Bądźmy szczerzy – to nie był poważny konkurs w sensie sportowej rywalizacji. Równie dobrze organizatorzy mogliby dziś wrzucić do puszki pięćdziesiąt kartek z nazwiskami skoczków, wypowiedzieć słynne „Komora maszyny losującej jest pusta, następuje zwolnienie blokady…” i tym sposobem wyłonić zwycięzcę pierwszego w historii Pucharu Świata w Szczyrku. Ostatecznie zdecydowano się dokonać tego na skoczni, jednak wiatr pokrzyżował te plany. Po ponad dwóch godzinach walki, zawody zostały odwołane.
Niezależnie od wyników, dzisiejszy konkurs na skoczni w Szczyrku miał być wydarzeniem historycznym. W końcu kompleks Skalite po raz pierwszy gościł zawody Pucharu Świata. Tym samym Szczyrk został trzecim miejscem na mapie Polski, w którym odbył się konkurs wspomnianego cyklu. W idealnym dla nas scenariuszu na najwyższym stopniu podium przy okazji takiego wydarzenia stanąłby któryś z reprezentantów Biało-Czerwonych.
Jako że sezon mamy taki, jaki mamy, takie rozważania należało włożyć między bajki. Dość powiedzieć, że w kwalifikacjach najlepszy z Polaków był Paweł Wąsek, który zajął 13. miejsce. Co i tak można uznać za super wynik, zważywszy na formę naszych reprezentantów na przestrzeni całego sezonu. Ale dziś promyk nadziei na dobrą postawę polskich skoczków dał Piotr Żyła. 37-latek, który swoją drogą wczoraj z okazji urodzin otrzymał po kwalifikacjach tort od Adama Małysza, w serii próbnej osiągnął trzeci rezultat. W dodatku na 9. miejscu trening ukończył Aleksander Zniszczoł. Może więc wreszcie dziś mogliśmy liczyć chociaż na jednego naszego reprezentanta w czołowej dziesiątce?
NA SKOCZNI KRÓLOWAŁ WIATR
Od początku konkursu sporym problemem dla skoczków był wiatr. Ten hulał dziś w Szczyrku właściwie przez cały dzień. W dodatku na samej skoczni był zmienny – raz dmuchał mocno w plecy, a innym razem pod narty. Stąd jury zawodów miało dziś wyjątkowo ciężkie zadanie w kwestii dobierania odpowiedniej belki startowej.
Jedną z ofiar kapryśnej pogody został Andrea Campregher. Młody Włoch otrzymał zielone światło startując z zielonej belki. Ale zaraz po wyjściu z progu dostał spory podmuch pod narty, dzięki któremu poszybował aż na 108,5 metra – aż 7,5 metra dalej od oficjalnego rekordu skoczni, należącego do Kristoffera Eriksena Sundala. Niedoświadczony zawodnik nie miał szans ustać takiej próby i całe szczęście, że nic mu się nie stało, bo lądował ze sporej wysokości.
Ale podczas dzisiejszych zawodów i tak obejrzeliśmy ustaną próbę pobicia rekordu obiektu. Parę skoków później powiało Eetu Nousiainenowi, który wylądował na 103,5 metra. Owszem, można dziś było cieszyć się z oglądania dalekich skoków. Jednak tak dalekie odległości osiągane przez przeciętniaków pokazywały, jak niebezpieczne i nieprzewidywalne były dziś warunki wietrzne.
WIELKA TRÓJKA BYŁA NA CZELE STAWKI
Niech o tym, jak bardzo wiatr komplikował dziś próbę przeprowadzenia konkursu, świadczy fakt, że po 30 minutach od jego rozpoczęcia skoczyło zaledwie 15 zawodników. Takie tempo nieuchronnie prowadziło do tego, by zakończyć skakanie po pierwszej serii. O ile w ogóle udałoby się ją przeprowadzić.
A jak w takich warunkach poradzili sobie Polacy?
Jako pierwszy z Biało-Czerwonych zaprezentował się Paweł Wąsek. Polak co rusz wchodził i schodził z belki, ale kiedy wreszcie Borek Sedlak zapalił mu zielone światło, nawet nieźle skoczył. Próba na 95,5 metra dawała mu miejsce zaraz za nowym rekordzistą obiektu Nousiainenem.
Skaczący po Pawle Aleksander Zniszczoł wyciągnął jednak znacznie gorszy los na wietrznej loterii. Olka zaraz po wyjściu z progu docisnęło do zeskoku. Choć Polak walczył o odległość, to mocy wystarczyło mu tylko na 91 metrów.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Szczęście do warunków miał Kamil Stoch, bowiem w jego przypadku wiatr choć na chwilę się uspokoił. A Polak doskonale to wykorzystał. Ze skokiem na 99 metrów wysunął się na prowadzenie w konkursie… którym nie nacieszył się długo. Chwilę po nim na belce zameldował się bowiem Dawid Kubacki. I choć kolejny z Polaków musiał nieco poczekać na możliwość oddana swej próby, to i on poradził sobie na tyle, by wysunąć się na prowadzenie. Wprawdzie skoczył pół metra bliżej od Stocha, lecz w zamian otrzymał większą rekompensatę za wiatr. Istotnie Kubackim mocno bujało w powietrzu – do tego stopnia, że po lądowaniu sfrustrowany uniósł ręce, wymownie spoglądając w kierunku wieży sędziowskiej. Tak jakby chciał powiedzieć, że ktoś tam na górze powinien się zastanowić, zanim puści zawodnika w takich warunkach.
Po Dawidzie zaś zaprezentował się Żyła. Z naszej Wielkiej Trójki on najdłużej czekał na swoją kolej, ale na całe szczęście w jego skoku nie było aż takich zawirowań, jak w przypadku jego młodszego rodaka. 99 metrów dało Piotrowi trzecie miejsce… i tym oto sposobem mieliśmy trzech polaków – Kubackiego, Stocha i Żyłę – na podium.
Zła wiadomość była natomiast taka, że w stawce pozostało aż 21 zawodników. A konkurs trwał już ponad półtorej godziny…
WIATR PRZERWAŁ TĘ LOTERĘ
I tak toczył się ten konkurs, ale wiecie co? Nie ma wielkiego sensu szczegółowo analizować wyników kolejnych zawodników. Logiki w poszczególnych skokach było tyle, ile w wywodach pijanego płaskoziemcy, przekonującego do swoich racji. Jak ktoś trafił, to leciał. Kiedy zaś miał pecha, to klepał bulę.
Co istotne dla nas – polskie losowanie okazało się udane dla naszych skoczków. Przed skokami czołowej dziesiątki Kubacki wciąż był prowadził, Stoch był 3., Żyła 5., a Paweł Wąsek – 9. Jednak jury podjęło decyzję o tym, by zakończyć tę farsę, nie mającą nic wspólnego ze sportową rywalizacją. I jasne, polscy kibice mogą wściekać się, że trafiło się to akurat w konkursie, gdy nasi reprezentanci osiągali fajne wyniki. Ale niech malkontenci odpowiedzą sobie na pytanie, na ile spowodowane były one dobrą postawą polskich skoczków, a na ile warunkami atmosferycznymi. W końcu nawet Dawid Kubacki po swojej próbie był wyraźnie niepocieszony – po prostu nie wiedział wtedy, że inni trafią jeszcze gorzej.
Słodki Jezu, ta jedna, niepełna seria trwała ponad dwie godziny. Przez zdecydowaną większość tego czasu oglądaliśmy głównie wskaźniki wiatru, łopoczące chorągiewki, posępne miny trenerów i zawodników czekających na górze na oddanie swojej próby. I chociaż to nie wina organizatorów, że dziś na skoczni w Szczyrku panowały tak okropne warunki, to możemy napisać tylko: ależ wymęczył nas ten odwołany konkurs.
Fot. Newspix
Czytaj więcej o skokach: