Reklama

Hanousek: Stworzyłem mapę ścieżek po karierze. Mam ich osiem [WYWIAD]

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

25 lutego 2024, 11:34 • 18 min czytania 2 komentarze

Kiedyś, jako chłopiec z małej wsi, Marek Hanousek został odkryty przez Slavię Praga. Najbliżej wielkiej piłki był jednak w Viktorii Pilzno, z którą grał w fazie pucharowej Ligi Europy. Grał świetne zawody, pukał do drzwi reprezentacji. Ale los chciał, że dwukrotnie zerwał więzadło krzyżowe. W 2017 roku myślał nawet o zakończeniu kariery, lecz zamiast tego otworzył oczy na inne strony życia. Poszedł na studia i spełnił się w zamiłowaniu do cyfr. A w międzyczasie, mimo że specyfika rynku wewnętrznego w Czechach mu nie sprzyjała, nastukał mnóstwo spotkań w najwyższej lidze czeskiej. Często z opaską kapitańską, którą nosił już jako 23-latek i do dziś zakłada również w barwach Widzewa.

Hanousek: Stworzyłem mapę ścieżek po karierze. Mam ich osiem [WYWIAD]

Hanousek, który trafił do Łodzi w 2021 roku, z dużą świadomością wypowiada się m.in. o różnicach między trenerem Niedźwiedziem a Myśliwcem, problemach Widzewa w poprzednim sezonie, ciekawych kulisach transferu do Polski, czeskim systemie szkolenia piłkarzy czy przyszłości po karierze: – Kontuzje pomogły w myśleniu o tym, co będzie kiedyś. Rok temu zrobiłem sobie burzę mózgów, stworzyłem całą mapę kierunków, w jakich mógłbym podążyć po karierze. Znalazłem w ten sposób osiem możliwości. W tym jest choćby zawód trenera, własny biznes czy konkretna funkcja w firmie zajmującej się ekonomią. […] Na co dzień czytam artykuły naukowe o finansach, ekonomii czy makroekonomii. Analizuję, co dzieje się na świecie i jaki ma wpływ na różne rzeczy. Zastanawiam się również, czy nie zrobić jeszcze dwóch lat studiów i nie zostać magistrem. Taki jest plan.

Marek Hanousek, pomocnik Widzewa Łódź. Zapraszamy do lektury.

***

W szatni mówią na ciebie “Profesor”?

Reklama

Widziałem, że to wymyślili kibice, ale do szatni ten pseudonim jeszcze nie dotarł.

A jak myślisz, skąd ten “Profesor”?

Wydaje mi się, że to wynika z moich zachowań na boisku. Ale to chyba trochę przesadzone. Może w 1. lidze miałem kilka takich meczów jak profesor, ale w Ekstraklasie o to trudniej ze względu na wyższy poziom.

To był dla ciebie trudny przeskok?

Na pewno duży. Jakość czysto piłkarska, szybkość podejmowania decyzji, fizyczność – to wszystko stoi na wyższym poziomie.

Ale ty się obroniłeś. Dalej jesteś ważnym piłkarzem dla Widzewa.

Reklama

To prawda, ale myślę, że ponad 200 występów w najwyższej lidze czeskiej robi swoje. Ponad 10 lat grałem w dobrych rozgrywkach i przechodząc do Widzewa, tak naprawdę zrobiłem krok wstecz. Ale od samego początku wierzyłem, że możemy awansować do Ekstraklasy. Bardzo chciałem w niej grać i byłem przygotowany na to, że będzie trudniej.

Jak zaczęła się twoja przygoda z piłką? 

Żyłem na małej wsi. Kiedy przychodziła zima i lód, graliśmy w hokeja, a w dodatku ojciec brał mnie na lekcje tenisa. Dużo miałem tej aktywności fizycznej, ale najłatwiej było mnie wrzucić do piłki nożnej. Ona mi wychodziło najlepiej. Kiedy miałem 8 lat, jeden trener ze Slavii Praga był na meczu mojej wsi. Zobaczył mnie, zadzwonił do ojca i zaprosił na treningi. Od tamtej pory grałem w akademii Slavii.

Spędziłeś tam 8 lat. Było w tej akademii coś charakterystycznego, jeśli chodzi o czeski styl szkolenia piłkarzy?

Wydaje mi się, że czeska szkoła jest podobna wszędzie. Skupia się na drużynowości i taktyce. Umiejętności indywidualne nie są tak rozwijane i nie nawiązują do topowego poziomu, choć miałem szczęście, że w wieku 15 lat trafiłem na trenera otwartego na hiszpańskie trendy. Wpajał nam grę kombinacyjną i odwagę w prowadzeniu piłki. Trenował mnie przez kilka lat i zabrał potem do Dukli Praga. Nie będąc nawet pełnoletnim, mogłem grać z dorosłymi zawodnikami na drugim szczeblu. Myślę, że to było najważniejsze w moim rozwoju. Im szybciej lądujesz w realiach piłki seniorskiej, tym lepiej.

Czyli w Czechach ci piłkarze, którzy za dużo dryblowali, byli hamowani?

Nie powiedziałbym, że hamowani. Na pewno było ich niewielu. W Czechach nie ma tylu zawodników, ilu w innych krajach, którzy na boisku robiliby różnicę dryblingiem. Ale byli trenerzy, którzy próbowali takich kreować. Wiedzieli, że tacy mają większą wartość nie tylko dla zespołu, ale też później dla klubu w kontekście transferowym. Okej, możemy wygrywać turnieje U-18 drużynowością, ale wtedy pojedynczy zawodnicy z Czech nie są tak interesujący dla skautów.

Czescy piłkarze mają opinię pracowitych, zgodzisz się? Pamiętam, jaki był boom na Vladimira Coufala i Tomasa Soucka w West Hamie. Anglikom właśnie ta cecha imponowała.

To prawda. Jeśli nie masz takich umiejętności jak Messi, musisz znaleźć w sobie inne atuty. Jako Czesi nie mamy problemu z tym, żeby dużo pracować i poświęcić się treningowi. Ale też gra głową jest bardzo ważna. Musisz chcieć wygrywać na każdej gierce. Ambitna i pracowita mentalność to najlepsza glina do zbudowania dobrego zawodnika, nawet bez takich elementów jak super drybling czy wykończenie.

Zawsze miałeś cechy lidera? Co dostrzegali w tobie trenerzy? Bo zdarza ci się nosić opaskę kapitańską w Widzewie, jesteś w radzie drużyny, ale w Czechach byłeś kapitanem od najmłodszych lat.

Szczerze mówiąc, nigdy nie pchałem się do roli kapitana. Wydaje mi się, że to naturalna kolej rzeczy. Nie zachwycam się tym, uważam bycie kapitanem za rzecz absolutnie normalną. Ktoś musi nim być, a jeśli wybierają mnie, jestem gotowy. W Czechach byłem nim już w wieku 23 lat.

Szybko.

Nie wiem, może trenerom podoba mi się mój charakter. Na pewno nie jestem kapitanem, który dużo gada. Wolę pokazywać przywództwo, być liderem na boisku w trudnych momentach. Dawać dobry przykład, a mniej mówić.

W 2012 roku pierwszy raz zerwałeś więzadło krzyżowe – to zadecydowało o tym, że nie poszło ci w Viktorii Pilzno?

Myślę, że tak. Wiedziałem, że będzie ciężko, choć w piłce to już nic niezwykłego, kiedy ktoś zrywa więzadła. Medycyna tak poszła do przodu, że mija pół roku i zawodnik może być z powrotem gotowy do gry. Jeśli chodzi o mnie, miałem bardzo dobry okres, strzelałem bramki…

W tamtym czasie Viktoria Pilzno grała z Barceloną.

Pamiętam, jak Xavi w tunelu przed meczem wziął Pavla Horvatha, kapitana drużyny, za klubowego kitmana. Pewnie dlatego, że miał wtedy 15-20 kg nadwagi i nosił przylegającą kurtkę. Ale jeśli chodzi o rzuty wolne, miał najlepsze wykonanie, jakie w życiu widziałem.

Tuż przed zerwaniem więzadła grałeś jeszcze z Atletico Madryt. Z Viktorią Pilzno doszliście wtedy do 1/8 finału Ligi Europy.

Dokładnie. Miałem wtedy sygnały z reprezentacji Czech. Kwestia powołania wisiała w powietrzu. Miałem 21 lat, czyli to był idealny moment, żeby mnie, perspektywicznego zawodnika, sprawdzić w kadrze. Złapanie ciężkiej kontuzji w takim momencie było więc o wiele gorsze, niż mogłoby być na późniejszym etapie kariery. Po powrocie po zerwaniu więzadła być może zrobiłem pewien błąd. Trener Viktorii Pilzno chciał, żebym został w kadrze. Ale nie jestem typem piłkarza, który czekałby na ławce rezerwowych na swoją szansę. Zadecydowałem, że wrócę do Dukli Praga. Kto wie, może lepiej było zostać w Pilznie i powalczyć. Myślałem, że po rozegraniu dobrego sezonu znów z opaską kapitańską pojawi się dobra oferta ze Slavii, Sparty czy ponownie Pilzna. Ale przeliczyłem się.

Czyli to nie było tak, że wypychali cię z Viktorii Pilzna po kontuzji?

Nie, miałem wtedy jeszcze dwa lata ważnego kontraktu. Wiedziałem jednak, że nie wracam po kontuzji jako zawodnik pierwszego składu i nie chciałem czekać, aż kogoś zastąpię.

W Dukli rozegrałeś ponad 150 meczów.

Tak, pomogłem drużynie w wywalczeniu awansu do pierwszej ligi i zawsze dobrze się tam czułem.

I chyba nie narzekałeś, kiedy raz byłeś w pierwszej lidze, a raz w drugiej.

To wynikało z pokory do okoliczności. Kiedy miałem 25-26 lat, wciąż byłem w Dukli. Niestety, w pierwszym meczu sezonu 2017/2018 zerwałem więzadło krzyżowe w drugim kolanie. Los chciał, że graliśmy wtedy z Viktorią Pilzno… Ach, przeznaczenie. Straciłem ponad połowę sezonu. Musiałem kilka miesięcy wracać na swój poziom, w następnym sezonie doszło trochę problemów zdrowotnych i klub spadł z ligi. Miałem 27 lat i powiedziałem sobie, że to nie jest już ten czas, żeby grać w drugiej lidze. Dlatego poszedłem do Karviny. Pierwszy rok nie był zły, ale pojawił się nowy trener, który wolał stawiać na innych zawodników. Tam też miałem jeszcze 1,5 roku kontraktu, ale nie chciałem siedzieć na ławce, stąd decyzja o przejściu do Widzewa.

Jak za pierwszym razem zrywa się więzadła, można powiedzieć, że to po prostu pech. Ale za drugim może pojawić się myśl pt. “Co zrobiłem źle – niewystarczająca prewencja, przeciążenie stawów?”. Miałeś tak?

Pierwszy raz zerwałem więzadło na zgrupowaniu kadry U-21, graliśmy wtedy baraże z Rosją. Mam takie jedno ćwiczenie, które zawsze robię na rozgrzewce. Chłopcy mnie pytali, dlaczego je robię, a ja odpowiadałem, że to czysta prewencja. 2. minuta meczu, obróciłem się na jednej nodze i strzeliło… Śmiali się potem, że jakbym nie robił tego ćwiczenia, to może bym się nie połamał. Na pewno nie robiłem za mało. Wydaje mi się, że jeśli już, to mogłem robić wręcz za dużo.

Kiedy miałem 15-16 lat, nakładałem na siebie sporo treningów. Rano trening w szkole, szkoła, potem siłownia i trening w akademii. A w międzyczasie grałem jeszcze w tenisa. Były takie dni, kiedy miałem 3-4 treningi. Miałem cel, za którym podążałem, ale może trochę przesadziłem. Na pewno chciałem dobrze. Gdybym miał obecne doświadczenie, robiłbym pewne rzeczy inaczej. Ale tak już jest, że aby człowiek mógł pójść do przodu, musi popełnić błędy. Tym bardziej że ponad 15 lat temu nie było trenerów w akademii, którzy opiekowaliby się rozwojem twoich mięśni i dbali o motorykę.

Kontuzje ewidentnie wyznaczyły ci bieg kariery.

Ale wydaje mi się, że te kontuzje otworzyły mi też oczy na inne rzeczy. Zrozumiałem, że w życiu nie jest ważna tylko kariera piłkarska. Jeszcze przed pierwszym zerwaniem chciałem pójść na uniwersytet. Wtedy jednak nie dałem rady połączyć tego z piłką, bo chciałem w 100% poświęcić się rehabilitacji. Dlatego nie dokończyłem studiów, ale wiedziałem, że tego nie odpuszczę i kiedyś wrócę do nauki. Później, po drugim zerwaniu, gdy siedziałem na ławce w Karvinie, spytałem siebie “Co ja tu robię? Marnuję czas”. Kilometr od stadionu stał uniwersytet z kierunkiem: ekonomia i finanse. To coś, co zawsze mnie interesowało. Mniej grałem i miałem na sobie mniej presji, dlatego stwierdziłem, że to dobry moment, żeby wreszcie porządnie wziąć się za studia. I tak latem 2023 roku skończyłem licencjat.

Faktycznie nie zmarnowałeś czasu. Fajna sprawa.

Co więcej, też po drugiej kontuzji kolana, kiedy rehabilitacja nie była jeszcze możliwa, dokończyłem kursy trenerskie. Dzięki temu mam dziś licencje UEFA C i B.

A miałeś w ogóle takie myśli po drugim zerwaniu więzadła, że mógłbyś zrezygnować z piłki i pójść drogą uniwersytecką?

Po drugiej kontuzji na szczęście mogłem liczyć na wsparcie brata, który jest ode mnie o trzy lata starszy. Zresztą on zawsze ciągnął mnie w górę. Mówił, że miał więcej talentu niż ja, ale nie był w stanie tak samo poświęcić się dla futbolu. Kiedyś brał mnie na gierki z kolegami w jego wieku. Miałem trudniej. Musiałem mocno pracować nad sobą, żeby mnie akceptowali. Po drugim zerwaniu mówiłem bratu, że to chyba nie ma już sensu, że pech trzyma się mnie i nie chce odpuścić. Ale przekonał mnie, żebym jeszcze spróbował. Gdyby nie on, być może od kilku lat nie grałbym już w piłkę.

Dwa zerwania więzadeł krzyżowych w ciągu pięciu lat niejednego piłkarza mogłyby złamać.

Ale jest coś w tych trudnych momentach, że potrafią być dobre. Po nich bardziej doceniasz to, co daje ci szczęście. Wyciągasz wnioski i idziesz dalej.

A czego brakowało ci w Czechach? Nie chciałeś tam zostać?

Rynek piłkarski w Czechach jest bardzo prosty. Są Sparta, Slavia i Viktoria. Za nimi masz resztę klubów, która sprzedaje młodych zawodników do tej trójki. Ja miałem 27 lat przed pójściem do Karviny. Nie byłem już na tyle ciekawą opcją dla najlepszych, ani też wystarczająco młody dla klubów z niższych rejonów tabeli. Byłem za stary na czeski system. Wylądowałem w martwym punkcie, choć i tak miałem szczęście, że trafiła się Karvina. Później, gdy miałem 29 lat i byłem tuż po transferze do Widzewa, okazało się, że trenera Karviny, który wysłał mnie trybuny, zwolniono. Kto wie, jakby to wszystko się potoczyło, gdybym jednak został w czeskiej lidze…

Ale i tak wyszło dobrze. Lepiej niż myślałem, bo naprawdę mała była szansa, że tak to się skończy. Nawet sam moment transferu do Widzewa mógł zapowiadać, że będzie różnie. To było szalone, bo udało się dopiąć wszystko dopiero 30 minut przed zamknięciem okienka zimowego. Później sytuacja w samym klubie nie była najlepsza, a latem 2021 roku zmieniło się wszystko. Przeżyłem w Widzewie zupełny reset z nowym właścicielem, dyrektorem sportowym i trenerem. Było dużo niewiadomych, znów mogłem zostać zepchnięty po zmianach wewnątrz innego klubu, tym razem w Polsce, ale udało mi się być ważną postacią w zespole i pomóc w zrobieniu awansu.

Co sądzisz o tym systemie wewnętrznych transferów w czeskiej lidze? Jesteś przykładem zawodnika, któremu on raczej przeszkodził.

To zależy, czego oczekujesz. Bo możesz chcieć mieć wyrównaną ligę tak jak w Ekstraklasie, ciekawszą dla kibiców i telewizji. Ale możesz też przesunąć wajchę bardziej na europejskie puchary, wyeksponować 2-3 kluby z najlepszymi zawodnikami kosztem wyrównania ligi. W Czechach mamy tę drugą opcję. Właściciele zdecydowali, że tak jest lepiej, argumentując, że w ten sposób ściągną więcej pieniędzy do ligi poprzez granie w Lidze Mistrzów i Lidze Europy. Jak patrzę na inne ligi w Europie na tle czeskiej, trochę mi się to nie podoba, bo przed startem ligi wiesz, kto wygra mistrzostwo. W Czechach nie ma niespodzianek takich jak mogą być w Polsce.

Życie przeciętnego czeskiego piłkarza poza czołówką to życie trochę bez perspektyw? Gdybyś miał zostać w takiej Karvinie do końca kariery, choćby pod względem finansowym pewnie nie mógłbyś liczyć na kokosy.

Według mnie realia klubów czeskich poza największą trójką są nie do porównania względem Ekstraklasy. A czy ma sens granie całej kariery w średnim klubie ligi czeskiej za takie pieniądze – to zależy, kogo spytasz. Perspektywy są różne.

Czym w takim razie różni się Ekstraklasa od najwyższej ligi czeskiej?

Dla mnie to wciąż zagadka. Nie mam jasnej odpowiedzi na to pytanie. Wydaje mi się jedynie, że w Ekstraklasie są zawodnicy o większej jakości niż w Czechach. Gdyby drużyny poza Spartą, Slavią i Viktorią miały grać w Polsce, myślę, że miałyby problem, żeby utrzymać się w tej lidze, a co dopiero powalczyć o coś więcej. Patrzę jednak tylko na jakość, bo są takie mecze, które Czesi wygrywają drużynowością mimo przewagi czysto piłkarskiej drużyny przeciwnej. Przykład Slovana Liberec jest tutaj znamienny. Przez osiem lat ten klub trzy razy znalazł się w fazie grupowej Ligi Europy, mając budżet na poziomie 3,5 mln euro. A klubów tego typu, które mają niewielkie środki, ale robią świetną robotę, jest w Czechach więcej. Gdzieś indziej, na przykład w Polsce, klub potrafi mieć dwa razy więcej, ale bije się utrzymanie, a nie o puchary.

Wasz poprzedni sezon miał dwie twarze. Wiosną mieliście problem z wygrywaniem meczów, co ostatecznie poskutkowało zwolnieniem trenerem Niedźwiedzia. Jesteś w stanie powiedzieć, skąd wynikał ten regres?

Po awansie mieliśmy dużo optymizmu. W mecze wchodziliśmy z poczuciem, że nie mamy nic do stracenia. Wszyscy stawiali, że będziemy przegrywać i to działało na naszą korzyść. Wydaje mi się też, że jesienią 2022 roku przepchnęliśmy kilka meczów, w których nie zasłużyliśmy na zwycięstwo. Przeciwnik stworzył dwa razy więcej sytuacji, ale na koniec wygrywaliśmy my. Takich spotkań było cztery-pięć. To mogło być nawet 10 punktów różnicy, które równie dobrze przy braku szczęścia poszłyby w drugą stronę.

To szczęście na wiosnę obróciło się przeciwko nam, a doszły jeszcze oczekiwania. Niżej od nas w tabeli były zespoły, które w walce o życie grały prosty futbol. My, mając dobrą pozycję w lidze, chcieliśmy utrzymać piłkarski styl, może czasami nawet na siłę. I wygrywali z nami ci, którzy podchodzili do meczu bardziej pragmatycznie. Nasz sezon w roli beniaminka był jak dzień i noc, więc nie byliśmy z niego zadowoleni

A Niedźwiedź akurat jest takim trenerem, który raczej nie chce ubrzydzać futbolu i trzyma się stylu, który wypracował z drużyną. Może właśnie tej zmiany wam brakowało, żeby nie drżeć do końca o utrzymanie.

Być może, ale nie tylko trener Niedźwiedź tak podchodzi do futbolu. W tej młodej generacji trenerów widzę dużą odwagę. Nie ma w nich strachu przed przegrywaniem kilku meczów. Jeśli drużyna ma się rozwinąć, są gotowi zaryzykować i poświęcić punkty. Mają wyznaczony kierunek, któremu ufają na śmierć i albo im to wyjdzie, albo nie. Nie chcą pośrednich opcji na tu i teraz wedle krótkofalowej wizji. Mierzą wyżej.

Podejrzewam, że tymi słowami nawiązujesz też do trenera Myśliwca, który stawia rozwój zawodników bardzo wysoko, nawet kosztem punktów, które potrafią zdusić perspektywiczne myślenie.

Z drugiej strony jesteśmy rozliczani za wynik…

Ale na pewno też chciałbyś się rozwijać jako piłkarz niezależnie od wieku.

To prawda. Sam nawet powiedziałem trenerowi Myśliwcowi, że możemy przegrać kilka meczów, jeśli chce nauczyć nas czegoś nowego, co zaprocentuje później. Oczywiście nikt nie chce przegrywać. Każdy trener chce zwycięstwa, ale są tacy, którzy na widok porażek panikują, a są też inni, którzy zachowują spokój, bo wiedzą, że to część dłuższego procesu. Ważne też, żeby piłkarze zaufali trenerowi w kwestii drogi, jaką obierze. Wtedy oni sami są też bardziej cierpliwi.

Co zmienił trener Myśliwiec?

Wystarczyło, że przyszedł. Mieliśmy jednego trenera od dwóch lat, więc sam fakt zmian już zrobił swoje. Ale nie wydaje mi się, żeby różnica między trenerem Niedźwiedziem a Myśliwcem była duża. Obaj lubią grać odważny i ofensywny futbol, choć trener Myśliwiec jest w tym trochę bardziej pragmatyczny. Dla niego im szybciej jesteśmy w stanie stworzyć okazję bramkową, tym lepiej. Wyznaje zasadę, że nie ma co komplikować sobie gry. Trener Niedźwiedź z kolei bardziej lubił budować grę i trochę zmęczyć przeciwnika przed zadaniem ciosu. Poza tym obaj skupiają się futbolu kombinacyjnym, więc nie czuję, że wiele się zmieniło.

Gdyby nie piłka nożna, kim byś był?

Trudne pytanie.

A może kim chciałbyś być – to łatwiejsze.

Myślę, że tenisistą. Bardzo lubiłem ten sport. Wydaje mi się, że jestem z tej ostatniej generacji ludzi, która nie miała komputerów i telefonów. Kiedy kończyła się szkoła, zostawiałem plecak, wychodziłem na podwórko i mama nie widziała mnie do wieczora. Teraz jest inaczej. A co bym robił innego, gdyby nie piłka? Zawsze podobały mi się liczby, cyfry, wszelki rodzaj matematyki i analizy. Może nawet dałoby się to połączyć ze sportem.

A robisz coś w kierunku tej ekonomii, którą skończyłeś na studiach?

Tak, często czytam artykuły naukowe o finansach, ekonomii czy makroekonomii. Analizuję, co dzieje się na świecie i jaki ma wpływ na różne rzeczy. Zajmuję się też córką, co zajmuje sporo czasu. Zastanawiam się również, czy nie zrobić jeszcze dwóch lat studiów i nie zostać magistrem. Taki jest plan, ale teraz bardziej ekscytuje mnie zdobywanie informacji, a nie pisanie pracy. Praca licencjacka na 40 stron była dla mnie horrorem, a magisterska musiałaby mieć 60. Jak sobie to wyobrażam, widzę ciężary, ale mój profesor, który nawet był na stadionie w Widzewie, cały czas mówi mi, żebym to zrobił. Do marca mam czas na decyzję. Zobaczymy.

A przecież zrobiłeś jeszcze papiery trenerskie, więc wygląda na to, że po zakończeniu kariery będziesz miał wybór.

Wiem, że wielu piłkarzy ma trudności z odnalezieniem się w życiu po życiu. Rozumiem tych, którym jest trudno przygotować się wcześniej, bo w trakcie sezonu regularnie odczuwamy zmęczenie fizyczne i psychiczne. Ale z drugiej strony uważam, że da się znaleźć czas, żeby dodatkowo zrobić coś dla siebie. Przykładowo w Polsce odległości między miastami są na tyle duże, że w trakcie wyjazdów można czytać albo się uczyć. W Czechach jechanie autobusem przez trzy godziny denerwowało, ale tutaj przy 5-8 godzinach czuję się inaczej. To taka niepozorna przestrzeń czasowa, która po pomnożeniu daje ci ogromną liczbę godzin. To mała część życia, w której możesz szykować się na przyszłość.

Mi na szczęście kontuzje pomogły w myśleniu o tym, co będzie kiedyś. Rok temu zrobiłem sobie nawet burzę mózgów, stworzyłem całą mapę kierunków, w jakich mógłbym podążyć po karierze. Znalazłem w ten sposób osiem możliwości. W tym jest choćby zawód trenera, własny biznes czy konkretna funkcja w firmie zajmującej się ekonomią. Mam trochę kontaktów, które mogłyby mi pomóc. Kiedy zawieszę buty na kołek, zrobię sobie kilka miesięcy spokoju, żeby wszystko przemyśleć i wybrać najlepszą drogę. Jak będę czuł, że w piłce nie daję już rady, nadejdzie ten moment. Nie widzę sensu w schodzeniu do coraz niższych lig na stare lata. Będę gotowy na koniec, nawet jeśli miałby nadejść jutro.

A masz jakieś powikłania po zerwanych więzadłach w obu kolanach? Mówi się, że to skraca kariery piłkarzy.

Nie, wszystko jest w porządku. Nie mam żadnych dyskomfortów. Lekarze zrobili dobrą robotę przy operacjach. Jeśli już coś czuję, jest to ogólne zmęczenie materiału, obciążenie całego ciała, nie samych kolan. Nie miałem też nigdy zerwanych mięśni, bo jestem wolnym piłkarzem, więc nie angażuję ich ponad normę. A jeśli mowa o skracaniu karier, skupiłbym się na sztucznych boiskach. One za tym stoją. To trzeba w futbolu koniecznie zmienić!

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Weszło (@weszlocom)

 

WIĘCEJ MATERIAŁÓW ZE ZGRUPOWANIA W TURCJI:

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
10
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Ekstraklasa

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
10
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

2 komentarze

Loading...