Reklama

Droga na skróty. Wielki Raków, projekt w stagnacji

Michał Trela

Autor:Michał Trela

18 maja 2025, 12:05 • 12 min czytania 152 komentarzy

Nawet jeśli Raków Częstochowa wygra Ekstraklasę, drugie mistrzostwo Polski byłoby inne niż pierwsze. To z 2023 roku było domknięciem niesamowitej wspinaczki. Obietnicą, że za błyskawicznym sukcesem pierwszej drużyny wkrótce pójdzie też rozwój na innych polach. Ewentualne z 2025 roku pokazałoby, że sukces pierwszej drużyny to tak naprawdę jedyne, co się liczy. A takiemu podejściu już trudno przyklasnąć.

Droga na skróty. Wielki Raków, projekt w stagnacji

Mimo postępów, jakich dokonały w ostatnich latach, polskie kluby wciąż mają zaległości do nadgonienia, by osiągnąć minimum przyzwoitości w kwestii tego, co powinien mieć profesjonalny klub piłkarski grający w najwyższej lidze. Sprawy takie jak boiska treningowe o różnych nawierzchniach i przystosowane do różnych warunków pogodowych, zaplecze regeneracyjne, siłownie i wszystko inne, czego potrzebuje pierwsza drużyna, by optymalnie przygotować się do meczu. Ale też odpowiednie warunki do szkolenia młodzieży, by klub faktycznie miał stać się ważną częścią społeczności, w której funkcjonuje. Żadne luksusy. Elementarz.

Polski futbol ma w tych kwestiach długą drogę do przebycia. O ile stadiony w większości miejsc wyglądają już na miarę XXI wieku, podstawy klubowych piramid, których nie widać w kamerach, często są jeszcze kruche. W niemieckim słowniku piłkarskim mówi się o inwestowaniu w „Steine und Beine”, czyli w „kamienie i w nogi”. Polskie kluby są na etapie, na którym inwestowanie w kamienie nadal jest niezbędne, by mogły na różnych polach rywalizować z europejską konkurencją. Dlatego można tylko przyklasnąć, gdy ktoś odnoszący niespodziewane sukcesy, jak Jagiellonia Białystok, nagłe nadwyżki finansowe planuje inwestować w poprawianie bazy, czyli czegoś, co zostanie po najlepszym okresie w jej historii, nawet jeśli złota era nie potrwa wiecznie.

Raków ma swoje mankamenty. Co jest nie tak w klubie z Częstochowy?

W tym sensie mam problem z odbiorem walki Rakowa o mistrzostwo Polski. Za pierwszym razem miałem poczucie, że droga, jaką przebył ten klub z II ligi z tym samym trenerem, stopniowo podnosząc poziom, grając w powtarzalny i charakterystyczny dla siebie sposób, zasługuje na zwieńczenie w postaci wejścia na sam szczyt. Pokazania wszystkim, co jest możliwe, gdy ma się nie tylko pieniądze, ale też pomysł i odpowiednich ludzi do jego realizowania. Raków potrafił inwestować w rozbudowany sztab szkoleniowy. Wpuszczać do futbolu ludzi spoza głównego nurtu, którzy starają się nadążać za nowoczesnością. Nie myśleć utartymi schematami. Braki infrastrukturalne Rakowa były dla mnie wówczas do przełknięcia, bo to zrozumiałe, że nie da się kilku dekad zaległości nadrobić w kilka lat. Miałem poczucie, że to kwestia czasu. Rozwój sportowy wyprzedził rozwój na innych polach, ale wkrótce i one zaczną nadążać za pierwszą drużyną.

Dwa lata później Raków znów walczy o mistrzostwo Polski. Wprawdzie jego stadion, od podpisania umowy ze sponsorem tytularnym, nie jest już nazywany „obiektem”, jak chcieli przez lata działacze klubu z Częstochowy, lecz „areną”, ale w rzeczywistości nadal jest tylko kurnikiem obok pętli tramwajowej, urągającym warunkom środka Europy w trzeciej dekadzie XXI wieku. Na tej „arenie” pojawiają się rasistowskie incydenty, co tylko potęguje skojarzenia ze słusznie minionymi latami 90. poprzedniego stulecia. Obiekty, na których trenuje pierwsza drużyna, nadal nie nadążają za rozwojem pierwszej drużyny, mimo że Raków ma już za sobą grę w fazie grupowej Ligi Europy, skonsumował w ostatnich latach wielomilionowe premie za mistrzostwo i Puchar Polski oraz sprzedał zawodników za dziesiątki milionów euro.

Reklama

Młodzieżowa stagnacja

A to i tak wierzchołek góry lodowej. Jeszcze kilka lat temu Raków miał ambicje, by wyróżniać się także w piłce młodzieżowej. Budować prężną akademię. Wprowadzać jak najwyżej zespół rezerw. Kupować klub filialny, by umożliwić jak najpłynniejszy rozwój talentów. Wprawdzie mistrzostwo z 2023 roku było oparte na zawodnikach z importu, ale w Częstochowie też zamierzali szkolić młodych, albo przynajmniej ich wyszukiwać w Polsce, promować i sprzedawać. Tymczasem drugi zespół Rakowa, który w mistrzowskim sezonie grał jeszcze w makroregionalnej III lidze, obecnie jest szczebel niżej. Może awansuje, choć już raczej nie bezpośrednio, bo Sparta Katowice będzie trudna do dogonienia, w ten weekend za silna okazała się Kuźnia Ustroń, a baraże ze Słowianinem Wolibórz też nie brzmią jak spacerek. Klubu filialnego nie ma. Nic nie wyszło z kupienia Tatrana Preszów, teraz więc słychać o przymiarkach do Skry Częstochowa, właśnie zdegradowanej do III ligi.

Podobnie wygląda sytuacja wśród najstarszych juniorów. Dwa lata temu, w mistrzowskim sezonie pierwszej drużyny, młodzi gracze Rakowa zajęli trzecie miejsce w Centralnej Lidze Juniorów. Rok później z niej spadli. Dziś klubu z Częstochowy w ogóle nie ma w gronie szesnastu najlepszych. Lepiej sytuacja wygląda u juniorów U17, gdzie Raków jest liderem grupy zachodniej. Można jednak machnąć na to wszystko ręką i uznać, że w futbolu juniorskim nie liczy się wynik, lecz rozwój młodych piłkarzy. Na drużynę Marka Papszuna nie widać jednak ich naporu. W tym sezonie wychowankowie Rakowa rozegrali w jego barwach w Ekstraklasie 9% możliwych minut. To jednak wyłącznie zasługa Kacpra Trelowskiego, który już dwa lata temu nie był postacią anonimową i był przez trenera szykowany na następcę Vladana Kovacevicia. Trudno więc jego pojawienie się traktować jako dowód, że coś w tej kwestii poszło w Częstochowie do przodu. Po prostu jeden utalentowany bramkarz, którego mieli, jest dwa lata starszy i dostał szansę.

Kacper Trelowski

A jego naśladowców tym razem na horyzoncie nie widać. Pod względem liczby wychowanków w kadrze pierwszej drużyny częstochowianie wyprzedzają tylko Puszczę Niepołomice. W innych klubach, oprócz Trelowskiego, gra w Ekstraklasie jeszcze tylko jeden wychowanek Rakowa – inny bramkarz Jakub Mądrzyk, w kończącym się sezonie wypożyczony do Stali Mielec. Wśród wychowanków Rakowa z największą liczbą występów w Ekstraklasie wciąż przodują Maciej Gajos, Grzegorz Skwara czy Jakub Błaszczykowski, a więc ludzie, którzy uczyli się tam grać, zanim komuś w ogóle przyśniło się zbudowanie pod Jasną Górą piłkarskiej potęgi.

Transferowe problemy

Można by nadal uznawać, że w zawodowej piłce nie ma obowiązku dobrego szkolenia, a wytykanie Rakowowi, że w jego barwach obcokrajowcy uzbierali ponad 80% możliwych minut, jest oderwane od realiów współczesnej piłki. W takiej sytuacji trzeba by uznać, że Raków powinno się rozliczać tylko z transferów, jakich dokonuje. Może i nie potrafią w Częstochowie wychować piłkarzy, za to są w stanie kupić ich z zewnątrz, więc nie ma problemu. Na tej zasadzie trafili do Rakowa w ostatnich pięciu latach Iwo Kaczmarski, Daniel Szelągowski, Wiktor Długosz, Michał Litwa, Piotr Owczarek, Szymon Czyż, Xavier Dziekoński, Kacper Masiak, Kacper Bieszczad, Tomasz Walczak, Jakub Myszor, Dawid Drachal i Adam Basse. Żaden nie zdołał się przebić na tyle, by dać drużynie cokolwiek konkretnego. W najlepszym wypadku Raków potrafi kupić piłkarza gotowego. O wprowadzaniu go, rozwijaniu, zwiększaniu jego wartości od czasów Kamila Piątkowskiego trudno w ogóle mówić.

Reklama

A z gotowymi piłkarzami też ostatnio jest problem. O ile Raków uchodził jeszcze w mistrzowskim sezonie za klub, który potrafił dostrzec więcej niż inni w piłkarzach, których wszyscy znali, jak Milan Rundić, Jean Carlos Silva, Vladislavs Gutkovskis, Bartosz Nowak, czy Fabian Piasecki, tak dziś trudno o kolejne tego typu przykłady. Kupieni w tym sezonie z rynku wewnętrznego za duże pieniądze Patryk Makuch, Leonardo Rocha, Ariel Mosór i Michael Ameyaw z różnych przyczyn na razie w komplecie zawiedli. Jeśli Raków zdobędzie mistrzostwo, będzie to głównie zasługa tych, którzy w klubie byli już w 2023 roku: Kacpra Trelowskiego, Frana Tudora, Zorana Arsenicia, Stratosa Svarnasa, Jeana Carlosa, Władysława Koczergina, Gustava Berggrena, czy Iviego Lopeza. Sześciu najczęściej grających w tym sezonie piłkarzy, a patrząc szerzej ośmiu z dziesięciu, występowało już w Rakowie za pierwszego pobytu Papszuna. Zupełnie nowi są jedynie Adriano Amorim i Jonatan Brunes, przy czym tylko tego drugiego można uznać za strzał w dziesiątkę. Nikt nigdy nie ma stuprocentowej skuteczności transferowej, to oczywiste. Ale jeśli z jedenastu kupionych w lecie i w zimie piłkarzy tylko jeden jest trafiony, skuteczność wynosi mniej niż 10%. A to już alarmujące.

Michael Ameyaw

Ewentualne mistrzostwo byłoby więc znowu w dużej mierze sukcesem wyłącznie Papszuna i jego sztabu. Tego, że potrafił wyciągnąć z zawodników więcej, niż pokazali w minionych rozgrywkach, że udało się mu niektórych wpasować do systemu lepiej niż za pierwszym razem, jak było z Berggrenem. Ostatnie dwa lata pokazały jednak wyraźnie zależność klubu od trenera. Kiedy w 2023 roku Papszun odchodził po mistrzostwie, nie wiadomo było do końca, kto komu więcej zawdzięcza: Papszun Rakowowi, że pozwolił mu na tak wieloletnią pracę, co w polskich warunkach było ewenementem, czy Raków Papszunowi, że pokazał mu, jak pieniądze właściciela przekuć w sukcesy sportowe.

Uzależnienie od Papszuna

Każdy kolejny sezon przynosi coraz jaśniejsze odpowiedzi. Raków bez Papszuna stał się, jak to ujął Michał Świerczewski, „ligowym średniakiem” i mimo problemów największych konkurentów zajął ledwie siódme miejsce. Nie potrafił rekrutować dyrektorów sportowych. Nie potrafił kupować piłkarzy, bo z zeszłorocznego zaciągu także niewypał gonił niewypał (Sonny Kittel, John Yeboah, absurdalne perypetie z bramkarzami), co udało się przykryć jednym fantastycznym strzałem z Antem Crnacem. Nie potrafił wymyślić innego trenera niż Papszun, ale całkiem szczęśliwie trafiło się, że po roku bezrobocia mistrzowski trener znowu był wolny. Wprawdzie znów transfery w większości nie wypaliły, co w jakiejś części idzie także na konto wpływowego trenera, ale jego system znów okazał się gwiazdą.

Miniony rok spędziłem, przygotowując dla Canal+ serial dokumentalny „Wisła Cupiała”. We wszystkich opowieściach ludzi, którzy pracowali w Krakowie w tamtym złotym dla klubu okresie, oprócz nostalgii, przewijał się żal, że nie wykorzystano okresu prosperity trochę inaczej. Nie zbudowano czegoś stałego, co pozwoliłoby Wiśle funkcjonować lepiej także bez dobrodzieja. Postawiono na szybkie sukcesy, po których pozostały piękne wspomnienia, rzesze kibiców, ale zabrakło zbudowania odpowiedniej bazy, zaplecza, szkolenia, co w jakimś stopniu uniezależnia zawsze kluby od zawirowań. Jeszcze dwa lata temu, patrząc na sposób, w jaki Świerczewski zarządza Rakowem, uznałbym go za przeciwieństwo Cupiała, z jego konsekwencją, cierpliwością, trzymaniem się jednego trenera, wieloletnim planem. Dziś jednak coraz częściej mam wrażenie, że innymi sposobami obaj chcą dojść do dokładnie tych samych efektów: jak największych, jak najszybszych sukcesów pierwszej drużyny. I z marginalnym zainteresowaniem sprawami, które nie zwiększają bezpośrednio szans na te sukcesy w danym sezonie.

Marek Papszun

Powtarzalne jest nawet narzekanie na stadion i wspominanie, że wielkie mecze z Barceloną, Interem, czy Realem Madryt Wisła grała na obiekcie niedostosowanym do rangi wydarzenia. Największe europejskie mecze w historii Rakowa odbywały się w Sosnowcu albo Bielsku-Białej i w przyszłym sezonie nie będzie inaczej. Łatwo zaakceptowaliśmy wszyscy fakt, że kluby piłkarskie nie budują sobie stadionów, tylko patrzą w tej kwestii na miasta, mimo że gdzie indziej nie jest to normą. We Włoszech wręcz brak możliwości dysponowania stadionem, na którym grają, przez większość klubów, wskazywany jest często jako hamulec rozwojowy tamtejszego futbolu. Kluby i właściciele inwestują w swoje stadiony, choć czasem kosztuje je to lata bez trofeów (Arsenal). Robią to nie tylko kluby z najwyższej światowej półki, lecz także średnie, jak choćby S.C. Freiburg.

Era Świerczewskiego

Przyjmijmy jednak, że Świerczewski słusznie nie chce budować stadionu z własnej czy klubowej kieszeni, skoro w innych polskich miastach właściciele nie muszą tego robić. W takiej jednak sytuacji wypadałoby samemu zrobić na innych polach wszystko, co się da. Gdyby Raków grał na stadionie, jaki ma, ale za to miałby znakomitą bazę treningową dla pierwszej drużyny i akademii, byłby dziś jako klub znacznie bardziej gotowy na sukcesy. Czekanie aż miasto się zlituje i wybuduje stadion, nie zamyka tematu rozwoju infrastrukturalnego klubu. Nawet jeśli Raków nie chce – albo nie może – samemu budować stadionu, ma wpływ na to, w jakich realiach funkcjonuje na co dzień. Być może oznaczałoby to kupienie jednego rezerwowego napastnika mniej, być może wpłynęłoby na jakiś gorszy sportowo rok. Ale długofalowo pchałoby do przodu cały klub, a nie tylko pierwszą drużynę.

Czasy Cupiała w Wiśle zwykło się nazywać „erą”, jako coś, co trwało bardzo długo, podczas gdy Świerczewski, jako postać bardziej współczesna, wciąż wydaje się w piłkarskim biznesie świeży. Warto jednak spojrzeć na to z innej perspektywy. Cupiał formalnie był właścicielem Wisły przez osiemnaście lat, przy czym czasy realnego rozwoju trwały trzynaście lat, między 1998 a 2011 rokiem. W tym samym 2011 roku x-kom, firma Świerczewskiego, został strategicznym sponsorem Rakowa, a w 2015 roku nastąpiło całkowite przejęcie klubu. Mowa więc już o czternastu latach wywierania decydującego wpływu na to, co dzieje z Rakowem. Nawet jeśli liczyć Świerczewskiemu tylko 11 lat bycia właścicielem, jego czasy w klubie z Częstochowy trwają już ponad połowę ery Cupiała w Wiśle.

Michał Świerczewski

Owszem, startował z zupełnie innego pułapu, nie przejmował słabego klubu ekstraklasowego, lecz średniaka II ligi. Funkcjonuje w innych realiach, jeśli chodzi o konkurencję na rynku wewnętrznym i międzynarodowym. Po dziesięciu latach, gdyby tylko Świerczewski naprawdę chciał i zabrał się za to poważnie, można by już oczekiwać znacznie większych efektów jego działalności w kwestii budowania silnego klubu, a nie tylko pierwszej drużyny. Trzymając się tego porównania, jego sytuacja jest o tyle trudniejsza, że Wisła była w pełni zależna od pieniędzy Cupiała, ale nie była zależna od trenerów, których zatrudniał. Zdobywała mistrzostwa z Franciszkiem Smudą, Adamem Nawałką, Henrykiem Kasperczakiem, Wernerem Liczką, Maciejem Skorżą i Robertem Maaskantem. Raków nie tylko jest w pełni zależny od Świerczewskiego, ale też Papszuna. Bo na razie nie ma dowodów, że ktokolwiek inny w tym środowisku byłby w stanie bić się o mistrzostwo.

Droga na skróty

Dlatego dziś perspektywa tego, że Raków zdobędzie mistrzostwo, a potem hymnu Ligi Mistrzów w eliminacjach będzie słuchał w Sosnowcu, nie budzi już mojego entuzjazmu. Raków, pod wieloma względami, wydawał się kilka lat temu powiewem świeżości wobec notorycznie trwoniących potencjał naturalnych potentatów jak Legia i Lech. Dziś jednak można to doprecyzować. Powiewem świeżości był Papszun, wobec trenerów, którzy pracowali w lidze, gdy się w niej pojawiał i zapowiedzią nowej fali, jaka przyszła do futbolu wytyczoną przezeń ścieżką. Ale dziś nawet ten efekt już nie działa.

To wciąż bardzo dobry i fachowy trener, którego pracę trzeba oceniać wysoko, lecz już nie ktoś, kto gra w zupełnie innej lidze niż Adrian Siemieniec, Goncalo Feio, czy też Niels Frederiksen. Ale Lech, z kilkudziesięcioma tysiącami na trybunach nowoczesnego stadionu, z obiektami treningowymi, z akademią, która przyniosła klubowi setki milionów i zbudowała sporą część reprezentacji, a dziś pozwala swojemu trenerowi dawać wychowankom 37% możliwych minut w sezonie, gra w innej lidze niż Raków. Wygląda na znacznie lepszą wizytówkę polskiej piłki, którą chętniej wysłałoby się w bój o Ligę Mistrzów. Raków działa przy nim jak klub, który chce iść na skróty, pomijając etap pracy u podstaw. W walce o pierwsze mistrzostwo Polski, o pierwsze puchary, o pokazanie, że wszystko jest możliwe, chciało się trzymać za niego kciuki, na zasadzie tego, by mały utarł nosa wielkim. Ale jeśli to ma być powtarzalny pomysł na zdobywanie także drugiego, trzeciego i czwartego mistrzostwa, trudno temu przyklaskiwać. Bo klub piłkarski to coś więcej niż tylko pierwszy zespół.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

MICHAŁ TRELA

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Awantura o piłkarza Legii. Odmówił wyjazdu na Euro, bo żądał gwarancji gry?

Szymon Janczyk
4
Awantura o piłkarza Legii. Odmówił wyjazdu na Euro, bo żądał gwarancji gry?
Anglia

Manchester City złamał przepisy Premier League. Zapłaci ponad milion funtów kary

Aleksander Rachwał
2
Manchester City złamał przepisy Premier League. Zapłaci ponad milion funtów kary

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Awantura o piłkarza Legii. Odmówił wyjazdu na Euro, bo żądał gwarancji gry?

Szymon Janczyk
4
Awantura o piłkarza Legii. Odmówił wyjazdu na Euro, bo żądał gwarancji gry?

Komentarze

152 komentarzy

Loading...