Reklama

Kwekweskiri: Zawiodłem jako ojciec. Incydent alkoholowy zmienił moje życie [WYWIAD]

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

23 lutego 2024, 14:25 • 25 min czytania 42 komentarzy

Nika dorastał w biedzie. Często bez prądu i wody, ale za to z kochającą rodziną, której rola w Gruzji jest wyjątkowa ważna. Tak samo jak historia kraju pełna konfliktów, którą piłkarz określa cudem. Pamięta „Rewolucję róż”, był wtedy chudym i powolnym chłopcem, który jednak nie tylko dobrze grał w piłkę, ale też dobrze się uczył. Gdyby nie futbol, zostałby bankierem, ale właśnie jako piłkarz przeżył różne szalone historie, w tym raz moralnie nieakceptowalną w postaci jazdy za kółkiem po alkoholu.

Kwekweskiri: Zawiodłem jako ojciec. Incydent alkoholowy zmienił moje życie [WYWIAD]

To był horrendalny błąd, największy w moim życiu. Mogę śmiało powiedzieć, że bardzo zmienił moje życie. Pod względem psychicznym czułem się źle, a najgorzej czułem się z prostego powodu: zawiodłem jako ojciec. Dałem bardzo zły przykład swoim dzieciom. Dręczyłem się myślami, że kiedyś córki mogą usłyszeć, co zrobił ich ojciec. Gdyby w dodatku komuś coś się przeze mnie stało, chyba nie potrafiłbym spojrzeć im w oczy. To byłaby życiowa porażka. Ale i tak mówienie czegokolwiek nie wytłumaczy mnie i nie złagodzi faktu, że zawiodłem. Z jednej strony bardzo żałuję, że musiało do tego dojść, ale też cieszę się, że skoro już do tego doszło, wyciągnąłem z tego tak wiele nauk, a nie po prostu bezrefleksyjnie machnąłem ręką. Wszedłem na lepszą ścieżkę i stałem się lepszym człowiekiem – przyznał nam w wywiadzie Kwekweskiri, który nie miał problemu, żeby dłużej porozmawiać o incydencie alkoholowym sprzed ponad dwóch lat. Co istotne, nigdy wcześniej tak się o nim nie wypowiadał.

W przeszłości „Kwekwe” latał po Kazachstanie samolotem, który dosłownie naprawiono w powietrzu. Decyzję o przyjściu do Lecha Poznań podjął w kilka godzin, mimo że wtedy szykował się na zupełnie inny kierunek. Zbierał nauki od znanego trenera z Hiszpanii, który budował dział skautingu FC Barcelony. Krył Toniego Kroosa i Mesuta Ozila, a w reprezentacji Gruzji nosi na rękach Chwiczę Kwaracchelię. Niedawno skończył kurs UEFA A, patrzy na futbol analitycznym okiem. Interesuje się architekturą, chce projektować domy i fascynują go kwestie psychologiczno-społeczne. I nie ma Instagrama, bo uważa, że to strata czasu: – Codziennie kilka godzin ciężko pracujesz: to mogą być cztery, albo pięć czy sześć godzin. Ale po tym czasie kluczowa jest regeneracja. Jeśli ją zaniedbujesz, stracisz swoją wartość jako piłkarz. Ale też właśnie w jej czasie możesz tę wartość zdublować, np. czytając książkę. Owszem, możesz też leżeć i przeglądać rolki na Instagramie, ale wtedy nie zasiewasz nic na przyszłość.

Nika Kwekweskiri, zapraszamy do lektury.

***

Reklama

Twoja ulubiona gruzińska tradycja.

Mamy mnóstwo tradycji związanych z rodziną i religią. Trudno wybrać jedną, więc powiem ci ogólnie, co najbardziej mi się podoba. Lubimy trzymać się razem. Nie tylko podczas świąt, ale też przy mniejszych okazjach. Relacje rodzinne są bardzo zacieśnione. Ludzie o siebie dbają, niezależnie od różnicy pokoleń. Mamy taką niepisaną zasadę, że zajmujemy się swoimi rodzicami, kiedy sami dorośniemy, a oni się zestarzeją. Gruzini trzymają też bliskie relacje z rodzeństwem, po prostu mają to wpisane w sposób postępowania od dziecka. Wydaje mi się, że w środkowej części Europy rodzinne życie nie jest aż tak głęboko zakorzenione. Że zdecydowanie bardziej skupiamy się na swoich partnerach, a u nas, w Gruzji, to wygląda trochę inaczej. Nie muszę na przykład zapowiadać swojego przybycia do domu, ani oni nie muszą ostrzegać przed odwiedzinami.

Normalne jest też to, że dzieci żyją całe życie w domu z rodzicami. Dostrzegam, że w nowoczesnej wizji prowadzenia życia w Europie odchodzi się od tego. Ja natomiast potrzebuję bliskich w swoim życiu. Darzę ich dużymi emocjami, szacunkiem, miłością. Oni robią to samo. Społeczeństwo gruzińskie buduje wszystko inne wokół właśnie tych rzeczy. To nasze podstawy.

Myślałem, że powiesz coś o gruzińskiej kuchni.

Jedzenie to ogromna część naszej kultury. Kiedy coś świętujemy – urodziny, święta czy Nowy Rok – każdy z rodziny przynosi jakieś gruzińskie danie. Samo zaprojektowanie tego jedzenia jest super, zobacz choćby na pierożki chinkali – perfekcyjna architektura. Polskie pierogi też lubię, ale to zupełnie inny styl jedzenia.

Myśląc o Gruzji, oprócz smacznej kuchni, niestety mam też w głowie obraz bardzo biednego państwa z wysokim poziomem bezrobocia i średnimi zarobkami na poziomie 150-200 dolarów. Do tego kraju doświadczonego wojną, który nie wydaje się łatwym miejscem do życia dla przeciętnego Gruzina. Nawiązuje do tego, bo jestem ciekaw, jak wyglądało twoje życie, dopóki nie wyjechałeś z ojczyzny w wieku 22 lat.

Reklama

Tak, w Gruzji stałem się mężczyzną. Ale miejsce zamieszkania było szczęśliwe i pechowe jednocześnie, w zależności od perspektywy. To terytorium między Azją a Europą, do tego sąsiadujące z Rosją. Ja pochodzę z Abchazji, która jest okupowana przez Rosjan. Miałem tylko rok, kiedy wybuchła wojna w naszym kraju, więc tego nie pamiętam, ale przeszłość zostawiła swoje piętno. Nam, Gruzinom, nigdy nie było łatwo. Jeśli spojrzysz w historię i zobaczysz, ile wojen przetrwaliśmy, to może robić wrażenie.

Nieważne, jak duży kraj nas atakował i ile konfliktów wewnętrznych mieliśmy, Gruzja potrafił stanąć na nogi. Wciąż mamy też swój język zupełnie inny od pozostałych, co uważam za rzecz unikalną. Trochę się denerwuję, kiedy ludzie mnie pytają, czy mówię po rosyjsku. Nie, mamy język gruziński i specyficzne pismo ręczne. Do tego też ortodoksyjną religię, której nie ma większość naszych sąsiadów. Trzymamy to wszystko w ryzach, dbamy o naszą tradycję mimo upływu czasu. Czasami łapię się za głowę i mówię, że to jakiś cud, kiedy czytam o historii Gruzji. XX wiek był bardzo trudny dla kraju i wciąż jest ciężko, ale rozwijamy się mimo śladu wojny, który opóźnia ten proces.

Jeśli chodzi o moje dzieciństwo, jestem wdzięczny rodzicom za to, że ciężko pracowali dla naszego dobra. Może nie miałem wszystkiego, co człowiek chciałby mieć w domu, ale na pewno miałem wszystko, jeśli chodzi o środowisko do dorastania. Tylko wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, ile rodzice robią dla mnie i mojej siostry, żeby utrzymać nas na dobrej ścieżce. Teraz, gdy jestem ojcem dwóch córek, wiem już, jak to wygląda. Będę dziękował rodzicom do końca życia. Jestem z nich dumny i staram się oddawać im jak najwięcej…

Czego brakowało ci w dzieciństwie? Chodzi o podstawowe rzeczy?

To rzeczy, które miały inne dzieci – buty czy ubrania. Ale kiedy wraca się wspomnieniami do dzieciństwa, ma się w głowie przede wszystkim pozytywne obrazy. Pamięta się tę wolność i radość z małych rzeczy. Nie mieliśmy na przykład wystarczająco jedzenia, ale mieliśmy mnóstwo miłości i wsparcia w rodzinie. Czasami nie mieliśmy prądu i wody, co było trochę szalone. Były nawet takie przedziały godzinowe, w których byliśmy zupełnie odcięci od świata. Wiedzieliśmy, że prąd jest na przykład tylko od 6 do 10. Ale czy nam to szczególnie przeszkadzało? Nie, bo mieliśmy siebie.

Takie zjawiska nie są pożądane, ale uczą pokory.

Zdecydowanie. Staram się wpajać to swoim córkom, żeby miały szacunek nawet do niepozornych rzeczy, na które lepiej zarabiający człowiek mógłby nie zwracać uwagi. Teraz mogę im zapewnić wszystko, ale to musi połączone z nauką, że po prostu trzeba być wdzięcznym, a nie roszczeniowym. Nie daję im wszystkiego, ot tak. Ale sam trochę przeżyłem i wiem, że jeśli w życiu nie dostajesz niczego za darmo, twój charakter staje się silniejszy, a ty bardziej zaradny. Rzeczy nie powinny być gwarantowane – powinno się na nie zasłużyć. To uczy też większej uprzejmości i wyrozumiałości względem ludzi, którzy na zewnątrz mogą się uśmiechać, ale w środku ukrywać jakieś problemy. A kiedy sam znasz ich smak, nie powinieneś się wywyższać, tylko okazać wsparcie.

Rodzice przedstawili ci, jak wyglądała wojna?

Sam chciałem wiedzieć, jak wszystko wyglądało. Interesuję się historią, byłem dobrym uczniem, dużo czytałem…

Rzadkość wśród piłkarzy.

Być może. Sam wielu rzeczy musiałem się dowiedzieć, bo rodzice dużej części historii nie chcieli zdradzać. To jednak przykre zdarzenia, do których nie chce się wracać. Oprócz informacji z książek, wyciągnąłem też trochę od wujka, który brał udział w wojnie…

To pewnie wiesz, że w rok twoich urodzin miało miejsce wygnanie większości ludności gruzińskiej z Abchazji. To było ponad 200 000 osób. I generalnie, z tego co czytałem, Abchazja ma mocne powiązania z Rosją, właściwie byłym ZSRR. Od pewnego czasu 90% ludności tego regionu posiadało rosyjskie paszporty.

Widzę, że jesteś dobrze przygotowany.

A „Rewolucja róż” w 2003 roku? Powinieneś ją pamiętać.

Tak, miałem wtedy 11 lat.

Jak wielkie było to wydarzenie dla Gruzji?

Ogromne. Oczywiście nie miałem wtedy takiej wiedzy, jaką mam teraz. Ale z perspektywy czasu wiem, że te protesty pokojowe miały duży wpływ na cały kraj. Tak, jak ci powiedziałem, mieliśmy problem z podstawowymi rzeczami, takimi jak woda, prąd i drogi. Po rewolucji to zaczęło się zmieniać. Właściwie od razu, bo zmiany były zauważalne już w ciągu kilku miesięcy od startu protestów. Nie brałem w nich udziału, bo byłem za mały, ale śledziłem wszystko w telewizji. Pamiętam, że byłem pod wrażeniem, jak naród potrafi się zjednoczyć i stanąć przeciwko rządzącym w imię lepszej przyszłości. Nie chodziło o egoistyczne pobudki jakiejś grupy społecznej, tylko o życie wszystkich obywateli.

Ale Gruzini potrafili też walczyć ze sobą.

Myślę, że nie doszłoby do tego, gdyby nie wpływ Rosji, która judziła do konfliktów. To było kluczowe. Normalnie Gruzini z różnych regionów kraju nigdy nie mają ze sobą problemów. Na przykład moje nazwisko jest bardziej abchazyjskie niż gruzińskie, choć nie rozmawiam w języku Abchazjan. To coś takiego, co macie w Polsce – różne dialekty, na Śląsku czy na Kaszubach, które dla Polaka z przeciwnej części kraju mogą być mniej zrozumiałe. Niestety, wracając do Gruzji, zawsze znajdą się tacy, którzy z myślą o władzy czy pieniądzach będą szukali zwady kosztem ludzi z dwóch różnych miast i regionów. Nawet takich, którzy się przyjaźnią. Tak było kilka razy. Na pewno jesteśmy bardzo silnym i zjednoczonym krajem, kiedy ktoś atakuje nas z zewnątrz, ale wciąć musimy poprawić reakcje na konflikty wywołane w środku kraju. Ale wydaje mi się, że to ogólny problem świata, nie tylko Gruzinów. Kiedy jest czas pokoju, niepotrzebnie tworzymy problemy i zabijamy się.

Słyszałem kiedyś takie słowa, że ludzie zostali stworzeni do tworzenia chaosu. 

Kto wie, może tak jest. Może na świecie żyje zbyt wielu ludzi, którym nudzi się spokojne życie bez wojen.

Kim byłbyś, gdyby nie piłka nożna?

Myślałem o tym jakiś czas temu. Dobrze się uczyłem. Dopóki nie zacząłem opuszczać lekcji z powodu piłki, właściwie odnajdywałem się w nauce każdego przedmiotu. Ale byłem szczególnie dobry z matematyki, a mama pracowała w banku, więc pewnie poszedłbym w jej ślady i zostałbym bankierem.

To byłaby dobra praca.

Nawet jeśli byłaby trochę nudna, na pewno tak.

Matematyka może pomóc ci już teraz. Na zera w kontrakcie raczej nikt cię nie oszuka.

Nie ma szans! Generalnie uważam, że podstawową wiedzę nie tylko z matematyki, ale też innych dziedzin, takich jak ekonomia, powinien opanować każdy. To bardzo się przydaje. Ja na przykład nie jestem tak dobrym mówcą w języku angielskim jak w gruzińskim, ale mam świadomość, że potrzebuję dużego zasobu słownictwa i szerszego zakresu zainteresowań, żeby ludzie nie patrzyli na mnie tylko przez pryzmat bycia piłkarzem, ale też bycia konkretnym człowiekiem.

Im większą wiedzę masz, tym lepszą i ciekawszą osobą możesz się stać. Wtedy też analizujesz, właśnie dzięki wiedzy, co jest dla ciebie lepsze, a co gorsze. Idziesz do przodu, nie stoisz w miejscu. Szkoła nie daje ci narzędzi do tego, jak radzić sobie z różnymi życiowymi wyzwaniami, ale uczy dyscypliny, dodatkowej pracy czy bycia punktualnym. To dobry punkt wyjścia do kolejnych nauk. No i uważam, że jak w młodym wieku jesteś piłkarzem, to nie musi oznaczać, że nie możesz być też dobrym uczniem. Nie, możesz być dobry tu i tu. Czas jest. Trzeba tylko chcieć.

Bardzo filozoficznie… Opuściłeś Gruzję w 2014 roku, kiedy miałeś 22 lata. To była łatwa decyzja ze względu na ucieczkę od gruzińskich realiów?

Nie powiedziałbym, że to była ucieczka. Dobrze czułem się w Gruzji. Zostaliśmy mistrzami kraju, a mnie uważano za najlepszego pomocnika. Rodzina była zdrowa, miałem pierwszą córkę, właściwie wszystko się zgadzało. Może pod względem finansowym nie było znakomicie, ale wystarczająco dobrze. Więc dlaczego wyjechałem? Chciałem po prostu spróbować czegoś nowego. Mogłem wyjechać wcześniej, bo pojawiały się oferty z Europy, ale czasami klub nie wyrażał zgody na moje odejście, a czasami kierunek mi się nie podobał. W końcu się udało, kiedy poszedłem pod skrzydła gruzińskiego trenera, którego znałem z reprezentacji U-21.

Zawsze chciałeś grać w tej części Europy, gdzie jest bliżej do większej piłki?

Zawsze. Kiedy miałem 18-19 lat, dostałem nawet ofertę z Ekstraklasy, ale nie chciałbym mówić, o jaki klub chodzi…

Pewnie chodzi o klub, który nie lubi się z Lechem Poznań?

Nie chodzi o Legię! Wtedy jednak klub zablokował moje odejście, a pojawiła się jeszcze opcja przejścia do Hiszpanii. Do słynnego klubu, który w przeszłości zbankrutował i dostał bana na transfery. Wszystko mieliśmy dogadane, ale w ostatnim momencie nie puszczono mnie.

Potem grałeś w Interze Baku i FK Qabala. Życie w Azerbejdżanie było podobne czy znacznie różniło się od tego w Gruzji?

Na pewno inne, jeśli chodzi o kulturę czy religię. Ale podobne, gdy mowa o szacunku dla osób starszych i rodziny. Miałem też blisko do domu. W trakcie dnia były dwa 45-minutowe loty do Tbilisi, więc mogłem nawet po treningach wracać do Gruzji. W drużynie było też kilku Gruzinów, więc nie czułem, że jestem w miejscu, do którego trzeba adaptacji. Na pewno dobrze wspominam Azerbejdżan.

A potem miałeś przygody w Kazachstanie. I mówiąc „przygody”, mam na myśli też te poza piłką, bo raz leciałeś rozklekotanym samolotem, którego obsługa podobno naprawiała na bieżąco.

Widzę, że znasz tę historię. Tak, to było szalone. Przez chwilę nie wierzyłem, że to dzieje się naprawdę. Kiedy byliśmy w powietrzu, ktoś nagle wyjął młotek i zaczął naprawiać jakąś część samolotu, żeby nie było tak dużych turbulencji.

W podcaście dla Lecha powiedziałeś, że w 2021 roku transfer miałeś dogadany gdzieś indziej, ale nagle wkroczył klub z Poznania i wszystko zmieniło się o 180 stopni w jeden dzień. To też coś szalonego.

Nawet mniej niż jeden dzień. To była kwestia godzin. Rzeczywiście był klub, z którym rozmawiałem przez kilka dni. Miałem kilka ofert, ale temu konkretnemu chciałem powiedzieć „tak”. Tylko że w pewnym momencie dostałem telefon od Lecha, o którym wiedziałem, że mnie obserwuje. Nie było żadnych negocjacji, po prostu zainteresowanie, a to nie powód, dla którego możesz czekać. Ale ten telefon to zmienił. Sprawy potoczyły się szybko. Powiedziałem żonie, że plany się zmieniły…

Była w szoku?

Tak, ale powiedziała, że to moja decyzja i że na pewno wiem, co robię. Nawet kiedy pytam jej o zdanie, zawsze słyszę to samo: „To twoja decyzja, rób, co uważasz”. Wiedziałem, że Lech to duży i znany klub w całej Europie. Znałem piłkarzy, którzy tu grają i grali wcześniej. Myślę, że nawet ludzie bez wiedzy o futbolu, zdają sobie sprawę, że Lech Poznań to wielka marka. Dlatego to nie była trudna decyzja. Innemu klubowi obiecałem, że dam ostateczną odpowiedź i przyznałem, że pojawił się Lech.

Owszem, to była duża zmiana przeprowadzona w kilka godzin, ale nie miałem wątpliwości. Specjalnie jakoś nie negocjowałem, po prostu przyjmując to, co Lech zaoferował. Interesowały mnie ambicje, jakie ma klub. Chciałem zagrać w środku Europy w zespole, który walczy o najwyższe cele, a Lech pod tym względem jest perfekcyjny. Nie prosiłem o wiele. Po prostu chciałem znaleźć się w takim miejscu i udowodnić, że się do niego nadaję. Konstrukcja kontraktu też tego ode mnie wymagała, bo miałem go najpierw na pół roku z opcją przedłużenia. Wiem, że to nie jest optymalna opcja dla piłkarza, ale zaryzykowałem. Wierzyłem w siebie.

I nie możesz tego żałować.

Absolutnie nie. Smak mistrzostwa był wart tego ryzyka. Poza tym wsparcie i szczęście kibiców Lecha to coś, co napędza. To oczywiście wiąże się z dużymi wymaganiami, ale to w końcu Lech. Tutaj musi być najwyżej zawieszona poprzeczka niezależnie od sezonu. Szkoda tylko, że w czasach pandemii było wiele takich meczów, kiedy nie mogliśmy liczyć na pomoc fanów. To robi różnicę. Piłkarze potrzebują emocji z trybun. Bo co czyni klub wielkim? Nie tylko sukcesy, ale kibice. Dlatego nawet gdybym nie posmakował mistrzostwa Polski z Lechem, i tak byłbym spełniony po tym transferze, mając w bagażu przeżyć te wszystkie emocje, które dali koledzy z szatni, ludzie pracujący w klubie i kibice. To cenna wartość na całe życie.

Nie wiem, czy masz tego świadomość, ale do tej pory w swojej karierze miałeś 24 trenerów.

Naprawdę? Nigdy tego nie liczyłem, a to sporo.

Obecność niektórych nazwisk w Gruzji wygląda ciekawie. Miałeś do czynienia choćby z Alexem Garcią w przeszłości pracującym w Barcelonie, a teraz w Las Palmas.

Trener Garcia to niesamowity trener i człowiek.

Poznałeś też Marka Zuba, jeśli chodzi o polskie akcenty.

Tak, w Kazachstanie, ale jego nie pamiętam zbyt dobrze. Jeśli natomiast spytałbyś mnie o trenera Garcię, był moim trenerem w Dinamo Tbilisi kiedy miałem 19 lat. To był szkoleniowiec z tej generacji, która pracowała w La Masii przy Leo Messim.

Tak, swego czasu był tam szefem skautów. 

I jeszcze analitykiem pierwszego zespołu Barcelony. Naprawdę wiele się od niego nauczyłem. Ta hiszpańska wizja futbolu jest mi bliska. To rozumienie gry, styl, kultura piłkarska… Hiszpanie chyba jak nikt inny wiedzą, że futbol to przede wszystkim gra głową, a siła fizyczna ma mniejsze znaczenie. To oni przeprowadzili rewolucję w piłce nożnej, której wpływ dotyka różnych krajów do dzisiaj. Trener Garcia to wszystko w sobie miał, był przedstawicielem wizji barcelońskiej i kładł mocny nacisk na szczegóły. Miałem szczęście, bo dzięki niemu spojrzałem na futbol z różnych perspektyw. Był w klubie tylko pół roku, ale wywarł na zawodnikach mocny wpływ. Szczerze mówiąc, chciało mi się płakać, kiedy usłyszałem, że odchodzi.

Powiedziałeś o fizyczności i cóż – to na pewno nie jest twoja mocna strona.

To prawda. Nawet jeśli możesz trochę rozwinąć swoje mięśnie i ich siłę, nie zrobisz ze swoim ciałem nic więcej, jeśli Bóg nie dał ci odpowiednich genów. To samo z szybkością, którą też o ileś procent możesz polepszyć, ale jeśli nie masz odpowiednich predyspozycji, nie wejdziesz na konkretny poziom. Niestety to nie są moje atuty, ale też nie patrzę na siebie jak na słabego fizycznie piłkarza.

Wiesz, kiedy byłem młody, byłem chudy, wolny i bez mocy. Ale dzięki temu nauczyłem się szybciej myśleć na boisku. Musiałem nadrabiać te braki inaczej. Kiedy nie możesz zdobyć przestrzeni sprintem albo dryblingiem, po prostu kombinujesz, jak przenieść piłkę z punktu A do B. To nie musi być sposób atrakcyjny dla kibica, ale efektywny dla ciebie i zespołu. To te szczegóły, które bardziej dostrzegasz, kiedy zmuszasz swój mózg do większego wysiłku. To z kolei pozwala ci grać na wyższym poziomie, daje ci szersze spektrum. Oczywiście istnieje garstka piłkarzy, którzy mają wszystko na raz, ale to już klasa światowa. Bernardo Silva jest tego dobrym przykładem.

Co twoim zdaniem wyróżnia Macieja Skorżę jako trenera? Właśnie z nim wygrałeś Ekstraklasę.

Mógłbym powiedzieć naprawdę wiele… Pierwsze słowo, jakie przychodzi mi do głowy, to balans. Na boisku mieliśmy świetny balans między ofensywą a defensywą, nawet jeśli byliśmy atakującym i dominującym zespołem. Byliśmy też dobrze zorganizowani bez piłki przy nodze. Moim zdaniem nie możesz dobrze atakować, jeśli nie masz dobrze opanowanego tego elementu. Trener Skorża dobrze o tym wiedział. Poza boiskiem też potrafił tę równowagę zachować. Był bardzo wymagający, mieliśmy konkretne zasady i masę indywidualności, które różnie rezonowały, ale też czasami wolność, której trener nie bał się nam dawać. Przy czym on doskonale zdawał sobie sprawę, gdzie leży granica. Nie zostawiał tyle wolności, żeby powstał chaos. Nikt nie mógł mu wejść na głowę.

W tamtym czasie mieliśmy kilku środkowych pomocników o różnej charakterystyce i podobnym poziomie. Trener Skorża potrafił nami zarządzać, wykorzystywać adekwatnie do taktyki na dany mecz. Każdy to rozumiał, dostawał od trenera wszystko czarno na białym, dlatego nigdy się nie obrażał. Wszystko się zgadzało – personalnie, taktycznie, fizycznie. Mieliśmy świetną mieszankę, w której najważniejszy był właśnie balans. Bez niego nie byłoby tego mistrzostwa.

Którzy zawodnicy wywarli na tobie największe wrażenie w reprezentacji? Na przykład ostatnim razem miałeś okazję grać w środku pola przeciwko Gaviemu, w przeszłości grałeś też na Christiana Eriksena, Toniego Kroosa, Frenkiego de Jonga czy Martina Odegaarda.

Teraz trudno mi zaimponować, wiesz? Za dużo widziałem, kiedyś było łatwiej…

No tak, dziś jesteś lepszy od nich.

Tak, oczywiście! Żartujemy sobie, ale zupełnie serio, imponować do dzisiaj może mi tylko Lionel Messi. To się nie zmieniło. Jeśli chodzi o innych piłkarzy, w przeszłości duże wrażenie zrobiła na mnie reprezentacja Niemiec. Mój drugi mecz dla kadry był przeciwko niej. Szalona jakość w środku pola. A Toni Kroos? Niesamowita jakość w dotknięciu piłki. Pierwszy, drugi kontakt – poezja. Ale wydaje mi się, że miałby problem w Polsce, bo nie biega zbyt dużo, nie jest dynamiczny. Za to jego czystość podań, timing i umiejętność otwierania przestrzeni to klasa światowa. A innym piłkarzem był Mesut Ozil. Trener powiedział mi, żebym trzymał się go blisko, a czułem się, jakbym wylądował w grze. Miesiąc wcześniej grałem nim na Play Station, a tamtego dnia miałem go kryć.

Miałeś piłkę w tym meczu chociaż przez 10 sekund?

Graliśmy nieźle! Oczywiście przeskok z meczu z Gibraltarem na Niemcy był ogromny, z całym szacunkiem do Gibraltaru, ale byliśmy blisko remisu. Przegraliśmy 1:2. Tamten mecz udowodnił mi, raz na zawsze wpoił do głowy, że futbol to gra głową. Grałem wtedy w Azerbejdżanie, byłem jeszcze młody, więc to była naprawdę mocna szkoła. Ozil i Kroos sposobem myślenia na boisku kontrolowali wszystko. No i ten ich elegancki język ciała… powtórzę się: poezja. Piękny futbol.

Znasz jednego topowego zawodnika z jeszcze bliższej perspektywy, bo masz go w kadrze. Dlaczego Chwicza Kwaracchelia jest tak dobry?

To talent od Boga. Kiedy przyjechał na kadrę po raz pierwszy, dużo dryblował i spytałem go, czy czasami w ogóle wie, co robi. Był chaotyczny, ale jednocześnie piękny w swojej grze. To był chaos w obrębie pewnego systemu. Piękny chaos. Nie wiem, czy to możliwe, ale tak to widzę. Przechodził jednego, drugiego i trzeciego, co wyglądało trochę na nieporadne, ale z drugiej strony na takie łatwe, że można było od razu uwierzyć w wielki talent tego chłopaka. On to wszystko robi intuicyjnie. Gra Chwiczy to improwizowany jazz. Jeśli on czuje się dobrze i ma odpowiednią pewność siebie, myślę, że nie da się go zatrzymać 1 na 1. Na zgrupowaniach w Gruzji wiemy, że zawsze będzie próbował przejść nas dryblingiem, ale nie dajemy się zawstydzać. Zostawiamy mu tylko trochę miejsca.

Nie możecie wchodzić w niego mocniej, bardziej zaryzykować i sfaulować?

Nie możemy, nie chcemy. Ja mógłbym go nieść na swoich rękach, byle tylko był zdrowy i grał w meczach reprezentacji. Takich zawodników się nie dotyka, bo wiemy, że w pojedynkę potrafią dać zwycięstwa. Chwicza potrzebuje specjalnego traktowania. Dla niego też kibice przychodzą oglądać spotkania.

Robisz coś ciekawego poza piłką nożną w wolnym czasie, może związanego z rozwojem osobistym albo inwestycjami? 

Ostatnio zajmowałem się kursem UEFA A. Skończyłem go w grudniu, dlatego teraz wszędzie mogę być asystentem. Mam swoje ulubione drużyny do oglądania i wyciągania wniosków z taktycznego punktu widzenia. Lubię patrzeć, jak trenerzy zmieniają systemy w czasie gry, staram się zawsze zobaczyć coś więcej. Poza tym mam dużą odpowiedzialność w postaci dwóch córek. Chcę im dać jak najlepsze życie. Inwestuję czas w ich dobre wychowanie. W inne rzeczy też, a jako że czasy się zmieniają, prawo i podatki też, trzeba ciągle adaptować się do nowych warunków. Ciągle się czegoś uczę, czytam, żeby przyszykować swoim dzieciom dobrą przyszłość.

Lubię też czytać o ludziach. Słuchać ich wywiadów, tego, co mówią na jakiś temat. Wysłuchać ich motywacji, kulis działania, tłumaczeń dobrych albo złych decyzji. To kwestie psychologiczno-społeczne, z których czerpię inspirację. Czyjaś historia może cię zainteresować i zmienić twoją perspektywą na konkretną rzecz, więc uważam, że takie analizy ludzi są warte poświęconego czasu. Kiedy jesteś profesjonalnym piłkarzem, masz na to czas. Codziennie kilka godzin ciężko pracujesz: to mogą być cztery, albo pięć czy sześć godzin. Ale po tym czasie kluczowa jest regeneracja. Jeśli ją zaniedbujesz, stracisz swoją wartość jako piłkarz. Ale też właśnie w jej czasie możesz tę wartość zdublować, np. czytając książkę. Owszem, możesz też leżeć i przeglądać rolki na Instagramie, ale wtedy nie zasiewasz nic na przyszłość oprócz wykonania podstawowego procesu regeneracji na następny dzień. Zawsze możesz wybrać. Sam nie mam teraz Instagrama, ale kiedyś w ten sposób pożerałem swój czas.

Widziałem, że nie masz. Zastanawiałem się, z czego to wynika.

Na pewnym etapie życia zrozumiałem, że to strata mojego czasu. Szczególnie gdy mowa o mediach społecznościowych, w których każdy próbuje pokazywać swoje szczęście, niekompletne życie, które jest fałszem. A przecież na innych platformach, zamiast oglądania tych zdjęć, możesz słuchać ciekawych podcastów inteligentnych ludzi.

A co jeszcze mnie interesuje? Zaczynam wchodzić w świat projektowania domów. Lubię tematy dotyczące architektury i myślę obecnie, jaki konkretnie dom zbuduję w Gruzji. Interesują mnie kulisy, dlaczego dany budynek został zaprojektowany zgodnie ze stylem minimalistycznym, a dlaczego inny wręcz przeciwnie i kto za tym stoi. To coś, co obecnie studiuję. Bo mam tak, że jeśli zabieram się za coś nowego, chcę to robić dobrze. A wracając do futbolu, nie wyobrażam sobie życia bez niego. To zawsze będzie główna profesja.

Brzmisz na bardzo inteligentnego gościa, muszę przyznać, ale zrobiłeś jedną rzecz, która była aktem głupoty. Nie mógłbym o to nie zapytać: co ci wpadło do głowy, żeby wsiąść za kółko po alkoholu? I czy możemy w ogóle o tym porozmawiać?

Tak, nie mam z tym problemu. To był horrendalny błąd, największy w moim życiu. Mogę śmiało powiedzieć, że ten incydent alkoholowy bardzo zmienił moje życie. Pod względem psychicznym czułem się źle. Ludzie, którzy dobrze mnie znają, też byli zaskoczeni. A w tym wszystkim czułem się najgorzej z prostego powodu: zawiodłem jako ojciec. Dałem bardzo zły przykład swoim dzieciom. Dręczyłem się myślami, że kiedyś córki mogą usłyszeć, co zrobił ich ojciec. Gdyby w dodatku komuś coś się przeze mnie stało, chyba nie potrafiłbym im spojrzeć w oczy. To byłaby życiowa porażka. Ale i tak mówienie czegokolwiek nie wytłumaczy mnie i nie złagodzi faktu, że zawiodłem. W szatni przeprosiłem wszystkich za swoje zachowanie, ale przede wszystkim skupiłem się na młodych zawodnikach. Jestem starszy i powinienem być dla nich właściwym przykładem nie tylko na boisku, ale też poza nim. To odpowiedzialność bardziej doświadczonych graczy.

To bolało i odbiło się też na mojej grze. Każdy to wiedział, każdy o tym słyszał. Nie da się też tego usunąć. Moi bliscy wiedzą, ile piję albo właściwie jak nie piję alkoholu. Ale niestety wiem, że w oczach pozostałych ludzi mogłem stać się alkoholikiem. To są konsekwencje, które muszę przyjąć. Rozumiem to. Chcę tylko tutaj powiedzieć, że ten incydent nie określa mnie jako człowieka. To był jeden błąd, który nie powinien się wydarzyć i który mnie zmienił. Od tamtej pory bardziej doceniam czas spędzony na boisku, bo takie wydarzenie mogło mnie przecież skasować pod względem sportowym. Bardziej też dbam o siebie, żeby unikać kontuzji. Generalnie bardziej w życiu uważam na różne rzeczy i zastanawiam się raz jeszcze, zanim coś zrobię. Więcej kontempluję i filozofuję. Dlatego z jednej strony bardzo żałuję, że musiało do tego dojść, ale też cieszę się, że skoro już do tego doszło, wyciągnąłem z tego tak wiele nauk, a nie po prostu bezrefleksyjnie machnąłem ręką. Wszedłem na lepszą ścieżkę i stałem się lepszym człowiekiem.

Ale chciałbyś to cofnąć?

Tak, bo to wydarzenie, które przylepi się do mnie do końca życia. W każdej chwili możesz to wygooglować. Ale z drugiej strony myślę sobie, że skoro na szczęście nikomu nie wyrządziłem krzywdy, nie usunąłbym tego wydarzenia ze swojego życiorysu, bo po nim jestem mądrzejszy i silniejszy. Też bardziej odporny na krytykę. Wtedy była ona bardzo duża, choć momentami niedorzeczna, wykraczająca poza logikę. Na prawie wszystkie złe słowa absolutnie zasłużyłem, ale były też takie, których nie potrafiłem zaakceptować. Tak czy siak, dałem ciała nie tyle jako piłkarz, co bardziej jako członek społeczeństwa, w którym takie incydenty nie powinny się zdarzać.

Nawet jeśli mogłeś kogoś zabić i nie ma żadnego wytłumaczenia na to, co zrobiłeś, to prawda, że takie momenty potrafią bardzo zmienić człowieka.

Z drugiej strony można mówić, że powinniśmy uczyć się z czyichś błędów, ale najwidoczniej wtedy nie byłem jeszcze na tyle mądry. Możesz mieć więcej lat na karku, ale dopóki czegoś nie przeżyjesz, to tylko liczba. Określa cię liczba doświadczeń, nie lat. A ja w tamtym roku przekonałem się o tym dobitnie, tak jak nigdy wcześniej.

Jakie są twoje marzenia?

A co gdybym ci powiedział, że nie mam marzeń, tylko cele? Jestem za stary na marzenia! One są cudowne, ludzie niech marzą jak najwięcej i je spełniają, ale to już nie dla mnie. Hamuję się nawet, kiedy zamykam oczy i zaczynam o czymś marzyć. To mnie rozprasza. Wolę planować i działać. Wiem, czego chcę, a chcę ciągłych zmian na lepsze w rozwoju osobistym. I cieszę się, że mogę być przy tym piłkarzem. Dostaję pieniądze za robienie czegoś, co kocham. Wtedy to nie jest praca. Oczywiście to wymaga wyrzeczeń i asertywności, mówienia wielu „nie” ludziom, którzy pewnych prawideł w życiu zawodnika nie rozumieją. Ale jeśli potrafisz ponieść te koszty i masz pasję, przetrwasz, a potem będziesz wdzięczny samemu sobie, że po cierpieniach przychodzi radość z każdego dotknięcia piłki. Trzeba tylko ciężko pracować.

Co do celów – chcę wygrać jeszcze z Lechem mistrzostwo i Puchar Polski. To jednak nie zależy tylko ode mnie i zespołu, więc może być trudne, ale wierzę w to. A sam chcę zostać trenerem, kiedy skończę karierę. Nie marzę o tym, tylko wiem, że do tego celu dotrę. Prędzej czy później.

DOGRYWKA Z „POMIDOREM”:

Czy wymieniłby mistrzostwo Polski z Lechem na mistrzostwo Europy z Gruzją? Kto jest lepszym pomocnikiem – on czy Jesper Kalstrom? Na takie i inne dodatkowe pytania Nika Kwekweskiri również odpowiedział:

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Weszło (@weszlocom)

 

WIĘCEJ MATERIAŁÓW ZE ZGRUPOWANIA W TURCJI:

Fot. Newspix/FotoPyk

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Casemiro nad Bosforem? Tureckie media donoszą, że to możliwe

Antoni Figlewicz
0
Casemiro nad Bosforem? Tureckie media donoszą, że to możliwe

Ekstraklasa

Anglia

Casemiro nad Bosforem? Tureckie media donoszą, że to możliwe

Antoni Figlewicz
0
Casemiro nad Bosforem? Tureckie media donoszą, że to możliwe

Komentarze

42 komentarzy

Loading...