Reklama

Sztylka: Moje zwolnienie ze Śląska? Zero klasy i profesjonalizmu [WYWIAD]

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

23 stycznia 2024, 16:01 • 15 min czytania 15 komentarzy

Dariusz Sztylka w kwietniu 2023 roku jeszcze jako dyrektor sportowy Śląska Wrocław walczył o utrzymanie w Ekstraklasie bezpośrednio z Wisłą Płock, by kilka miesięcy później do niej trafić. W jednym klubie jego wieloletnia misja skończyła się zwolnieniem, a w drugim właściwie dopiero się zaczęła. Było więc o czym porozmawiać, zaczynając od kulis trenerskich, transferowych i politycznych we Wrocławiu, idąc przez wydarzenia, które 45-latek określił „brakiem elementarnej klasy”, a kończąc na małym rozliczeniu z przeszłością, planach na budowę kadry „Nafciarzy” i komentarzu do najnowszych transferów pierwszoligowca. Zapraszamy.

Sztylka: Moje zwolnienie ze Śląska? Zero klasy i profesjonalizmu [WYWIAD]

Śląsk w dużej mierze w tym samym składzie osobowym jeszcze za pana kadencji bił się o utrzymanie, a teraz gra o mistrzostwo. Może Dariusz Sztylka był hamulcowym?

Pewnie nie ma jednej rzeczy, którą można by tę zmianę wytłumaczyć (śmiech). Brakuje tu logiki, ale ja na pewno cieszę się, że 90% piłkarzy, których trafiło do Śląska w trakcie mojej pracy, gra w pierwszym składzie i jest teraz liderem Ekstraklasy. I to po bardzo słabym sezonie, który we Wrocławiu nie miał prawa się wydarzyć. Widać jednak, że problemem nie byli piłkarze. Dobrze ustawieni przez trenera potrafią grać na wysokim poziomie.

Trenera, którego wcześniej zwolniliście. To co, nie poznaliście się na Jacku Magierze za pierwszym razem?

Wokół zwolnienia trenera Magiery było dużo dyskusji i skłamałbym, gdybym powiedział, że decyzja była jednomyślna. Teraz nie ma jednak sensu wybielanie się i mówienie, kto chciał go zostawić, a kto nie. Dodam jedynie, że dla mnie czas na pożegnanie Jacka nie był odpowiedni. Nie potrafiliśmy wygrywać meczów, to prawda, ale zbliżała się przerwa na kadrę i można było jeszcze dać sobie szansę.

Reklama

Konszachty polityczno-miejskie w Śląsku wiązały ręce?

Nigdy nie lubię szukać usprawiedliwienia dla swojej pracy. Pracując w określonych warunkach, pewne decyzje po prostu musisz akceptować. Niestety ostatnie dwa słabe sezony Śląska nadszarpnęły naszą wiarygodność i trudno było o argumenty żeby, mocniej akcentować czy przeforsować swoje pomysły dotyczące zespołu. To był też taki czas, że wiele osób ze strony właściciela kierowało się opiniami ludzi na Twitterze. Śmialiśmy się, że to właśnie Twitter decyduje o tym, jak wygląda polityka budowania zespołu.

Ale ostatnie klepnięcie transferu należało do pana?

Do mnie, trenera i zarządu.

Nie było tak, że jakiś trener miał trochę więcej do powiedzenia?

Proces zawsze wyglądał tak samo. Najpierw zawodnika proponował pion skautingu, później propozycja trafiała do sztabu, a następnie razem z trenerem i zarządem rozmawialiśmy, czy dany piłkarz trafi do Śląska. Każdy, niezależnie czy najgorszy, czy najlepszy transfer, był akceptowany także przez zarząd i pierwszego szkoleniowca.

Reklama

Przez pięć lat tych dobrych, a nawet sztandarowych, które można wyróżnić sobie w CV, trochę było: Praszelik, Płacheta, Łabojko, Yeboah czy Exposito, nawet jeśli na początku był leniem.

Tak. Zgadzam się.

Ale czy wierzył pan w niego tak jak w Caye Quintanę?

Na pewno wiedzieliśmy, że ściągamy napastnika z dużym potencjałem, nad którym trzeba jeszcze trochę popracować. Pamiętajmy, że wtedy też rezygnowaliśmy z Marcina Robaka. Dużo ryzykowaliśmy, ale widzieliśmy w Eriku szansę na dużą jakość i dobrą sprzedaż. Tak we Wrocławiu pracowaliśmy – szukaliśmy zawodników, którzy w przyszłości mieli nam zagwarantować zastrzyk do budżetu. W Śląsku zrobiliśmy łącznie tylko dwa transfery przychodzące za jakąś kwotę i to naprawdę drobną, wręcz symboliczną. Reszta była bezgotówkowa, a na transferach wychodzących zarobiliśmy ponad 35 milionów złotych dla klubu.

Skoro kurek z miasta wcześniej był odkręcony, dlaczego nie ryzykowaliście z wydawaniem sensownych pieniędzy na piłkarzy, przy których byłoby większe prawdopodobieństwo, że wypalą?

Nigdy nie mieliśmy zgody na transfer gotówkowy. Nawet jeśli podejmowaliśmy rozmowy, to taki transfer nie był możliwy.

Ale presję ze strony miasta na sprzedaże już mieliście.

Jak najbardziej. Kiedy ktoś się u nas sprawdzał, były konkretne sugestie, że budżet musi się spinać.

Tak jak teraz, kiedy Śląsk zamierza sprzedać Karola Borysa.

To temat, który już mnie w żadnym stopniu nie dotyczy. Za mojej kadencji zrobiliśmy bardzo dużo, żeby Karol został we Wrocławiu. Widziałem z bliska jego rozwój, mam z nim i jego tatą bardzo dobry kontakt.

dariusz-sztylka

Znowu zaczęły się dyskusje, zresztą sam biorę w nich udział, że Śląsk mógłby zdecydowanie lepiej zarządzać swoimi wychowankami. Teraz patrzy się na niego jak na żywą gotówkę, a nie jeszcze materiał do rozwoju.

To prawda. Karol to złote dziecko Śląska Wrocław i jak patrzę na liczbę minut, którą otrzymał w tym sezonie, zastanawiam się, czemu jest ich tak mało. Oczywiście Śląsk gra o najwyższe cele i może dlatego nie ma dla niego miejsca nawet w małych obszarach czasowych. Nie chciałbym jednak tego oceniać, bo już nie zarządzam wrocławskim klubem, a podsumuję jedynie, że moim zdaniem ten chłopak zasługuje na dużo więcej.

Naciskał pan kiedykolwiek na jakiegoś trenera, żeby postawił na młodego zawodnika?

Zawsze nam zależało, żeby kadra Śląska była zbudowana z jak największej liczby młodych zawodników, a najlepiej wywodzących się z naszej akademii. Raczej nie było takich sytuacji. Zawodnik sam miał się obronić na boisku. Wizja budowania kadry była jasna, trenerzy o niej wiedzieli. Młodzi zawodnicy nie mieli być trzecim czy czwartym wyborem trenera, tylko realnym przeciwnikiem w rywalizacji o konkretną pozycję.

Któryś trener był pomyłką?

(Uśmiech)

Dobrze wie pan, że kandydatów może być tylko dwóch: trener Piotr Tworek i/lub trener Ivan Djurdjević. Mam nadzieję, że nie będzie się pan niczego wypierał i bronił decyzji, jak to dyrektorzy czy prezesi mają w zwyczaju, tym bardziej że perspektywa czasu powinna dać nowe wnioski…

Na pewno mam do siebie duże zarzuty, że po pierwsze: w złym czasie zwolniliśmy Jacka Magierę, a po drugie: nie najlepiej przeprowadziliśmy proces weryfikacji trenera Djurdjevicia. Mam nadzieję, że także pozostała część grona osób za to odpowiedzialnych myśli podobnie. Wtedy trzeba było wykonać dużo więcej pracy i jeśli już, to zmienić trenera z odpowiednim przygotowaniem się i przede wszystkim spokojem. Niestety tego zabrakło.

Czyli czerwona kartka w 2023 roku była słuszna [nawiązanie do wywiadu na Weszło „Jak najbardziej należała mi się żółta kartka” z 2022 roku]?

Tak.

Bardzo bolało?

Oczywiście, ale sęk w tym, że bardzo często dziennikarze i kibice nie znają całego zarysu sytuacji. Na pewno jednak ten jeden obszar, trenerski, był zdecydowanie do poprawy. Trener Tworek powiedział, że problemem Śląska nie jest trener, ale ten sezon pokazuje, że to też nie jest problem zawodników. Mamy tutaj więc pole do dyskusji, choć nie chciałbym nikogo krytykować a w szczególności jakiegokolwiek trenera.

Nawet trenera Djurdjevicia po słynnym tekście po meczu Pucharu Polski w Kaliszu o „obsranej zbroi”?

Czułem się wtedy zażenowany. Taka wypowiedź nie pomogła nikomu: zawodnikom, zarządowi, kibicom… Nie dość, że była katastrofa na boisku, to jeszcze następna wydarzyła się po meczu. Rozmawiałem z ówczesnym sztabem, chciałem to wyjaśnić, i okazało się, że to nie tylko była wina piłkarzy. Sztab po prostu zlekceważył tamten mecz. To trudne do przyjęcia, co teraz powiem, ale – mimo tego że oglądaliśmy KKS Kalisz na żywo i wiedzieliśmy, jakie ma atuty – zespół pojechał na mecz nieprzygotowany mentalnie i taktycznie. Coś takiego nie przystoi Śląskowi.

W przeszłości w Śląsku byli trenerzy, którzy potrafili rzucić mocnymi słowami, ale sztuką jest też nie naruszanie granicy dobrego smaku.

Pewnych granic po prostu nie powinno się przekraczać. A po tych słowach upadła relacja piłkarze-trener.

A jak wyglądały kulisy pańskiego zwolnienia ze Śląska [kwiecień 2023 roku, przyp. red.]? Na ten temat nigdzie się pan jeszcze nie wypowiadał, a krążyły takie historie, że na gorąco po meczu w sposób bezpardonowy podziękował panu sam prezydent miasta.

To po prostu było pozbawione zwykłej, elementarnej klasy. Zasad profesjonalizmu było tam niewiele, żeby nie powiedzieć zero. I na tym poprzestańmy, bo forma przekazu informacji o moim zwolnieniu naprawdę była poniżej jakiegokolwiek komentarza.

A Dariusz Sztylka kojarzy się z klasą, może nawet z dużą powagą. Nie mówił ktoś kiedyś, że brakuje panu luzu?

(Śmiech) Nie, nie, absolutnie! Jak ktoś mnie lepiej zna, wie, że mam bardzo dużo luzu.

Wymieni pan jednego piłkarza, którego bardzo pan chciał, ale z jakiegoś powodu nie trafił do Śląska, a potem odpalił gdzieś indziej?

Takiego, za którego inny klub dostał później duże pieniądze, nie było. Ale o kilku mocno walczyliśmy i było mi szkoda, że wybrali inne kluby, w których stali się wyróżniającymi postaciami. Zdarzało się tak kilka razy, że byliśmy z kimś na łączach przez kilka okienek, wracaliśmy do tematu, ale ostatecznie finał nie był taki, jaki zakładaliśmy. Tak było choćby z Bartoszem Nowakiem. Bardzo długo rozmawialiśmy z nim o transferze do Śląska i miałem do siebie żal, że zabrakło postawienia kropki nad „i”.

Nie męczy pana zabawa z agentami? Ciągle ktoś przychodzi i bajeruje, często chcąc wcisnąć zwyczajny szrot.

Staram się współpracować z agentami wedle ściśle określonych zasad. Poza tym w Śląsku w dużej mierze to my się po kogoś zgłaszaliśmy, wiedząc wcześniej o jego jakości piłkarskiej i mentalności. Tak było z polskim rynkiem. Jeśli chodzi o zagraniczny, nie ukrywam: pomyliliśmy się kilka razy właśnie przez to, że nasz research nie był pełny.

Czego nie zrobiłby pan w Wiśle Płock, mając w pamięci sytuacje z pięciu lat w roli dyrektora sportowego w Śląsku Wrocław?

Na pewno nie chciałbym popełnić tego samego błędu z budowaniem kadry. Ona powinna być budowana długofalowo i konsekwentnie. My w Śląsku w pewnym momencie odeszliśmy od priorytetów, jakim byli Polacy. Niekoniecznie bardzo młodzi, również ci na dorobku, dla których wejście do Ekstraklasy to życiowa szansa. Tak było z Rafałem Makowskim, Patrykiem Janasikiem czy Fabianem Piaseckim. Najważniejsze są proporcje, a w Śląsku głównie ze względów finansowych i przez brak dostępności jakościowych Polaków w danym okienku po prostu je zaburzyliśmy. Ściągnęliśmy za dużo obcokrajowców średniej jakości, którzy nie ciągnęli zespołu w górę, tylko dopasowywali się do aktualnego poziomu.

Rozumiem, że po kres swoich dni będzie pan bronił transferu Caye Quintany?

Zawsze będę się o niego spierał. To naprawdę ciekawy piłkarz, ale do Śląska trafił w złym momencie. Mieliśmy bardzo dobrą ofertę z Turcji za Erika i byliśmy pewni, że odejdzie. Ostatecznie został, więc Caye miał do rywalizacji Erika i Fabiana. Nie miał na tyle przestrzeni, żeby się wykazać, choć oczywiście szans, które dostał, nie wykorzystał. Dlatego uważam, że to nieudany transfer. Aby można było mówić o dobrym, zawodnikowi trzeba jeszcze stworzyć właściwe warunki w klubie, a nie tylko liczyć, że obroni się sam. Nie zrobiliśmy tego i uważam, że zaprzepaściliśmy szansę. Napastnikiem numer jeden zawsze był Erik i to nawet w momentach, które można było uznawać za dalekie od jego optymalnej formy.

Wkurzały pana te rewelacje o nocnych baletach?

Nocne balety to za mocne stwierdzenie, ale wiele razy Erik po prostu mentalnie nie był głową w klubie. Było to nie do przyjęcia, szczególnie w okresach, gdy drużynie słabo szło. Widziałem, że w szatni narastała frustracja. Inna sprawa, że takie zachowanie niezależnie od okoliczności jest naganne.

Wróćmy do Wisły Płock. Priorytetem będzie rynek wewnętrzny?

Chcemy, żeby klub był jak najbardziej polski i regionalny.

Ale to taki tani frazes, który zawsze można sprzedać kibicom.

Tak często powtarzany, ale my nie chcemy nikogo oszukiwać. Taki jest cel. Wielu piłkarzy, którzy grają w 1. lidze lub Ekstraklasie, wychowało się w Płocku lub w regionie. Tu naprawdę da się wykreować dobrych zawodników, z których sama Wisła może skorzystać. Oczywiście nie wszystkich jakościowych Polaków da się ściągnąć, bo nie każdy wiąże przyszłość z tym miejscem. Ale drenować region z pewnością będziemy. Fajnie byłoby utrzymać tendencję, wedle której w pierwszym składzie gra trzech, czterech wychowanków i to niezależnie w jakim są wieku.

Ale nie oszukujmy się – na taką politykę na pewno wpływ mają ograniczone środki Wisły Płock.

Nie ma co ukrywać, że budżet jest diametralnie inny po spadku z Ekstraklasy. Teraz prowadziliśmy dużo rozmów z wieloma zawodnikami i widzimy, że pojawia się duży znak zapytania, czy ktoś chce trafić do pierwszoligowej Wisły Płock. Dlatego nasza polityka musi być inaczej skonstruowana, choć nasz budżet też nie jest najmniejszy. Uważam, że jesteśmy w stanie rywalizować z częścią czołówki 1 ligi jeżeli chodzi o wynagrodzenia i całą „obsługę”, czyli stadion, sztab trenerski, miasto w centrum Polski, świeża historia w Ekstraklasie… Słowem: mamy konkretne atuty.

Jak sprzątnął pan Śląskowi sprzed nosa Oskara Tomczyka?

W ten transfer było zaangażowanych wiele osób z klubu. Zawsze mówię, że w sporcie, tak jak w życiu, bardzo ważne są relacje.Udało nam się je zbudować z Oskarem i jego rodzicami. Poza tym to wychowanek Wisły Płock, który do tego ceni bardzo pracę trenera Dariusza Żurawia. Zaproponowaliśmy Oskarowi pewną drogę rozwoju i chcemy się jej trzymać. Teraz mnóstwo zależy od samego piłkarza – robimy mu naturalną przestrzeń, ale to on sam musi chcieć stawiać kroki do przodu.

A skąd pomysł na Jarosława Jacha, który znowu wylądował na zakręcie?

Jarek był na bardzo krótkiej liście polskich stoperów, których obserwowaliśmy. Jak już byliśmy pewni, że ściągniemy Marcusa Haglinda-Sangre, zależało nam, żeby drugi stoper był z Polski. Drużyna ma mieć określoną strukturę i biorąc pod uwagę różne czynniki, Jarek się w nią wpasowuje. Owszem, jest na zakręcie. Jest też kilka znaków zapytania. Ale po rozmowach z nim i jego otoczeniem stwierdziliśmy, że to jest chłopak, który może i, co ważne, chce wyjść na prostą. Inna sprawa, że jakościowo Jach to jeden z najlepszych stoperów w Polsce.

Dobrze usłyszałem?

Tak, moim zdaniem tak właśnie jest, o ile Jarek utrzyma koncentrację przez cały mecz, a wiem, że jest do tego zdolny.

Odważna teza.

Gdyby Jarek miał dobry okres, nie trafiłby teraz do Wisły Płock. Ale ma w sobie tyle złości i motywacji, żeby wrócić na najwyższy poziom, że będzie dla nas wartością dodaną przez najbliższe pół roku a może i dłużej.

Dlaczego Filip Lesniak wylądował na liście transferowej?

W rundzie jesiennej stracił miejsce w składzie, przegrał rywalizację i źle to zniósł…

To jeden z niewielu pomocników, który został po spadku. Nie był złym piłkarzem na poziomie Ekstraklasy, więc tym bardziej nic nie zapowiadało, że będzie nim w 1. lidze.

Tak, natomiast przed ostatnim meczem w rundzie zgłosił się do mnie z prośbą odejścia. Patrząc na relację jego zarobków do aktualnej pozycji w zespole, stwierdziliśmy, że transfer lub rozwiązanie kontraktu będzie zasadne. Musimy robić też miejsce w budżecie z myślą o innych pozycjach, bo nie mam prawa przekroczyć określonego limitu na pensje. Takie rozwiązanie będzie dobre dla dwóch stron.

Tym bardziej, że to zapewne wciąż była pensja ekstraklasowa.

Zgadza się.

To swoją drogą niezła historia, że jeszcze ze Śląskiem walczył pan bezpośrednio o utrzymanie właśnie z Wisłą Płock, a kilka miesięcy później dołączył do przegranej ekipy. Były nastroje grobowe?

Tak, to bardzo ciekawa sytuacja. Grobowe nastroje to delikatne stwierdzenie. Na samym początku przygotowań trener Saganowski mierzył się z bardzo trudnym zadaniem, mając niekomfortowe warunki do budowania drużyny. Jej połowa nie chciała tutaj grać. Czekała na oferty i możliwość ucieczki. Po tym okresie ten zespół potrzebował czasu. Ale co najważniejsze, zostali u nas zawodnicy, którzy chcieli tu zostać i przyszli tacy, których nie trzeba było prosić, żeby u nas grali. Kontuzje mocno nas dotknęły i jesienią mogliśmy zdobyć więcej punktów, ale całą rundę oceniam pozytywnie. Strata do miejsca dającego bezpośredni awans nie jest duża, a mamy jeszcze zaległy mecz. Przed sezonem zapewne niewielu kibiców liczyło, że możemy być mocnym graczem w kontekście gry o pierwszą szóstkę, a tak właśnie jest.

Wisła Płock przeżyła rewolucję.

Odeszło piętnastu doświadczonych piłkarzy. Oczywiście wynik sportowy temu przeczy, ale na papierze mowa o nazwiskach zawodników, którzy potrafili w swojej karierze rozgrywać dobre sezony.

Nie było obawy o przelicytowanie transferu Kapuadiego do Legii?

Szczerze mówiąc, nie, bo ciągle mieliśmy na stole dobrą ofertę z Venezii FC. Steve robił wszystko i pokazywał na każdym kroku, że nie chce tutaj być. Troszkę to trwało, zanim Legia wyrównała ofertę, ale udało się.

A z Dawida Kocyły da się jeszcze zrobić piłkarza?

Na 100%. Razem z trenerem Żurawiem i zarządem długo rozmawialiśmy o jego sytuacji. W grudniu kończył mu się kontrakt, więc musieliśmy podjąć tą decyzję do listopada.

Przedłużyliście umowę, choć podstawy opierające się na niedalekiej przeszłości były właściwe żadne.

Oczywiście, natomiast pomyśleliśmy przede wszystkim o przyszłości. Dawida znałem jeszcze z czasów pracy w Śląsku. Zawsze uważałem, że jako dobrze prowadzony zawodnik jest w stanie zrobić różnicę na boisku. Mało kto potrafi tak grać jeden na jeden, jak Dawid. Ostatnio dużo zmieniło się u niego na plus, ma inne podejście do treningu i do życia. Został ojcem, a takie rzeczy dodają odpowiedzialności mężczyźnie. To, co najgorsze, już za nim.

Brał pan go na spacer jak Jacek Magiera Mateusza Żukowskiego?

(Śmiech) Może nie jestem tak dobrym psychologiem jak trener Magiera, ale staram się znajdować z zawodnikami nić porozumienia. Chcę wiedzieć, jakie aspekty wpływają na ich lepszą czy gorszą formę. Nie może być tak, że kogoś tylko klepiesz po plecach, kiedy strzela bramki czy notuje asysty. Czasami wystarczy nawet mała reakcja ze strony sztabu czy osób zarządzających, żeby piłkarz przewartościował pewne rzeczy.

Brak awansu Wisły Płock do Ekstraklasy będzie traktowany jako porażka?

Porażką nie będzie, ale zawodem jak najbardziej. Jesteśmy w grupie ośmiu, dziewięciu zespołów, które realnie mogą walczyć o Ekstraklasę. Od jednych jesteśmy mocniejsi organizacyjnie i finansowo, od drugich zdecydowanie słabsi, ale patrząc na pracę sztabu i rozwój zespołu pod okiem trenera Żurawia, liczę na to, że będziemy groźni na wiosnę. Pierwsza szóstka jest naszym celem. A co będzie potem – nie wiem. Poprzedni sezon dobrze pokazał, że nawet najlepszy zespół, jakim była Wisła Kraków, może nie awansować. Do tego teraz 1. liga jest najmocniejszą od wielu lat. Inne mocne i stabilne marki nadal tu są, a po spadku z Ekstraklasy ich przybyło. Będzie ciężko, ale robimy wszystko, żeby w maju cieszyć się z awansu.

DOGRYWKA:

 

WIĘCEJ MATERIAŁÓW ZE ZGRUPOWANIA W TURCJI:

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Komentarze

15 komentarzy

Loading...