Śląsk Wrocław po siedemnastu sezonach z rzędu spędzonych na najwyższym szczeblu rozgrywkowym, spada z Ekstraklasy. Parokrotnie kończył ligowe zmagania na podium, ale zdarzało mu się również nie raz wikłać w walkę o uniknięcie spadku, aż w końcu się doigrał i nie zdołał uciec katu spod topora. Warto więc podsumować ten niekrótki przecież okres, zwłaszcza że ekspresowy powrót wrocławian do elity nie jest wcale taki pewny. Ostatecznie wielu dużym markom polskiego futbolu zdarzało się już grzęznąć na zapleczu Ekstraklasy na dłużej.
Z czego zatem zapamiętamy blisko dwie dekady Śląska w najwyższej klasie rozgrywkowej?
Śląsk Wrocław spada z Ekstraklasy. Kim są główni winowajcy tej katastrofy?
Śląsk Wrocław w Ekstraklasie – z czego go zapamiętamy?
Mistrzostwo Polski
Zacząć wypada od cofnięcia się wspomnieniami do sezonu 2011/12. Wówczas Śląsk – ledwie cztery lata po awansie do Ekstraklasy – sięgnął po mistrzostwo Polski. W stylu, trzeba uczciwie przyznać, niespecjalnie imponującym. Rywalizacja o tytuł przypominała bowiem wówczas wyścig żółwi, a główni faworyci do trofeum regularnie potykali się o własne sznurowadła. W końcowym rozrachunku wrocławianie – prezentujący wtedy aż do bólu zachowawczy futbol – okazali się jednak najskuteczniejsi w stawce. Do zajęcia najwyższego stopnia podium wystarczyło im zaledwie 56 oczek (w 30 seriach spotkań).
Kluczowy był znakomity finisz w ich wykonaniu – w trzech ostatnich kolejkach zgarnęli komplet punktów, co pozwoliło im pozostawić za plecami Ruch, Legię oraz Lecha.
Boiskowym liderem Śląska w mistrzowskim sezonie był rzecz jasna Sebastian Mila, a na ławce trenerskiej wrocławskiego zespołu zasiadał Orest Lenczyk, który we wrześniu 2010 roku zastąpił na stanowisku Ryszarda Tarasiewicza.
Lenczyk. Historia mędrca czy aroganta? [ARCHIWALNY REPORTAŻ]
– Trener Lenczyk miał swoją wizję gry, swoje założenia. Starał się to nam tłumaczyć, choć nie do końca wszystko rozumieliśmy. Na pewno podstawą była dla niego defensywa. Przede wszystkim mieliśmy nie tracić bramek – opowiadał nam Sebastian Dudek. – I właściwie to nieźle wychodziło, bo wygrywaliśmy mnóstwo meczów po 1:0, zdobywając zwycięskie gole po stałych fragmentach gry. Staraliśmy się wcielać w życie założenia trenera, choć taką grą trudno było się cieszyć, bo ustawieni byliśmy naprawdę bardzo nisko. […] Ogromne znaczenie dla naszych wyników miało też zżycie całego zespołu. Mieliśmy świetny team spirit.
Cztery sezony na podium
Poza pierwszym miejscem w 2012 roku, Śląsk w XXI wieku jeszcze trzy razy kończył ligowe zmagania na podium. Oczywiście w sezonie 2023/24, z Jackiem Magierą u steru – tutaj nie ma się nad czym przesadnie rozwodzić, bo wszyscy to doskonale pamiętamy. Wicemistrzostwo Polski padło także łupem wrocławian w sezonie 2010/11, a więc również za czasów trenera Lenczyka. Choć nie brakowało takich, którzy architekta tamtych sukcesów widzieli w Tarasiewiczu.
– Tytuł mistrza Polski zdobyliśmy w 2012 roku, teraz odebraliśmy medale, ale wszystko zaczęło się w 2007 roku. To wtedy narodziła się ta drużyna. Pamiętam takie spotkanie, kiedy trener Ryszard Tarasiewicz rozpisywał plan na kilka lat. I wtedy napisał, że w 2012 roku mistrzem Polski będzie Śląsk. To mało osób wie. To Tarasiewicz rozpoczął budowę zespołu pod kątem walki o najwyższe trofea w lidze i w końcu zdobycia w 2012 roku mistrza Polski – mówił fizjoterapeuta Jarosław Szandrocho w rozmowie z portalem TuWrocław.com. W podobne nuty uderzał Antoni Łukasiewicz. – Doceniam wkład Lenczyka w zdobycie mistrzostwa, ale zrobił to z zawodnikami, których sprowadził do Wrocławia trener Tarasiewicz. To on był głównym architektem sukcesów.
Do kompletu pozostał nam zatem sezon 2012/13, rozpoczęty przez Lenczyka, a zakończony przez Stanislava Levy’ego.
Broniąc tytułu WKS zakończył wtedy rozgrywki na trzeciej lokacie. Z kolei w sezonach 2014/15 i 2020/21 Śląsk zapewniał sobie przepustkę do europejskich pucharów dzięki zajęciu czwartego miejsca w Ekstraklasie. Medali za to nie przyznają, ale wciąż – sukces.
Pucharowe przebłyski
A skoro o Europie mowa, to ekipa ze stolicy Dolnego Śląska zanotowała kilka występów na arenie międzynarodowej, o których warto krótko wspomnieć. Przede wszystkim przypomina się triumf wrocławian nad Club Brugge w 3. rundzie eliminacyjnej Ligi Europy w 2013 roku. Życiówkę zagrał wtedy Waldemar Sobota, a Sebino Plaku popisał się pięknym trafieniem na wagę zwycięstwa 1:0 w domowej konfrontacji z Belgami. Inna sprawa, że Albańczyk raczej zbyt ciepło pobytu we Wrocławiu nie wspomina, bo długo boksował się potem ze Śląskiem w sądach i ostatecznie wywalczył dla siebie grube odszkodowanie za to, jak go w klubie potraktowano.
– W sierpniu dwóch działaczy pokazało mi dokumenty, które miały być aneksem do umowy. Chcieli zmniejszyć mi wynagrodzenie o ponad połowę i na decyzję dano mi 20 minut. Później prezes z tłumaczącym wszystko na angielski wiceprezesem powiedział, że jeśli tego nie podpiszę, to zniszczą mi karierę – w ten sposób Plaku opisał swoje „negocjacje” z Pawłem Żelemem na łamach „New York Times”. Tak, tak – wrocławski Klub Kokosa zainteresował redakcję tego słynnego pisma.
Poza pokonaniem Club Brugge, Śląsk może się jeszcze pochwalić na przykład awansem po emocjonującym dwumeczu z Dundee United (2. runda eliminacyjna LE 2011/12) i wygraną po szalonej wymianie ciosów z Araratem Erywań (2. runda eliminacyjna LKE 2021/22). A poza tym? Głównie porażki bez historii w starciach z oponentami z wyższej półki (10 goli straconych w dwumeczu z Hannoverem, 9 z Sevillą, 6 z Helsingborgiem) i męczarnie z przeciętniakami.
Śląsk ani razu nie przedarł się do fazy grupowej europejskich rozgrywek.
Barwni szkoleniowcy i zawodnicy
Z oddali słychać złowrogi pisk paska klinowego Skody 130L…
Ekstraklasowy Śląsk Wrocław z całą pewnością będzie nam się zawsze kojarzył z niezwykle barwnymi osobowościami na ławce trenerskiej. Na czele oczywiście ze wspomnianym już wielokrotnie Orestem Lenczykiem – jego ciętymi ripostami i nietuzinkowymi metodami szkoleniowymi.
– Robiliśmy takie ćwiczenia, że na obozach nas czasem zawodnicy innych drużyn nagrywali telefonami, tak ich to śmieszyło. Pamiętam jedną sytuację podczas treningu w ośrodku, gdzie były trzy boiska ulokowane obok siebie. My mieliśmy przeprowadzić zajęcia na środkowym. No i jedno z ćwiczeń polegało na tym, żeby biegać z piłką przy nodze dookoła kolegi, trzymając jednocześnie nad głową krzesło ogrodowe. Dla ludzi z innych drużyn to był szok, że piłkarze profesjonalnego klubu mogą takie rzeczy na treningach robić. Albo graliśmy w tenisa bez rakiet. To znaczy… udawaliśmy, że gramy – opowiadał nam Piotr Ćwielong. – Opinia na temat treningów u Lenczyka była taka, że nie bardzo nam się chciało wierzyć, że to może pójść w dobrą stronę. No ale potem wychodziliśmy na boisko i wygrywaliśmy. Trudno było to zrozumieć, metody trenera dawały efekt w postaci regularnie zdobywanych punktów, a o to przecież w tym wszystkim chodzi.
Z kolei Stanislav Levy stał się nieśmiertelny dzięki swojej stylówce „na handlarza walutą z czasów PRL” (jak to ujął Cezary Olbrycht), komicznym reakcjom przy linii bocznej („to nie jest, kurwa, drużyna, to są pozoranty!”), no i oczywiście dzięki sekcji komentarzy na Weszło.
Prawdziwa twarz Stanislava Levy’ego
Dodajmy do tego Ryszarda Tarasiewicza, z którym klub przedarł się do elity. Tadeusza Pawłowskiego i Jacka Magierę, powracających na ławkę trenerską Śląska jak bumerang. Dziwaczne epizody Mariusza Rumaka czy Piotra Tworka. No i niedawną hecę z trenerem tymczasowym i trenerem-słupem, którzy się ze sobą poprztykali.
Jeśli zaś chodzi o piłkarzy, to przychodzą nam z miejsca do głowy:
- Sebastian Mila i jego stałe fragmenty,
- Przemysław Kaźmierczak i jego bomby z dystansu,
- Mariusz Pawelec i jego wślizgi,
- Piotr Ćwielong i jego pogoda, która też nie dopisuje do grania w piłkę,
- cała plejada świetnych napastników (Exposito, bracia Paixao, Robak, Piech),
- cała armia solidnych ligowców (Celeban, Socha, Paraiba, Kelemen, Pich).
Plus cały wagon szrotu, ale tym razem nazwiska lepiej pominąć litościwym milczeniem.
Symbol ligowego kolorytu, a potem marazmu. XI dekady Śląska Wrocław
Patologia w zarządzaniu
Dotychczas koncentrowaliśmy się na miłych wspomnieniach, ale puenta musi być ponura. Owszem, Śląsk spada z Ekstraklasy tuż po tym, jak wywalczył wicemistrzostwo Polski, co jest z pozoru kompletnie absurdalne, ale jeśli się dokładniej przyjrzeć kondycji wrocławskiego klubu, to od razu widać wyraźnie, że w tej degradacji nie ma przypadku czy nawet wielkiej sensacji. WKS przez lata balansował na granicy, aż w końcu poszybował prosto w przepaść. Na własne życzenie, bo dziś Śląsk w powszechnej (i uzasadnionej) opinii kojarzy się przede wszystkim jako spalarnia miejskiej kasy i to działająca na 120% normy.
Kapibary z wrocławskiego zoo coś na tent temat wiedzą.
– Pieniądze publiczne jak szły na Śląsk Wrocław, tak nadal idą. Przez ostatnie sześć lat było to 130 milionów złotych z budżetu miasta na klub, a do tego dochodzą jeszcze pieniądze ze spółek miejskich, które są transferowane do Śląska w niejasny sposób. Dziś chcemy powiedzieć stanowcze: “dość!” – grzmieli zimą tego roku przedstawiciele stowarzyszenia “SOS Wrocław”. – Jacek Sutryk i Renata Granowska (wiceprezydent Wrocławia – przyp.) już dawno temu obiecali prywatyzację Śląska, a ona dalej się nie dzieje. Chodzi im chyba to, żeby ten klub sprzedawać, a nie sprzedać, bo zbyt wiele osób ma dzięki temu dobry zarobek i ciepłą posadę w spółce albo pokrewnych spółkach, które są od niej zależne.
Oczywiście spadku by nie było, gdyby nie kompromitujące transfery dyrektora Davida Baldy, błędy trenera Jacka Magiery i opieszałość prezesa Patryka Załęcznego. Ale prawda jest taka, że wrocławska ryba zepsuła się od głowy. I dlatego klub zagra na zapleczu Ekstraklasy po raz pierwszy od 2008 roku.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Gholizadeh. Wiosną można go tylko chwALIć
- Rupniewska odwołana, porażka Podolskiego. Co dalej z Górnikiem?
- Już jasne, kto poprowadzi Stal po spadku. Oficjalnie ogłoszone
- Rozstrzyga się przyszłość Goncalo Feio. Wyląduje w Anglii? [NEWS]
fot. NewsPix.pl