Reklama

Dorastał w getcie, został „ambasadorem”. Erick Otieno i opowieść o Kenii [WYWIAD]

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

27 lutego 2024, 09:30 • 13 min czytania 17 komentarzy

Do Gruzji wyjechał, bo nie miał wyboru – chciał wyrwać się z Kenii. Gdy nękały go kontuzje, a nikt dookoła nie mówił po angielsku, rozważał zakończenie kariery. Grę w trzeciej lidze szwedzkiej traktował jak szansę. Siebie samego uważa za ambasadora Kenii, którą kocha i podziwia. Mimo że dorastanie w niej oznaczało życie w czymś na wzór getta, w biedzie tak dojmującej, że wiele osób z jego otoczenia nie widziało nadziei na lepsze życie. – To od ciebie zależy to, jak będzie wyglądało twoje otoczenie i twoja przyszłość. Nie osiadam na laurach, czuję odpowiedzialność – mówi nam Erick Otieno, który zaprasza na podróż po Afryce.

Dorastał w getcie, został „ambasadorem”. Erick Otieno i opowieść o Kenii [WYWIAD]

Raków Częstochowa po twoim transferze ma oficjalny fanklub w Kenii?

Na pewno ma wielu nowych kibiców! Wiele osób z Kenii zaczęło śledzić to, co dzieje się w Rakowie i polskiej lidze. Wcześniej nie grał u was żaden Kenijczyk.

Widziałem mnóstwo komentarzy twoich rodaków pod postami Rakowa. Twoje konta w mediach społecznościowych obserwują tysiące Kenijczyków.

Wszystko jest powiązane z tym, jak grasz. Każdy w moim kraju chce śledzić osoby, które osiągnęły sukces w piłce nożnej. Jeśli jesteś dobry, ludzie cię obserwują. Na pewno jestem jednym z popularniejszych sportowców w Kenii.

Reklama

Piłkarze dorównują sławą kenijskim biegaczom?

Jeszcze nie, oni są poziom wyżej! Piłka nożna w Kenii zaczęła się jednak mocno rozwijać. Jest traktowana poważniej niż wcześniej. W młodzieżowych drużynach mamy bardzo utalentowanych osiemnastolatków, dwudziestolatków. Kilku gra nawet w AIK. Właśnie dołączył do nich nowy piłkarz z mojej ojczyzny.

Pomogłeś przy transferze?

W zasadzie… tak. Kenijczycy przyjeżdżają na testy, trenują z klubem dwa miesiące. Jeśli dobrze się zaprezentują, dostaną kontrakt.

Ciężko się wyrwać z Kenii?

Bardzo. Niewiele osób w ogóle śledzi rozgrywki w tym kraju, więc jeśli masz jakąkolwiek szansę wyjechać, bierzesz ją w ciemno.

Reklama

Tobie było o tyle łatwiej, że dostałeś nagrodę dla najlepszego młodego piłkarza ligi.

To naprawdę ułatwiło wiele spraw. Nasza liga jest bardzo fizyczna, siłowa. Musisz walczyć z wyrośniętymi rywalami. Jeśli brakuje ci pary, nie poradzisz sobie na boisku. Musisz też dbać o ciągły rozwój, bez progresu szybko zginiesz, zostaniesz na niższym poziomie.

Miałeś mocną motywację, bo wychowałeś się w biednej dzielnicy Awasi. W lokalnym języku mówi się na nie „tam, gdzie zawsze czegoś brakuje”.

To nie jest dobre miejsce, ale musisz wykorzystać to, co masz. Dorastanie w takich warunkach nie definiuje cię na całe życie. Musisz pracować ciężko, dużo ciężej, ale możesz zapewnić sobie lepszy los. Nie tylko sobie, także swojej rodzinie. To od ciebie zależy to, jak będzie wyglądało twoje otoczenie i twoja przyszłość. Przyzwyczaiłem się do tego, co mnie otaczało, bo miałem cel: stać się lepszą osobą, zapracować na więcej. Nigdy nie zapomnę, skąd pochodzę i gdzie się wychowałem. Dzięki temu nadal podtrzymuję w sobie ambicję. Samo to, że zrealizowałem marzenie o grze w Europie, nie oznacza, że mogę osiąść na laurach i odpuścić. Pracuję na swoje dziedzictwo, daję przykład młodszym, którzy mają mnie za idola. Czuję za to odpowiedzialność.

Jak opiszesz swoją rodzinną miejscowość?

Była trochę jak getta, które widzisz w filmach. Rówieśnicy i znajomi byli zamieszani w różne przestępstwa, brali narkotyki. Wiele osób w takich miejscach uważa, że nie w życiu nie czeka cię nic dobrego, że nie mają żadnej przyszłości. Patrzą na warunki, które ich otaczają i tak uważają. Sam wybrałem inną drogę, bo wiedziałem, że ona istnieje. Dookoła byli też ludzie, którzy nie godzili się na taki los, dawali przykład. Wszystko zależy od tego, jak ciężko pracujesz, żeby poprawić swoją sytuację.

Ci ludzie dawali nadzieję?

Wielu z nich. Przykładowo trener Benjamin, który prowadził mnie od siódmego do osiemnastego roku życia. Pamiętam, jak powtarzał: to, co gdzie dziś jesteście, to nie jest wasza przyszłość. Pokażę wam, co jest dobre, a co złe, żebyście podążali właściwą drogą.

Nikt nie próbował sprowadzić cię na złą ścieżkę?

Niekoniecznie, każdy pilnował swojego nosa. Nikt nie zachęcał mnie do robienia czegoś, czego nie chciałem robić. Zresztą — nie wierzę w to, że ktoś może cię do czegoś nakłonić. Sam wybierasz swoje czyny i decydujesz o sobie.

Zakładam, że nie trenowałeś w profesjonalnej akademii.

Nie, nie. Zbieraliśmy się wspólnie, formowaliśmy tak drużynę i graliśmy razem. Trenowaliśmy, jeździliśmy na turnieje. Mieliśmy bardzo dobry zespół, wygrywaliśmy większość zawodów, na które jeździliśmy. Sam grałem wtedy jako napastnik, dopiero w liceum nauczyłem się bronić i stałem się obrońcą. Jak zawsze — w ataku było wiele opcji, bronić nie było komu. Stwierdziłem, że to może być dobra szansa, żeby się przebić.

Kiedy pierwszy raz dołączyłeś do zawodowego klubu?

Po liceum, w 2016 roku. Miałem wtedy dwadzieścia lat i podpisałem kontrakt z najlepszym zespołem w kraju — Gor Mahia. W Kenii wygląda to tak, że najpierw grasz w piłkę w szkole, bo kluby wysyłają skautów na mecze szkolnych drużyn. Wierzą, że tam kryją się talenty. Gdy ktoś wpadnie im w oko, oferują mu kontrakt.

Ile znaczyło dla ciebie to, że dostałeś taką szansę?

To była wspaniała chwila, ale… jednocześnie musisz zdać sobie sprawę, że zaraz zaczniesz grać z doświadczonymi zawodnikami, nie z rówieśnikami. Poza tym nie masz pojęcia, co czeka cię poza murami szkoły, jak to wygląda. Masz świadomość, że będziesz grał z lepszymi i większymi od siebie, z wieloma zagranicznymi zawodnikami. Trzeba dać z siebie coś ekstra, żeby się przebić. Pierwsze dwa, trzy miesiące, były bardzo trudne. Chodziłem dodatkowo na siłownię, biegałem po godzinach, żeby się poprawić. Nie było innej drogi, chciałem być najlepszy na każdym treningu. Potem zacząłem grać.

Co było najtrudniejszą lekcją do przyjęcia?

Zależy od momentu, o którym mówimy. Jako młody chłopak bardzo szybko łapiesz techniczne sztuczki, rozwijasz to. Ciężej jednak zrozumieć taktykę i to, jak działać na boisku. To, że musisz być w tym miejscu, pobiec tam, ustawić się w ten sposób. Z tym zeszło mi najdłużej, bo byłem przyzwyczajony do zupełnie innej gry. Największy przeskok pod tym względem czujesz jednak dopiero, gdy trafiasz do Europy. Tutaj piłka nożna to zupełnie inny sport. Uliczna technika zawsze będzie twoim atutem. Jeśli masz coś, czym się wyróżniasz, możesz wykorzystać to wszędzie. Musisz jednak zrozumieć wiele nowych rzeczy. Ustawienie, taktykę, sposób myślenia na boisku. W Afryce nie nauczą cię tego, że musisz myśleć przed tym, jak dostaniesz piłkę, bo tam masz czas, tu go brakuje. Czasami potrzeba nawet pół roku, żeby zaadaptować się do gry w Europie.

W którym momencie zdałeś sobie sprawę, że możesz zostać zawodowym piłkarzem i zrobić karierę?

W kenijskiej ekstraklasie. Miałem naprawdę dobry sezon i dostrzegłem, że to szansa na transfer. W moim przypadku były to przenosiny do Gruzji. Być może nie było to idealne miejsce, ale na koniec dnia liczy się doświadczenie, które zyskałem. Dzięki niemu wiem, jakich błędów już nie mogę popełniać. Nauczyłem się, że trzeba wykorzystywać każdą okazję.

Dlaczego akurat Gruzja?

Nie miałem wyboru, to była jedyna droga ucieczki do Europy. Myślałem tylko o tym, żeby dostać się gdzieś, gdzie zacznę poznawać europejską piłkę. Uczyłem się gry, ale też kultury, kuchni, pogody. Gdy wyjeżdżasz do nowego miejsca, nikt cię nie zna, startujesz z poziomu zera. Musisz walczyć o swoje. Przez cztery miesiące grałem z kontuzją.

Bardzo poważną, myślałeś nawet o zakończeniu kariery.

To był trudny moment. Leczyłem się, wracałem, znów łapałem uraz. Być może brakowało mi właściwej opieki medycznej. Nie chcę jednak nikogo obwiniać i się użalać. Odebrałem cenną lekcję. Myślałem, żeby rzucić piłkę, bo ciężko myśleć inaczej, gdy się leczysz, wydaje ci się, że jesteś w dobrej formie, a zaraz potem znów łapiesz tę samą kontuzję. Miałem tak cztery razy, więc frustrowałem się i myślałem, że mój czas minął, że już z tego nie wyjdę. Potrzebowałem sześciu miesięcy, żeby wydobrzeć i wrócić na boisku. Gdybym wtedy zwątpił i przestał pracować nad powrotem do zdrowia, pewnie nie grałbym już w piłkę.

Słyszałem też, że w Gruzji nie było ci łatwo pod względem samego życia.

Żyje się tam jak w Europie Wschodniej, ale ludzie mają problem z językiem angielskim. Niewiele osób go znało, więc miałem trudności w komunikacji. Gdy nie mówisz w tym samym języku co inni, ktoś próbuje się z tobą dogadać, ale nie może. Ciężko się wtedy odnaleźć.

Jak potraktowałeś transfer do trzeciej ligi szwedzkiej?

Jak kolejną szansę. Pojechałem tam z pozytywnym nastawieniem, chciałem po prostu grać w piłkę i pokazać, że potrafię to robić. Spodobało mi się tam, bo otaczali mnie młodzi ludzie, w końcu mogłem też dogadać się z kimś w normalny sposób, po angielsku. W Szwecji spotkałem wielu Kenijczyków, miałem z nimi dobry kontakt. Klub nie był profesjonalny, ale łączyły go bliskie więzi z AIK Solna. Po roku tam trafiłem.

Wiedziałeś o tym, że grając tam, możesz trafić do AIK?

Tak, miałem tego świadomość. AIK wypożyczał tam piłkarzy, grałem z nimi, więc potraktowałem to jak szansę, żeby się pokazać i dostać szansę w AIK.

Zaskoczyło cię, że stało się to tak szybko? Po roku w trzeciej lidze trafiłeś do topowej szwedzkiej drużyny.

Początkowo AIK zaprosił mnie na testy, chciał, żebym z nimi trenował. Powiedziałem: nie, jeśli mnie chcecie, podpiszcie ze mną kontrakt. W 2019 roku pojechałem na Puchar Narodów Afryki, wciąż grając w trzeciej lidze. AIK zobaczył, że dałem sobie radę na takim poziomie, moja wartość wzrosła i na koniec sezonu znów dostałem zaproszenie na testy. Tym razem medyczne, przed transferem.

Odrzuciłeś testy w AIK grając w trzeciej lidze? Odważnie!

Nigdy nie jeździłem na testy, nie chciałem pojechać na nie nawet wtedy. Wiedziałem, że to dla mnie szansa, ale wierzyłem, że zgłosi się ktoś, kto będzie chciał po prostu podpisać ze mną kontrakt.

Skoro wspomniałeś o Pucharze Narodów Afryki — jak dobra jest reprezentacja Kenii?

Obecnie jest dobra, bo wszystko jest w przebudowie. W normalnych okolicznościach gralibyśmy teraz w eliminacjach Pucharu Narodów Afryki, ale nie graliśmy w nich, bo FIFA nas wykluczyła z powodu powiązań między lokalnym rządem i federacją piłkarską. Dostaliśmy roczny zakaz, więc wrócimy na eliminacje Mistrzostw Świata 2026. W kadrze zagrałem wiele spotkań, od ośmiu lat jestem podstawowym zawodnikiem, więc widzę, jak wszystko się zmienia. Mamy młodą drużynę, chcemy przede wszystkim zgrać się jako grupa.

Podobno jesteś patriotą zakochanym w Kenii.

Jestem.

Ile znaczy dla ciebie reprezentowanie kraju?

Nie ma niczego lepszego. Spójrz, jest pięćdziesiąt milionów Kenijczyków. Gdy jesteś jednym z tych, którzy mają okazję grać w drużynie narodowej, musisz traktować to jak sprawę życia i śmierci. Zwłaszcza że wszyscy na ciebie patrzą, chcą cię podziwiać. Reprezentujesz wszystkich, więc jeśli grasz dobrze, napawasz ich dumą. Jeśli coś ci nie wyjdzie…Cóż, jest trudniej!

Od piłkarzy z Europy oczekuje się więcej?

Wszyscy liczą, że pokażesz tę jakość, że będziesz grał tak dobrze, jak w klubie. Presja jest większa.

Co w zasadzie powinniśmy wiedzieć o Kenii?

Że warto ją odwiedzić. Zapraszamy na safari i piękne plaże. Przyjedźcie do Mombasy, która leży nad Oceanem Indyjskim. W Kenii najbardziej lubię pogodę i życie towarzyskie, bo to coś specjalnego. Każdy jest otwarty, serdeczny, chce z tobą rozmawiać. Nieustannie ktoś cię odwiedza, zagaduje. Ciągle masz jakieś zajęcie, jesteś czymś zainteresowany, spotykasz się z przyjaciółmi, robisz to, na co masz ochotę – to odciąga cię od problemów, pozwala zredukować stres. Gdy wracam do kraju, wychodzę ze znajomymi herbatę czy lunch i po prostu siedzimy, rozmawiamy.

Jaki przysmak powinniśmy zamówić na taki lunch?

Ugali i omena. Pierwsze to gotowana mąka kukurydziana, drugie to małe rybki, w rodzaju sardynek, całkiem słodkie. Ugali jest bardzo pożywne, da ci siłę. Wiesz, dlaczego jedzenie w Kenii jest dobre? Bo jest naturalne, zdrowe.

Mówiłeś o safari. Zakładam, że nie za bardzo lubicie turystów, którzy wpadają do Kenii właśnie w tym celu.

Nie, wręcz przeciwnie! Każdy powinien poznać tutejszą naturę i dziką przyrodę, nacieszyć się nią. Takie atrakcje jak safari to tylko plus dla Kenii, to przyciąga turystów, jest atrakcją. To ważne.

Jako miejscowy miałeś styczność z dziką naturą?

Pewnie, jest tyle takich miejsc, że możesz przebierać w tym, co chcesz zobaczyć. Wiadomo, że bywa to niebezpiecznie, bo część dzikich zwierząt jest groźna. Przede wszystkim lwy. Lwy są szalenie niebezpieczne, nie wolno się do nich zbliżać na zbyt bliską odległość.

Ludzie lubią łamać zakazy. Nigdy nie próbowałeś zobaczyć lwa z bliska?

O nie! Nie mógłbym tak ryzykować.

Wciąż jesteś jednym z niewielu kenijskich piłkarzy w Europie. Czujesz się trochę jak ambasador tego kraju?

Jestem nim! Uważam, że otwieram trochę drzwi i pokazuję Kenijczykom, jak to wygląda. Może dzięki mnie kilku z nich zobaczy, że warto przyjechać do Polski? Albo w drugą stronę: może Polacy zobaczą, że nawet w Kenii można znaleźć dobrego piłkarza i będą szukać tam wzmocnień.

Tak jak AIK. Jaki moment z gry w Szwecji wspominasz najlepiej?

Chyba wygrane derby. Gdy w nich zwyciężysz, ludzie mówią o tym przez następne dziesięć miesięcy. Przed meczem wszyscy wiedzą, że to najważniejszy moment sezonu. Derby są najlepszą rzeczą w futbolu.

Zasiedziałeś się w AIK? Czytałem wiele plotek o ofertach, jakie dostawałeś. Nawet z Premier League.

Tylko które z nich były prawdziwe? Traktuję tak tylko te, które faktycznie widziałem. Dookoła jest wiele osób, które będą cię zaczepiać, opowiadać ci, jakie kluby cię chcą, a na końcu nie. Jeśli ktoś naprawdę mnie chciał, mógł przyjść i złożyć ofertę, porozmawiać, przedstawić swoją wizję. Usłyszałby wtedy cenę, odbyłyby się rozmowy/ Wiele razy tak jednak nie było, nie docierały do mnie żadne konkrety.

Ale czułeś się dobrze z tym, że tak długo tam grasz?

Miałem dobre relacje ze wszystkimi, przeżyliśmy razem świetne chwile. Nie miałem z tym problemu.

Podobno dobre relacje dotyczyły szczególnie trenera Bartosza Grzelaka.

Nigdy nie miałem żadnego problemu z żadnym trenerem. Chcę tylko grać w piłkę, nic innego się dla mnie nie liczy, nie zwracam na to uwagi. Nie wikłam się w żadne konflikty, grupki, politykę, układy. Nic z tych rzeczy.

Piłkarz idealny!

Bo po co robić coś, co może cię dekoncentrować, wpływać na to, jak się czujesz? Miałem dobrą relację z trenerem Grzelakiem, bo… nigdy się nie odzywałem. Kiedy chciał, żebym coś zrobił na boisku, słuchałem i robiłem to, czego wymagał. Bez dyskusji, bez narzekania. Ogólnie nie jestem zbyt rozmowną osobą, niewiele mówię. Potrzebuję zaufania, żeby się przy kimś otworzyć. Nie chodzi o ocenianie innych ludzi, ale nigdy nie wiesz, komu naprawdę możesz ufać.

Bartosz Grzelak: Otieno jest idealnym wahadłowym

Czym Bartosz Grzelak różni się od Henninga Berga?

Obaj są dobrymi trenerami. Jeśli mam jakoś opisać trenera Berga, to tak, że to bardzo stanowcza osoba, trzyma się swoich zasad i ustaleń. Jak długo dobrze pracujesz, tak długo możesz liczyć na szansę od niego.

Jakim piłkarzem czujesz się po czterech latach w Szwecji?

Bardziej rozwiniętym. Nauczyli mnie grać w inny sposób, bardziej dynamiczny. W AIK dostawałem dużą swobodę i wolność, byłem trochę wyjęty poza sztywną formację, dzięki czemu mogłem robić różnicę, wykorzystywać swoje atuty. Dostawałem piłkę i mogłem dryblować, biec przed siebie. Mimo to uważam się jednak bardziej za obrońcę niż ofensywnego bocznego defensora. Często atakowałem, ale głównym zadaniem pozostawała obrona.

Co pomyślałeś, gdy otrzymałeś ofertę z Rakowa Częstochowa?

Wysłuchałem trenera Dawida Szwargi i dyrektora Samuela Cardenasa. Dowiedziałem się, czego oczekują ode mnie na boisku, jak miałbym grać. Spodobało mi się to, zaakceptowałem tę rolę. Zaimponowało mi też to, że każdy tutaj jest równy, że zespół jest rodziną. Wszyscy mają pracować tak samo ciężko na sukces. Myślę, że to dla mnie wejście na wyższy poziom. Wystarczy zobaczyć na to, jak Raków rozwinął się w ostatnich latach – ile trofeów wygrał, że awansował do fazy grupowej europejskich pucharów. To ciekawe, nowe wyzwanie.

Gdybyś miał wybrać najszczęśliwszy moment swojego życia, co by to było?

Na pewno wybrałbym jakiś moment, w którym byłem z rodziną. Przebywanie z nimi daje mi najwięcej szczęścia, dzielimy razem wszystko. Z nimi każdy dzień jest najlepszym wspomnieniem.

WIĘCEJ O RAKOWIE CZĘSTOCHOWA:

ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK

fot. FotoPyK, Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

17 komentarzy

Loading...