Reklama

Mateusz Rutkowski. Człowiek, który wzbił się po złoto i boleśnie upadł

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

11 stycznia 2024, 13:22 • 20 min czytania 27 komentarzy

Był jednym z największych talentów w historii polskich skoków. Kiedy w 2004 roku zdobywał pierwsze biało-czerwone indywidualne złoto na mistrzostwach świata juniorów, przez kraj przeszła wiadomość, że oto mamy drugiego Adama Małysza. W końcu pokonał wtedy samego Thomasa Morgensterna. Sześć lat później pojawił się w Zakopanem na Pucharze Świata… jako ubijacz zeskoku. 7 stycznia tego roku, blisko 20 lat po swoim największym sukcesie, Mateusz Rutkowski zmarł na skutek zatrzymania krążenia. Dziś został pochowany. Miał 37 lat.

Mateusz Rutkowski. Człowiek, który wzbił się po złoto i boleśnie upadł

Do końca był aktywny w świecie skoków, pomagając bratu w szkoleniu dzieci. Lecz oczekiwania względem jego kariery były znacznie większe. Nie sprostał presji, a po zawieszeniu nart na kołku miał żal, że ludzie z jego sportu opuścili go w krytycznym momencie. Ale czy tak było naprawdę? Ile naprawdę winy w zawiłych kolejach losu Rutkowskiego ponosi środowisko w którym funkcjonował, a ile sam zawodnik?

CHŁOPAK ZNIKĄD

Skrzypne. Mała, licząca około tysiąca mieszkańców wieś w gminie Szaflary. To miejscowość, jakich na Podhalu jest pełno. Ot kościół, szkoła i kilkaset domów, z których część służy turystom jako baza wypadowa do górskich wycieczek, a to wszystko rozlokowane na dosłownie kilku ulicach. Innych rozrywek niż piesze wycieki tu w zasadzie brak. Dlatego też ludzie spędzający urlopy w górach decydują się na tę destynację raczej w ostateczności, kiedy w innych, lepiej położonych lokalizacjach już po prostu nie ma miejsc. Stąd nawet w sezonie trudno mówić o tym, by Skrzypne wzbudzało szczególnie wielkie zainteresowanie.

Z wyjątkiem zimy 2004 roku. Wtedy bowiem o pewnym chłopaku ze Skrzypnego usłyszał cały kraj. 5 lutego przed dwudziestoma laty, Mateusz Rutkowski wraz z kolegami – Kamilem Stochem, Dawidem Kowalem i Stefanem Hulą – zdobył srebrny medal drużynowych mistrzostw świata. Niespełna 18-letni skoczek był liderem zespołu, skacząc z najlepszymi w czwartej grupie. Lecz prawdziwe show na normalnej skoczni Bjørkelibakken w norweskim Styrn Rutkowski zrobił dwa dni później. Wówczas zdobył indywidualny złoty medal juniorskiego czempionatu. Wtedy do jego rodzinnego domu zaczęły zjeżdżać tabuny dziennikarzy, a ciekawscy kibice i sąsiedzi nieustannie zaglądali Rutkowskim w okna. Ku przerażeniu mamy Mateusza, Anieli. W końcu Rutkowscy byli skromnymi ludźmi, którzy mieszkali w niewykończonej, drewnianej posiadłości. Nie byli zatem przyzwyczajeni do takiego zainteresowania.

Reklama

– [Dom] O mało nam się kiedyś nie spalił, jak mieliśmy świniobicie. Wszyscy się świniami zajmowali, a od pieca zaczęła się palić ściana. Na szczęście szybko ugasiliśmy pożar. Tę chałupę to zbudowaliśmy z pomocą ludzi ze wsi. Z tyłu, w obórce, mamy jeszcze pięć krów – opowiadał Gazecie Wyborczej dwadzieścia lat temu ojciec Mateusza, Stanisław.

Z kolei Józef Jarząbek, który był pierwszym trenerem Rutkowskiego, mówi nam:- Dobrze znam się z ich rodziną. Mama Mateusza, która już odeszła z tego świata, pochodziła z tej samej miejscowości, co ja. Kiedy trenowałem w szkole Mateusza, to przez kilka lat codziennie widziałem się z jego rodzicami. Dobrzy ludzie z nich, tacy których jak człowiek poprosi, to sami nie zjedzą, a drugiemu oddadzą. To bardzo szczera rodzina. Prości, uczciwi ludzie, którzy dbali o swoje dzieci.

Mateusz Rutkowski wraz z rodzicami, Stanisławem i Anielą.

Trudno zatem dziwić się, że osoby, którym do tej pory błysk fleszy był obcy, nie czuły się komfortowo w sytuacji, kiedy ich potomek nagle zaczął być uważany za następcę Adama Małysza. Sam Mateusz też nie wiedział, jak udźwignąć to brzemię. Ale o tym później.

A jak w ogóle doszło do tego, że Rutkowski zaczął skakać? Ponownie oddajmy głos Józefowi Jarząbkowi:- Postanowiłem zrobić nabór w szkole podstawowej w Skrzypnie, do której chodził Mateusz. Od początku widać było, że jest bardzo sprawny fizycznie. Podczas pierwszych treningów które przeprowadziłem, nikt nic nie umiał, poza Mateuszem. On wybijał się na tle reszty stawki. Ale do skoków trzeba mieć jeszcze odwagę. Na skocznię udaliśmy się dopiero po miesiącu treningu, a tam Mateusz od razu przejawił talent do skoków. Więc cechowała go odwaga i sprawność fizyczna.

Reklama

„SKOCZYŁEM JAK MÓJ IDOL…”

Do 2003 roku kariera Rutkowskiego przebiegała bardzo spokojnie. Polak zaliczył dwie edycje na mistrzostwach świata juniorów, kolejno w Schonach (2002 rok) i Solleftei (2003 r.). Konkursy indywidualne kończył odpowiednio na 33. i 17. miejscu. Przy czym w obu przypadkach był najlepszy spośród reprezentantów Biało-Czerwonych.

Na ówczesne standardy młody skoczek posiadał dość specyficzne warunki fizyczne. Jak na swój wzrost (170 centymetrów) był dość krępy. Późniejszy trener kadry B Heinz Kuttin, a także jego asystent Łukasz Kruczek zastanawiali się nawet jak to możliwe, że Mateusz oddaje tak dalekie skoki. Sądząc po posturze, wydawał się na nie po prostu za ciężki. Lecz przy tym dysponował fenomenalną siłą wybicia, której nie powstydziłby się niejeden zawodnik startujący w Pucharze Świata. Poza tym, on po prostu nie bał się skakać.

– Mateusz na skoczni był bardzo odważny, wręcz nieobliczalny. Największym talentem jaki trenowałem, był Dawid Kubacki, który posiadał idealną dynamikę i parametry do zostania skoczkiem. Ale Rutkowski talentem niewiele mu ustępował – mówi Jarząbek.

W czerwcu 2003 roku wspomniany już Heinz Kuttin objął posadę trenera kadry B reprezentacji Polski. Okres pracy Austriaka to był czas gruntownych przemian w podejściu Polaków do treningu. Sama jego postać, jako byłego mistrza świata i medalisty olimpijskiego, wywierała na młodych zawodnikach spore wrażenie. W końcu do tamtego momentu nasi skoczkowie nie mieli okazji pracować z nazwiskiem takiego kalibru. Kuttin, poza wybitną karierą jako zawodnik, posiadał też pierwsze sukcesy szkoleniowe. I to na polu prowadzenia młodzieży, bowiem spod jego rąk do austriackiej kadry seniorów wychodzili Martin Koch czy… Thomas Morgenstern. Genialny dzieciak, który już w debiutanckim sezonie Pucharu Świata, mając zaledwie 16 lat, potrafił wygrać zawody tej serii.

W następnym sezonie Morgi zaliczał się już do ścisłej czołówki Pucharu Świata. Na mistrzostwa świata juniorów do norweskiego Stryn jechał jako wielki faworyt i obrońca tytułu z Solleftei.

Sam pewnie nie spodziewał się, że w międzyczasie nad Wisłą po cichu wyrastał mu groźny konkurent. Tak się bowiem złożyło, że w styczniu 2004 roku forma Mateusza Rutkowskiego eksplodowała. Na początku roku Polak zaliczył dwa świetne starty w Słowenii. Na skoczni normalnej w Planicy pierwsze zawody wygrał, zaś w kolejnych był trzeci. Mało tego, próbą na 102,5 metra Mateusz wyrównał rekord skoczni należący do Andreasa Goldbergera.

Wobec takiej postawy skoczka, trener kadry A Apoloniusz Tajner powołał Rutkowskiego na Puchar Świata. Wprawdzie w Libercu i podczas pierwszego konkursu w Zakopanem Polak zaprezentował się przeciętnie, lecz drugie zawody w stolicy polskich Tatr ukończył na 15. pozycji.

Wreszcie, pod koniec stycznia, nadeszły mistrzostwa Polski. Impreza, która w poprzednich latach miała jasny podział rywalizacji. Występował w niej Adam Małysz, później długo nie było nic, a następnie reszta kadrowiczów (z ogromną stratą do Orła z Wisły) walczyła o tytuł wicemistrza kraju. Nawet biorąc pod uwagę to, że Małysz w 2004 roku nieco spuścił z tonu i nie był już skoczkiem, który roznosi w pył czołówkę Pucharu Świata, w Polsce wciąż nikt nie miał do niego podjazdu.

Ale pewien młokos reprezentujący TS Wisłę Zakopane na poważnie postawił się wówczas wielkiemu mistrzowi. Jasne, ostatecznie Rutkowski dwa razy przegrał z Małyszem. Lecz na normalnej skoczni w Karpaczu junior stracił do Adama 6,5 punktu. Z kolei na Wielkiej Krokwi w Zakopanem tylko 3,2 oczka. Dla porównania, trzeci Robert Mateja ukończył zawody ze stratą ponad 47 punktów do zwycięzcy!

Podium konkursu Mistrzostw Polski na dużej skoczni w Zakopanem w 2004 roku.

Niecały tydzień później Rutkowski znajdował się już w Norwegii, gdzie wraz z kadrą miał walczyć na mistrzostwach świata juniorów. Poza Mateuszem, Heinz Kuttin postawił także na Kamila Stocha, Dawida Kowala (który zajął 3. miejsce podczas mistrzostw kraju na normalnej skoczni) oraz Stefana Hulę.

– Prawdę powiedziawszy, nie pamiętam dokładnie samej atmosfery w kadrze, ale raczej nie zawracaliśmy sobie głowy tym, że mamy walczyć o medale, tylko skupialiśmy się każdy na sobie i swoich skokach. To było najważniejsze – mówi nam ostatni z wymienionych.

Z kolei Marcin Bachleda, który później przebywał z Rutkowskim w kadrze seniorów, wspomina go następująco: – Jako chłopak był już bardzo mocny mięśniowo. Technicznie też dawał radę, ale przede wszystkim był silny fizycznie. Poza tym podczas konkursów nie stresował się tak, jak inni młodzi skoczkowie. Presja rywalizacji w zawodach go nie blokowała.

Praca z Kuttinem, oraz oraz zapożyczone od Adama Małysza podejście, by skupić się na dobrych skokach zamiast na tym, na co owe skoki mogą się przełożyć, zaowocowała ogromnym sukcesem. Polacy w zawodach drużynowych zajęli drugie miejsce. Ich liderem był Mateusz Rutkowski, który skakał w ostatniej grupie. Gdyby to był konkurs indywidualny, 17-latek z notą 258,5 punktu zająłby w nim drugą lokatę. Lepszy o 7 oczek okazałby się tylko Thomas Morgenstern. Mateusz mógł więc poczuć, że dwa dni później na Bjørkelibakken będzie walczył o coś równie wielkiego. I zgodnie z tym, jak zapamiętał go Marcin Bachleda, presja zawodów go nie przygniotła.

Ba, Rutkowski był nawet jeszcze lepszy. W pierwszym skoku na skoczni HS 100 poszybował na zdumiewającą odległość 104,5 metra. Tym samym ustanowił nowy rekord obiektu! Morgenstern wylądował o 7,5 metra bliżej, więc w finałowej serii to Austriak musiał atakować. Kiedy w drugim skoku popularny Morgi uzyskał 96,5 metra, stało się jasne, że teraz wszystko rozegra się w nogach i głowie Rutkowskiego. Mateusz wytrzymał presję, a 95,5 m przełożyło się na łączną notę 273,5 punktu – aż o 12,5 pkt wyższą od tej Austriaka. Jak na warunki normalnej skoczni, to była deklasacja.

– To był chyba pierwszy taki poważny sukces polskich skoczków na mistrzostwach świata juniorów. Zdobyliśmy srebrny medal w drużynie, a przede wszystkim Mateusz wywalczył indywidualne złoto. Dokonał tego w imponującym stylu, wygrywając z Thomasem Morgensternem, skoczkiem światowej klasy. To było ogromne osiągnięcie – wspomina Stefan Hula.

Z kolei świeżo upieczony mistrz świata juniorów, na gorąco po konkursie mówił uradowany:- Skoczyłem jak mój idol Adam Małysz.

Wkrótce miał przekonać się, jak bardzo uciążliwe będą ciągłe porównania do mistrza, a także z czym wiąże się choć namiastka presji i popularności, które Orłowi z Wisły towarzyszyły przez lata.

SZAŁ

Wtedy się zaczęło. Nagle nikomu nieznany, niespełna 18-letni junior stał się drugą najważniejszą osobą polskich skoków. Każdy kibic chciał wziąć od niego autograf. Media zabijały się o wywiad, rozmowę czy materiał z jego rodzinnych stron. Zresztą już na lotnisku na Polaka czekał tabun dziennikarzy. Nie tylko sportowych, gdyż obecni byli przedstawiciele największych kanałów telewizyjnych w kraju.

– Złoto bardzo nas uradowało, Adam cieszył się, że w Willingen będzie mógł skakać w jednej drużynie z mistrzem świata juniorów. To, gdzie jeszcze będzie startował Mateusz, zależy także od decyzji Heinza Kuttina. Na pewno w Willingen, chcę także zabrać go do Planicy na mistrzostwa świata w lotach. A potem – zobaczymy – na łamach Sport.pl snuł plany dalsze plany wobec Mateusza Apoloniusz Tajner.

Owszem, Mateusz zdołał wystąpić jeszcze we wspomnianych zawodach drużynowych w Willingen. Nawet poradził sobie w nich najlepiej spośród Polaków. W nieoficjalnej klasyfikacji skoczków uzyskał 16. rezultat, zaraz przed Małyszem. Ale wcześniej nie zakwalifikował się do konkursu indywidualnego. Ostatni raz w tamtym sezonie Pucharu Świata wystąpił w Lahti. Zajął 48. miejsce. Jednym z nielicznych dobrych występów w tamtym sezonie były mistrzostwa świata w lotach. Wówczas w pierwszej serii konkursu drużynowego został trzecim polskim skoczkiem w historii, który poszybował na ponad 200 metrów.

Po zdobyciu mistrzostwa świata w trakcie sezonu Rutkowskiemu brakowało spokoju. Liczni sponsorzy podsuwali kontrakty, od których niepełnoletniemu chłopakowi z drewnianej chatki w Skrzypnem mogło zaszumieć w głowie. Bulwersował się o to Kuttin, który prowadził Mateusza w kadrze B, a końcem kwietnia 2004 roku przejął stery pierwszej reprezentacji. Było pewne, że Austriak pociągnie za sobą najzdolniejszych skoczków z drugiego zespołu. W tym Rutkowskiego.

– Zrozumcie Mateusza, to wszystko spadło na niego tak niespodziewanie. Od cichego skakania do zainteresowania niemal równego popularności Małysza. Już nie jest jakimś tam skoczkiem anonimowym. Jest kimś znanym. A do tego Mateusz to taka zadziorna, góralska dusza- tłumaczył wtedy Apoloniusz Tajner.

Istotnie, Rutkowski najzwyczajniej w świecie nie radził sobie z popularnością. Kiedy zobaczył artykuł w Gazecie Wyborczej (z którego zacytowaliśmy wypowiedź jego ojca) uznał, że jego rodzina została przedstawiona w niekorzystnym świetle. Ale nie chodziło wyłącznie o jeden reportaż. Media chciały wiedzieć o nim wszystko, zawsze porozmawiać, śledziły każdy jego krok. Wszak 2004 rok to może już schyłkowy, ale wciąż okres małyszomanii. Doświadczył tego Rutkowski, a parę miesięcy później – Klemens Murańka. Na dziesięcioletniego wówczas Klimka także zapanował szał, gdy w sierpniu skoczył na Wielkiej Krokwi 135,5 metra. To nic, że przecież tylko na treningu, z bardzo wysoko ustawionej belki i mocnym wiatrem pod narty. Wystarczył jeden skok, by kraj żył 10-latkiem, który „prawie wyrównał rekord Svena Hannawalda” (zabrakło mu 4,5 metra). Do tego stopnia, że Murańka od razu zyskał sponsora. A także – jakżeby inaczej – miano cudownego dziecka skoków i następcy Adama Małysza.

Hula: –Wtedy faktycznie był inny klimat wokół skoków. W Polsce panował szał – przede wszystkim na Adama Małysza, bo 2004 rok to jeszcze okres małyszomanii. Dlatego każdy sukces w skokach był bardzo głośno komentowany. Dlatego złoto Mateusza i nasze srebro w drużynie odbiło się szerokim echem.

Mateusz Rutkowski i Stefan Hula.

W tym samym czasie Mateusz Rutkowski był już po pierwszym poważnym ekscesie natury wychowawczej. W kwietniu 2004 roku młodzi skoczkowie z zakopiańskiej Szkoły Mistrzostwa Sportowego postanowili świętować zakończenie sezonu. Poszli w tango tak bardzo, że PZN zawiesił mistrzowi wypłatę stypendium sportowego za kwiecień, maj i czerwiec. Jednak Rutkowski wciąż był rozchwytywany przez sponsorów. Pozyskać go pragnął Edi Federer, odpowiadający za interesy Adama Małysza. Ustronianka, której logo Polak prezentował na kasku, proponowała pięcioletni kontrakt opiewający na 7000 złotych miesięcznie oraz samochód – Fiata Pandę. Dlatego nałożona kara nie przemówiła zawodnikowi do rozsądku, a młodzian wciąż bawił się w najlepsze. We wrześniu Rutkowski ponownie nagrabił sobie na tyle, że został odsunięty z zawodów Letniego Grand Prix w Zakopanem.

Bachleda:- Mateusz zdobył pierwsze w historii Polski juniorskie mistrzostwo świata w skokach. Zrobił to w bardzo młodym wieku. To u niego przyspieszyło wzrost popularności. Wtedy jeszcze była małyszomania, a tu nagle kolejny młody wyskoczył. Nasza mentalność jest taka, że od razu takiego skoczka okrzykujemy następcą Małysza. Taki młody człowiek może przez to obrosnąć w piórka i zachowywać się w inny sposób.

PRESJA

W następnym sezonie Rutkowski zgodnie z oczekiwaniami został włączony do pierwszej reprezentacji, prowadzonej przez Kuttina. Asystent Austriaka Łukasz Kruczek mówił o Mateuszu, że był spokojny i małomówny. Nazywał go nawet człowiekiem-zagadką.

– W kadrze panowała wtedy dobra atmosfera. Było więcej młodych skoczków, którzy dopiero wchodzili do grupy. Wszyscy się dogadywali i nie było żadnych zgrzytów, choć każdy z nas był inny – wspomina Marcin Bachleda: – Czy Mateusz był człowiekiem-zagadką? Może pod tym względem, że nikt nie wiedział, czego on chce od życia. Był małomówny, jednak przy tym był też zabawny, wesoły. Ale może dlatego sprawiał wrażenie zagadkowego, że nie był wylewny, więc nikt do końca nie wiedział, co Mateusz w danej chwili myśli.

– Trenerzy też patrzyli na Mateusza pod innym kątem. Ja postrzegałem go jako dobrego kolegę. Kumpla, chłopaka z dużym poczuciem humoru, ale też zadziora, prawdziwego górala. Tak go też będę pamiętał – dodaje Stefan Hula.

Z kolei Józef Jarząbek twierdzi: – Może trenerzy nie potrafili do niego dotrzeć. Kiedy przeszedł do kadry A, wtedy pojawiła się presja na wyniki. Niewiele mogę powiedzieć o tym, co działo się w środku tej drużyny, bo mnie tam nie było. Jednak ciśnienie na wynik zrobiło swoje. Chłopak znikąd zdobył tytuł mistrza świata. Morgenstern już skakał w czołówce Pucharu Świata, a tu Mateusz go pokonał. Ten sukces trochę go przytłoczył, trenerzy i dziennikarze żądali od niego najlepszych rezultatów.

W sezonie 2004/2005 Rutkowski był już cieniem zawodnika, który ledwie kilka miesięcy wcześniej zdobywał juniorskie mistrzostwo świata. Jego niesportowy tryb życia przekładał się na brak formy. Już wcześniej posiadał krępą posturę, ale tym razem jego wagi nie można było zrzucić na karb nadmiernej obudowy mięśniowej. Junior po prostu przytył. Regularnie spożywany alkohol nie pomagał w utrzymywaniu sylwetki kojarzonej ze skoczkiem narciarskim. Jednak sam zainteresowany zdawał nic nie robić sobie ze słabych wyników. Był już w kadrze, osiągał sukces, zarabiał dobre pieniądze – zwłaszcza jak na nastolatka. Miał też sporo znajomych. Młodych ludzi, którzy tak jak on, chcieli się zabawić. Był gwiazdą. Chociaż już spadającą z rangi ogólnopolskiej do lokalnej.

UPADEK

Drugi (i jak się miało okazać, ostatni) sezon w Pucharze Świata był w wykonaniu Mateusza słabiutki. Polak w niczym nie przypominał zawodnika, który niecały rok wcześniej wywalczył miano najlepszego juniora globu. Po czterech konkursach (trzy zakończył na etapie kwalifikacji), został odstawiony na boczny tor. W dodatku regularnie sprawiał problemy natury wychowawczej. Mówiło się wówczas, że jedynym człowiekiem który potrafi choć trochę na niego wpłynąć, jest jego idol – Adam Małysz. Lecz i tak zwykle uwagi mistrza przywoływały Rutkowskiego do porządku tylko na chwilę. Po miesiącu dobrej pracy, ponownie wracał do starych nawyków.

Adam Małysz i Mateusz Rutkowski podczas mistrzostw świata w lotach w Planicy w 2004 roku.

Bachleda:- Nie ukrywajmy, że Mateusz był chłopakiem z niewielkiej wsi. Po sukcesie chciał się w jakiś sposób wyróżnić, ale nikt nie był w stanie pokierować nim w taki sposób, by poszedł bardziej w stronę sportu. Poczuł sławę, wokół niego pojawiło się więcej kolegów którym chciał zaimponować – to wszystko zatrzymało jego dalszy rozwój.

W 2005 roku Rutkowski znajdował się już na bocznym torze kadry skoczków, wzbudzając jednak zainteresowanie mediów. Przecież na mieście bardzo łatwo można było zobaczyć go w lokalnych klubach czy barach.

W maju w mediach gruchnęła wiadomość, że PZN usunął zawodnika dyscyplinarnie ze struktur kadrowych. Parę dni później wyszło na jaw, co dyktowało związkiem, że zareagował w taki sposób. Mateusz Stracił prawo jazdy w wyniku prowadzenia samochodu pod wpływem alkoholu.

– Prezydium Zarządu PZN podjęło decyzję o usunięciu zawodnika z kadry. Powodem były narastające od dawna kłopoty wychowawcze z zawodnikiem, który nie zareagował pozytywnie na wielokrotne próby wpłynięcia na jego postępowanie, jakie podejmowali działacze i trener Zbigniew Klimowski – mówił rzecznik PZN Grzegorz Mikuła.

– Młody, zagubiony chłopak zaczął zarabiać. Miał pieniądze, sławę i to przywróciło mu w głowie. Jest mi przykro, ale cały poprzedni sezon ostrzegałem, że Mateusz musi zmądrzeć. Dawaliśmy mu kolejne szanse, a on je marnował. Były problemy z alkoholem, z wagą, której nie mógł dopilnować. Zawsze obiecywał poprawę i pierwszy miesiąc po każdej rozmowie wychowawczej pracował wzorowo. Potem wszystko wracało do normy – tłumaczył wtedy rozgoryczony Heinz Kuttin.

„ZOSTAWILI MNIE SAMEMU SOBIE, NA LODZIE”

Tym sposobem w wieku 19 lat Mateusz Rutkowski został pozbawiony możliwości trenowania z kadrą. To przełożyło się też na finanse, gdyż odebrano mu stypendium. Sponsorzy także prędko odwrócili się od coraz mniej rokującego zawodnika. W 2007 roku pierwszy polski mistrz świata juniorów w skokach postanowił zakończyć karierę. Niedługo później urodził mu się syn, zatem Polak nie miał wyboru i podjął się pracy – został kamieniarzem. Owszem, czasami jeszcze można było zobaczyć go na skoczni, lecz były to występy incydentalne. Do środowiska czuł żal, że nie okazało mu wsparcia w trudnych momentach.

Jeden z ostatnich skoków Mateusza Rutkowskiego w oficjalnych zawodach – mistrzostwa Polski w Wiśle w 2009 roku. Zajął wtedy 41. miejsce.

– Popełniłem w życiu wiele błędów i wiem, że gdyby nie one, moja kariera wyglądałaby inaczej. Nie do końca jednak wszystko to, co się wydarzyło, było moją winą. Ludzie, którzy mnie otaczali, nie bardzo kwapili się do tego, by pomóc mi wyjść z trudnej sytuacji. Zostawili mnie samemu sobie, na lodzie. Olali mnie. Z każdej strony spadała na mnie tylko krytyka. Swoje zrobili też dziennikarze – mówił w 2012 roku w rozmowie z Tomaszem Kalembą dla Przeglądu Sportowego.

Rutkowski twierdził też, że w kadrze nie było równego traktowania. Że to on zawsze był na świeczniku i zbierał cięgi, choć inni zawodnicy także mieli swoje za uszami. Czy jednak tak rzeczywiście było, a Mateusz został kozłem ofiarnym któremu nie udzielono odpowiedniej pomocy?

– Mateusz miał swoje zawirowania, ale później przylgnęła do niego łatka. Zdarzyło mu się kilka wpadek, jednak gdyby to był zwykły człowiek, to wszystko rozeszłoby się po kościach. Ale tu mieliśmy mistrza świata juniorów, więc każde jego potknięcie musiało zostać rozdmuchane do nie wiadomo jakiej potęgi. Mieszkamy niedaleko siebie więc wiem, jaki Mateusz był i co robił – mówi nam Józef Jarząbek, po czym dodaje: – Młodym ludziom zdarzają się różne wpadki. Ale uczą się na swoich błędach i kiedy już dojrzeją psychicznie, wyrastają na porządne osoby. Tak wtedy było w tym sporcie, że zawodnika tylko karano, a można było się nim inaczej zająć. Z naszej strony, na początku próbowaliśmy wpływać na Mateusza, by wszystko było okej, ale nam się nie udawało. A kiedy przeszedł do kadry, zupełnie straciliśmy nad nim wpływ.

Stefan Hula dodaje: – Możliwe, że presja środowiska zrobiła swoje. Ale nie chcę się jakoś obszernie wypowiadać na ten temat, bo każdy sam przechodzi przez swoje życie. Na pewno po mistrzostwach świata juniorów Mateusz był zdecydowanie bardziej rozpoznawalny. W mediach dużo się o nim pisało. A czy to pomogło bądź zaszkodziło? Nie mnie to oceniać. Szkoda, że wszystko potoczyło się w taki sposób, bo z pewnością miał predyspozycje do dobrego skakania. Teraz już nie ma co nad tym gdybać.

To są minusy popularności. Kiedy wejdzie się w świat mediów, to trzeba uważać, bo wszyscy bardziej patrzą ci na ręce. Pewnie, że inni zawodnicy też mieli swoje ekscesy, ale o nich nie było tak głośno. Mateusz zdobył mistrzostwo świata i nie mógł poradzić sobie z tym, że ludzie non stop za nim chodzili. Ale sam też mógł pilnować się na tyle, by pewne rzeczy nie ujrzały światła dziennego – twierdzi Marcin Bachleda.

Z kolei Heinz Kuttin w rozmowie z Jakubem Balcerskim ze Sport.pl odniósł się do zarzutu pobłażliwego traktowania innych skoczków względem Mateusza: – Pewnie, że było więcej zawodników z problemami. W wielu przypadkach byli to jednak o wiele mniej utalentowani skoczkowie. Dlatego pozostawali poza składem: nie mieli takiej jakości, żeby w nim się znaleźć, więc ich zachowanie nie wpływało też aż tak na tych, którzy byli w mojej grupie. Mateusz w niej był, to kluczowa różnica.

W tej samej rozmowie Austriak odniósł się też do stylu bycia samego Rutkowskiego:- Jeśli nie popełniłby pewnych błędów, miałby szansę zaistnieć w czołówce światowych skoków, to jasne. Praca w zespole po jego wielkim sukcesie niestety nie była łatwa. Nie był stabilny pod względem osobowości, miał duże problemy po tym, jakich wyborów dokonywał. Reszta zespołu widziała, że jego droga nie była taką, jaką powinien iść profesjonalny sportowiec. Musiałem podjąć bardzo trudną decyzję, żeby odsunąć taki talent od zespołu. Ale nie mogłem postąpić inaczej.

Heinz Kuttin i Mateusz Rutkowski w 2005 roku.

W rozmowie ze Sport.pl sprzed czterech lat, krytycznie byłego mistrza świata juniorów oceniał także jego idol, Adam Małysz:- Niestety, Mateusz sam zmarnował sobie talent. To nie jest tak, że wszyscy kładli mu kłody pod nogi. Dostał wszystko, co miał w tamtym momencie najlepsze. Talent miał i to było widać, ale niestety go nie wykorzystał.

Nam zaś trudno nie przyznać racji obecnemu prezesowi PZN. Jasne, Rutkowski nie był jedynym zawodnikiem, któremu zdarzało się zaglądnąć do kieliszka. Nie udawajmy, że grupa skoczków narciarskich (i zapewne jakichkolwiek innych sportowców) to kółko różańcowe. Zwłaszcza dwadzieścia lat temu, kiedy nawet zawodnicy z czołówki prowadzili się mniej profesjonalnie. Każdy fan skoków nie raz słyszał historię o tym, jak Janne Ahonen w 2005 roku oddał wówczas najdłuższy (choć nieustany) skok na świecie – będąc oczywiście na gigantycznym kacu. Powszechnie znane były alkoholowe ekscesy Toma Hildego, a także wielu innych zawodników, których długo by tu wymieniać.

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Rzecz w tym, że w przypadku Norwega, który także uchodził za ogromny talent i miał świetne sezony, kibice wciąż zastanawiają się, ile więcej by osiągnął, gdyby lepiej się prowadził. Ahonen dziś otwarcie przyznaje, że jest alkoholikiem. Próbował rzucić picie w 2013 roku. W abstynencji wytrwał osiem lat, lecz wtedy ponownie się złamał, stracił czujność. Jednak Fin od lat wie, że ma problem, z którym walczy.

Czytając wypowiedzi Mateusza z 2014 roku o tym, że w Pucharze Świata pili wszyscy, trudno nie odnieść wrażenia, że Polak (być może podświadomie szukając usprawiedliwienia swojego zachowania) wyolbrzymiał ten aspekt. Nie zdawał sobie sprawy że owszem, sukcesy bywały zakrapiane, jednak zwykle w granicach rozsądku. Po świętowaniu przychodził okres ciężkiej pracy, który trwał znacznie dłużej niż imprezy.

Rutkowski po zakończeniu kariery nie odseparował się od środowiska skoków. W 2010 roku można było go nawet dostrzec podczas Pucharu Świata w Zakopanem. Pracował tam jako ubijacz zeskoku. Możemy tylko zgadywać co sobie myślał, kiedy Thomas Morgenstern – wówczas już mistrz olimpijski i zdobywca Kryształowej Kuli – podczas tamtego weekendu dwa razy wskakiwał na podium zawodów.

Co czuł w 2014 roku, kiedy Kamil Stoch w Soczi zostawał podwójnym mistrzem olimpijskim i budował swój pomnik jednej z najwybitniejszych postaci w historii polskich skoków? Albo gdy Stefan Hula cztery lata później walczył o indywidualny medal igrzysk w Pjongczangu, a Polacy w drużynie wyskakali brązowe krążki. Czy wyłącznie cieszył się z sukcesów kolegów, których sam kiedyś poprowadził do triumfu? A może jednak pojawiła się w tym wszystkim nutka żalu, bo mógł być na ich miejscu? Tego już nigdy się nie dowiemy.

W tym czasie Mateusz działał w skokach, pomagając bratu Łukaszowi w założonym przez tego drugiego Klubie Sportowym Rutkow-Ski. Tam mógł przekazywać zdobytą wiedzę i doświadczenie, stanowiąc równocześnie przestrogę przed błędami, których powinni unikać młodzi adepci skoków.

Mateusz Rutkowski zmarł niespodziewanie 7 stycznia tego roku, wskutek zatrzymania krążenia. Według informacji podanych przez portal goral.info.pl, przybyły na miejsce zespół ratownictwa medycznego podjął czynności reanimacyjne, jednak okazały się one bezskutecznie. Dziś Mateusz Rutkowski został pochowany na cmentarzu parafialnym w Skrzypnem.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o skokach:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka ręczna

Thriller w Lidze Mistrzów! Kielczanie odpadają po rzutach karnych

redakcja
2
Thriller w Lidze Mistrzów! Kielczanie odpadają po rzutach karnych

Skoki

Polecane

Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi skoczył 291 metrów!

Sebastian Warzecha
1
Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi skoczył 291 metrów!

Komentarze

27 komentarzy

Loading...