Reklama

Gikiewicz: Nie akceptuję przeciętności. Zarażam osobowością [WYWIAD]

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

06 lutego 2024, 15:52 • 57 min czytania 39 komentarzy

Nie miałem za co zapłacić podatku w Polsce, a już dawałem sobie cel na karteczce, że chcę mieć kilka mieszkań. Mówili, że jestem pierdolnięty, ale musiałem dążyć do doskonałości. […] Jak jeden podnosił 90 kg na klatę, ja musiałem 100. Jak jeden wpuścił na treningu 30 strzałów, ja musiałem 20. Tylko z takim podejściem możesz stać się lepszym piłkarzem. Dziś mam 36 lat i nadal chcę imponować innym. […] Nie wytrzymałbym w środowisku, w którym inni myślą, żeby się tylko, kurwa, prześlizgnąć powiedział nam Rafał Gikiewicz, którego odwiedziliśmy w stolicy Turcji, Ankarze. Ale nie po to, żeby porozmawiać o reprezentacji, o której w tym wywiadzie nie ma ani słowa. Tylko po to, żeby pokazać byłego bramkarza Augsburga od strony, jakiej do tej pory nie przedstawiono.

Gikiewicz: Nie akceptuję przeciętności. Zarażam osobowością [WYWIAD]

Są w polskim futbolu takie postacie, których nie trzeba nikomu przedstawiać. Jedną z nich niewątpliwie jest Rafał Gikiewicz. Zapraszamy was do podsumowania dużej części kariery 36-latka – od Polski, przez Niemcy, po Turcję – która zdecydowanie nie zmierza ku końcowi. Do anegdot oraz kulis z Ekstraklasy i Bundesligi, które do tej pory nigdzie nie zostały wypowiedziane. I do kilkudziesięciu różnych wątków, także trudniejszych z życia poza piłką, przy których „Giki” nie gryzie się w język i zadziwia szczerością. Słowem: tak mocnej i obszernej rozmowy w mediach z nim jeszcze nie było.

[Wywiad został przeprowadzony jeszcze przed rozwiązaniem kontraktu Rafała Gikiewicza z Ankaragucu. Na ten moment, 6 lutego, polski golkiper jest bez klubu]

Rafał Gikiewicz, jakiego (nie) znacie, o karierze i życiu prywatnym [WYWIAD]

Przez 10 lat żyłeś w uporządkowanych Niemczech, a latem trafiłeś do zupełnie innych realiów. Jak żyje ci się w Turcji? Nie przeżyłeś szoku?

Michał Pazdan i Adrian Mierzejewski ostrzegali mnie, że będę miał problem się odkręcić, a wypłatę będę dostawał co trzy miesiące. Mamy teraz nowego prezydenta, rozmawiamy z nim o pensji, a on do nas: „Panowie, przecież spóźniamy się tylko 2,5 miesiąca!”. A ja mówię, że w Niemczech przez 10 lat grania przelewali mi pieniądze 10 dni przed terminem i mogłem planować z wyprzedzeniem każdą inwestycję. Był w szoku, ale tak już tutaj jest. Za połowę października przelew przyszedł mi tydzień temu, ale co z tego, skoro prezydent potrafi wejść do szatni, powiedzieć: „Wygrywajcie, bo premie czekają!”, a potem nagle rzucić 4 tysiące euro w lirach. My, obcokrajowcy, wygrywając mecze, możemy sobie pozwolić na życie z premii.

Reklama

Co do reszty, nie ma co ukrywać, że w Turcji panuje trochę dezorganizacja, ale nie spodziewałem się niemieckiego rygoru. W Niemczech minuta spóźnienia na trening to tysiąc euro. Stary, robisz to nagminnie i tam jesteś bankrutem. Sam nauczyłem się zawsze przychodzić znacznie przed czasem. Tutaj trener mówi: „Kup na jutro baklawę i po sprawie”, gdzie taca baklawy kosztuje 4 euro. Jak mamy obiad np. o 14, niektórzy przychodzą nawet godzinę później. Ale oni tacy są. Można to wszystko jednak wybaczyć, bo są przy tym po prostu sympatycznymi ludźmi.

Życiowo fajnie, ale…

Sześć miesięcy temu podjąłbym tę samą decyzję. Wszystko się zgadza, ale, no właśnie, nie gram. Na szczęście dzieci z żoną są szczęśliwe. Jak mamy kilka dni wolnego, lecimy na przykład nad morze. Mam specjalną niebieską kartę do hoteli za stały pobyt i status pracującego. Mogę płacić w lirach za hotele czy bilety lotnicze i jest to tańsze, a z Ankary wszędzie bliżej. Więc pod kątem życia, szkoły dla dzieci, mentalności, ludzi – zakochałem się w Turcji.

Jedyny minus jest taki, że nie gram. Problemem okazał się limit obcokrajowców, przez który dochodzi do chorych sytuacji. W pierwszym składzie mamy trzech Turków, a jednym z nich jest bramkarz. Ostatnio złapał kontuzję w czasie meczu, ale rozgrzewał się trzeci bramkarz, Turek. Ja w tym czasie siedziałem pod kocykiem, bo nie mógłbym wejść na boisko bez jeszcze jednej zmiany w polu. A paradoksem jest fakt, że to ja potem dostaję większą premię jako nr 2 w hierarchii, a nr 3, który wszedł na boisko.

Mimo wszystko, niezmiennie daję z siebie 100% na treningach, bo nie wiadomo, co się wydarzy. Słyszałem, że w Turcji lubią co roku zmieniać przepisy, a od następnego sezonu na boisku będzie mogło przebywać nawet 11 obcokrajowców, nie maksymalnie ośmiu jak teraz. Przychodząc tutaj, nie liczyłem, ile mamy Turków w kadrze, bo nie brałem pod uwagę siedzenia na ławie. I myślę, że klub też nie, skoro dał mi taki a nie inny kontrakt. Z jednej strony słyszę, że jest problemem, a z drugiej przecież nikt nikomu nie przystawiał pistoletu do głowy. Wiedzieli, kogo biorą: zdrowego i gotowego bramkarza, choć muszę przyznać, że w dzień podpisywania umowy miałem pecha. Przeraźliwy ból brzucha, złożony w pół, ogromny kamień w nerce. Musiałem przejść operację i przez to miałem falstart. Zamiast siedzieć trzy dni w szpitalu z opuchniętą nerką, wyszedłem po jednym, bo czekał na mnie lot do Ankary i start treningów. Przez operację byłem w słabej formie.

Nie chcę też zrzucać wszystkiego na limit obcokrajowców. Nie wiem, może ma jakieś znaczenie to, że w mój kontrakt automatycznie przedłuża się o rok po rozegraniu 23 meczów. Ale teraz nie ma już na to szans. Głośno myślę, ale może ktoś stwierdził, że jak teraz za dużo zarabiam, to nie powinienem zarabiać jeszcze więcej w drugim sezonie. Tutaj w ogóle myśleli, że przychodzi właśnie taki gość, który w wieku 36 lat będzie chciał odcinać kupony. Ale tak nie jest i za to mnie szanują.

Reklama

Nie wyobrażam sobie ciebie w roli piłkarza odcinającego kupony.

Nie ma na to szans. Nawet jak nie gram, pomagam innym. Ostatnio przyszedł do mnie pierwszy bramkarz ze łzami w oczach, bo zrobił w meczu klopsa. Pocieszałem go i mówiłem, że ja takich błędów zrobiłem 150. Głowa do góry, będzie lepiej, nawet najlepsi mają wpadki. Dziękował mi za wsparcie. Piłka nożna to sport drużynowy i nie ma takiej opcji, żebym komuś źle życzył. Dzisiaj znajomi mnie pytają, jak ją wytrzymuję bez grania, bo wcześniej bym wszystkich wokół pozabijał. Nóż w plecy, w gardło, tętnica, nie ma gościa. Ale jestem już za bardzo doświadczony. Za wiele widziałem w Bundeslidze, żeby teraz tak się zachowywać. Poza w tym wieku 36 lat mam bardzo dobrą umowę. Przyszedłem do Ankaragucu, bo obie strony chciały współpracy. To paradoks, że nawet w Bundeslidze tyle nie zarabiałem. Nawet trener mi mówił, że ten kontrakt to nagroda za ostatnie 10 lat w Niemczech. To mi z nieba nie spadło. Jestem zadowolony, że tu trafiłem.

Nie ma co ukrywać: w Bundeslidze zrobiłeś sobie dobrą reklamę.

W Augsburgu wyrobiłem sobie markę, bo przez długi czas trzymałem cały zespół z tyłu. Pamiętam z opowieści, jak Hasan Salihamidzić siedział z Wichniarkiem i Kołtoniem, i pytał ich, za ile można mnie wziąć, a potem osobiście proponował mi „dwójkę” w Bayernie. Jakbyś 10 lat temu komuś powiedział, że Gikiewicz może mieć ofertę z Bayernu Monachium, wszyscy by się w łeb pukali. Ale mam szacunek niemieckich klubów i kibiców, do tego w Europie nie jestem no name’em. Słuchaj, nawet wczoraj graliśmy mecz z Adaną Demirsporem, która ma w kadrze Naniego i Balotelliego. Ale chłopcy od podawania piłek, zamiast do nich, podchodzili do mnie z prośbą o zdjęcie, mimo że siedziałem na ławce. Krzyczeli „Manuel Neuer!”, bo kojarzą, co w ostatnim sezonie robiłem w Bundeslidze. Przecież sam ojebałem Bayern! A pół roku później nie gram w lidze tureckiej z Adaną, co jest trochę science-ficiton, ale też nowym doświadczeniem.

Nawet jak nie gram, pomagam chłopakom w analizie. We Freiburgu miałem trenera, który teraz jest w kadrze Niemiec. Jak trener Dowhań z Legii to pewnie nr 1 w Polsce, tak ten jest najlepszy, jakiego miałem. Analizowaliśmy dawno temu jedną kwestię. Mało kto zdaje sobie sprawę, że jak zawodnik wychodzi z tobą sam na sam, w 70-75% bramkarz idzie w lewo albo prawo, a piłka idzie w środek. Stój, czekaj, rozłóż się niemieckim blokiem i w większości przypadków złapiesz piłkę. Komentator krzyczy „Amazing save!”, ale wystarczy wiedzieć pewne rzeczy przed meczem i nie przekombinować, żeby mieć skuteczną interwencję.

Ankaragucu to dom wariatów? Wasz prezydent pobił sędziego.

Nie, nie. Powiem ci tak: ja od razu poszedłem do sędziego, żeby go przeprosić, kiedy został uderzony przez naszego prezydenta. Ochroniarze myśleli, że ja idę go lać! To była abstrakcja. Inna sprawa, że tureccy sędziowie za bardzo boją się dawać żółte kartki za dyskusje. Nie panują nad meczami. Mają problem, żeby okiełznać turecki temperament. A prezydent ma założoną sprawę i już został zastąpiony, ale obyło się bez poważniejszych konsekwencji dla klubu. To jednak klub ze stolicy. Nowy prezydent, multimilioner, powiedział, że włos nam z głowy nie spadnie. Mógł też odejść trener, ale stwierdził, że jednak zostanie i w tym trudnym czasie będzie nas wspierał. Oni chcą tutaj grać w Europie, czaisz? Do 9 lutego mają plan zmienić garnitur, wydać duże miliony. Przejść ze smokingu Zary do Hugo Bossa.

A co do poprzedniego prezydenta – normalny człowiek. On nawet nie zdawał sobie sprawy, jak doszło do incydentu z sędzią. Nie pamiętał tego, bo był w takim amoku. Pojechał do szpitala, bo omal serce mu nie stanęło. Powiedział, że mu wstyd. Ma dożywotni zakaz występowania w strukturach tureckiej federacji, ale to przyjaciel Erdogana, więc jako klub na pewno nie zginiemy. Co ciekawe, on jest uważany za większego bohatera niż wcześniej. Przeciwnicy na stadionach w 6. minucie meczu śpiewają „Faruk Koca”. Jako Europejczyk tego nie zrozumiesz, ale Turcy tacy są. To inny świat i łapię się na tym nawet przy prostych sprawach, takich jak wysyłka rzeczy do Europy. Celnicy są tutaj zwariowani. Mimo to, uważam, że warto było poznać tę kulturę. Tę ich dumę z narodu, którą widać na każdym kroku…

Wchodzę tutaj do byle jakiego sklepu i gdzie nie spojrzę, wszędzie widzę proporczyki z turecką flagą. Coś w tym jest.

Tutaj przed każdym meczem ligowym jest śpiewany hymn turecki, nawet jeśli na boisku masz tylko sześciu Turków. Reszta jest cicho, ale oni drą się za dwudziestu. Policja na baczność, inne służby też do hymnu – to trzeba po prostu zobaczyć, żyć tutaj, żeby zrozumieć. Stary, jak przyjeżdża Erdogan, pół stolicy jest zamknięte. I to nie tak, że wszyscy są na niego wkurwieni, tylko stoją i na niego czekają. Nawet mimo tego, że inflacja jest ogromna i ten naród, mówiąc delikatnie, ekonomicznie umiera. Obcokrajowcy mi mówią, że jeszcze 3-4 lata temu 1 euro zamieniałeś na 7 lirów. Teraz 1 euro to 33 liry. Ogromna różnica. Nowy iPhone w Europie kosztuje 1500 euro, a tutaj 2500. Turcy tak mało zarabiają, a tyle to wszystko kosztuje. Samochód, które mogę kupić w Augsburgu, tutaj jest wart dwa razy więcej, z kolei benzyna jest bardzo tania. To kraj paradoksów.

Zastanawiam się, jak Turcy zorganizują EURO w 2032 roku…

Myślę, że to zrobią. Mają pieniądze. Taki prezydent Ankaragucu ma kilka galerii w mieście i buduje największe budynki. Teraz Erdogan razem z miastem buduje stadion, który ma być wyjebany w kosmos. A takich do 2032 roku pewnie będzie więcej.

Po epizodzie w Ankaragucu byłbyś gotowy na egzotyczny kierunek? Kiedy grałeś w Bundeslidze, dostałeś już ofertę z Arabii Saudyjskiej,
Nawet jak kończył mi się kontrakt w Augsburgu, nie chciałem odchodzić, bo to jednak Niemcy. Teraz mam np. ofertę z niemieckiej telewizji, żeby być ekspertem na najbliższym Euro. Już w czasie mundialu w Katarze byłem z ramienia ZDF-u ekspertem w studio i mówili mi, że w otwartej telewizji wcześniej nie mieli żadnego Polaka. A w tych programach byli piłkarze potrafią zarabiać więcej niż na kontrakcie w karierze piłkarskiej. Słyszałem o kwotach w DAZN – są kosmiczne. Chciałem zostać nie tylko pod kątem sportowym, ale też przyszłościowym dla dzieci i w dalszej kolejności dla siebie. Niestety na pozostanie w Augsburgu nie było możliwości. Przyszedłem więc tutaj, ale jestem otwarty na różne opcje.
Rozmawiam z klubami. Ale nie mam już 28 lat, więc nie jestem już tak łakomym kąskiem. Teraz Bartka Drągowskiego krytykują, mówiąc „Ja pierdole, ale zjazd, bo poszedł do Panathinaikosu”. Wiesz, ja mam Greków w klubie i wiem od nich, że żyć w Atenach chciałoby stu na stu. Liga jest słaba poza topowymi zespołami, ale grając derby czy w europejskich pucharach, jesteś jak pączek w maśle w oknie na Europę. Bartek miał podobny przypadek, co ja: za duży kontrakt w Spezii, utrata miejsca w bramce. Uważam, że podjął dobrą decyzję i życzę mu jak najlepiej.
A co znaczy egzotyka? Dla mnie to takie kraje, do jakich latał grać brat, ale z drugiej strony Turcja po Niemczech też jest egzotyką. Tylko taką, w której spotykasz wielkich piłkarzy. Ostatnio syn do mnie mówi „Tato, dasz radę wziąć koszulkę od Balotelliego?”. Ostatecznie wziąłem od Naniego, bo Mario był kontuzjowany. Tutaj nie gra się z pasterzami. Tu przychodzą poważni piłkarze jeszcze z terminem ważności do dobrego grania. Baza kibicowska też jest ogromna. Samo Ankaragucu pewnie wiele nie mówi Europejczykom, ale w Turcji to top 5 za Fenerbahce, Besiktasem i Galatasaray, jeśli chodzi o kibiców.
W ściąganiu dużych nazwisk Arabia chciała upodobnić się do Turcji, tylko Turcja wciąż wydaje się atrakcyjniejszym wyborem pod kątem atmosfery kibicowskiej i życia pozaboiskowego.
Henderson mówił, że dziwnie czuł się w Arabii, ale nie dziwię się, skoro zamiast Anfield i innych angielskich stadionów miał na większości wyjazdów 400 ludzi i cztery kozy. Inna sprawa to życie rodziny. Religia dyktuje ci warunki, w jakich tam żyjesz. W Turcji też jest inaczej i musiałem zmienić kilka swoich przyzwyczajeń w szatni. Po treningu zawsze rzucałem ciuchy do kosza i na waleta szedłem pod prysznic. Tak się robi w każdej szatni, to nic niezwykłego. Ale po trzech dni podchodzi do mnie Tolga Cigerci, który grał w Herthcie Berlin, i mówi: „Stary, następnym razem wrzuć może coś na siebie, wypadałoby ze względu na ich religię „. Tu w piątek trening musi być o 15:00, bo wcześniej muszą iść się pomodlić do swoich świątyń. Ale trzeba to zaakceptować.
Pytanie zawsze jest takie, czy na takie rzeczy jesteś gotowy. Gdybym miał iść do Arabii, do jakiegoś mniejszego miasta, gdzie nie miałbym szkoły dla dzieci i byłbym sam, pewnie byłoby mi ciężko. A dla mnie posiadanie żony to przywilej. To, że jestem szczęśliwy w piłce, jest również jej sukcesem. Jesteśmy 15 lat po ślubie. Uważam nawet, że nie jesteś w stanie grać na wysokim poziomie w topowej lidze, będąc singlem. Za dużo czasu i pokus. Rozjebiesz swój czas i pieniądze, bo jednego i drugiego będziesz miał za dużo.
Mówi się, że za każdym większym sukcesem mężczyzny stoi kobieta.
Dobrze dobrana kobieta. Oczywiście, że tak. Każdemu należy się fajny zegarek, torebka, buty, ja to rozumiem. Ale musisz też odpowiednio inwestować czas i pieniądze. Jak słucham czasami byłych piłkarzy, którzy po karierze muszą pracować i mają dwie nieruchomości, myślę o kumplach, którzy pracują w korporacjach i też mają dwie. Dla mnie to nie jest żaden wyczyn, kiedy jesteś piłkarzem i zarabiasz kokosy, a potrafisz odłożyć tylko na dwa mieszkanka. To jest wręcz chore. Oczywiście kiedyś się tyle nie zarabiało, było trudniej wystartować, ale są przykłady, że da się lepiej zarządzać kasą. Teraz zresztą jest zdecydowanie łatwiej, bo wystarczy, że piłkarz dobrze kopnie dwa razy i jedzie na opinii, zmieniając klub za klubem mimo słabych liczb.
Z drugiej strony wiem, jak to działa. Ktoś zarabia w Ekstraklasie 20 tys., ale 12 pakuje w leasing za samochód. Jak byłem ostatnio na świętach w Polsce, chciałem kupić sobie dwie pary markowych butów. Mam kumpla, który mógł mi je załatwić, ale pomyślałem, że jak mam wydać tyle pieniędzy za buty, to nie, przesadzę. Tym bardziej że w Turcji prawie wszędzie jeżdżę z szoferem i nie mam ze sobą wszystkich ciuchów. A znam takich piłkarzy, którzy wydają tyle, ile zarabiają, a nawet jak nie mają wystarczająco kasy, to i tak kupują, żeby zgadzała się metka i firma na nodze. Dlatego młodzi powinni mieć albo wsparcie rodziców, albo wartościowej partnerki, albo naprawdę kumatego menadżera. Jak tego nie masz, rozpierdolisz wszystko i po graniu w piłkę nie będziesz miał za wiele.

Ile zawdzięczasz swojej żonie?
Wszystko. W pierwszej kolejności rodzicom, którzy pomagali mi i mojemu bratu. Pomagali nam pisać maturę, a mnie wozili na treningi poza miasto, bo byłem za słaby na granie w Olsztynie. Pamiętam do dziś również pomoc starszego brata. On odrabiał nam prace domowe. I uwierz mi, że z dużą chęcią podszedłem do matury, a chemię zrobiłem jako jedyny w całej szkole, tak więc debilem nie jestem. I naprawdę nie kumam, jak piłkarz może nie mieć matury. Ja skończyłem, a w szkole byłem rzadko.
Pamiętam jak dziś, gdy na koniec egzaminu z języka polskiego komisja zadała mi pytanie, oczywiście bez wpływu na wynik: – Tak szczerze, panie Gikiewicz, obejrzał pan film albo przeczytał książkę?. Miałem temat „Pan Tadeusz – film a dzieło literackie”. Odpowiedziałem, że nie w pełni! Ale znali nas i wiedzieli, że jesteśmy sportowcami. Szanowali za podejście do egzaminu. Ja biegałem przełajowo, grałem w unihokeja, siatkówkę, koszykówkę… Miałem medale ze wszystkiego. Dzięki nam szkoła była znana i odnosiła sukcesy. Nauczyciele dziękowali nam, że nie uciekamy przed sprawdzianami jak niektóre osoby, mimo że wiedzieli o naszych brakach. Nauczycielka z historii prosiła nas tylko o daty na sprawdzianie, żeby zaliczyć kartkówkę na dwójkę. Uczciwy deal. Nie oszukiwałem jej. Mówiłem, jak jest z moją wiedzą, i to samo mówię swoim dzieciom: szanuj nauczycieli i bądź szczery. Nawet jeśli czegoś nie umiesz, próbuj prowadzić dialog. Bo jak będziesz próbował zgrywać kozaka w klasie, kilku kolegów w klasie może będzie biło ci brawo, ale reszta będzie myślała, że jesteś debilem i pozerem.
Bez matury jesteś nikim. Wstyd byłoby mi z żoną rozmawiać, gdybym jej nie napisał, a ona studiowała. Stary, wyobraź sobie, że poznajesz teraz kobietę w wieku 20 lat i mówisz, że masz tylko 8 klas podstawówki. Ostatnio znalazłem swoje świadectwo ze szkoły i pokazałem starszemu synowi, a on do mnie: „Tato, to z takimi ocenami można zdać?” A ja mówię, że można! Ale powiedz, ten, który ma piątki w szkole, jest od ciebie lepszy?
Absolutnie nie.
No właśnie, a wydaje mi się, że wielu rodziców krzywdzi swoje dzieci, uważając, że papierek z czerwonym paskiem stawia cię w lepszym położeniu na przyszłość. W ogóle tak nie jest. Dla mnie szkoła ma błędne założenie, bo za mało uczy o funkcjonowaniu w życiu. Uczysz się tych czasów w języku angielskim, a potem wyjeżdżasz za granicę i nie jesteś w stanie się porozumieć. Dlatego uważam, że moje dzieci mają szczęście, chodząc do szkół niemieckich od tylu lat. A co do studiów – jeżeli cię to jara, rób je, ale one też nie gwarantują ci znalezienia dobrej roboty. Słyszę od znajomych, że nawet studia medyczne okazują się stratą czasu. Zapierdalasz na nich przez co najmniej pięć lat, a później owoce mogą być niewspółmierne do włożonej pracy w naukę. Dlatego, moim zdaniem, w życiu musisz być przede wszystkim przebojowy. Jak będziesz „jakiś”, będziesz mniej zależny od tego, co osiągnąłeś w szkole czy na studiach. I co najważniejsze: będziesz szczęśliwy. To najważniejszy wyznacznik. Nie jestem profesorem, żeby się wymądrzać, ale mam 36 lat i takie są moje przemyślenia. Swoją drogą wyobraź sobie, że ja w drugiej klasie liceum miałem dwójkę z WF-u.
Jak to możliwe?
Nie mogli mnie usadzić, ale często nie było mnie na lekcjach, bo jeździłem na treningi do innego miasta. To była często ostatnia lekcja, więc z bratem bliźniakiem, wyperfumowani i w dresach, urywaliśmy się i jechaliśmy golfem. Pamiętam też, jaką sytuację miałem na komisji wojskowej. Przychodzi moja kolej, wchodzę do pokoju i widzę, że gazeta z moim zdjęciem leży na stole. I co się okazuje? Że dostaję kategorię „niezdolny do służby”. Wszyscy nas znali, wiedzieli, że robimy dużo dla regionu. Dwóch głośnych braci Gikiewiczów. W Niemczech sąsiedzi myśleli, że biję się z żoną za ścianą, bo ona też taka jest.
Zawsze szedłeś w kierunku piłki? Nawet jak powiedzieli ci w Olsztynie, że jesteś za słaby?
Zawsze. Jak nie chcieli mnie tam, jechałem gdzieś indziej. Tata był spikerem Stomilu, a potem kierowcą autobusu. Mieliśmy blisko do piłkarskiego otoczenia i pamiętam nawet zdjęcie, na którym Bobo Kaczmarek wozi nas jako dzieci w podwójnym wózku. Ja malowałem buty sprayem na strychu, dbałem o rękawice, od małego byłem zwariowany na punkcie piłki. Ale wtedy nigdy nie marzyłem, że będę grać na takich piłkarzy jak Robben czy Ribery. Czułem smród ich spoconego ciała i jak przyszedłem do Turcji, wszyscy pytali mnie o nich, zatrzymanie Manuela Neuera i o Roberta Lewandowskiego. Chcieli nawet przyjechać do mnie z Amazona, miałem być w filmie „Lewego” dłużej niż przez dwie sekundy, ale powiedziałem, że tyle hejtu z Polski dostałem za tamten mecz, że lepiej byłoby się wtedy nie wypowiadać.
Przecież ludzie myśleli, że specjalnie mu to zrobiłem: że najpierw broniłem wszystko, a później w 90. minucie specjalnie ułatwiłem sytuację. Każdy krytykował to na swój sposób, a ja po meczu pobiegłem do szatni, zadzwoniłem do żony i popłakałem się. Powiedziałem sobie wcześniej, że nie wpuszczę tego gola i miałem nawet przygotowaną koszulkę „Gerd&Robert na zawsze”. Gościowi od sprzętu przekazał wiadomość: „Stary, zrób mi koszulkę, Robert nie strzeli mi tej bramki”. Ale nie dlatego, że chciałem zrobić mu na złość, bo jest Polakiem. Ja też grałem o swoje marzenia. Przecież po tym meczu z Bayernem dostałem nowy kontrakt i podwyżkę. Wiedziałem, że ten mecz będzie oglądała cała Europa. Chciałem się wykazać bardziej niż kiedykolwiek, wiedząc, że moje nazwisko przewija się w Bayernie. Po spotkaniu Kahn podszedł do mnie i powiedział: „Młody, chciałeś nam zepsuć święto?”. A Rummenigge: „Młody, po co ci to było? Po takim meczu możesz iść na piętro poświętować, ale z nami”.
To taki mecz, który będzie się pamiętać nawet po 10 latach. Nawet ja, człowiek, który rzadko ogląda Bundesligę, musiałem to obejrzeć, a wyobraź sobie, ile było takich osób na świecie.
Żałuję tylko, że nie było wtedy kibiców z powodu restrykcji pandemicznych. Było tylko kilkaset osób, a przecież to był ważny mecz jeszcze ze względu na pożegnanie Alaby i Boatenga. Oni sami podchodzili do mnie i gratulowali sportowej postawy. Nie wyobrażałem sobie, że rozstawię nogi przed Robertem. Myślę nawet, że jakbyś dzisiaj zapytał go o ten rekord, powiedziałby o większej satysfakcji, że dopiął go w ostatniej chwili i to w takich trudnościach. Bayern nas zmiażdżył, strzelił pięć bramek, ale zawsze mi leżał. Dla mnie, dla tego wewnętrznego dzieciaka z Olsztyna, to było święto.
Można po prostu powiedzieć, że jesteś typem bramkarza, który w wielkich meczach broni dwa razy lepiej.
Na treningu nigdy nie będę bronił tak jak w meczu. Nie potrafię tak się zmusić. Oczywiście dzięki treningowi stajesz się lepszy, ale piłkarze dzielą się na meczowych i treningowych. Nawet przed meczem z Bayernem trener Augsburga pytał mnie, czy chcę zagrać. Normalnie broniłby nr 2, bo mieliśmy już pewne utrzymanie. Ale powiedziałem mu, że to tak ważny mecz dla Polski i dla mnie, że muszę wyjść na boisko. Wyobraź sobie, że kilka dni wcześniej, po klepnięciu utrzymania z Werderem, mieliśmy imprezę w hotelu. Jak to w takich przypadkach bywa, wszyscy bardzo dobrze się bawili. Normalna rzecz, było co świętować. Ale tylko ja nie piłem i poszedłem na siłownię ze świadomością, że mam jeszcze ważną robotę do wykonania. Chłopcy nie wierzyli, że nie świętuję z nimi utrzymania, ale powiedziałem, że zrobię to dopiero po starciu z „Lewym”.
Potem masa polskich trenerów odzywała się do mnie z ciepłym słowem, a na Instagramie miałem milionowe statystyki. Jestem dumny, że mogłem w takim spotkaniu zagrać i że w ogóle tak ułożył się terminarz. On kontuzja kolana, wyścig z czasem. Nikt by tego tak nie napisał. Scenariusz do filmu idealny.
Ale Harry Kane może go pobić.
Nie wydaje mi się. Ostatnio Muller powiedział, że dla niego najlepszy jest Kane, ale to tak jakbyś zapytał publicznie kogoś z Augsburga, czy tęsknią za Gikiewiczem. Nie mówi się tego, bo to nóż w plecy dla obecnie grających piłkarzy. Ale mam kontakt z ludźmi z Bayernu i wiem, co się mówi. „Lewy” jest tam bogiem. Zawsze będą go szanować.
Bolało cię, że w Augsburgu zabrakło ci meczów do automatycznego przedłużenia kontraktu? Przez kontuzję straciłeś trochę kolejek.
Dyskomfort czułem już wcześniej w treningu, ale mało kto wie, że jak to się zaczęło, od razu pojechałem do lekarza Bayernu. Po wizycie wiedziałem, że mam przechlapane. Było mi przykro, nie ukrywam. Ale widocznie tak musiało być. Dużo osób mi mówi „Stary, jakbyś został w Unionie, grałbyś w Lidze Mistrzów”. Nie, nie wiesz tego. Może zerwałbym więzadła i bym wypadł, a przejście do Augsburga traktowałem jak wyzwanie. Powiedziałem od razu po przyjściu, że przyszedłem zrobić awans. Strzeliłem nawet gola i miałem dwie asysty. W pierwszym sezonie Bundesligi zrobiłem im 40 punktów. „Kicker” wsadził mnie do rankingu pięciu najlepszych bramkarzy. To okazał się dobry ruch, no i miałem znacznie lepszą umowę 2+1. Jak wobec tego mogłem zostać w Unionie i podpisać roczny kontrakt, mając dwójkę dzieci i żonę? Finansowa strona była kluczowa. Przekonałem się też, że w klubie bardzo mnie chcą i mieli świetnego trenera bramkarzy, który przyznał mi potem, że przyswajałem pewne rzeczy szybciej niż Baumann w Hoffenheim czy Burki w Dortmundzie.
Co do barku, mecz z Koeln mieliśmy o 15:00, a o 14:24 dostałem blokadę. Stary, ja wtedy nie mogłem ręki podnieść, nawet zębów umyć, ale stanąłem w bramce na poziomie Bundesligi. Po tym meczu już nie było sensu tego kontynuować, bo ból był zbyt duży. A kiedy wróciłem do treningów indywidualnych pod koniec sezonu, wiedziałem, że nie ma sensu nadszarpywać zdrowia, tym bardziej że automatyczne przedłużenie kontraktu się oddaliło. Nie chciałem osłabiać zespołu i ryzykować, że zrobię sobie bardzo poważny uraz.
Czyli mogłeś jednak zaryzykować?
Tak, ale zapewniliśmy sobie utrzymanie i musiałbym grać na mocnej blokadzie.
Ale i tak miałeś propozycję nowego kontraktu z Augsburga?
Artur Wichniarek mi doradzał, żebym wziął roczną umowę, zagrał kolejny dobry sezon i zasłużył na następny rok. Ale nie chciałem rocznej, bo wiedziałem, że Augsburg ściągnie Finna Dahmena z Mainz z kilkuletnią umową. Byłbym w słabszej pozycji. W klubie mogliby czekać na mój błąd i po kilku słabszych meczach odstawić, bo przecież lepiej stawiać na młodszego bramkarza niż dziadka. Wiedząc, że szykuję się do odejścia, przez 2-3 miesiące dbałem o swoje zdrowie i robiłem wszystko, żeby być gotowym na lato. Jeździłem po lekarzach, używałem strzykawek i igieł. Niestety kluby patrzyły podejrzliwie na moje problemy z końcówki sezonu. Wiele z nich rozmyśliło się w ostatnim momencie, gdy miałem już dostawać konkretną ofertę kontraktu. Dopiero w Ankaragucu prześwietlili mnie całego i zobaczyli, że jestem gotowy do treningu.
Mówisz, że latem dużo opcji uciekło ci przez bark?
Tak. Bali się, że będą problemy, mimo że miałem papiery od lekarzy z Monachium ręczących 25-letnią karierą, że to, co ma Gikiewicz, to pikuś. Odnośnie zdrowia to i tak pewien paradoks, że w Augsburgu przez trzy lata na 106 meczów zagrałem w 99. Byłem okazem zdrowia, a nawet jeśli zdarzały się mniejsze urazy, można było z nimi grać. Tak się dzieje wszędzie, ale kibice nie zdają sobie sprawy, jak często piłkarze grają na lekach przeciwbólowych. A w Turcji? Co tydzień czuję się, jakbym miał SPA. Lepiej się regeneruję, a w Niemczech bolały mnie plecy, kolana czy biodra. Eksploatacja organizmu przy tak wysokim poziomie intensywności nawet dla bramkarza robiła swoje. Ale teraz ci mówię, że ten okres w Turcji przedłuży moje granie co najmniej o rok. Po Freiburgu powiedziałem do menadżera: „Stary, znajdź mi klub i wciągnie ich tam nosem”. Dzisiaj mogę powtórzyć to samo. Zmieniam klub w zimę albo lato i gram na swoim, wysokim poziomie. Jestem tego pewien.
A jaki klub ci uciekł latem?
Fajne miasto do życia we Francji z niedalekim dostępem do morza. Ale mówi się „trudno”. Nic nie dzieje się bez przyczyny. W Jagiellonii trener Probierz zesłał mnie do rezerw, a potem w Młodej Ekstraklasie gnoił mnie trener Rumak. Jak będziecie z nim gadać, pozdrówcie go ode mnie! Tylko że to wszystko doprowadziło mnie do konkretnej drogi, na której jestem. W Suwałkach szansę dał mi trener Kaczmarek, gdzie płacili mi z prywatnych pieniędzy. Gdy graliśmy mecz pucharowy z Ruchem Chorzów, mój brat był już w Śląsku Wrocław i szepnął o mnie słówko. Dyrektor Paluszek zadzwonił i zaprosił na testy. I musisz wiedzieć, że na tych testach zawsze byłem dobry. Skoczny, gibki, taki, że kogoś opierdolę. W Niemczech mówili na mnie „Katze”. No i we Wrocławiu wzięli mnie, przydałem się, zrobiliśmy mistrza. W Ekstraklasie w kilka lat miałem tylko 30-40 meczów, ale zdobyłem wszystko, co się da. Po co w tamtym momencie było dłużej siedzieć w Polsce?
Kilka razy dostałeś po dupie, częściowo winą był pewnie twój charakter, ale i tak prędzej czy później spotykało cię coś pozytywnego.
Jestem jak ta kulka, która turla się górki na górkę, ale z Polski i tak mam świetne wspomnienia. W szatni Jagielloni i Śląska poznałem śmietankę piłkarzy, mam trofea. W Śląsku nigdy nie byłem numerem 1, ale Marian Kelemen i tak był mi wdzięczny. Przyznał nawet, że miałem na niego pozytywny wpływ, a ja wiem, że on też miał taki sam na mnie. Nawet jak nie grałem, zawsze zapierdalałem. Sebek Mila może to potwierdzić. Piłkę zawsze stawiałem na pierwszym miejscu. Wiedziałem, że chcę czegoś więcej i jak Marcin Hakman umożliwił mi testy w Eintrachcie Brunszwik, pomyślałem: „Jesteśmy w domu”. Tam tak wryłem się w świadomość kibiców, że robili buty z moją podobizną. W Unionie koszulki ze mną drukowali, a w Augsburgu do dziś dziękują mi za sezony z utrzymaniem. Nawet w Freiburgu trener Streich przyznał, że takiego gościa nie widział, mimo że siedziałem na ławce. Słowem: każda zmiana klubu była dla mnie i rodziny nowym, wartościowym początkiem. Nie żałuję niczego.
Ciekawe czy dzisiaj dzięki przepisowi o młodzieżowcu bardziej byś zaistniał jako młody Gikiewicz.
Wątpię, choć widzę, że jak ktoś złapie fajnie kilka piłek, już robimy z niego gwiazdę. To lekka przesada. Młodzi myślą po jednej dobrej rundzie, że są wielkimi bramkarzami, a dla mnie dobry bramkarz to taki, który wyjeżdża za granicę i daje radę grać przez kilka sezonów na wysokim poziomie. Bez narzekania na to, że trener cię nie lubi. Jak jesteś słabszy, miej odwagę stanąć przed lustrem i to powiedzieć. Teraz np. Marcin Bułka ma świetny okres w Ligue 1, ale wcześniej nie miał łatwo. On sam na pewno wie, że jeszcze długa droga do stabilizacji, jaką osiągnął choćby Wojtek Szczęsny. Gdy Bułka notował serię czystych kont, dużo się o nim mówiło, a gdy Nicea zaczęła tracić gole, nikt już się tak nie zachwyca. Ale czy to wina Bułki? Nie. Cały zespół pracuje na zero z tyłu, a pierwszym obrońcą w pressingu jest napastnik.
Inaczej ocenia się bramkarzy grających w górze tabeli, a inaczej tych, którzy grają w klubach walczących o utrzymanie.
Różnie to się ocenia, ale jedno jest pewne: jeżeli masz powyżej 75% obronionych strzałów, jesteś kozakiem. To najbardziej wymierna statystyka. Do tego dochodzi jeszcze współczynnik powstrzymanych goli. Ktoś mógłby podważać jakość Łukasza Skorupskiego, ale czy tobie się to podoba, czy nie, on broni od lat na równym poziomie w Serie A. To samo przed kontuzją Bartek Drągowski, który nie miał łatwo, ale w końcu zdobył miejsce w Fiorentinie. Wielki szacun. A Kamil Grabara w Danii? Chłopak gra w Lidze Mistrzów i nie można mu niczego umniejszać. Oczywiście jego weryfikacją będzie Bundesliga, ale jestem pewien, że mu się uda. On jest „jakiś”. Wolę takiego niż ciepłe kluchy. Nieważne, czy go lubisz, czy nie. Jemu i mi koło dupy latają różne opinie.
Kiedyś trener Probierz mi powiedział, że skalą twojego sukcesu jest skala hejtu, a nie hejtuje się osób mało znaczących. Taka jest prawda. Najważniejsze jest to, co mówią o tobie ludzie w klubie, a nie kibice i dziennikarze. A dochodzą jeszcze media społecznościowe, w których często ludzie nie kumają, że wstawiane posty mogą pochodzić z innego dnia. Teraz siedzę z tobą, a mogę wstawić fotkę, że jestem z żoną. Instagram to 5% życia. Jeżeli oceniasz kogoś na podstawie tych 5%, jesteś po prostu głupi. Nie myśli się o tym, że ktoś może mieć problemy w życiu prywatnym, których akurat nie pokazuje. Na przykład mój syn jest teraz chory. Nikt tego nie widzi, a ja się tym przejmuję.
Czy ty aby nie jesteś typem człowieka, który nie wytrzymałby w jednym miejscu dłużej niż kilka lat? Christoph Biermann, dziennikarz „11Freunde”, przez cały rok był członkiem sztabu Unionu Berlin. Napisał książkę ze swoimi obserwacjami, która mówi wiele ciekawego o tobie. Wynika z niej, że zawsze starałeś się być inny niż wszyscy. Czasami nawet za bardzo. „Jest trudny, ale chociaż jednego takiego gościa chcesz mieć w szatni”.
To jest moja mocna strona. Zarażam resztę swoją osobowością i tym, że dużo od siebie wymagam. Jakikolwiek klub może zyskać, mając mnie w szatni. Takie są opinie piłkarzy i trenerów. W Turcji mam kilku chłopaków, którzy robią mój program na siłowni. Innym w szatni na ich prośbę pokazywałem, jakie odżywki wysyłają mi z Frankfurtu. To, co bierze Kevin Trapp, biorę ja. Inwestuję w siebie, wydaję pieniądze na suplementy i jak młodzi to widzą, najpierw nie dowierzają, a potem zaczynają mnie naśladować. W Augsburgu było to samo. Dyrektor Reuter mówił do chłopaków: „Już jedziecie do domu? Patrzcie, co po treningu robi ten dziadek”. W tym tkwi sukces długowieczności – musisz o siebie dbać. Mam 36 lat, a czuję się lepiej niż kilka lat temu. Poza tym jestem też pozytywnie zjebany, nie ukrywam, ale ludziom w Niemczech to nie przeszkadzało. Z każdym człowiekiem stamtąd mam normalny kontakt do dzisiaj. Pamiętam, jak po starcie pandemii wyszedłem przed szereg i zrzekłem się pensji jako pierwszy…
Ale były o to do ciebie pretensje.
Tak, ale jak jesteś inny, zawsze będą pretensje. Chciałem pomóc klubowi, który miał problemy. Miałem prostą motywację. Trener Fischer mi powiedział, że zawsze chce mieć kogoś takiego w szatni, ale dwóch Gikiewiczów to byłby już problem. Ja lubię dużo gadać, wszędzie mnie pełno, zgoda. Ale jak trzeba zapierdalać, to to robię. Nie poddaję się.

Jeśli dużo wymagasz od siebie, niemożliwe jest, żebyś niewiele wymagał od innych. A to może irytować.
Nic na to nie poradzę. Taki jestem. Rani Khedira, któremu ostatnio załatwiałem Trusoxy (skarpety – red.) – swoją drogą dzięki mnie zaistniały w Bundeslidze, jak Boga kocham! – opowiadał mi z relacji brata, co działo się w szatni Juventusu, kiedy przyszedł tam Cristiano Ronaldo. To zupełnie inne proporcje, ale mnie koledzy też zaczęli naśladować tak jak jego. Przecież jak reszta zespołu zobaczyła, że po treningu 36-latek wsiada jeszcze na rowerek spinningowy na 40 minut, głupio im się zrobiło, aż też zaczęli sobie to dokładać.
Ba, w tamtym roku, kiedy miałem 35 lat, robiłem minutowe skoki ze skakanką na szybkość. 19-letni Marcel Lubik, który wtedy miał 40 skoków mniej niż ja, do dzisiaj to trenuje, bo powiedziałem mu: „Stary, nie ma szans, że zrobisz więcej”. Wjechałem mu na ambicję. Tutaj Turcy nie lubią wychodzić ze strefy komfortu, nie lgną do dodatkowej pracy, dlatego między słupkami w Europie jest ich niewielu. A ty musisz od siebie wymagać niezależnie od wieku. Nie wiem, masz 36 lat i chociaż daj sobie cel, że będziesz więcej wyciskał na klatę. Ja sam zrobiłem się większy niż cztery miesiące temu, bo jak nie gram, nie marnuję czasu i ćwiczę więcej na siłowni. Dzisiaj mam 6,5% tkanki tłuszczowej i dwa kilo mięśni więcej niż w momencie odejścia z Bundesligi.
Jaki styl bramkarski najbardziej ci się zawsze podobał?
Ten Manuela Neuera i Ter Stegena. Mocna niemiecka szkoła, której nie ma nigdzie indziej. W Turcji nie uczą pewnych ustawień ciała, które w Niemczech są i pomagają w różnych sytuacjach boiskowych. Tutaj rzucają się w lewo lub w prawo, a młodzi niemieccy golkiperzy są bardzo rozciągnięci i gibcy. Potrafią szeroko wystawiać nogi i w miejscu tworzyć blok z użyciem rąk. Ja sam bardzo dużo piłek broniłem w ten sposób, rzucając się do przodu w kierunku piłki. Jestem szybki, więc wykorzystywałem czas, w którym napastnik miał głowę spuszczoną w dół. Nigdy nie stałem na linii, tylko wychodziłem, byłem aktywny, żeby albo zmusić kogoś do zastanawiania się i wybrania nieoptymalnego rozwiązania, albo nie dać mu żadnej opcji. Czasami, robiąc pajacyki w stylu Boruca i powiększając obrys swojego ciała, tak naprawdę nawet nie bronisz. Wtedy piłka cię po prostu trafia, ale musisz być dobrze ustawiony, co jest kunsztem bramkarskim. Z tym że jak ktoś walnie ci po oknie, żaden bramkarz na świecie tego nie obroni, żeby nie było.
Wydaje mi się, że brakuje fachowych dyskusji o meczowych zachowaniach bramkarzy. Za mało mówi się o ich perspektywie, argumenty są ubogie i często jednostronne, patrząc choćby na rozmowy o Wojtku Szczęsnym w reprezentacji Polski. A przecież na boisku masz masę zmiennych, które pracują na niekorzyść bramkarza.
To prawda, mało kto jest w stanie pewne rzeczy zrozumieć. Jak masz rzut wolny z boku boiska, a w polu karnym stoi dziewięciu twoich i dziewięciu rywali, niewiele widzisz. Potem ktoś się dziwi, jak gość nie obronił piłki lecącej blisko środka bramki. Z kamery telewizyjnej wygląda to niekorzystnie, ale ty tej piłki nie zobaczysz w optymalnej chwili. Wychylisz głowę w prawo, walnie ci w lewo. Czas reakcji jest maksymalnie skrócony. Oczywiście jesteśmy do tego przygotowywani, ale żadna sytuacja na boisku nie będzie 1 do 1 taka sama, nawet jeśli trenowałeś coś 10 000 razy.
Ba, nikt z oglądających mecze nie pozna twojej perspektywy, kiedy masz piłkę do rozegrania od tyłu. Stoper ci podaje, wszyscy pressują, a ty musisz w ułamku sekundy ocenić, gdzie najlepiej zagrać. Ktoś zapyta, widząc obraz z góry, dlaczego Gikiewicz nie zagrał jednemu czy drugiemu koledze. Ale jak dostajesz piłkę w polu karnym, a z lewej strony biegnie na ciebie Sane, z prawej Koman, a środkiem „Lewy”, płaska wizja kurczy się niesamowicie. Jak przychodziłem do Brunszwiku, myślałem, że nieźle potrafię grać nogami. Stary, okazało się, że nie umiem w ogóle. Możesz się ze mnie śmiać, ale czułem, jakbym zaczynał naukę od zera. I o ile na poziomie 2. Bundesligi w Brunszwiku w miarę szybko udało się przestawić, później we Freiburgu znowu był dramat.
Graliśmy 9 na 9 z dwoma jokerami i dwoma bramkarzami stojącymi na zewnątrz wielkiego ronda. Kiedy przyjmowałem piłkę, za chwilę ją traciłem. Przed przyjęciem głowę miałem w dole, a od razu mnie atakowali, więc musiałem się nauczyć lepszego skanowania przestrzeni. Jak piłkę przyjmiesz sobie między jaja, nie kopniesz tam, gdzie chcesz. Musisz ją sobie idealnie przygotować. W Polsce miałem super szkolenie bramkarzy, ale Niemcy to inny świat. Pamiętam jak „solid keeper” Wojtek Pawłowski przyjechał na testy do Brunszwiku. I mówił, że stał za bramką i rzygał, bo takiej tam doświadczył intensywności, a wtedy była mowa o 2. Bundeslidze. Broń boże, nie rzucam kamyczka do ogródka polskich trenerów bramkarzy, ale trzeba przyznać sprawiedliwie, że różnica w intensywności, nie mówię o warsztacie, jest zauważalna.
Dam ci porównanie. W Eintrachcie Brunszwik robiłem osiem podciągnięć na drążku z szerokim rozstawieniem ramion, a we Freiburgu wieszali ci 10 kg na pasie i miałeś zrobić tyle samo. W Polsce, jak miałem siłownię, trener w ogóle nie kontrolował, czy oszukujesz. A w Niemczech stał nad tobą trener, gwizdał i dopóki nie zrobiłeś ośmiu podciągnięć z dodatkową wagą, wszyscy inni musieli zapierdalać na pozostałych stacjach! Chłopcy byli wkurwieni, że przyjechał ogórek z Polski i nie mógł się podciągnąć. Przez pierwsze dwa miesiące we Freiburgu rąk nie mogłem podnieść, bo miałem takie zakwasy na plecach i ramionach. Na drążku jestem mocny, ale dodatkowy ciężar w pasie naprawdę zmienia wiele. Tak w małym obrazku wyglądał przeskok fizyczny z 2. do 1. Bundesligi. Na podstawie takich rzeczy możesz sobie odpowiedzieć, dlaczego jakiś zawodnik będący gwiazdą na drugim szczeblu nie radzi sobie później na najwyższym. Obciążenie ciała na siłowni, pressing, intensywność, szybkość myślenia, jakość – to wszystko się zmienia.
Sonny Kittel jest dobrym przykładem.
Dokładnie, a jest też Simon Terodde. Bił rekordy w strzelaniu bramek w 2. Bundeslidze, a w Bundeslidze nigdy nie zaistniał. Niby to tylko różnica jednej klasy rozgrywkowej, ale pozory mylą. To dwie inne dyscypliny, a dochodzi jeszcze aspekt analizy. W Bundeslidze musisz wiedzieć, od jakiej strony zajść czy wejść w pojedynek z konkretnym stoperem. Mówimy właśnie o takich detalach, a na boisku nie masz czasu, żeby się nad nimi zastanawiać. Sam nie zapomnę swojego wejścia do Bundesligi. Pierwszy mecz po awansie z Unionem, 1. kolejka, 0:5 z Lipskiem. Sabitzer, Nkunku i Werner walnęli mi takie bramki, że nie wiedziałem, co się dzieje. Werner strzelał tuż obok ucha, prędkość piłki 124 km/h. Po meczu powiedziałem do Anki, mojej żony: „Słuchaj, nie wiem, czy nadaje się do bronienia w tej lidze”. Naprawdę zastanawiałem się, czy jestem tak słaby, ale z drugiej strony to mnie zmotywowało do działania.
Od tamtej pory zawsze prosiłem trenera bramkarzy, żeby uderzał mocniej. „Nie mów, czy będzie w lewo, czy w prawo, po prostu napierdalaj w bramkę tak jak Werner”. W treningu zależało mi na stworzeniu trudnych warunków meczowych, aż w końcu to dało efekt i broniłem takie piłki, które wcześniej były poza moim zasięgiem. W 2. Bundeslidze widziałem po ustawieniu ciała napastnika, jak strzeli. Jak broniłem, Niemcy podniecali się i mówili „Zajebiście, super parada”. A w Bundeslidze jeden z drugim ustawia ci kąt ciała pod strzał na długi słupek, ale wali po krótkim albo między nogami.

To detale, o których nie mówi się w mainstreamowych dyskusjach.
Generalnie dzisiaj najcięższą pozycją na boisku jest bramkarz.
Serio?
To moje zdanie, a z biegiem lat robotę bramkarzom coraz bardziej utrudnia się przepisami. Masz mniejszą ochronę przy wyjściach do górnych piłek, nie możesz wyskakiwać z linii bramkowej przy rzucie karnym, nie możesz wtedy dotykać poprzeczki i nie możesz już kogoś rozpraszać, bo zarobisz żółtą kartkę. A przy rzutach karnych strzelec może robić te swoje głupie ruchy i zmieniać tempa nabiegu. Jak tego nie spieprzy, nie masz szans. A tobie mówią, żebyś się nie ruszał do samego końca… Poza tym jutro idę na trening i 200 razy muszę się rzucić, a potem wstać. Normalny człowiek zrobi tak 10 razy i jest kaleką na kilka dni, bo wszystko go boli. A do tego jeszcze, powiedzmy, przysiady ze sztangą 120 kg w trzech seriach po 10 powtórzeń. Jako kibic nie jesteś w stanie pojąć, że to też kosztuje zdrowie i trzeba się do tego długo przygotowywać.
Kiedyś mówiłeś, że chciałbyś pograć do 40. roku życia. Aktualne?
Moje stanowisko na teraz jest takie, że przez 2-3 lata na pewno chcę jeszcze pograć na dobrym poziomie. Ale to zależy, czy ktoś będzie chciał dać mi szansę. Ale skoro Arkadiusz Malarz czy Artur Boruc byli w stanie w wieku 40 lat grać w Legii, dlaczego nie mógłbym ja, wiedząc, że prowadzę się jak profesjonalista z Bundesligi? Może i zakończę karierę w Polsce, kto wie. Na pewno uważam, że z moim ustawianiem się, czytaniem gry, doświadczeniem i wciąż refleksem na luzie jestem w stanie grać w dobrym klubie Ekstraklasy.
Twój powrót do Polski byłby dosyć głośnym wydarzeniem.
Być może. Muszę tutaj powiedzieć, że podziwiam „Grosika”. Ktoś może mówić, że to już dziadek, ale ma umiejętności, dzięki którym nadal bije tę ligę na głowę. Jeśli robisz różnicę na boisku, nieważne, ile masz lat. W Ekstraklasie wielu zawodników to już pokazało tak jak Arek Malarz w bramce, który miał nad sobą trenera Dowhania. Ale jak masz super trenera bramkarzy, który pyta cię, co lubisz a czego nie, w zaawansowanym wieku nie zginiesz. W Niemczech tak jest – trener pyta, co tobie pomaga, co sprawia przyjemność, a czego nie chciałbyś robić. Ja uwielbiam skakankę na szybkie nogi i nikt mi nie zabroni z nią skakać, bo wiem, ile znaczy w moim procesie treningowym.
Pamiętam, jak Tomek Frankowski z lekkim brzuszkiem wrócił do Jagiellonii z Chicago. Ale co z tego, skoro miał tę zajebistą wkładkę w wykończeniu. Każdy mógł czerpać z jego doświadczenia i nawet ja coś podpatrzyłem. Musisz mieć tę starszyznę, bo na młodych kadry nie zbudujesz. W trudnych momentach to starsi powinni reagować i brać pewne rzeczy na klatę. Na przykład w szatni Unionu mieliśmy takiego Christiana Gentnera. Słabo wystartowaliśmy po awansie do Bundesligi, zaczęło robić się nieciekawie, a on nas zebrał w szatni i powiedział: „Panowie, gram w tej lidze 17 lat. Nic nie jest stracone, róbmy swoje, a wyniki przyjdą”. Głupie kilka słów, ale jak pochodzą od gościa, który ma 400 meczów w Bundeslidze, nabierasz spokoju. Uwierzyliśmy w jego przekaz i daliśmy radę. Gentner zawsze powtarzał, że nieważne, co się dzieje, musimy być razem. Dlatego nawet jak były słabe wyniki, chodziliśmy na obiady, gokarty, bilard czy paintballa. Nieważne, czy ktoś był rezerwowym, czy nie. Każdy się wspierał, a nie podkopywał, bo wiedzieliśmy, że wszyscy będą bohaterami.
To nie tenis i nie Iga Świątek. W tym sporcie 25 gości pracuje na sukces na samym boisku, a poza nim kierownik, pani sprzątająca i ochroniarz. Fajne jest to, że w Niemczech na przyjęciach świątecznych pojawiają się wszyscy: od greenkeepera, przez osoby z administracji, po trenerów i zawodników. Jeżeli utrzymujemy się w lidze, nikt z nich nie traci pracy, a jeśli spierdalamy się z ligi, zarobki i liczba etatów spada. To logiczne, że mamy większą odpowiedzialność za innych ludzi i nie powinniśmy patrzeć tylko na czubek własnego nosa. Dlatego uważam, że trener Lenczyk czy trener Fischer są wyśmienitymi trenerami, bo rozumieją, że ściąganie najlepszych zawodników nie jest rozwiązaniem. Nie masz być najlepszy, tylko masz pasować do zespołu. Teraz Union ma problemy, bo trochę zmienił koncepcję. Grał w Lidze Mistrzów i zainwestował w gwiazdy, które się obrażają, jak coś nie idzie po ich myśli. Ale myślę, że wrócą na dobre tory.
Wymienię trochę państw, a ty wymienisz chociaż jeden klub, który stamtąd ciebie chciał. Potem przejdziemy dalej.
Dobra, dawaj.
Niemcy, nie licząc tych klubów, w których grałeś.
Bayern, Werder, Hamburg.
Anglia.
Nottingham Forest i to w ciągu ostatniego roku.
Francja.
Montpellier.
Hiszpania.
Swego czasu Elche.
Włochy.
Pół roku temu Como. Miałem też ofertę z Genoi.
Holandia.
Jak byłem w Unionie Berlin, wiem, że na kilku meczach obserwowali mnie ludzie z Ajaxu.
MLS
Było.
A coś więcej?
Znam osobiście dyrektora technicznego ligi i dyrektora sportowego St. Louis. Mówili mi, że jak w MLS szukają bramkarzy, moje nazwisko zawsze jest tam wrzucane na listę przez prawie całą ligę. Ale to nie takie proste, bo w Stanach mają salary cup i inne zasady. Trudniej mnie wpasować do niektórych klubów pod względem finansowym. Kiedyś pytało o mnie nawet Chicago Fire, ale to było jeszcze w czasach Jagiellonii. Potem przez 10 lat grania w Niemczech trochę się tego pojawiło. W pewnym okienku były nawet poważne rozmowy z Wolfsburgiem. Artur Wichniarek rozmawiał z Niko Kovacem. Tutaj w Turcji znam też kilku trenerów z Niemiec. Jeden z nich, Markus Gisdol trenujący Samsunspor, zdziwił się, że nie gram w Ankaragucu i zapowiedział, że jak będzie potrzebował bramkarza, na pewno weźmie mnie pod uwagę.
Jeszcze dwa kraje. Rosja.
Przed wojną jakiś klub z Moskwy, ale nie Dynamo. I Rubin Kazań. Ale to nigdy nie był dla mnie pożądany kierunek.
I Arabia Saudyjska.
Rozmawialiśmy z dyrektorami i podpisaliśmy pełnomocnictwo na dwa kluby. Jednym z nich był Al-Riyadh. To było jeszcze przed transferem do Ankaragucu, ale nie mogłem czekać za długo na ofertę z Arabii. Mało kto o tym wie, ale gdy przyleciałem z żoną do Ankary, dostałem ofertę od Turków ważną przez bardzo krótki okres. Chciałem, ale nie mogłem zagrać na czas.
A najbardziej egzotyczny kierunek, który mogłeś podjąć?
Tydzień temu pewien Polak proponował mi Koreę Południową. Myślę, że to można nazwać egzotyką. Klub z fajnego miasta, zrobiłem nawet rekonesans, ale okazało się, że to bardzo drogie miejsce do życia. No i niemieckiej szkoły raczej bym tam nie znalazł. Poza tym, mówiąc o aktualnej sytuacji, telefony już dzwonią w kontekście letniego okienka. Kluby i agenci robią pode mnie podchody. Niedawno odezwali się nawet z klubu 2. Bundesligi z zapytaniem, czy w czerwcu chciałbym wrócić na drugi poziom.

A gdyby chodziło o polski klub?
Zależy od klubu i projektu. Załóżmy, że Tobiasz i Hładun odchodzą, a Legia walczy o puchary. Znam osobiście Kostę Runjaica. Na początku pewnie byłoby mi trudno za to, że kilkanaście lat temu śpiewałem na Legię, ale masz przykład Manuela Neuera, którego w Monachium najpierw obrzucali jajkami, a później pokochali. Taka jest piłka. Powiem ci nawet, że teraz, gdybym miał przejść do Herthy Berlin, nie widziałbym w tym żadnego problemu. Bezpośrednie przejście z Unionu nie wchodziłoby w grę, ale teraz jest inaczej. Co prawda mam tatuaż Unionu, więc nie wyparłbym się emocji do tego klubu. Nigdy bym też nie powiedział, że jebię Union albo że teraz jestem po niebieskiej stronie Berlina. Ale do podjęcia takiej decyzji trzeba mieć jaja.
Serio? Mnóstwo kibiców by cię przecież zjadło. Wiele mógłbyś stracić.
Obroniłbym się na boisku. Tam się okazuje, czy nadajesz się do jakiegoś klubu, czy nie.
Ciekawe, gdzie byś skończył, gdybyś w niemieckiej szkole bramkarskiej wylądował wiele lat lat wcześniej.
Myślę, że byłbym polskim Manuelem Neuerem. Miałbym 300 meczów w Bundeslidze. Sto procent, mówię ci. Nie miałem talentu, ale wszystko sobie wypracowałem, byłem sprawny i zawsze mega pewny siebie. Niektórzy mają z tym problem, nie lubią kolorowych ptaków, ale inni potrafią takich wykorzystać.
Jest coś, czego nie byłbyś w stanie zrobić dla rodziny?
Na pewno nie zrezygnowałbym dzisiaj z piłki. Nie ma szans. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że piłka jest trochę nad rodziną, ale po przyjściu do domu to się oczywiście zmienia. Nie oglądam już wszystkich meczów w telewizji jak 10 lat temu, odcinam się. A gdyby nie piłka, nie mielibyśmy fajnego życia. Turcy się śmieją, że ze swoimi zarobkami jestem w Ankarze jak prezydent! Ania akceptuje takie życie, a gdyby było inaczej, nie bylibyśmy ze sobą tyle lat. Gdyby nie jej poświęcenie, nie bylibyśmy w tym miejscu. Na szczęście wymieniamy się obowiązkami i jak nie ma mnie np. od 10 do 15, ona zajmuje się dziećmi, a potem robię to ja. Z jednej strony dzieci cierpią, ale z drugiej strony uczą się różnych kultur i języków, a po wielu latach będą miały znajomych na całym świecie. Jedyny minus życia w Turcji jest taki, że tutaj jest problem z dogadaniem się po angielsku. Często bez translatora nie dasz rady, a to dlatego, że ich edukacja jest słaba. Jeśli ktoś ma opanowany język angielski, po prostu stąd wyjeżdża.
Dam ci inny przykład. W Unionie mieliśmy sparing z FC Basel. Żona miała wtedy ciężką operację. Powiedziałem w szatni, że nie zagram, bo muszę być gdzieś indziej i to nie tylko głową. W takich sytuacjach nie ma nic ważniejszego niż członek rodziny i jego zdrowie. Jakbym musiał dzisiaj lecieć do Polski, bo komuś coś się stało i leżałby w szpitalu, wsiadłbym w samolot ze świadomością, że stracę kilka meczów. Ale żeby nie było tak kolorowo, jak w czasach Freiburga moja żona rodziła, mogłem być na porodzie, ale po południu musiałem już wracać na trening. Nikogo nie interesowało, że Gikiewiczowi urodziło się dziecko. Stary, trening, Bundesliga, tysiąc euro kary za minutę spóźnienia! W klubie raz na jakiś czas pozwalali wziąć L4 na dzieci, kiedy były chore, ale w moim słowniku nie ma takiego słowa. Jak jesteś chory, dają ci bombę witaminową i trenujesz.
Kiedyś powiedziałeś: „Nie jestem żadną pieprzoną gwiazdą, mam takie same problemy jak każdy człowiek, lepsze i gorsze dni”. Potrafiłbyś wymienić największy problem poza boiskiem, z którym musiałeś się zmierzyć? Taki, który wpłynął na ciebie jako piłkarza i nie chciałeś, żeby ludzie się o tym dowiedzieli?
W 2. Bundeslidze dwie godziny przed wyjazdowym meczem z Greuther Fürth dostałem telefon od mamy. Usłyszałem przez słuchawkę „Rafał, babcia nie żyje”. Mieszkała u mamy, była w pokoju obok. Zasnęła i już się nie obudziła. Płakałem jak bóbr i nikt poza Sebastianem Anderssonem, naszym napastnikiem, aż do rozgrzewki przed meczem nie wiedział o tej sytuacji. Trener zapytał mnie, czemu jestem jakiś dziwny. Gdy powiedziałem, co zaszło, zaproponowali mi jak najszybszy, opłacony samolot do Polski. Ale odpowiedziałem, że chcę zagrać, bo graliśmy przecież o awans. Zremisowaliśmy 1:1, a od „Kickera” dostałem notę 1. Gdybym był w Polsce, pewnie bym skorzystał z opcji i pojechał do domu. Ale nawet mama mówiła, że nic bym nie zrobił, bo w ten sam dzień pogrzebu przecież nie zrobią.
Co jeszcze? Moja mama jest chora, jeździ do Niemiec na specjalne leczenie. Co miesiąc Ania przylatuje do niej z Turcji do Monachium na kilka dni. Mało kto wie, że w ostatnich latach się z tym zmagam. Kiedy nie wiesz, ile ktoś tak bliski w życiu może jeszcze pociągnąć, masz obciążoną głowę. I co z tego, że zarabiam duże pieniądze, skoro nie mogę pomóc własnej mamie? Zmieniając klub, muszę myśleć o tym, żebym albo ja, albo żona mogła raz lub dwa razy w miesiącu przylecieć do Niemiec. To kosztuje czas, energię i pieniądze. Niestety mnie nikt z treningu z tego powodu nie zwolni, ale staram się jak mogę, żeby sprostać wszystkim wyzwaniom rodzinnym.
Jestem normalnym śmiertelnikiem. Kiedy covid mnie złapał, myślałem, że umrę. Co z tego, że ja jestem Gikiewicz, a ty Kowalski? Możesz mieć fajne życie, ale jak coś przygniata cię zdrowotnie czy psychicznie, też spadasz w dół. Przykład Roberta Enke – nie wytrzymał i rzucił się pod pociąg. Presja też może dosłownie cię zabić. Stary, w Turcji tutejsi piłkarze potrafią płakać po meczach. Graliśmy z Antalyasporem, walnęli nas 4:0. Od 70. minuty nasi kibice klaskali im, a na nas gwizdali. Czegoś takiego nie przeżyłem w piłce nigdy. Mnie to tak nie ruszyło, bo jestem doświadczony, ale młodsi? Dramat. Łatwo mówić, żeby się nie przejmować. Można mieć miliony, ale też wpadać w depresję, która nie atakuje tylko biednych. Kiedy mój syn jest chory, mówię, że chętnie bym się z nim zamienił. Nie kupisz sobie nowego mózgu, nie wytniesz nożyczkami raka…
Można to podsumować słowami, że często nie zdajemy sobie sprawy, co stoi za czyimś słabszym dniem czy okresem.
Dokładnie. Dlatego nie cierpię tych rozmów motywacyjnych w Polsce i kibiców, którzy zarzucają piłkarzom, że im się nie chce. Każdy musi wiedzieć, że im lepsze występy, tym większe pieniądze. Piłkarz każdy mecz chce wygrać. Jeśli nie z czystych ambicji, to chociaż ze względu na kasę. Przegrywanie nikomu się nie opłaca, a nawet jeśli przegrasz, świat się nie kończy. Trener Streich mówił do nas: „Chłopcy, zagraliście świetny mecz, ale przeciwnik zagrał lepiej, nie mam do was pretensji”. A Iga Świątek co powiedziała po odpadnięciu z turnieju? Że ma gorszy okres, trudno, idzie dalej.
Probierz z Magierą zawsze fajnie mówili, że sztuką nie jest wejść na drzewo, tylko utrzymanie się na nim, pokazanie jaj i klasy. Ludzie mówili, że po roku w Brunszwiku zawinę się z podkulony ogonem. I co? Trwało to 10 lat, a mogłem zostać dłużej. Dlaczego? Bo miałem odpowiednią mentalność. Każdemu tego życzę, każdemu kibicuję, żeby potrafił wiele poświęcić i iść przez karierę z głową na karku. Stary, ja na dyskotece do późnej nocy nie byłem od 7-8 lat. Zawsze siebie pytałem: co to może mi dać? Pod kątem rozwoju: nic. Takie małe rzeczy doprowadziły mnie do miejsca, w którym chciałoby się znaleźć 99% polskich piłkarzy. Okazje, jakie dostaję w życiu, zawsze wyciskam jak cytrynę. Nikt nigdzie nie może mi zarzucić, że byłem nieprofesjonalny, że przyszedłem na trening z imprezy, że się nie wyspałem, że zrobiłem kilka powtórzeń mniej na siłowni. Moja Anka zabierała dzieci, żebym miał cicho w domu przez półtora godziny, kiedy szykowałem się do meczów Bundesligi.

Wiadomo, twoją siłą jest głowa. Ale nie chce mi się wierzyć, że to wzięło się znikąd. Zazwyczaj ludzie potrzebują przeżycia silnych emocji, kamieni milowych, żeby wyciągnąć wnioski i zbudować twardą skórę na przyszłość. Jak to u ciebie wyglądało?
Myślę, że mocny byłem zawsze. I miałem też na swojej drodze ludzi, którzy byli dobrymi przykładami. Choćby w Śląsku, mimo że nie grałem, mogłem czerpać z tego, jak prowadzi się Marian Kelemen. Pamiętam, jak byłem wtedy gówniarzem i mówiłem, że to taki stary dziad. Miał 32 lata, a ja teraz mam 36 i czuję się świetnie. Zawsze mówiłem do Marka Citki „Wyślij mnie gdzieś na testy, to im pokażę”. Ale kiedyś były inne czasy. Trudniej było wsadzić do bramki młodego. Taki Piotrek Lech, któremu nogi już się nie zginały, bronił zamiast mnie.
Nie wiem, z czego wziął się mój mocny mental. Może z tego, że byliśmy we dwójkę z Łukaszem i mogliśmy się wspierać, kiedy mówili, że jesteśmy słabi? Poza tym zawsze tak było, że wiedziałem, czego chcę w życiu. Jak gdzieś trafiałem, stawiałem sobie cele, które komuś mogły wydawać się totalnie pojebane, ale dla mnie miały sens. Choćby w dniu podpisania kontraktu w Eintrachcie Brunszwik powiedziałem sobie, że moim celem jest gra w Bundeslidze, a nie miałem nawet meczu poziom niżej.
Słynnych karteczek na lodówce było sporo.
Dokładnie. Nie miałem za co zapłacić podatku w Polsce, a już dawałem sobie cel na karteczce, że chcę mieć kilka mieszkań. Mówili, że jestem pierdolnięty. Nawet moment poznania się z moją żoną pokazał, jak to u mnie wygląda. Ona jest o dwa lata starsza, mówiła mi kiedyś: „Młody gnoju, ty ze mną chcesz się spotykać?”. Serio, tak napisała mi na Naszej Klasie. A ja na to: „Możemy się chociaż kawy napić”. Podała dzień i godzinę, a ja jeszcze z Olsztyna do Białegostoku musiałem jakoś dojechać. Stary, jechałem 220 kilometry na kawę, wyobrażasz to sobie? Ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Ja byłem wariatem, ryzykowałem i mam dziś super żonę. W życiu nikt nie dał mi niczego za darmo. Jak pojechałem do Niemiec, nikt nie wiedział, jak się wymawia moje nazwisko. Byłem no name’em, fusem z Polski. Nikt nigdzie nie wciągnął mnie przez znajomości, nie gwarantował mi gry, bo mnie zna.
Mówisz, że ryzykowałeś, ale z Bayernem tego nie zrobiłeś. Nie żałujesz sytuacji tego typu?
Nie żałuję, zresztą argumentu z zainteresowaniem Bayernu użyliśmy do podwyżki i dłuższego kontraktu w Augsburgu. Zagrałem dobry sezon, utrzymaliśmy się, było fajnie. A gdybym poszedł do Bayernu, mogłoby się okazać, że w ogóle nie pogram. Może po pół roku by mnie odpalili i potem nikt by mnie nie wziął? To gdybanie, którego nie lubię. A jeszcze co do ryzyka, dam ci najnowszy przykład. Przyjechaliśmy z żoną do Ankary, oprowadzili nas, powiedzieliśmy „tak” i usiedliśmy do podpisywania umowy. Ale kiedy byliśmy już w biurze z prezesem i prawnikiem, powiedziałem, że chcę, żeby wpisali mi jeszcze płatność ze strony klubu za szkołę dla dzieci. Usłyszałem, że nie ma na to szans. To ja do nich, że w takim razie nie podpisujemy i wychodzimy. Ania ze łzami w oczach spytała, czy na pewno wiem, co robię. Byłem gotów zagrać va banque, ale żona dała radę mnie przekonać, że to jednak dobre pieniądze i nie powinienem wydziwiać.
Kiedykolwiek wstydziłeś się wypowiedzianych słów?
Nie.
Na pewno?
A do czego dążysz?
Do opowieści o żonie i dziecku użytej jako argumentu do odejścia ze Śląska. Nie czułeś, że pojechałeś po moralnej bandzie?
To nie było tak dosłowne, prostowałem to. Nikogo nie okłamałem. Moja żona naprawdę nie miała dobrego czasu. Poza tym poszedłem Śląskowi na rękę, bo prezes Żelem mnie przecież gnoił. Normalnie dogadaliśmy się na rozwiązanie kontraktu, a nagle gość wyciągnął mi papierek do podpisania, że zrzekam się swoich pieniędzy. To ktoś mnie oszukał, a nie ja kogoś. Mógłbym zostać w Śląsku i dostawać wypłatę za siedzenie na dupie, więc klubowi oszczędziłem kosztów, godząc się na ich, nawet niesprawiedliwe dla mnie, warunki odejścia. Nie wiem, może w Śląsku mieli potem wyrzuty sumienia, że puścili mnie za darmo, a Eintracht Brunszwik po dwóch latach sprzedał mnie za milion euro. Ale we Wrocławiu wysłali mnie do Młodej Ekstraklasy, nie chcieli dać realnej szansy. Mówię, jak było. Nie powiem, że całowaliśmy się po usteczkach i było kolorowo.
I jeszcze ta afera alkoholowa.
Patrik Mraz przyszedł do klubu pijany i tak jak ja stanę za swoim dzieckiem w szkole, nawet jeśli jest winne, tak też stanąłem wtedy za swoim bratem. Nie zmieniłbym swojej decyzji. Tamta sytuacja nie wpłynęła na moje relacje z Sebastianem Milą czy niektórymi chłopakami z szatni, jak mówiono w mediach. Moja moralność w Niemczech była szanowana, a że komuś się to w Polsce nie podobało, trudno… I czego mam żałować? Że powiedziałem coś o kadrze? Że za jakieś słowa Śląsk zdegradował mnie do biegania na sztucznym boisku na obozie w Dzierżoniowie? To czyjeś decyzje, nie moje. Ja obrywałem rykoszetem. Nie żałuję nawet decyzji, po których ktoś mógł złapać się za głowę, a takim było przejście z Freiburga do Unionu, w którym zarabiałem 50% mniej niż jako dwójka w Freiburgu. Kolejny przykład, że ryzyko podyktowane myśleniem o awansie do Bundesligi się opłaciło.
Masz dużą bazę hejterów w Polsce, wiesz o tym?
Ten kibic, który hejtuje cię dzisiaj, jutro chciałby zrobić sobie z tobą zdjęcie. Dużo osób boi się pokazać nazwisko i zdjęcie, kiedy z tobą jedzie. Ale jestem na to za stary, żeby się przejmować. O błędach na boisku i o tym, co stało się w moim życiu, mogę pogadać z tobą tak jak teraz, w cztery oczy, wiedząc, z kim rozmawiam. A nie z gościem z Internetu, który bałby się ten sam hejt powtórzyć na ulicy.
Uczysz dzieci odporności na hejt?
Tak. Mój 14-latek już się pyta, czemu niektórzy piszą w Internecie to albo to. Pyta mnie też, czemu nie gram, to mu mówię, że taka jest decyzja trenera. Nie wpajam mu zrzucania winy na innych. Życie mnie nauczyło, żeby nie szukać wymówek, dopóki problem rzeczywiście nie jest po mojej stronie i jest to oczywiste.

Dwa lata temu w jednym z wywiadów powiedziałeś, że stawiasz na rozwój osobisty. Rozwiniesz? Co nieoczywistego robisz jeszcze poza sportem?
Wtedy miałem na myśli rozwój w roli dobrego ojca i męża. Byłem sfiksowany na punkcie grania i szedłem po trupach do celu, ale później to zmieniłem. Pamiętam jak dziś obóz w Hiszpanii, po którym miałem jeszcze pół roku kontraktu do wypełnienia. Dyrektor zaprasza mnie do gabinetu, pokazuje na umowę i podaje długopis. Patrzę na nią, a tam podwyżka 2000 euro brutto. W swoim stylu pytam: „Panie dyrektorze, zapomniał pan zera? Tu powinno być 20 000 więcej”. A on taki poważny, mówi „Wszystko się zgadza”, a ja, że więcej za chatę przecież płacę. No i usłyszałem, że jak wyjdę i nie podpiszę, z nowej umowy nici. Wstałem i wyszedłem.
Wróciłem do pokoju i powiedziałem żonie przez telefon, że nie zostajemy dłużej w Unionie. Jak chcesz wydymać Freda, to Fred wstał i wyszedł. Na drugi dzień przyszedł do mnie trener Fischer i powiedział „Giki, słyszałem, że się nie dogadaliście”. Przyznałem wprost, że po dobrych dwóch latach spodziewałem się więcej, a on na to, żebym się nie martwił i że z taką grą do samego końca będę numerem 1. Postawiłem na swoim, mimo że nie miałem nagranego żadnego klubu, i dokończyłem sezon w bramce. To było ryzyko, o którym ci wcześniej mówiłem.
A Augsburg wziął się z tego, że główny skaut był na naszym meczu i złapał się z Arturem Wichniarkiem. Spotkaliśmy się potem w hotelu w Berlinie i okazało się, że jest zajarany moją energią. Tak jak w przeszłości trener Unionu, który stwierdził, że mnie chce po czterech rozmowach przez telefon. Wtedy żona się wkurzała, że jesteśmy na wakacjach w Grecji, a ja ciągle z kimś rozmawiam. Wracając, tydzień po rozmowie z szefem skautów wpłynęła oficjalna oferta kontraktu od Augsburga. W czasach covidu, zakryci maskami i w czapkach, pojechaliśmy tam z Arturem w tajemnicy. Zatrzymaliśmy się na jedzenie gdzieś w lesie, żeby nikt mnie nie rozpoznał. Pokażę ci to [pokazuje zdjęcia].
Ty jesteś jednak nienormalny, skoro lubisz grać bez podkładki.
Ale skoro wszystko dobrze się potoczyło po raz kolejny, nie mogłem mieć do siebie pretensji. Jak dostałem szaliki, sprzęt i koszulki dla dzieci od Augsburga, było jeszcze daleko do ogłoszenia transferu. Dlatego schowałem to wszystko głęboko w szafie, żeby starszy syn się nie dowiedział. Dzieciaki lubią gadać o takich rzeczach w szkole, więc zaraz pół Berlina by wiedziało, że nie przedłużam kontraktu z Unionem, tylko idę do nowego klubu. Augsburgowi zależało, żeby to nie wypłynęło, bo grał jeszcze o utrzymanie w Bundeslidze i nie chciał robić Unionowi pod górę. Dwa miesiące nie mówiłem o transferze nawet w rodzinie. Wiedziała o nim tylko żona.
A jak twoja relacja z Arturem Wichniarkiem?
Trochę nam się rozeszła, ale mamy normalne relacje. Nikt nikomu nic nie ukradł, nikt nikogo nie oszukał. Ja przez trzy lata swoje zarobiłem i on też. Pomogliśmy sobie, a dane słowo jest dla mnie ważniejsze niż pieniądze. Zresztą jestem wdzięczny każdemu menadżerowi, którego spotkałem na swojej drodze. Nikogo nie wstydzę się spotkać i zaprosić na kawę. Oczywiście każdy z nich może mieć do mnie żal, że w jakimś momencie nie posłuchałem ich podpowiedzi, ale na samym końcu to ja mam rodzinę, za którą odpowiadam. Na pewno dziękuję Arturowi Wichniarkowi i nie zapomnę jego pomocy.
Jak chciałbyś zostać zapamiętany?
Myślę, że coś takiego, za co zostanę zapamiętany, jest dopiero przede mną. Nie wiem, co będę robił po karierze, bo też nie wiem, ile jeszcze będę grał. Na pewno mam porobione punkty na kursie trenerskim. Przez ostatni rok w Augsburgu pomagałem prowadzić drugi zespół U-23. Dzięki takiemu stażowi mam otwartą furtkę do kolejnego egzaminu, ale dopiero po zawieszeniu butów na kołek, bo teraz nie jestem w stanie chodzić do szkoły trenerów. Inna opcja jest taka, że mógłbym podpisać kontrakt w rezerwach jakiegoś klubu Bundesligi, żeby tam zacząć w roli dyrektora sportowego albo trenera bramkarzy. Ba, mógłbym też założyć jakąś szkółkę z którymś z kolegów, którzy też są bramkarzami. Kupić grunt, zainwestować w boiska i sprzęt, żeby postawić na młodych golkiperów, a potem sprzedawać najzdolniejszych. Hm, może zostanę ekspertem telewizyjnym? W przeszłości wyobrażałem sobie jeszcze, że choćby w Augsburgu stwierdzą po jakimś czasie, że jestem już za stary, ale włączą mnie do struktur klubowych. Może zostanę kierowcą autobusu? Na pewno nie będę siedział w domu. Nie wytrzymałbym. Nie wiem, opcji jest mnóstwo.
Z twoim CV dróg na pewno będzie wiele.
Ale jeszcze się nad tym nie zastanawiałem. Gdybym mnie coś bolało i utrudniało grę, byłoby inaczej, ale tak nie jest. Teraz rozmawiam z agentami, żeby znaleźli mi klub, w którym zrobię na boisku show.
Wyobrażasz sobie siebie w roli agenta przy tak ogromnej sieci kontaktów, jaką zdobyłeś?
Takiego na 100%? Na pewno nie. Prędzej w roli łącznika, który ma więcej czasu na życie prywatne i nie musi naciągać rzeczywistości tak jak agent. To mega trudny zawód. Ktoś mówi, że fajny, bo masz super prowizje z transferów. Okej, ale najpierw trzeba mieć super piłkarzy. A jak masz średnich i musisz czekać rok na 20 tysięcy euro, choć fakturę i podatki ogarnąłeś już wcześniej, nie jest to już tak przyjemne.
Nie sprawiasz wrażenia, jakbyś mentalnie był dziadkiem.
Absolutnie nie i fizycznie zresztą też, dlatego z mojej perspektywy zastanawianie się, co będzie po karierze, nie ma teraz sensu. W tym wieku mam ogromną świadomość o swoim ciele i jego potrzebach. Ciągle jestem pod prądem. Dokładam sobie nowe rzeczy, do których nie potrzebuję trenerów. Co prawda trochę siwych włosów mi przybyło po rozegraniu kilku sezonów o utrzymanie w Bundeslidze, ale traktuję je jak sukces równy mistrzostwu Niemiec.
W polskich klubach mogliby się ciebie bać, wiesz o tym? Pamiętam, jak jeszcze w Śląsku omal nie pobiłeś się z Kaźmierczakiem na boisku.
Tamta sytuacja wynikała z historii z Łukaszem. A czy ktoś mógłby się mnie obawiać? Nie sądzę. Kwestia jest taka, czy trener chce podnosić umiejętności w swoim zespole i grać o poważne cele. Ja nie nadaję się do klubu, w którym jesteś, żeby po prostu pograć i poodcinać kupony. Imponują mi teraz Jagiellonia i Śląsk, które zrobiły krok dalej w rozwoju i chcą więcej. Generalnie podobają mi się ludzie o mentalności zachodniej, którzy ciągle są głodni. A nie tacy, którzy myślą, żeby się tylko, kurwa, prześlizgnąć. W takim środowisku bym nie wytrzymał.
Po prostu nie akceptujesz przeciętności.
Nie ma szans. Poznałem jakiś czas temu Zlatana Alomerovicia na wakacjach…
Z nim też będę rozmawiał.
To możesz go zapytać, jak sprawują się jego rękawice. Załatwiłem mu kontrakt z Reuschem. Wcześniej miał chujowy lateks, ale po mojej interwencji wreszcie zaczął łapać piłki. I Zlatan pyta mnie ostatnio: „Rafał, ty robisz coś w życiu poza treningiem? Jestem młodszy od ciebie i ja tyle nie trenuję”. A ja, że tak już mam, bo chcę być ciągle przygotowany na mocne wyzwanie. I to by się nie zmieniło, gdybym wrócił do bramki. Zawsze szukam sobie powodu, żeby stawać się lepszym. W Śląsku kluczowy był dla mnie Kelemen. W Brunszwiku Petković, który nie grał, ale naciskał. W Unionie Jakub Busk, który jest trzecim bramkarzem i nie ma meczu na koncie od kilku lat, ale dawał z siebie na treningach takiego maksa, że ja na tym korzystałem. Gość byłby dobry w Ekstraklasie, bierzcie go. No i w Augsburgu był Tomas Koubek, który też stawiał trudne warunki.
Ta rywalizacja była kluczowa, rozumiesz? Musiałem dążyć do doskonałości. Jak jeden podnosił 90 kg na klatę, ja musiałem 100. Jak jeden wpuścił na treningu 30 strzałów, ja musiałem 20. Tylko z takim podejściem możesz stać się lepszym piłkarzem. Dziś mam 36 lat i nadal chcę imponować innym. Jak ściągnę koszulkę, mają się mnie pytać, czy mam dobrze przekręcony licznik.
Po ponad dwóch godzinach rozmowy z tobą stwierdzam, że pewnością siebie mógłbyś obdzielić całą jedenastkę.
Naturalnie taki jestem, ale pomógł mi jeszcze Paweł Frelik, wcześniej pracujący m.in. w reprezentacji Polski i Rakowie Częstochowa. Zainwestowałem kilka euro w wideo-rozmowy z nim na początku mojego okresu w Eintrachcie Brunszwik. Rozmawialiśmy niby o banałach, ale jedno zdanie zostało mi w pamięci: „Wchodzisz do szatni z rozłożonymi skrzydłami, a nie jak, kurwa, mały strachliwy wróbelek”. Pamiętam, jak po miesiącu trener Eintrachtu wstawił mnie do bramki, mimo że jeszcze nie rozumiałem niemieckiego i być może robili sobie ze mnie jaja, a ja nawet o tym nie wiedziałem. Ale założyłem sobie, że nauczę się języka, żeby po kilku miesiącach udzielić wywiadu w ich języku. Miałem wpisane lekcje z nauczycielką w kontrakcie, więc korzystałem z nich. Chciałem, żeby mnie szanowali i nie dopuszczałem myśli, że po kilku latach w Niemczech będę udawał przygłupa. Skoro ci płacą, musisz ich szanować. Uczyć się języka, być otwartym, rozdawać autografy kibicom bez skwaszonej miny.
W każdej szatni byłem w radzie drużyny za to, jaki jestem. W każdej szatni kłóciłem się też o pieniądze dla zawodników. Robiłem błędy, może niepotrzebnie udzieliłem jakichś wywiadów, ale nie robi ich ten, co siedzi na kanapie. Jedziesz samochodem za szybko, dostajesz mandat i też zaliczasz błąd. Siedzisz na kasie, źle coś policzysz – też błąd. Jak nie pracujesz i nie wsiadasz za kółko, nie zrobisz tych błędów. Tak samo jest z graniem w piłkę. Sztuką jest wyjść z błędu z twarzą i wyciągnąć wnioski. Dlaczego najlepsi są najlepsi? Bo właśnie tak działają. Skoro Ter Stegen, Courtois czy Oblak robią wpadki, to tym bardziej będzie je miał taki pionek jak ja, Gikiewicz.
Pamiętam, jak kibice Śląska mieli do mnie pretensje, że byłem uśmiechnięty po porażce z Sevillą. „Ja pierdole, jak on może się uśmiechać, skoro dostał pięć sztuk”. Stary, to tylko piłka nożna. W Niemczech trener mówi ci po takim meczu, żebyś wziął dzień wolnego i pojechał w góry. A w Polsce chcą, żebyś udawał smutnego przez tydzień, bo jak ktoś jest smutny, to ty też przecież musisz być. W Polsce uważano, że jak nie piję, to kabluję, a w Niemczech byli pod wrażeniem. Mówili mi, że nie znają Polaka, który nie pije alkoholu. Ba, u nas jest jeszcze problem, jak ktoś pójdzie na kebaba. Wczoraj po meczu co mieliśmy w szatni? Kebab w naleśniku! Zjadłem takie dwa i aż musiałem napić się herbaty o 2 w nocy, bo tak mi się odbijało. Ale to żaden problem, skoro przez cały tydzień dobrze się odżywiasz.
Dlatego proporcje 80/20 czy 90/10 w diecie są fajne.
Jak kiedyś Szamotulski ze swoją drużyną opierdolił Celtic, po meczu wjechała u niego tona pizzy. W Anglii czy Hiszpanii też tak jest. Gdybyś codziennie jadł takie rzeczy i pił colę, wtedy byłoby to tragiczne. Powtarzam to też swoim dzieciom: jak masz dobre nawyki i zdrowy balans, raz na jakiś czas dodaj sobie coś niezdrowego, żeby nie oszaleć z restrykcji i popróbować różnych potraw czy słodkich rzeczy tak jak w Turcji. Kiedy masz z tego korzystać, jak nie teraz?
Raczej nie dopiero w wieku 50 lat.
Jak będę miał 50 lat, będę leżał na statku i cygaro palił, starzejąc się z żoną. Słuchaj, w Ankaragucu jest taki Federico Macheda. Przez poprzedniego trenera nie był zgłoszony do gry, nawet z nami nie trenował, dopóki nie przywrócił go nowy. Kiedyś wielki talent z Manchesteru United, fajny napastnik, popularny w FM-ie. Pewnego dnia podchodzi do mnie, pyta, jak się czuję, i mówi „Giki, ciesz się życiem, bo jest tak krótkie”.

WIĘCEJ MATERIAŁÓW ZE ZGRUPOWANIA W TURCJI:

Fot. Newspix/archiwum prywatne Rafała Gikiewicza

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

39 komentarzy

Loading...