Spędzić ponad dziesięć lat w jednym klubie? Bardzo trudna sztuka, ale Jasmin Burić w Lechu jej dokonał. W Ekstraklasie zobaczył wszystko, co da się zobaczyć. Chciał nawet skończyć w Poznaniu karierę, jednak los zadecydował inaczej. Zmuszony do odejścia, wyjechał do Izraela, gdzie znów nie wszystko poszło zgodnie z planem. Jego ojciec walczył o życie i właśnie wtedy futbol poszedł całkowicie w odstawkę. Gdyby ta historia nie skończyła się szczęśliwie, Bośniaka na pewno nie widzielibyśmy teraz w Zagłębiu Lubin, o którym, swoją drogą, mówi, że brakuje mu mentalności zwycięzców. O tym, a także m.in. o przeszłości i kulisach odejścia z Lecha, wpływie kibiców “Kolejorza” na decyzje klubu, Adamie Nawałce czy Nenadzie Bjelicy, życiu w Izraelu, śmiertelnie chorym ojcu, różnicach między Dżeko a Lewandowskim, szacunku do Peszki i diamentowym biznesie porozmawialiśmy z 37-letnim bramkarzem.
– Ojciec miał operację, po której do jego organizmu dostała się zabójcza bakteria. Nie wiem, jak się nazywa, ale to było bardzo poważne. […] Ja generalnie mam proste zasady w życiu. Dla mnie rodzice są na pierwszym miejscu. Nikt nie może być przed nimi. Ani żona, ani piłka. Oni wychowali mnie od małego i gdyby ich nie było, może robiłbym w życiu coś innego. Jestem im coś winien do końca życia. Nie żałowałem żadnej sekundy czasu poza piłką, odkąd w Izraelu dowiedziałem się o stanie ojca. Powiedziałem nawet w klubie, zanim sezon się skończył, że wracam do domu i nie wiem, ile czasu mnie nie będzie ze względu na okoliczności. Postawiłem sprawę uczciwie, żeby na mnie nie liczyli i nie czekali z kontraktem – wspomina Jasmin Burić okres z 2021 roku, w którym przeżywał emocjonalny rollercoaster.
Zapraszamy do lektury.
***
Nie wydaje ci się z perspektywy czasu, ze fani Lecha są trochę przewrażliwieni? Masz teraz inną perspektywę w klubie, w którym presja ze strony kibiców jest zdecydowanie mniejsza.
Nie powiedziałbym, że przewrażliwieni. Jest ich sporo, cała Wielkopolska kibicuje Lechowi, a te wysokie wymagania są normalne. Trzeba się cieszyć, że są, że cię rozpoznają, wspierają, lubią albo nie lubią. Pamiętam jak kiedyś rozdawaliśmy autografy i żartowaliśmy, że jest tego za dużo. Nagle jeden piłkarz sprowadził nas do pionu, mówiąc, że trzeba to doceniać, bo to rzadka rzecz dla człowieka, żeby inni chcieli twój podpis. Że to coś, na co wręcz nie mamy prawa narzekać.
Kibice w Bośni są bardziej szaleni niż w Polsce?
U Was kibice bardzo szanują piłkarzy, kiedy spotkają ich na ulicy. W Bośni natomiast kibice dają sobie takie prawo, żeby cię zaczepić i pytać, dlaczego jest tak słabo. Wchodzą w dyskusję i wylewają swoją frustrację. Czegoś takiego tutaj nie uświadczyłem, nawet w Poznaniu, co mi się podoba. Jest ten kulturalny dystans. A jeśli chodzi o doping z trybun, polscy kibice są dużo lepsi od bośniackich z jedną różnicą: Bośniacy są bardziej agresywni. Częściej używają niemiłych słów.
Na szczęście ja nie miałem niemiłych przypadków z udziałem kibiców w Bośni, które są na porządku dziennym. Od najmłodszych lat miałem z nimi dobry kontakt, ale może dlatego, że wielu z nich było z mojej generacji. Albo dlatego, że mieszkaliśmy blisko siebie, bo nie pochodzę z dużego miasta. Zenica ma 140 tysięcy ludzi, tam każdy się zna. Mnie na pewno lubili i to chyba nie zmieniało się niezależnie od tego, w jakim klubie i kraju byłem.
“Jeśli jakiś piłkarz odchodzi z Bośni, to dla mnie już jest wygranym” – powiedziałeś coś takiego kilka lat temu w wywiadzie na Weszło. W takim razie powrót do Bośni to porażka? Pod kątem twojego powrotu, powiedzmy, w tym roku?
W tym roku? Uważam, że na koniec kariery to nie byłaby porażka. Gdybym wrócił wcześniej – tak, byłaby. Ale nie po 15 latach grania za granicą, kiedy udowodniłem swoją wartość. Co prawda oczekiwałem, że zrobię lepszą karierę, ale i tak jestem zadowolony.
Serce nie bolało, że miałeś plany związane z Lechem nawet po karierze, ale ostatecznie z twojego dalszego pozostania w Poznaniu nic nie wyszło?
Jak podpisywałem ostatnią umowę z Lechem na trzy lata, miałem 28-29 lat. Wtedy myślałem, że po tym czasie znowu uda się jakąś podpisać. Plan był taki, żeby zostać tam do końca kariery. Co więcej, kiedy mój kontrakt wreszcie wygasał, indywidualnie miałem dobry okres. Mogłem zaryzykować i poczekać na fajną ofertę z Turcji, stać się wolnym zawodnikiem, których Turcy bardzo lubią, ale priorytetem zawsze był Lech. Więc tak, żałowałem, że się nie udało. Kiedy negocjowaliśmy ten ostatni kontrakt, prezes Rutkowski prosił mnie, żebym zszedł trochę z pensji. Zaakceptowałem gorsze warunki, bo nie patrzyłem w pierwszej kolejności na pieniądze, tylko na wizję bycia częścią tego klubu.
Okej, ale dlaczego nie było przedłużenia w 2019 roku?
Drużynowo mieliśmy bardzo słaby sezon. Myślę, że nasz najgorszy, odkąd byłem w Lechu. Skończyliśmy w połowie tabeli i było sporo zawodników, którym kończył się kontrakt. Było nas bodajże dwunastu. Pojawił się nacisk ze strony kibiców na klub, że skoro słabo gramy, to drużyna potrzebuje nowych twarzy. I tak to się rzeczywiście skończyło. To był zły timing. Uważam, że nie grałem źle, ale rozstaliśmy się w Lechem w dobrej atmosferze i czułem wsparcie od kibiców.
Czyli uważasz, że dostałeś trochę rykoszetem?
Wiesz, kibice wpakowali nas do jednego worka, chcieli zmian. Ale ta decyzja ich uspokoiła i od tamtej pory Lech zaczął budować bardzo dobry zespół. Oczywiście zbyt duży wpływ kibiców na decyzje klubu zakrawa o patologię, ale powiedzmy sobie wprost: nie mieliśmy żadnych argumentów, żeby wybronić się przed ich opiniami. Klub taki jak Lech żyje dzięki kibicom, więc ich zdanie też trzeba szanować.
Wyobrażasz sobie powrót do Lecha np. w roli trenera bramkarzy?
Powiem ci szczerze, że nie tracę nadziei ani jako zawodnik, ani jako potencjalny trener. Jeśli chodzi o bycie tym drugim, na 100% mam otwartą drogę do Lecha. Mamy dobre relacje z Piotrem Rutkowskim…
Czyli to coś pewnego?
Nie mam nic na papierze, ale wiem, że mogliby mnie przyjąć. Ja zresztą w Lechu byłem od początku kadencji Piotra Rutkowskiego. Możliwe nawet, że jestem jego pierwszym zawodnikiem sprowadzonym do Lecha albo jednym z pierwszych. Bardzo się szanujemy i lubimy. To już 15-letnia znajomość.
Co sobie pomyślałeś, kiedy usłyszałeś o powrocie Mariusza Rumaka do Lecha? Gdybyś był piłkarzem tej ekipy, zdziwiłoby cię to?
Nie sądzę, bo trener Rumak wraca do Lecha jako lepszy i bardziej doświadczony fachowiec. 10 lat od pierwszego podejścia to sporo czasu, żeby nauczyć się czegoś nowego i wyciągnąć wnioski. On nie ma nic do stracenia. Może tylko wygrać. A że Lech ma bardzo dobry zespół, wszystko jest w jego rękach.
Adam Nawałka był dziwnym trenerem?
Moim zdaniem to “duży pan”. Jego zachowania, sposób mówienia, odprawy… Miał swój pomysł, który chciał nam wprowadzić, ale nie udało mu się to. To był właśnie ten sezon 2018/2019, w którym graliśmy słabo. Potem jeszcze był trener Djurdjević i Dariusz Żuraw. Moim zdaniem nieważne, jaki trener wtedy by z nami był, bo prostu nie mieliśmy zespołu na miarę mistrzostwa Polski. To była bardziej nasza wina niż trenerów.
Nie wydawało ci się na przykładzie tego sezonu, ale też nie tylko, że rotacja trenerami w Lechu potrafi być za duża?
Wtedy miałem takie wrażenie, ale wiesz, jak jest. Jak nie ma wyników, zawsze jest łatwiej wymienić trenera niż dwudziestu zawodników. Na pewno Lech szukał dobrego rozwiązania, chciał ratować sytuację, ale nie udało się nic osiągnąć. I tak by było niezależnie od trenera, bo byliśmy za słabi.
A był taki trener, którego odejścia albo z wolnienia szatnia bardzo żałowała?
Trudno powiedzieć. Klub na pewno nie zwalniał trenerów, którzy nie mieli wyników. Ale jeśli miałbym kogoś wybrać, wskazałbym na trenera Skorżę i trenera Urbana. Z nimi naprawdę fajnie się współpracowało, mieliśmy fajne okresy. No i trener Bjelica, któremu moim zdaniem zabrakło czasu. Dwa razy był drugi w tabeli na koniec sezonu, był świetnym fachowcem, ale w oczach klubu zabrakło mu sukcesu. Pamiętam w jego ostatnim sezonie, kiedy skończyliśmy rundę zasadniczą i byliśmy pierwsi, a ja byłem pewny mistrzostwa. Mieliśmy w dodatku taki układ meczów w rundzie finałowej, że to nie mogło nie wyjść. Ale może to nas zgubiło? Może byliśmy zbyt pewni siebie. Pierwsza porażka wyrwała nas z tej pewności, że mamy mistrzostwo w kieszeni, doszły kolejne i straciliśmy fotel lidera.
W Lechu presja potrafiła przygniatać?
Myślę, że nie…
Nawiązuję choćby do tego sezonu 2018/2019, który był bardzo zły w waszym wykonaniu.
Wtedy presja na pewno nie była problemem. Była nią jakość piłkarzy. Myślę, że gdybyśmy zapytali każdego zawodnika z mniejszych klubów Ekstraklasy, czy chce grać w takim klubie jak Lech, na pewno nikt by nie odmówił. Lepiej się gra, kiedy masz mnóstwo kibiców za sobą. Dla jednych to będzie po prostu presja, ale dla mnie to pozytywna presja.
Z Lecha przeszedłeś do Hapoelu Haifa. Jak ci się żyło w Izraelu? To tego typu liga, z której rodzimi piłkarze chcą wyjeżdżać do Europy. To coś w stylu ligi bośniackiej, która nie jest tak atrakcyjna dla piłkarzy z zewnątrz poza, powiedzmy, dwoma klubami, które potrafią powalczyć w europejskich w pucharach.
Powiem ci, dlaczego tak bardzo chcą wyjeżdżać. Nie chodzi oczywiście o służbę wojskową, którą muszą wypełnić. Chodzi o to, że jeśli zagrają w Europie kilka sezonów, potem do kraju mogą wrócić na zupełnie innych warunkach finansowych. Wtedy Izraelczyk jest dużo droższy dla klubu i bardziej szanowany przez kibiców. Na takiego zawsze chętne są topowe kluby. Tak to działa. Im szybciej wylecą, tym lepiej dla nich, nawet jeśli mieliby wrócić tylko po jednym sezonie.
Ale ciebie to nie dotyczyło. Na pewno nie mogłeś narzekać jako obcokrajowiec.
Nie, bo w Izraelu bardzo szanują ludzi z zagranicy. Szczerze ci powiem, że tam fajnie mi się grało i żyło. Mieszkałem nad morzem w miejscu, gdzie słońce świeci cały rok i daje większą ochotę do działania. Co prawda na początku narzekałem, że jest za ciepło, nie byłem do tego przyzwyczajony, ale jeden zawodnik mnie wyjaśnił: “Masz warunki jak na wakacjach i jeszcze narzekasz? Jasmin, ciesz się życiem, korzystaj z tego”.
A było w tym życiu dla ciebie coś dziwnego? W ludziach, w kulturze?
Izraelczycy są inni niż ludzie z tej części Europy. Oni podchodzą do różnych rzeczy na większym luzie. W Europie, gdy coś jest dogadane, to jest dogadane i koniec, kropka. Większa organizacja i skuteczność wykonania. W Izraelu to jest płynne. Do tego na pewno ludzie są bardziej otwarci. Jako obcokrajowca normalnie zapraszają cię na kolację do domu, chcą cię poznać.
A dalszą przygodę w Izraelu przekreśliła ci kontuzja?
Myślę, że problem rzutujący na moją przyszłość nastąpił już wcześniej. Kiedy wybuchła pandemia, w sezonie 2020/2021 nie chciałem zejść z pensji na kontrakcie. W kolejnym sezonie grałem normalnie i latałem też na zgrupowania kadry, gdzie złapałem tę kontuzję. Miałem dwumiesięczną przerwę, wróciłem i naprawdę do dzisiaj nie wiem, dlaczego nie grałem. Kończył mi się ten kontrakt i może właśnie to był problem. Ale z drugiej strony zagrałem jeszcze w maju dwa mecze, jedyne po kontuzji od listopada. I dostałem ofertę nowej umowy…
To dlaczego z niej nie skorzystałeś?
Mój ojciec był w tamtym momencie bardzo chory i przebywał w szpitalu. Dlatego właśnie przez pół roku nie grałem w piłkę. Musiałem wrócić do Bośni i byłem gotowy, żeby totalnie odpuścić granie w piłkę, gdyby coś poszło nie tak. Ale ojciec po trzech miesiącach spędzonych na łóżku szpitalnym doszedł do siebie i wtedy dostałem ofertę z Zagłębia. A przez te kilka miesięcy byłem totalnie poza światem piłki. Bycie przy ojcu i wspieranie go to był najważniejszy moment w moim życiu. Pierwszy raz spotkałem się z taką bezradnością – ojciec może umrzeć w szpitalu, a ty nie możesz mu pomóc ze świadomością, że praktycznie wszystko zależy od lekarzy. Możesz w takiej sytuacji tylko czekać na to, co będzie. Na początku było bardzo źle. Lekarze nie dawali ojcu dużych szans na przeżycie…
Chodziło o jakąś chorobę? Rak? Koronawirus?
Miał operację, po której do jego organizmu dostała się zabójcza bakteria. Nie wiem, jak się nazywa, ale to było bardzo poważne.
Współczuję ci takich przeżyć, ale też bardzo dobrze słyszeć, że jednak nie straciłeś ojca. Dla psychiki to musiał być rollercoaster.
Ja generalnie mam proste zasady w życiu. Dla mnie rodzice są na pierwszym miejscu. Nikt nie może być przed nimi. Ani żona, ani piłka. Oni wychowali mnie od małego i gdyby ich nie było, może robiłbym w życiu coś innego. Jestem im coś winien do końca życia. Nie żałowałem żadnej sekundy czasu poza piłką, odkąd w Izraelu dowiedziałem się o stanie ojca. Powiedziałem nawet w klubie, zanim sezon się skończył, że wracam do domu i nie wiem, ile czasu mnie nie będzie ze względu na okoliczności. Postawiłem sprawę uczciwie, żeby na mnie nie liczyli i nie czekali z kontraktem. Nikt nie robił mi problemu, bo tam bardzo szanują rodziców. Czegoś podobnego w Europie nie widziałem. Od razu zrozumieli, że wsiadam w najszybszy możliwy samolot i że już nigdy mogą mnie w Hapoelu nie zobaczyć.
Ale kluby chyba o tobie nie zapomniały? W tym czasie miałeś oferty?
W jednym momencie miałem nawet pięć ofert na stole, ale nie mogłem z żadnej skorzystać. Na moje szczęście trzy z nich były aktualne, kiedy ojciec wychodził ze szpitala. I tak wybrałem Zagłębie.
Trzy z Polski?
Tak. A pozostałe dwie z Bośni.
W takim razie dlaczego Zagłębie Lubin? Moim zdaniem to klub z potencjałem na większy futbol, który jest niewykorzystywany.
Wybrałem Zagłębie, bo zobaczyłem, jak fajne mają warunki do grania i trenowania. To stawiałem sobie na pierwszym miejscu. Na drugim stabilność finansową klubu i jego organizację. Wiedziałem też, że Zagłębie ma bardzo dobrą akademię i stawia na młodzież, dlatego ja będę miał trudniej, ale nie przeszkadzało mi to. Jestem zadowolony, nawet jeśli prawda jest taka, że nie gram za dużo. A czego brakuje Zagłębiu? Mam wrażenie, że mentalności zwycięzców.
Którą ma Lech?
Tak jest. Zagłębie musi coś wygrać…
Bo właśnie miałem cię zapytać, co Zagłębie może wziąć od Lecha.
Charakter i walkę o zwycięstwo do samego końca. Okej, walczymy w meczach, ale czegoś brakuje. Kiedy mecz jest na styku, rzadko kiedy udaje nam się przeciągnąć go na swoją stronę. W Lechu było inaczej. I to dziwne o tyle, że nie ma co narzekać na jakość zespołu. Mamy nazwiska, który czynią nas klubem na poziomie top 5-6 Ekstraklasy. W klubie mamy wszystko, czego trzeba, a kibice też dopisują.
To może w Zagłębiu jest za wygodnie?
Nie zgodziłbym się z tym. Myślę, że nawet gdybyśmy poszli teraz grać w piłkę przed blokiem, każdy z nas chciałby wygrać i nikt nie musiałby nam za to płacić. A profesjonalny futbol to nasze życie, płacą nam za to, mamy dodatkową motywację. Nie jesteśmy obojętni.
A nie męczy cię bycie rezerwowym bramkarzem?
Myślę, że każdego męczy, ale trzeba sobie z tym radzić. Na pewno nigdy nie chciałbym zrobić czegoś złego zespołowi tylko dlatego, że nie gram. Bardzo szanuję chłopaków, trenerów, dyrektorów i kibiców. Mam swoje zasady w piłce i trzymam się ich od początku do końca kariery. Nieważne, jaka jest moja sytuacja – zawsze chce coś z klubem osiągnąć i napędzam resztę do tego.
Mówiłeś 5 lat temu, że planujesz grać do czterdziestki. Plan aktualny?
Aktualny. Dobrze wyglądam, nie mam problemu z kontuzjami czy dbaniem o siebie. Powiedziałem nawet młodszym zawodnikom, że bardziej będzie im się chciało, jak będą starsi.
Dla młodszych Jasmin, pan profesor.
Trochę tak! Staram się ich zawsze motywować, żeby niezależnie od roli w zespoli zawsze robili trening na 100%. Mimo że mało grałem przez ostatnie dwa lata, nigdy nie straciłem motywacji do treningów. Czekam na swoją szansę, żeby być numerem 1 na dłużej.
Najlepszy napastnik, z jakim mierzyłeś się w Ekstraklasie?
Życie pokazało, że jest nim Robert Lewandowski…
Wybrałeś prostą odpowiedź, ale w Lechu nie był w swoim prime.
Dlatego wskazałbym na Daniela Ljuboję. Był bardzo niewygodny dla bramkarzy, gwiazda Ekstraklasy. Narzeka się na tę ligę, ale moim zdaniem nie tak łatwo w niej grać. Nawet świetni piłkarze potrafią tutaj zginąć. On, mimo że był już bardzo doświadczony, robił na boisku praktycznie to, co chciał.
Dlaczego twoim zdaniem Edin Dżeko zrobił taką karierę? To najlepszy piłkarz w historii Bośni, prawda? Znasz go z kadry.
Zdecydowanie najlepszy. Legenda. Ma charakter i zawsze się poświęca. Myślę, że miał odpowiednio poukładane w głowie i potrafił dobrze swoim talentem zarządzić. Dlatego dotarł na szczyt, a odszedł z Bośni bardzo wcześnie, nie miał nawet 18 lat. Rzucił się na głęboką wodę, wylądował w drugiej lidze czeskiej i tak się zaczęło. Wszędzie, gdzie był, zdobywał dużo bramek. A najbardziej podoba mi się to, że mimo tylu sukcesów i tylu zarobionych pieniędzy pozostał normalną osobą. Jakbym go poznał dopiero dzisiaj na ulicy, nigdy bym nie pomyślał, że jest wielkim piłkarzem z tyloma osiągnięciami.
A ma jakieś cechy wspólne z Robertem Lewandowskim?
Moim zdaniem to zupełnie inni zawodnicy, ale łączy ich jedno: charakter do wygrywania. Od samego początku w Lechu walczył o pierwszy skład, zawsze stawiał sobie jakiś wysoki cel, strzelał te bramki. To nie przypadek, że zaszedł tak daleko. To właśnie ta mentalność.
A czujesz się już trochę piłkarskim dziadkiem? Wielu z twoich byłych kolegów z Lecha, tego sprzed ponad 10 lat, zakończyło już swoje kariery.
Na szczęście jeszcze nie! Ja mam tę przewagę jako bramkarz, że mogę grać dłużej.
A potrafiłbyś odgadnąć, z kim grałeś najczęściej?
Myślę, że chodzi o starego dobrego Łukasza Trałkę.
Dokładnie. 132 mecze. A śledzisz, co robią twoi byli koledzy? Czyjaś droga po karierze cię zaskakuje?
Akurat droga Łukasza Trałki, który jest ekspertem piłkarskich programach, w ogóle mnie nie dziwi. On zawsze był mądrym i wygadanym gościem. Miał umiejętności poza piłką i miałem wrażenie, że odnajdzie się w wielu rolach. Przyszłość to pokazała. Teraz jeszcze jest szefem działu skautów w akademii.
A droga Sławka Peszki?
Też nie. Moim zdaniem on robi bardzo dobrą robotę. Odnajduje się w biznesie, to jest fajny chłopak. A nie jest tak łatwo po karierze piłkarskiej zasiać coś nowego i mieć powodzenie w innej branży. Sławek zasługuje na duży szacunek. Do tego mówi, co myśli, trzyma się swojego zdania, a to się ceni.
A ty masz jakiś biznes? Robisz coś w wolnym czasie poza piłką?
Wraz z żoną prowadzimy firmę “Grabus Diamonds”, którą założyliśmy w Polsce trzy lata temu. Zajmujemy się sprzedażą biżuterii i diamentów. Pomysł narodził się jeszcze w czasach, gdy grałem w Izraelu, a żona skończyła wtedy specjalny kurs o diamentach. Postanowiliśmy, że spróbujemy swoich sił w tej branży i jak na razie to jest naszym wspólnym projektem poza piłką nożną.
A kim byś był, gdyby nie piłka nożna?
Myślę, że moja droga życiowa trzymałaby mnie przy sporcie. Byłbym więc sportowcem, ale nie wiem, jakim konkretnie. Może koszykarzem? A jeśli chodzi o takie rzeczy, które mam na liście, ale nie mogę robić ich z powodu grania w piłkę, jest nią jazda na nartach. To pierwsza rzecz, jakiej się nauczę po zawieszeniu butów na kołek. I zacznę grać w tenisa ziemnego. Będę amatorskim zawodnikiem.
WIĘCEJ WYWIADÓW NA WESZŁO:
- Gikiewicz: Nie akceptuję przeciętności. Zarażam osobowością [WYWIAD]
- Kwekweskiri: Zawiodłem jako ojciec. Incydent alkoholowy zmienił moje życie [WYWIAD]
- Sztylka: Moje zwolnienie ze Śląska? Zero klasy i profesjonalizmu [WYWIAD]
- Hofmayster: Mój pradziadek zbudował moje miasto, a dziadek przeżył Holokaust [WYWIAD]
- Durmisi: Na boisku modliłeś się, żeby Messi cię nie zabił [WYWIAD]
- Adam Vlkanova: Grał w Lidze Mistrzów, trafił do Ruchu. Jak to się stało? [WYWIAD]
- Uryga: Brzmię jak boomer, ale, panowie, mniej lansowania się [WYWIAD]
- Kapić: Ojciec widział, jak kolegom obcinają głowy. Miał być następny… [WYWIAD]
- Dyrektor sportowy Sturmu: Raków pytał, jak ściągać dobrych napastników [WYWIAD]
- Hanousek: Stworzyłem mapę ścieżek po karierze. Mam ich osiem [WYWIAD]
- Dorastał w getcie, został “ambasadorem”. Erick Otieno i opowieść o Kenii [WYWIAD]
- Alomerović: Na giełdzie jak w futbolu. Mam strategię i zmniejszam ryzyko [WYWIAD]
Fot. Newspix/FotoPyk