzenia. Wprowadzenie to wszystko to, co dzieje się na miejscu. Od opieki zapewnionej przez klub, po podejście trenera. W rozmowie pojawiają się przykłady. Gil Dias: pion sportowy bierze to na klatę. Rozpoznano zagrożenie: to flegmatyk o wątłych ambicjach. Za szansę uznano to, że zaraz urodzi mu się dziecko. W takich momentach niektórzy dojrzewają, żeby zapewnić byt rodzinie. Wprowadzenie nie zawiodło, zawiódł optymizm decyzyjnych. Dias nie chciał się wziąć w garść i okazał się za słaby.

Dalej: Ryoya Morishita. Legia wynajęła japońską rodzinę, która przez pół roku pomagała jemu i jego żonie zaaklimatyzować się w Warszawie, bo uznano, że może mieć z tym problem. Skauting, rekrutacja i wprowadzenie zadziałały, jak trzeba. Istotna jest też kwestia zmiany pozycji, po której Morishita wszedł na wyższy poziom. W powszechnej opinii to zasługa Feio, lecz trener sam na to nie wpadł.

Potrzebny był ofensywny wahadłowy, który nie musi dobrze bronić, lecz zrobi różnicę w ostatniej tercji, to się sprawdzało. Zmiana pozycji? W raportach skautingowych stoi: uniwersalny, zagra na obu wahadłach i na dziesiątce. 

Jak z Vinagre oraz Nsame: Goncalo sam dba o to, żeby zasługi przypisywać sobie, a błędy innym, podczas gdy wszystko jest wspólną pracą. Skoro o Nsame, pytaliśmy też o to, jak oceniał go skauting. Wiemy już, że Feio się nim zachwycał, ale może nie zwrócił uwagi, że motorycznie będzie odstawał od reszty? – Koulouris też biega mało, Rocha biega mniej niż Nsame. Ishak poszedł w górę, ale też nie jest gigantem pressingu. Kontekst jest taki, że straciliśmy trzynaście punktów z miejscami 13-18, gdzie dominowaliśmy, nie było pressingu, bo rywal był schowany w polu karnym, ale nie mieliśmy nikogo, kto inteligentnie poruszał się w szesnastce, zdobywał bramki. To miał robić Nsame. W pucharach większy pożytek mieliśmy mieć z mobilnych Guala i Alfareli. Nsame w pressingu miał po prostu odcinać linię podania, jak robi to Koulouris.

W pionie sportowym są przekonani, że Kameruńczyk mógł robić to, co robił w Szwajcarii. – W poprzednim sezonie 50% napastników pressowało lepiej od niego, wcześniej: 80%. A Young Boys gra jak Red Bull, pressuje intensywniej niż Legia. Im nie przeszkadzał taki wyjątek w składzie, bo Nsame potrafił strzelić 21 bramek w mniej niż 2000 minut. O to wszystkim chodziło.

Trener i działacze wypowiadają się podobnie w jednej sprawie. – Feio ma rację, gdy mówi, że Claude Goncalves nie może grać sam na szóstce. Gdy Elitim grał blisko niego, wyglądali dobrze jako dwie szóstko-ósemki. Potem grał z dwiema ofensywnymi ósemkami, więc był osamotniony. Nie mamy o to pretensji, to kluczowa pozycja w budżecie, ale ściągał go Runjaić.

Dariusz Mioduski, szef grupy rekonstrukcji historycznej “Legia bez mistrzostwa”

Mimo konfliktów, w pionie sportowym Legii Warszawa wciąż panuje przekonanie, że Goncalo Feio to dobry trener, który potrafi rozwijać zawodników. Gdy jego los wisiał na włosku, ostatecznie wybroniła go przecież i drużyna i Jacek Zieliński. Coraz częściej dochodzą jednak do głosu największe minusy Feio-trenera.

Nie kontroluje emocji, nie jest obiektywny i szuka winnych. Walczy o władzę, manipuluje zawodnikami. Nsame wyglądał dobrze z Motorem i Dinamem, więc zesłał go do rezerw, bo musiałby dać mu więcej szans, to mu nie pasowało. Problemu nie widać, bo dotyczy tych, którzy są już w szafie. Zacznie się, kiedy — tak jak w Motorze — uderzy w podstawowych piłkarzy. A uderzy, wszyscy to wiemy.

W Legii piją do tego, co stało się na samym końcu przygody w Lublinie, o czym opowiadał Zbigniew Jakubas. Goncalo Feio powiedział właścicielowi, że „zasługuje na lepszych piłkarzy niż ‚to’”, na co biznesmen odparł, że sam tych ludzi ściągnął. Czyli jak z letnimi transferami w Warszawie.

Goncalo Feio – zgody, układy, kosy [PRZEWODNIK]

W klubie mówią jednak, że brak obiektywizmu w ocenie zawodników dotyczył także tych, którzy grają dziś pierwsze skrzypce, a których Feio początkowo w zespole nie widział. Steve Kapuadi był za mało zwrotny, teraz trener zabrania go sprzedać, twierdząc, że to najlepszy gracz ligi. Radovan Pankov: niegdyś elektryk, teraz filar. Ryoya Morishita miał być zbyt głupi, żeby załapać niuanse taktyczne, teraz trzeba było go wykupić. Marc Gual był zbyt delikatny, obecnie gra wszystko. Maxi Oyedele na chwilę przed peanami po powołaniu słyszał na treningu: dlatego cię wyjebali z United, byłeś za słaby!

Feio twierdzi, że w ten sposób przyzwyczaja zawodników do presji. Słabsi wymiękną, odpadną. Z reszty ulepi swoich żołnierzy. To stąd wzięły się wieści o tym, że „obraża piłkarzy”. Nie wszyscy odbierają to w ten sposób, wielu (większości?) to absolutnie nie przeszkadza. Znów wracamy jednak do tego, że w Motorze do czasu też nikomu to nie przeszkadzało, a potem nikt nie mógł już Goncalo słuchać. Wszystko to puentuje stwierdzenie: Feio widzi to, co chce widzieć, wtedy, kiedy chce widzieć. Zmienia zdanie tak, jakby poprzednie nigdy nie istniało.

Czy Jacek Zieliński jest dobrym dyrektorem sportowym dla Legii Warszawa?

Goncalo Feio sprawia, że wielu pracowników ma go dość. Jak to ujął Zbigniew Jakubas „scysji z nim to chyba tylko sprzątaczka nie miała”. Nie jest jednak sam przeciw wszystkim, ma zwolenników, kolegów. Tak samo jak i Jacek Zieliński nie jest oceniany jednoznacznie pozytywnie,  bo część osób uważa go za głównego hamulcowego klubu. Dyrektor sportowy w wewnętrznych rozmowach jest też obwiniany za sprowadzenie Portugalczyka, co od początku zwiastowało problemy. On sam rozumie już chyba, że stał się ofiarą własnego pomysłu.

Lista zarzutów do Zielińskiego jest długa, wiele z nich wynotowałem w tekście „Sztuka stania w miejscu”, gdzie pokazywałem na przykład to, że Legia Warszawa zbyt mocno idzie w transfery piłkarzy doświadczonych, że zbyt niechętnie wydaje większe sumy, nie szuka przewag na rynku, nie dba o długofalową perspektywę. O części z nich dyskutowałem z dyrektorem podczas majowego spotkania, po którym przytaczałem jego argumenty. Nie przeszedłem wówczas całkowicie na jego stronę i nie przechodzę na nią teraz, zdradzając niekorzystne dla Goncalo Feio fakty dotyczące ich współpracy.

Legia Warszawa i Jacek Zieliński. Sztuka stania w miejscu

Uważam jednak, że nawet jeśli nie kupuję jakiejś tezy, warto ją poddać ocenie. Dlatego rozmowy o skautingu i pracy pionu sportowego Legii nie krążyły tylko wokół scysji z trenerem oraz jego wpływu na budowę kadry. Szukałem odpowiedzi na to, w czym zawinił Zieliński, w kontrze słuchając opinii tych, którzy go cenią.

Każde lato musi być oceniane inaczej. 2022 – nie gramy w pucharach, musimy wszystkich wypychać i ściągać za darmo. 2023 – Elitim, Morishita, Pankov, Gual się sprawdzili. Kontrowersja: Kun też się sprawdził. Był ściągany jako mocne uzupełnienie, którym w pierwszym sezonie był.

Był i nie jest, nie pisze się w rejestr.

Może teraz nie jest, ale mamy Rubena Vinagre, więc Patryk nie gra, w dodatku się leczył. Ciężko, żeby pomagał w takim samym stopniu. Pasował do profilu wahadłowego, przestaliśmy grać wahadłami. Ciężko zjeść ciastko i mieć ciastko. Skoro Vinagre jest ligowym topem, nie będziemy mieli dwóch tak samo dobrych piłkarzy na tej pozycji — uważają w pionie sportowym.

Rezerwowy lewy obrońca ma jednak ten atut, że, w przeciwieństwie do zmiennika Pawła Wszołka, istnieje. Słyszę, że w tym miejscu pion sportowy przyjmuje zarzuty z pokorą. Gdyby Legia wciąż korzystała z wahadeł, mogliby tam grać Kacper Chodyna czy Ryoya Morishita. Wariantu z bocznym obrońcą jednak nie ma. Planowano, żeby spróbować na tej pozycji Marco Burcha — swoją drogą dochodzą nas głosy, że także tutaj skauting/rekrutacja uznają jego przypadek za własną błędną ocenę sytuacji — lecz nie wypaliło i Wszołek musiał włączyć tryb „maszyna”.

Strach przed lataniem. Dlaczego polskie kluby nie potrafią w transfery?

Skauting stołecznego klubu jest jednak przekonany o tym, że wykonuje właściwą pracę. Każdy zawodnik jest właściwie rozpoznawany. Nawet gdy ktoś się odbija, odpowiedzią na pytanie „dlaczego?” nie jest głucha cisza. Znów wracamy do tematu rekrutacji oraz tego, że w naszej ocenie Legia zbyt rzadko ściąga młodych zawodników, zwłaszcza na ofensywne pozycje. To ich najłatwiej wypromować i sprzedać, to tam kluby z lig takich jak Ekstraklasa powinny szukać potencjalnego zarobku.

Problem jest taki, że się odbijamy. Weźmy Sergio Barcię. Ilu regularnie grających 23-latków z 2. ligi hiszpańskiej przyszło do Polski? Nie trupy, tacy, którzy dobrze wyglądali.

Sergio Barcia

Już po fakcie szukamy odpowiedzi na to pytanie. Ostatnie pięć sezonów i transfery wychodzące zawodników U-23 z LaLiga 2. Kierunki? Pięciu: ekstraklasa hiszpańska. Siedmiu: druga liga hiszpańska. Po trzech: portugalska ekstraklasa, hiszpańska druga liga. Jednego piłkarza, za 250 tysięcy euro, kupili Austriacy. Innego, taka sama kwota, Szwajcarzy. Serbowie wypożyczyli Serba, Boliwijczycy ściągnęli Boliwijczyka, Brazylijczycy Paragwajczyka. Do MLS trafił reprezentant Panamy. Barcię od zawsze uważaliśmy jednak za ruch, którego nie wypada oceniać krytycznie. Brakuje nam podobnych przypadków w ofensywie.

Znajdujemy takich ludzi, ale trzeba ich jeszcze przekonać. W 2022 roku niewiele brakowało. W samolocie siedział 21-letni skrzydłowy, dziś gra w Anglii. Kosta Runjaić wycofał się w ostatniej chwili, bo zabrakłoby nam pieniędzy na dziewiątkę. Poza tym mielibyśmy pięciu zawodników U-21 w podstawowym składzie, a nie chcemy blokować miejsca dla akademii, co — mimo korzyści — robili Nawrocki czy Muci.

Znam tę teorię od dawna i uważam, że dziś miejsce blokują zawodnicy starsi. W klubie uważają jednak, że o młodzież dbają lepiej niż przedtem. Maxi Oyedele trafił do Legii dlatego, że miejsce zwolnił Filip Rejczyk. Uznano, że innego zawodnika z podobnym potencjałem w perspektywie najbliższych dwóch sezonów wprowadzić się nie da. Gdy na danej pozycji jest ktoś młody, Jacek Zieliński nie chce mu zwiększać konkurencji. Tak było, gdy kontuzji doznał Elitim i trener domagał się transferu.

Dyrektor sportowy uznał, że Wojciech Urbański ma potencjał i transfer ograniczy jego szanse, a gdy wrócą Elitim i Kapustka, zupełnie zabierze mu miejsce w składzie – słyszę.

Z ciekawości przejrzeliśmy w końcu młodych skrzydłowych, w poszukiwaniu tego, który już siedział w samolocie, a dzisiaj gra w Anglii. To Borja Sainz, autor piętnastu bramek w tym sezonie Championship dla Norwich. Szkoda.

Dlaczego Legia Warszawa zarabia, ale nie wydaje? Priorytet to zmniejszanie długu

Rzucenie nazwiska i dopisanie historii „mógł być u nas” to prosta metoda na podbicie akcji skautingu, udowodnienie, że ci ludzie znają się na robocie. Siłą rzeczy jednak w trakcie zbierania materiałów do tekstu trafia do nas kilka wskazówek lub konkretnych przykładów zawodników, którzy mogli w Legii zagrać, z klarownym wyjaśnieniem tego, dlaczego tak się nie stało. Ze świeższych: Alfie Devine, wypożyczony z Tottenhamu do partnerskiego Westerlo. Spurs mogli go przekazać do Warszawy, lecz bez opcji wykupu. Ograć i oddać, tego Legia nie chciała. Znów więc młody ofensywny piłkarz, którego mi w zespole brakuje, uciekł, lecz można to zrozumieć.

Jak jednak zrozumieć to, że po sprzedaży Bartosza Slisza jedynką był 30-letni Claude Goncalves, a nie kolejny młody piłkarz?

Trener chciał bardziej doświadczonego i lepszego technicznie zawodnika niż Slisz. Powyżej dwudziestego szóstego roku życia. Klub z kolei naciskał, żeby nie był to zawodnik do odbudowy, bo jeśli chcemy budować, to mamy Filipa Rejczyka. Jednocześnie z pieniędzy, które zarobiliśmy na Bartku, było do wydania pół miliona euro. Gotowy piłkarz o profilu biegacza, ball-winning box to box, za taką kwotę? Nierealne — słyszymy w Legii.

I tak złożono wówczas ofertę za piłkarza ciut młodszego niż oczekiwał Runjaić. Ofertę o maksymalnej wartości — czyli pół miliona euro — za Portugalczyka. Do tego bonusy, duży procent od transferu. Drugi klub ją odrzucił, chciał miliona, oceniając, że jeśli zawodnik u nich zostanie, ktoś wyłoży za niego jeszcze większą kwotę. Nie mylili się, bo wszystko wskazuje na to, że chodziło o Goncalo Franco, który za dwa miliony euro trafił potem do Swansea.

Ostatecznie przyszedł Qendrim Zyba, ale bardziej dlatego, że Jurgen Celhaka doznał kontuzji. Zyba miał być projektem, nie wyszedł, ale kogoś trzeba było ściągnąć. Odbiliśmy się od lepszych opcji, bo każdy chciał milion euro, a nie było z czego dołożyć. Gdy sprzedaliśmy Muciego już było, ale wtedy padało: teraz dwa miliony. Nie da się sprzedać piłkarzy za 13,5 miliona i kupować za 500 tysięcy, każdy chce to wykorzystać. O to wkurwił się Kosta, bo nie miał ani zawodników, ani pieniędzy na zawodników — tłumaczą w klubie.

W tym gronie wszystko było dobrze, dopóki Kosta Runjaić nie spytał: Jak sprzedaliśmy liderów, to dacie mi kasę na nowych?

Gdzie więc pieniądze znikają? Wszystko rozbija się o planowanie, więc do pora napomknąć o Dariuszu Mioduskim i jego „podejściu strategicznym”, jak określił to Roman Kołtoń. Właściciel klubu przez lata zaciągał pożyczki, nawet w Luksemburgu. Rok w rok w prognozie budżetowej lądowały jako pewnik mistrzostwa, puchary i transfery. Wszystko to złożyło się na dziurę, którą od pewnego czasu robi Legia Mioduskiego zasypuje. Spłaca zobowiązania, więc nie wydaje na bieżąco i nie podejmuje ryzyka.

Od osiemnastu miesięcy idzie to w bardzo dobrym kierunku. Płynność jest dobra, zadłużenie zmniejszane. Atmosfera jest, jaka jest, bo przegraliśmy mistrzostwo Polski. Przegraliśmy je jednak nie dlatego, że Jacek Zieliński powiedział, że dziewięć punktów straty to zbyt wiele i nie opłaca się ryzykować. Strata w tabeli była nawet z Mucim i Sliszem. Przegraliśmy, bo rozjebała się atmosfera, a trener stracił kluczowego asystenta, Aleksandara Rogicia. Zespół traci tożsamość trenera w trzy do sześciu miesięcy. Do września graliśmy wesoło, ale wygrywaliśmy. Potem defensywa kompletnie się rozjechała.

Historia o zepsutej atmosferze pojawiała się już kilkukrotnie i przywoływała jedno nazwisko: Josue. W Legii uśmiechają się, że to odkopywanie trupa, ale serwują mi opowieść o tym, dlaczego Jacek Zieliński zrobił dobrze, pozbywając się go z klubu.

Mieliśmy kapitana terrorystę. Nikt nie mówi o tym, że gdy kibicowska strona wybrała Morishitę plusem miesiąca, Josue gnoił go na treningach, ze zwykłej zazdrości. Z Elitimem próbował robić to samo, ale on się odgryzł, nie dał. Zespół widział, że Runjaić traktuje Josue inaczej. Reszta dostawała kary, Josue nie. Narastała złość. Tak, można było zimą wrzucić jakiegoś kozaka, ale w takim środowisku, w takiej atmosferze, nie wiadomo było, w którą stronę się to potoczy.

Opowiastki o tym, czego nikt nie widzi, a co robi Jacek Zieliński, sięgają w końcu i do tematu zasług przy transferach wychodzących. Stosuję prostą zależność: Ernest Muci i Maik Nawrocki wędrują na konto Radosława Kucharskiego, który ściągnął obydwu do Legii. Zieliński ich „tylko” sprzedał i często słyszy, że podobnych transferów nie zaliczył. On sam broni się wtedy, mówiąc, że Elitim, Oyedele czy Barcia z założenia mają podążyć ich drogą, poza tym stawia na akademię i to z niej „pozyska” swoich Mucich. W klubie mówią jednak, że Zielińskiemu nie ma co kompletnie odmawiać zasług przy sprzedaży zawodników, których zastał.

Jacek podejmuje kluczowe decyzje o budowie kadry, to też skauting, to też praca dyrektora. Z Nawrockim było tak, że nie wszystkie osoby decyzyjne były przekonane, że warto zapłacić aż tyle, żeby go wykupić. Wziął to wtedy na siebie, zapewnił, że sprzeda go za wyższą kwotę, dlatego to przeszło. Muci w pewnym momencie był już na wylocie. Pion sportowy dostał zadanie szukania jego zastępcy, ale Zieliński i Mozyrko zrobili po swojemu i postawili na Muciego. Dziesięć milionów to był szczęśliwy traf, ale oni temu szczęściu pomogli.

Kto ponosi winę za brak sukcesów Legii Warszawa? Przede wszystkim Dariusz Mioduski

Obraz Legii Warszawa, jaki wyłania się z tego rozgardiaszu, jest nieco inny niż ten, który miałem przed oczami do tej pory. Nadal uważam, że klub nie korzysta ze swoich możliwości i zbyt bojaźliwie podchodzi do szansy na zbudowanie przewagi nad konkurencją. W zasadzie nikt o tym nie myśli. Jedynym obszarem, który świadczy o długofalowym planowaniu, jest LegiaLab. Tam faktycznie inwestowane są pieniądze, ale już dział analiz na użytek transferów i pierwszej drużyny, nie istnieje.

Przynajmniej nie w takiej formie, jak na zachodzie. Legia po prostu ma gotowe narzędzia typu WyScout, StatsBomb, Traits czy SkillCorner. Wspomaga się nimi, ale liderzy rynków pracują na surowych danych, tworzą własne rzeczy, robią coś ekstra. Lech Poznań jest na tym polu wyraźnie z przodu, ale w Warszawie mają wszystko, żeby go dogonić i przegonić. Nie robi tego z tego samego powodu, przez który nie gra ryzykowniej na rynku transferowym.

Dariusz Mioduski po latach katastrofalnych decyzji i pogrążenia klubowych finansów zabrał się za spłacanie długów, naprawę dawnych błędów. Dlatego nie zwolni Jacka Zielińskiego, przy którym zgadza się mu Excel, który w jego ocenie zarządza wszystkim sprawnie, bo drużyna osiągnęła pewną stabilizację w lidze oraz pucharach, jednocześnie przynosząc zyski. Nie zdobywa co prawda mistrzostwa, ale dopóki nie przeszkadza to budżetowi, ten stan będzie tolerowany.

Dlatego też ceniony jest Marcin Herra, którego wpływ na obszary biznesowe czy monetyzację stadionu sprawia, że Legia rośnie finansowo. Za tym wzrostem idą większe możliwości transferowe, bo przecież tego lata Zieliński w końcu mógł sypnąć groszem, ale wciąż są one mizerne na tle Europy i nie pozwalają sięgać po wyraźnie lepszych piłkarzy. W klubie gorzko kwitują ranking budżetów płacowych, który skonstruowaliśmy na podstawie danych przekazanych firmie „Grant Thornton”. Wynikało z niego, że Legia wydaje na wynagrodzenia blisko 40 milionów złotych więcej niż drugi w zestawieniu Lech Poznań.

– Sto milionów złotych na płace? Prawda, ale to nie jest budżet pierwszej drużyny. Pod tym względem nie dystansujemy reszty, jesteśmy na miejscach 1-3 razem z Lechem Poznań i Rakowem Częstochowa. Różnice są niewielkie. W dodatku Raków ma większe możliwości jeśli chodzi o wydatki na transfery. Tak, mamy ogromny budżet, ale zjadają go równie wielkie koszta.

Sto milionów na pensje i brak mistrzostwa. Legia finansowo dominuje w Ekstraklasie

Na przykład klubowa akademia, która pochłania miliony. To kolejny powód, dla którego Mioduski ceni Zielińskiego. Jego decyzja o tym, żeby „nie blokować miejsca młodym”, sprawia, że wychowankowie trafiają do kadry pierwszej drużyny, więc właściciel nie musi się pieklić, że miliony na szkolenie nie mają żadnego przełożenia na skład Legii. Znaczy, może i nie mają, bo pod względem minut młodych zawodników zespół jest w ogonie, ale ten zarzut można oddelegować do trenera. W końcu zarzekał się on, że młodzież będzie dostawała szanse, dowody krążą po sieci jako wypowiedzi Goncalo Feio.

Z Warszawy płynie przekaz, że krytyka pionu sportowego czy skautingu jest niesprawiedliwa, bo jego możliwości są skromniejsze, niż się wszystkim wydaje, a on mimo to robi postęp. Na poszukiwania piłkarzy więcej wydawać mają i Lech, i Raków. Legia określa samą siebie jako całkiem skuteczną, uważa, że rozwija się z każdym rokiem i przebija jakieś sufity. Takim było przekonanie Barcii, takim było ściągnięcie Maxiego Oyedele, który liznął już pierwszej drużyny w United, nawet jeśli oczywiste jest, że skoro Manchester go puścił, nie wiązał z nim żadnej przyszłości.

Pion sportowy Legii Warszawa ma tendencję do poruszania się głównie po dobrze znanych sobie wodach. Tu Luquinhas, tam Nawrocki, wcześniej Carlitos. Krążenie wokół tych samych nazwisk nie pozwala wykonać skoku na kolejny poziom, co oznacza wstrzymanie rozwoju całego projektu. Lepiej rozumiem jednak, dlaczego tak się dzieje. Wciąż uważam, że kadra Legii nie jest tak dobra, jak wydaje się pionowi sportowemu, który jest przekonany, że stać ją na walkę o mistrzostwo Polski przy jednoczesnej grze w Europie. Skoro jednak jej współautorem jest Feio, to dalsze brnięcie w podział: pomnik dla trenera, dyrektor na stos, będzie niesprawiedliwością.

Największym błędem Jacka Zielińskiego jest sam wybór szkoleniowca, który jednocześnie ciągnie zespół do góry, zapewniając wyniki, ale też ciągnie go na dno, szkodząc strukturze klubu, generując konflikty. Niewiele osób to dostrzega, bo łatwiej patrzy się na to, co tu i teraz, nie myśląc o długofalowych konsekwencjach. Gdy się to zrobi, nie ma szans, żeby ktokolwiek doszedł do wniosku, że bez Zielińskiego i Mozyrki, ale z Feio Legia stworzy coś wielkiego. Być może nie stworzy tego także z Zielińskim i Mozyrką. Najpewniej nie stworzyłaby tego nawet z Zielińskim, Mozyrką i Feio działającym w zgodzie oraz przyjaźni.

Polska piłka to czeski film, czeska sukces w Europie. Jak to robią nasi sąsiedzi?

Tym, którzy broniąc trenera pytają: “gdzie znajdziemy takiego fachowca?”, przypomnijmy, że podobnie myśleli w Lublinie. Potem na stołek wskoczył asystent Goncalo, Mateusz Stolarski, i okazał się nawet lepszym trenerem od niego. Sprawiedliwie będzie dodać, że w ten sposób można ocenić i dyrektora sportowego, którego broni głównie to, że ten rynek jest trudniejszy; dobrego następcę znaleźć ciężej niż w przypadku trenera. Nieprzypadkowo wiele klubów wychowuje ludzi na to stanowisko. Żeby daleko nie szukać, Tomas Rosicky też się uczył, przepalił pieniądze, o których Jacek Zieliński nawet nie marzy. Fakt jednak, że Rosicky latami oglądał piłkę na poziomie, który Zieliński zna głównie z telewizji. Takich ludzi w polskiej piłce brakuje.

Naszym zdaniem rdzeń problemu leży gdzie indziej. Jest nim to, że za wszystko w Warszawie odpowiada Dariusz Mioduski, który ewidentnie nie jest zainteresowanym tym, żeby jego klub czerpał wzorce z podobnych mu hegemonów w krajach ościennych czy ligach porównywalnych. A nawet jeśli zainteresowany tym jest, to wszystko rozbija się o rzecz zupełnie trywialną: nadal nie ma pojęcia, jak to zrobić.

WIĘCEJ O LEGII WARSZAWA:

SZYMON JANCZYK

fot. FotoPyK

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

82 komentarzy

Loading...