Był skazany na boks, który trenowali zarówno jego bracia, jak i ojciec. Karierę prowadzi rozważnie, choć nie brakuje głosów, że nawet zbyt ostrożnie, bo tak naprawdę nigdy nie stoczył jeszcze wielkiej walki. – Pamiętam, gdy pierwszy raz go zobaczyłem w ringu. Od razu wyglądał na kogoś, kto ma papiery na bycie wybitnym pięściarzem – mówi o nim Janusz Pindera. Dziś Jaron Ennis kolejny raz zmierzy się z Karenem Czukadżianem w obowiązkowej obronie tytułu IBF wagi półśredniej. Czy Amerykanin zostanie w niej na dłużej, próbując stać się niekwestionowanym mistrzem? A może, zgodnie z zapowiedziami, będzie wędrował kolejno przez wyższe kategorie, by tam odnosić znacznie bardziej medialne sukcesy?
Boks w żyłach
Wielu pięściarzy ma za sobą filmowe wręcz życiorysy. Jeden był młodocianym gangsterem, inny musiał mierzyć się z przemocą ze strony ojca, kolejny zaś wybrał boks, by chronić się przed szkolnymi oprawcami. Nie zalicza się do nich Jaron Ennis. To przykład dobrze i przede wszystkim spokojnie budowanej kariery, która obecnie coraz bardziej zbliża się do szczytu. Amerykanin zdaje się mieć wszystko, by osiągnąć ogromny sukces w sporcie.
A jak zaczynała się jego przygoda z boksem? Jasne, mógł wybrać kompletnie inną ścieżkę, zostając strażakiem czy hydraulikiem. Trudno było mu jednak oprzeć się pokusie, by iść drogą torowaną w jego rodzinie od lat. Dodajmy do tego jeszcze Filadelfię, czyli miejsce urodzenia Jarona. Miasto, które ma przecież tak samo silne boksersko korzenie, co ród Ennisów – wywodzą się z niego m.in.: Bernard Hopkins, Steve Cunningham, Malik Scott czy Bryant Jennings. Tam też szlifował swój talent Joe Frazier, w wieku 15 lat osiedlając się na stałe właśnie w Philly. Nie bez powodu Sylvester Stallone wybrał to miasto jako miejsce akcji, w którym rozgrywał się Rocky.
ROCKY WCIĄŻ INSPIRUJE. O FILMIE, KTÓRY STAŁ SIĘ FENOMENEM
Pięściarzem był ponadto Derek „Bozy” Ennis, ojciec Jarona. Choć nie został zawodnikiem wybitnym, swoje o boksie wiedział i powoli, z umiarem przekazywał to synowi. Na salę i siłownię zabierał go, gdy ten nie umiał jeszcze nawet chodzić. A kiedy już nauczył się stawiać pierwsze kroki, mama zaczęła go pieszczotliwie nazywać Boops. Z tego przydomku wywodzi się natomiast jego obecny pseudonim, czyli… Boots. Tak ksywę Jarona słyszeli bowiem koledzy na treningach, gdy ojciec wołał go do siebie. I to właśnie przeinaczona wersja została przy nim do dziś.
„Boots” wzorował się nie tylko na ojcu, ale też braciach – Dereku i Farahu. Ci walczyli jako zawodowcy na ringach w Filadelfii, gdzie tłum skandował ich imiona. Młody Jaron, czujący wtedy ciarki na całym ciele, upewniał się w przekonaniu, że idzie we właściwym kierunku. Chciał tego samego – wzbudzać sporo emocji, być docenianym i poważanym. Chciał, by również i jego walki transmitowano w telewizji, a każdy w jego ukochanym mieście był z niego dumny.
Mimo wszystko nie rzucił się od razu na zawodowstwo. Najpierw z mozołem budował swoją karierę w boksie amatorskim, kończąc z bilansem 22-3-0 (2 KO). W 2015 roku otarł się nawet o kwalifikację olimpijską. Przegrał w kontrowersyjnych okolicznościach z Garym Antuannem Russellem, którego zresztą wcześniej udało mu się pokonać. Ale w kluczowym pojedynku o wysoką stawkę lepszy okazał się rywal, choć po jednym z ciosów Jarona był już na deskach. Ostatecznie zwyciężył jednogłośną decyzją sędziów i pojechał na igrzyska do Rio, gdzie jednak furory nie zrobił.
Nie zniechęciło to Ennisa, który postanowił wreszcie zostać pięściarzem zawodowym. W swoich pierwszych profesjonalnych walkach nie dawał rywalom szans. Błyszczał, więc szybko zgłaszano się do niego z coraz mocniejszymi nazwiskami. Jaron, rozsądnie kierowany przez ojca, odrzucał kuszące propozycje, stawiając na ostrożne budowanie renomy w wadze półśredniej. – Gdybym chciał, to po ośmiu wygranych walczyłbym o tytuł mistrza świata. Wybraliśmy inną drogę i czuję, że to właśnie ta ścieżka jest lepsza, ponieważ mogłem się rozwinąć jako zawodowiec, nabrać doświadczenia i być weteranem już w młodym wieku – mówił w wywiadach „Boots”.
Faktycznie, nie można Ennisowi odmówić solidnych fundamentów. Przygodę z zawodowstwem zaczął w wieku zaledwie 18 lat, na nieco ponad dwa miesiące przed 19. urodzinami. Mimo wszystko radził sobie w ringu świetnie, odprawiając kolejnych rywali na galach w Filadelfii. Był pięściarzem bardzo aktywnym, tocząc nawet po 9 walk w ciągu roku. Szybko wykształcił się jego charakterystyczny styl, który zwracał uwagę i był utrudnieniem dla rywali.
Crawford, czyli mała obsesja
Jaron Ennis to pięściarz bardzo wszechstronny. Jest oburęczny, bez problemu zmienia pozycję, przez co jego przeciwnicy mają twardy orzech do zgryzienia, mierząc się z nim w ringu. W przeciwieństwie do wolno rozwijającej się kariery, „Boots” w ringu wyróżnia się ponadprzeciętną szybkością. Obniżając pozycję, potrafi wyprowadzać raz za razem zabójcze ciosy na korpus. Co więcej, nierzadko sam zbiera silne uderzenia, agresywnie zbliżając się do rywala. Ale jego szczęka do tej pory zdawała test odporności bez większych problemów. I wreszcie, odsuwając czynniki sportowe na bok, Ennis nie jest wielkim showmanem, ale potrafi też podkręcić publiczność, gdy walka idzie po jego myśli. Wydaje się zatem zawodnikiem kompletnym.
– Pamiętam, gdy pierwszy raz go zobaczyłem w ringu. Od razu wyglądał na kogoś, kto ma papiery na bycie wybitnym pięściarzem. To jest zawodnik absolutnie fantastyczny. Mimo tego wciąż nie jest taką postacią jak choćby Terence Crawford, dlatego musi nieustannie pracować na to swoje nazwisko, renomę i biznesową pozycję w boksie – mówi o Ennisie Janusz Pindera, ekspert i komentator bokserski.
No właśnie, Terence Crawford. „Bud” stał się małą obsesją Jarona, który zaczął dążyć do walki z wielkim mistrzem. Kiedy ten zdobywał kolejne pasy, stając się niekwestionowanym mistrzem najpierw w wadze junior półśredniej, a potem półśredniej, Ennis mozolnie budował swój rekord, ale już za cel obierając Crawforda. Zaczął coraz częściej wyzywać go na pojedynek, ale te nawoływania pozostały bez większego odzewu ze strony wielkiego czempiona.
Terence Crawford. Fot. Newspix
„Bud” zwrócił wreszcie na niego uwagę, ale stwierdził, że bardziej niż starcie z Ennisem, interesowałoby go przejście do jeszcze wyższej wagi i zmierzenie się z Saulem Alvarezem. Choć musiałby w takim wypadku nabrać kilka dodatkowych kilogramów masy mięśniowej, oczywistym jest fakt, że byłaby to walka wzbudzająca ogromne zainteresowanie. No i zapewniająca bajeczne wypłaty dla obu pięściarzy.
Tego nie można powiedzieć o zestawieniu Crawforda z Ennisem. „Bud” nie tylko zarobiłby na takim ruchu dużo mniej, ale zarazem dużo więcej zaryzykował. Choć miałby szansę napisać z Jaronem historię, bo ich pojedynek w oczach ekspertów byłby czymś niesamowitym i wyjątkowym dla boksu. Prawdopodobnie nigdy do niego jednak nie dojdzie.
– Ennis wyraźnie wyrasta na króla wagi półśredniej, która ma zresztą szczęście do dobrych, a nawet wybitnych zawodników. Niemniej jednak, biorąc pod uwagę jego parametry fizyczne, myślę, że to kwestia czasu, kiedy Jaron przejdzie do wyższej kategorii. Tam też zresztą będzie już można oczekiwać naprawdę świetnych pojedynków. Mnie osobiście marzyła się walka Ennisa z Crawfordem, ale Crawford jest dzisiaj na takim poziomie rozpoznawalności – szczególnie po starciu z Errolem Spencem – że będzie polował już tylko na zestawienia bardzo intratne dla niego finansowo – ocenia Janusz Pindera.
Co więc zostaje dla Jarona Ennisa?
Problemy w wadze półśredniej
„Boots” to ciekawa postać w bokserskim świecie. Choć jego dzisiejsza walka nie elektryzuje tłumów, z pewnością warto rzucić okiem na ring w Filadelfii. Niepokonany do tej pory Amerykanin, który w 32 walkach 29 razy nokautował rywali, skrzyżuje drugi już raz w karierze rękawice z Karenem Czukadżianem z Ukrainy. W pierwszym pojedynku pomiędzy tymi dwoma, na punkty – ale bardzo wyraźnie – wygrał Ennis. I również z tego względu będzie dzisiaj zdecydowanym faworytem.
Ale nie tylko. Jaron to przecież pięściarz nie z pierwszej łapanki, a wytrawny zawodnik mogący poważnie zamieszać – no właśnie, w której kategorii wagowej?
– W kategorii półśredniej robi się trochę pustawo. Mamy co prawda jeszcze takie nazwiska jak choćby Eimantas Stanionis, ale trzeba bardziej liczyć na napływ pięściarzy z niższej wagi. Może wtedy to właśnie półśrednia stanie się widowiskowa i wielka, bo na razie taka nie jest. Przekłada się to właśnie na Ennisa, bo przecież jedna wielka walka tak naprawdę ustala twój status w tej dyscyplinie. A tego jeszcze się Amerykanin nie doczekał – mówi Janusz Pindera.
I faktycznie, przed Jaronem Ennisem w wadze półśredniej stoi coraz mniej wyzwań. Mógłby oczywiście zostać w tej kategorii niekwestionowanym mistrzem, kolekcjonując pasy i udanie broniąc ich jak dotychczas tytułu mistrza świata federacji IBF. Pytanie tylko, czy mimo wszystko taki sukces – choć bezdyskusyjnie ogromny – nie będzie zbyt mały w kontekście pogoni za osiągnięciami rzeczonego Terence’a Crawforda.
Ennisowi nie brakuje ambicji. Ma talent i potencjał, które mogą wynieść go na szczyt, choć musi w tym celu zmienić kategorię wagową. Jeśli pójdzie wyżej, zbliży się nie tylko do unikającego go Crawforda, ale też szeregu innych nazwisk, począwszy od Vergila Ortiza. To właśnie niepokonany pięściarz z Teksasu wymieniany jest jako najpoważniejszy kandydat dla Ennisa w przyszłym roku, zakładając oczywiście, że Jaron dzisiaj pokona Czukadżiana.
Ortiz po wygranej z Sergiejem Bohaczukiem stał się posiadaczem pasa WBC w wersji interim. Ma więc tytuł w kategorii do 154 funtów, która z kolei coraz mocniej przyciąga do siebie Ennisa. „Boots” miałby w niej szansę zmienić to, czego do tej pory brakowało w jego karierze – stoczyć medialny, ważny pojedynek, otwierający jego drogę do coraz wyższych celów. Dostrzega to Janusz Pindera:
– To byłaby rzeczywiście taka wielka walka. Wyglądało na to, że to właśnie Ortiz będzie tym królem kategorii półśredniej, tymczasem nie był w stanie już tej wagi zrobić. Z kolei teraz może mu brakować nieco fizyczności. Jestem ciekawy, czy będzie to tak dobry pięściarz, na jakiego w pewnym momencie się zapowiadał. To samo zresztą dotyczy Ennisa. Potencjał w jego przypadku wydawał się ogromny, ale tak naprawdę nadal tych wielkich walk nie toczy. I to też jest jego problem – podsumowuje ekspert.
Czy mimo wszystko wielką walkę „Boots” mógłby stoczyć jeszcze w wadze półśredniej? W sierpniu tego roku otwarcie mówił o dążeniu do unifikacji i wyzwaniu na pojedynek trzech najważniejszych pięściarzy wagi półśredniej. – Teraz po prostu czekamy. Nadal nie ma żadnych wieści, ale wysłałem oferty do Mario Barriosa, Briana Normana i Stanionisa. Teraz to już nawet nie jest w moich rękach. Zrobiłem wszystko, co mogłem, żeby te walki się odbyły, a ostateczna decyzja zależy od tych facetów, nawet nie od promotorów – mówił Ennis.
Ostatecznie nie skrzyżuje rękawic z żadnym z wymienionych. Stoczy natomiast obowiązkową obronę tytułu z pięściarzem, którego wcześniej pokonał, którego nazwisko nie wzbudza większych emocji i który nie gwarantuje w zasadzie nic, poza możliwością dopisania do rekordu kolejnego zwycięstwa i utrzymania pasa IBF.
Wyżej, jeszcze wyżej, a może jednak niżej?
Dokąd chce tak naprawdę dotrzeć sam Jaron Ennis? Być może dobrym ruchem z jego strony byłoby zejście do niższej kategorii wagowej, gdzie przecież nie brakuje znakomitych pięściarzy. Od kiedy „Boots” znalazł się w stajni Eddiego Hearna, zaczęto mówić o możliwym zestawieniu go z Devinem Haneyem. Taki pojedynek wydaje się jednak bardzo mało prawdopodobny, bo Ennis ruszy raczej na podbój wyższej kategorii, zamiast schodzić do niższej. A kiedy to zrobi, minie się zapewne z Haneyem, który mógłby zawitać do półśredniej wraz z innymi wielkimi nazwiskami ze 140 funtów, choć również i na to szanse są niewielkie.
Dużo o planach Jarona mówi zresztą on sam. – Czuję, że boks znaczy dla mnie wszystko. To budowanie dziedzictwa. Chcę być niekwestionowanym mistrzem świata wagi półśredniej, a później zostać niekwestionowanym czempionem w 154, 160 i 168 funtach. Pragnę zostać pierwszym pięściarzem, który czterokrotnie zdobędzie tytuł niekwestionowanego mistrza w czterech różnych kategoriach wagowych. To jest mój cel – zapowiadał niedawno Ennis.
Mimo niewątpliwie ogromnego potencjału, jakim dysponuje Amerykanin, trudno uwierzyć, by udało mu się poprowadzić karierę w sposób, o którym mówi. Ma co prawda 27 lat, więc w teorii zostało mu co prawda sporo czasu między linami, ale do zrealizowania tak wybitnych osiągnięć potrzeba także sporo szczęścia oraz zbiegów okoliczności. I tych dwóch czynników do tej pory Ennisowi brakowało, bo przecież nie ma na rozkładzie żadnego poważniejszego nazwiska.
Co mogłoby go czekać po pokonaniu Ortiza w wadze junior średniej? Raczej nie Crawford, bo sam Jaron ma go już dość: – Nie chcę już gadać o Crawfordzie. Próbowałem wiele razy zdobyć tę walkę, ale teraz się tym nie przejmuję. On tego starcia nie chce, goni za tym, za kim goni, a ja skupiam się na tym, co teraz przede mną. Jeśli jednak zmieniłby zdanie, z mojej strony zawsze będzie zielone światło na ten pojedynek. Zresztą, wszyscy chcieliby to przecież zobaczyć, ale nie wygląda to na ten moment obiecująco, bo Crawford wyzywa Canelo i robi różne inne rzeczy, więc jest jak jest. Tymczasem ja będę walczył z kimkolwiek i gdziekolwiek, nie ma to dla mnie znaczenia – stwierdził „Boots” w rozmowie z DAZN.
TERENCE CRAWFORD – KRÓL BOKSU, KTÓREGO WRESZCIE POZNAŁ CAŁY ŚWIAT
Oprócz samego Ortiza dużo mówi się też o możliwej walce Ennisa z Charlesem Conwellem. Tym samym, który w 2019 roku znokautował Patricka Daya, a ten cztery dni później zmarł wskutek wylewu krwi do mózgu, na co bezpośredni wpływ miały obrażenia odniesione w ringu. Nadal niepokonany Conwell to puncher, który mógłby szybko zakończyć marzenia „Bootsa” o sukcesach w wyższej kategorii wagowej. A jednocześnie pokonanie go byłoby dla Ennisa krokiem do przodu, choć zasadniczo dość małym.
Dobrym testem dla pięściarza z Filadelfii wydaje się natomiast Israil Madrimow. Uzbek przegrał w ostatniej walce o pas WBO z Crawfordem, ale na tle „Buda” zaprezentował się zaskakująco dobrze. W grudniu ma zmierzyć się ze wspomnianym już Bohaczukiem. Niezależnie od rezultatu tego pojedynku, Madrimow na papierze byłby odpowiednim rywalem na przetarcie w wadze junior średniej dla Ennisa. Amerykanin w takim zestawieniu miałby przewagę zasięgu i spore szanse, by zdobyć skalp na solidnym nazwisku z wyższej kategorii.
Eddie Hearn mówił jeszcze niedawno o tym, że jego podopieczny powinien zostać w wadze półśredniej, by stać się jej niekwestionowanym mistrzem. Dopiero później miałby przejść do 154 funtów. Plan ten, ambitny i jak najbardziej w zasięgu Jarona, na razie okazuje się fiaskiem, bo brytyjski promotor nie znalazł wspólnego języka z obozami pięściarzy dzierżących pasy w kategorii, w której obecnie występuje Ennis. A konkretnie z menedżerem Briana Normana:
– Jego zespół twierdził, że jesteśmy już blisko porozumienia. Ale w momencie, gdy podnieśliśmy naszą ofertę o 250 tys. dolarów, nagle zmienili zdanie. Stwierdziłem, że po prostu gadają głupoty, żeby wypromować się na nazwisku Ennisa, a tak naprawdę wcale nie wierzą w to, że mogliby go pokonać. Trzykrotnie odrzucali naszą propozycję, z czego ostatnia opiewała na ponad półtora miliona dolarów – zdradził ostatnio szef grupy Matchroom.
Jaron Ennis jest więc na rozdrożu. Może dalej brać obowiązkowe obrony tytułu, tak jak dzisiejszą walkę z Czukadżianem, która tak naprawdę może mu jedynie zaszkodzić, zamiast pomóc. Może też dalej łudzić się, że uda mu się zostać niekwestionowanym mistrzem wagi półśredniej i do tego celu dążyć. Obecnie wydaje się to nie tylko trudne, ale i czasochłonne. A przez ostrożne prowadzenie kariery, „Boots”, który ma też ambicje do wygrywania w wyższych kategoriach, powinien znacząco przyspieszyć, jeśli chodzi o dopisywanie znanych, ważnych nazwisk do swojego rekordu.
Czy ta sztuka mu się uda? Trudno odgadnąć, co tak naprawdę czeka Jarona Ennisa i z jaką kategorią wagową zwiąże on swoją przyszłość. Jedno jest natomiast pewne – nawet w pojedynku z takim rywalem jak Karen Czukadżian warto obejrzeć „Bootsa”, bo jego wyjście do ringu to zawsze gwarancja bardzo dobrego, jeśli nie świetnego boksowania.
BŁAŻEJ GOŁĘBIEWSKI
Fot. Newspix
Czytaj więcej o boksie:
- Pójść w ślady ojca. Jak boksowały dzieci wielkich mistrzów?
- Holmes kontra Ali. Jak wygrać z „Największym” i przegrać szacunek środowiska
- Joe Frazier – najmocniejszy lewy sierpowy w historii boksu
- Floyd Patterson – ostatnia nadzieja… białych
- Gdy kosa trafia na kamień… Historia rywalizacji Ali kontra Frazier