Reklama

Bella ciao. Czy Miedź Legnica wciąż jest ciekawym projektem?

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

08 kwietnia 2024, 14:42 • 11 min czytania 6 komentarzy

Trzech ostatnich trenerów Miedzi Legnica ma wspólny mianownik — to wychowankowie klubu z Dolnego Śląska, ludzie, którzy w rezerwach zespołu z charakterystycznym lwem w herbie zapracowali na szansę w pierwszej drużynie. Zwolnienie Radosława Belli zakończy jednak tę epokę w dziejach Miedzianki, która tym razem sięga po człowieka z zewnątrz. Andrzej Dadełło próbował znaleźć swojego Zizou czy Pepa, ale na końcu musi przyznać się do porażki.

Bella ciao. Czy Miedź Legnica wciąż jest ciekawym projektem?

Nawiązanie do wielkich nazwisk trenerskiego świata nie jest przypadkowe, bo gdy Wojciech Łobodziński zaczynał walkę o awans do Ekstraklasy z Miedzią, Marek Ubych — dyrektor sportowy klubu — odwoływał się właśnie do tych przykładów. W Legnicy chcieli sobie trenera wyhodować, choć subtelniejszym określeniem byłoby raczej oszlifowanie, ukształtowanie. Projekt okazał się nawet chwilowym sukcesem, bo Łobodziński faktycznie wywalczył promocję do elity. Chwilowym, bo parę miesięcy później pracę stracił, a spadek z Ekstraklasy powędrował już na konto tego, kto najpierw zastąpił Łobodzińskiego w drugim zespole: Grzegorza Mokrego.

Mokry dojechał do mety, ale tajemnicą poliszynela było to, że po zakończeniu rozgrywek jego praca w Miedzi także dobiegnie końca. Schedę przejął asystent — i oczywiście ekstrener rezerw — Radosław Bella, a Ubych pomny porównań, które źle zestarzały się w przypadku Łobodzińskiego, tym razem tonował nastroje i nie wychodził przed szereg. Niemniej oczekiwania wobec Belli były spore, to znaczy: spodziewano się, że w Legnicy potwierdzą się „wyliczenia” znane z powiedzenia do trzech razy sztuka.

Zdawało się, że nowy szkoleniowiec ma ku temu całkiem niezłe predyspozycje. Teoretyczną część swojej filozofii oparł na obserwacji i analizie metod Marcelo Bielsy, o którym napisał nawet książkę. Uzupełniały to kompetencje miękkie, które Bella jako magister psychologii miał na dobrym poziomie.

W parze z tym nie poszły jednak wyniki i po ledwie dwóch wiosennych zwycięstwach (na osiem prób) w Legnicy wajcha wędruje w stronę zmiany totalnej — Ireneusza Mamrota z Dolnym Śląskiem łączy co prawda siedmioletnia kadencja w Chrobrym Głogów (z którym zresztą zadebiutuje w nowych barwach), ale na tym punkty wspólne się kończą. Wielu podobieństw nie znajdziemy także w pomyśle na grę całej czwórki, bo z tego grona Mamrot wypada na największego pragmatyka.

Reklama

Łobodziński, Mokry i Bella – Miedź próbowała wychować trenera. Nie wyszło

Niemal trzyletni projekt poszukiwania trenera we własnych strukturach zakończył się dla Miedzi Legnica w miejscu, w którym się zaczął. Portal „Soccer-Rating.com” przedstawia ranking klubów na podstawie kursów bukmacherskich, które uchodzą za najbardziej obiektywny miernik jakości poszczególnych drużyn (Stal Rzeszów na podstawie kursów układa nawet prognozy i przewidywania dotyczące całego sezonu). Miedzianka jest w nim czwartą najlepszą drużyną na zapleczu Ekstraklasy, mimo że w tabeli plasuje się na dziesiątej pozycji. Ciekawsza jest jednak dłuższa perspektywa, która pozwala prześledzić, jak zmieniała się siła drużyny z Dolnego Śląska za kadencji poszczególnych trenerów.

 

Z powyższego wykresu wynika, że Radosław Bella zostawia drużynę mniej więcej w tym samym miejscu, w którym ją przejmował i w którym przejmował ją Wojciech Łobodziński. Zwolniony szkoleniowiec miał moment, w którym Miedź zwyżkowała, ale nie trwał on długo.

Kilkadziesiąt meczów i kilka milionów złotych później Miedzianka nie wygląda na klub, który robi progres i na projekt, który się rozwija. W Legnicy dalej mogą mówić o tym, że potencjał drużyny wyraźnie przerasta pierwszoligową średnią, ale aspirujący do gry wyżej rywale wypadają zdecydowanie lepiej. Wynik Miedzi w trzyletnim okresie praktycznie nie zbliżał się do poziomu sugerującego realną szansę utrzymania się w Ekstraklasie, podczas gdy Wisła Kraków i Arka Gdynia obecnie przewyższają aż sześć ekip z wyższej półki. Lechia Gdańsk, która znajduje się na miejscu gwarantującym bezpośrednią promocję, jest natomiast lepsza od trzech najsłabszych zespołów z elity.

W przypadku Arki jest to o tyle bolesne — z punktu widzenia Miedzi — że w Gdyni dokonują tego z trenerem znanym z Legnicy. Wojciech Łobodziński nie został tamtejszym Zizou, ale okazuje się, że to najlepsza ze wszystkich testowanych przez Dadełłę i Ubycha w ostatnich latach postaci. W takiej sytuacji zawsze powstaje więc pytanie o słuszność decyzji o zwolnieniu szkoleniowca. Zwłaszcza że już chwilę po wręczeniu wypowiedzenia okazało się, że plan nie był doskonały. Osobom, dla których tamten okres pozostaje mglistym wspomnieniem, przypomnimy, że Miedź liczyła na zatrudnienie Dariusza Banasika, ale rozmowy z nim nie zakończyły się sukcesem. Z racji tego, że Łobodziński był już zwolniony, trzeba było więc wdrożyć plan zastępczy i drużynę przejął Mokry.

Reklama

Nie zapominamy o tym, że sytuacja punktowa Miedzi była fatalna i poszukiwanie impulsu było jakimś rozwiązaniem, jeśli klub wciąż liczył na utrzymanie się w lidze. Pamiętamy też o tym, że w Legnicy przerobili już scenariusz anielskiej cierpliwości, gdy Dominik Nowak najpierw do Ekstraklasy awansował, potem z niej spadł, ale i tak pracy nie stracił. Nie wpływa to jednak na fakt, że zwolnienie trenera bez wcześniejszego dogadania się z jego następcą trzeba rozpatrywać jako poważny błąd.

Czy Miedź Legnica nadal jest ciekawym projektem?

Patrząc na wszystkie decyzje Miedzi jako całość, rodzi się następne pytanie — o to, o co legniczanom w zasadzie chodzi? Prostą odpowiedzią byłoby rzucenie hasła o zbudowaniu drużyny zdolnej na dłużej zaczepić się w Ekstraklasie, zamiast przerabiania historii wańki-wstańki, naśladowania sinusoidy znanej choćby z Norwich City. Przeplatanie awansów spadkami i coraz częstsze zmiany na ławce trenerskiej sprawiły jednak, że Miedź straciła sporo magii, która otaczała Legnicę, gdy Dadełło zmontował pod nosem potężniejszych sąsiadów z Lubina i Wrocławia zespół, który jawił się jako ciekawy projekt.

Jako szansa na to, że obok klubów coraz częściej opisywanych z perspektywy trwonienia miejskich (Śląsk) lub publicznych (Zagłębie) pieniędzy w pogoni za sukcesem, to napędzana prywatnymi pieniędzmi Miedź stanie się dolnośląskim potentatem, przynajmniej gdy mówimy o wyniku sportowym.

Wchodząca po raz pierwszy do Ekstraklasy Miedzianka miała sporo postaci, które niosły ze sobą pierwiastek ciekawej historii. W tamtej bandzie odkryciem był Petteri Forsell, a czarodziejem Marquitos z imponującą kartoteką z hiszpańskiej elity i jej bezpośredniego zaplecza. W Legnicy strzelał wówczas Fabian Piasecki, dogrywali doświadczeni Wojciech Łobodziński i Łukasz Garguła, bronili obecni wcześniej w najwyższej klasie rozgrywkowej Paweł Zieliński oraz Jonathan de Amo. Sporo było nazwisk, przy których wzrok się zatrzymywał i które nadal były czymś więcej niż tylko wspomnieniem udanej kariery.

Drugi awans Miedzi przyklepała ekipa, w której znów mogliśmy doszukać się kilku takich osób. Sam duet stoperów imponował, bo jednym z nich był reprezentant Czarnogóry Nemanja Mijusković, a drugim mający ponad sto występów dla Athletiku Bilbao Jon Aurtenetxe. Jens-Martin Gammelby miał stempel jakości duńskiej Superligi, kapitalnie rozwinął się Patryk Makuch, strzałem w dziesiątkę okazał się Maxime Dominguez znaleziony w szwajcarskiej drugiej lidze, którego równie świetnie uzupełniał Chuca.

Choć „Soccer-Rating” uważa, że Miedź jest dziś równie silnym zespołem, co wtedy, to jednak ciężko patrzeć na jej kadrę z taką samą ekscytacją. Najciekawszymi nazwiskami i najlepszymi zawodnikami w drużynie są goście z trójką z przodu, jak Mijusković, Florian Hartherz, Damian Michalik czy Kamil Drygas. Gdzieś w tle nadal przewija się wielu młodszych piłkarzy, jedenastek z Legnicy ciężko szukać w zestawieniu najstarszych ekip wystawionych w tym sezonie na zapleczu Ekstraklasy, ale w zasadzie żadnego z nich z czystym sumieniem nie polecilibyśmy poszukującym wzmocnień zespołom z elity.

Nie chodzi tu bynajmniej o obronę i usprawiedliwianie pracy Radosława Belli, lecz o wskazanie, że pod wieloma względami „ciekawość” z Miedzi po prostu uleciała. Ciężko znaleźć obiektywne powody do zainteresowania się tym projektem w takim samym stopniu, jak przed laty. Pomysł na ściąganie młodych piłkarzy z innych krajów, który był poszukiwaniem przewagi w regionie zdominowanym przez większe kluby, nie przyniósł jeszcze ani jednego oczywistego success story. Nie obroniła się też idea wykształcenia sobie trenera, bo jedyny, który robi wyniki, pracuje dla ligowego rywala.

„Uczeń” Marcelo Bielsy na swoim. Radosław Bella – trener godny uwagi

Ciężko — przynajmniej na dziś — odnaleźć kolejne interesujące ruchy transferowe, nie ma też mowy o tym, że uwagę reszty kraju przykuwa styl gry, który w jakimś stopniu rekompensuje średnie wyniki. Nie jest to już miejsce, które wybija się ponad średnią jeśli chodzi o czas pracy trenera. Dominik Nowak pracował w Legnicy trzy lata, jego pięciu następców uzbierało ledwie trzydzieści gier więcej w tej samej roli. Także pod względem frekwencji Miedzianka skończy sezon w środku stawki. Największym atutem drużyny pozostaje fakt, że Andrzej Dadełło porażki i sukcesy firmuje swoim nazwiskiem oraz swoimi pieniędzmi, co niezmiernie szanujemy. To jedyna rzecz, która na dziś wyróżnia Miedź na tle pozostałych klubów.

Miedź przestawia wajchę, Mamrot szuka drugiego Głogowa

Nie przesadzimy, mówiąc, że zapewne tak też pozostanie, gdy stery przejmie Ireneusz Mamrot. Z ludzkiego punktu widzenia Mamrota było nam w ostatnim czasie zwyczajnie szkoda. Polityczna zawierucha i knowanie Arkadiusza Onyszki sprawiły, że bezpieczną przystań w Łęcznej szlag trafił i szkoleniowiec znów nie znalazł nowego Głogowa czy choćby Białegostoku. W ostatnim czasie decyzje niekoniecznie powiązane z wynikami sportowymi drużyn Mamrota wymywały go z kolejnych posad, czyniąc z niego niewiarygodnego pechowca. Jakby nie patrzeć jest to przecież trener, który dołożył dużą cegiełkę do tego, że pierwszoligowcem z najmniejszą liczbą porażek na koncie jest obecnie Górnik Łęczna.

Oczywiście również dlatego, że nikt częściej niż Górnik nie remisował, co wysuwano jako argument przeciwko Mamrotowi.

Jeśli jednak Miedź za jego kadencji ma się czymś wyróżnić, to najprędzej właśnie suchym wynikiem, bo nie mówimy o szkoleniowcu, którego idee są przekazywane na stażach i szkoleniach z zapałem o jakim mówimy w przypadku wielu przedstawicieli nowej szkoły, z Adrianem Siemieńcem czy nawet Mariuszem Misiurą na czele.

To żaden zarzut, może nawet odwrotnie — na fali trenerów, którzy jeden za drugim chcą przede wszystkim zachwycać, dobrze czasami zobaczyć kogoś, kto potrafi zbudować coś w inny sposób. Do momentu, w którym jest to sposób, który nie sprawia, że usypiamy przed telewizorem, a gdy się przebudzamy, zaczynają boleć nas oczy, jest to znośne i akceptowalne. Nie wszyscy będą grać pięknie i porywająco, w każdym kraju znajdziemy antagonistów efektownego futbolu, sęk w tym, żeby znać w tym umiar i nie sprowadzać idei do zwykłej rąbanki.

Mamrot potrafi tym balansować, wciąż uchodzi za faceta, który powinien dostarczyć ci wynik i jednocześnie zbudować sympatyczny klimat zarówno w zespole, jak i wokół niego. Nie przeprowadzisz z nim wielkiej, odważnej rewolucji, ale zapewni stabilną, spokojną pracę, nie wywróci wszystkiego do góry nogami narowistym temperamentem. Wszystko to ma swoje plusy, jednak ma i minusy. Dotychczas sukcesy Miedzi gwarantowali raczej trenerzy szukający czegoś ponad solidnością, a ci, którzy przerabiali już innych pierwszoligowców – jak Jarosław Skrobacz i Ryszard Tarasiewicz – ponosili porażkę.

Pozostaje więc kwestia tego, na co w zasadzie Andrzej Dadełło dziś liczy. Znów ucieknijmy od łatwej i prostej odpowiedzi koncentrującej się na dłuższej niż roczna obecności w Ekstraklasie. Może po prostu Miedź nie chce po raz trzeci skręcać w kierunku szalonego misz-maszu, wariacji z egzotycznymi transferami i inspiracjami Bielsą, nie bez powodu nazywanym przecież El Loco. Może teraz chce iść przed siebie stawiając kroki w sposób bardziej wyważony, z chłodniejszą głową i większym doświadczeniem.

To podejście będzie jednak miało sens tylko wtedy, gdy kupią je wszyscy dookoła. Ireneusz Mamrot dobrze o tym wie, bo pamięta, jak zakończyła się jego przygoda w Łódzkim Klubie Sportowym. Niby szło solidnie, tyle że publika kręciła głowami, bo bilet zaufania, za który wcześniej zapłaciła, obiecywał spektakle zupełnie innego gatunku i kategorii. Czy po latach, w których Legnica pełniła rolę małej Hiszpanii, z czasem skręcając w jeszcze bardziej latynoamerykańskim kierunku, możliwe jest bezszelestne przestawienie się na podejście diametralnie inne?

Ireneusz Mamrot w Miedzi Legnica. Terminarz nadzieją na play-offy?

W piłkarskim świecie znajdziemy dowody na to, że to tak nie działa. Opowieści o klubowym DNA często są wydumane, ale tylko dlatego, że są brane na sztandary w niewłaściwy sposób – jako puste hasła, PR-owe wydmuszki. Faktem jest, że w różnych środowiskach istnieją głęboko zakorzenione przekonania o tym, co słuszne. Znamy przecież krakowską piłkę – biada temu, kto w jej mateczniku spróbowałby zaszczepić minimalizm i kunktatorstwo. Gdy wyrastasz na jakichś przekonaniach, zapewne się do nich przyzwyczaisz. Nie jest to nawet powiązane z efektownym futbolem, bo przecież i do prostszego sposobu, opartego raczej na zaangażowaniu i charakterze, można przywyknąć do tego stopnia, że obruszasz się, kiedy reszta świata utyskuje na rzekomy antyfubol prezentowany przez twoich ulubieńców.

Są też jednak przykłady historii, w których fundamenty dało się zburzyć i wylać od nowa. Weźmy angielskie Burnley, gdzie względną prostotę preferowaną przez Seana Dyche’a zastąpiono bardziej nowoczesną odmianą piłki nożnej preferowaną przez Vincenta Kompany’ego.

Rebranding Miedzi Legnica w zespół, który ma w sobie więcej wyrachowania niż spektakularności będzie możliwy, tak się przynajmniej wydaje. Nie brakuje zresztą złośliwych, którzy twierdzą, że Miedzianka Belli w schyłkowym okresie oferowała tak lichy pokaz fajerwerków, że nawet pragmatyzm trenera Mamrota wyda się przy tym większą rozrywką. Wszystko to będzie jednak czasochłonnym testem cierpliwości. Pracą na Dolnym Śląsku najwięcej zyskuje dziś sam Mamrot, którego kariera ostatnio pikowała – nawet jeśli nie z własnej winy, to jednak tak było.

Wciąż ma przecież szansę na to, żeby doczłapać się z zespołem do baraży i nawet jeśli nie odniesie w nich sukcesu, będzie mógł przypisać sobie zasługi, mówić o szybkim powstaniu z kolan. Obejmuje Miedź w idealnym wręcz momencie, gdy terminarz oznajmia, że średnia pozycja rywali legniczan w lidze do końca sezonu to miejsce jedenaste, a najtrudniejszy przeciwnik w tym gronie (Lechia Gdańsk) przyjedzie na Dolny Śląsk. Może to właśnie taki start będzie najlepszym dowodem na to, że warto schować dawny styl do szuflady z mrzonkami, wyjąć przed nawias to, że przecież i tak gwarantował on nic więcej niż awans i szybki spadek z Ekstraklasy, więc to dobra okazja, żeby przeprowadzić twardy reset i zaoferować coś zupełnie innego?

WIĘCEJ O 1. LIDZE:

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Francja

Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Piotr Rzepecki
0
Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

1 liga

Francja

Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Piotr Rzepecki
0
Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Komentarze

6 komentarzy

Loading...