Reklama

Golański: Zawodnicy robią progres. Chcemy zarabiać na transferach [WYWIAD]

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

06 lutego 2024, 11:05 • 14 min czytania 12 komentarzy

Wyciągnięcie Mariusza Fornalczyka z Pogoni Szczecin, transfer czołowego piłkarza z niższej ligi w USA, robiący furorę młodzieżowy reprezentant Izraela. Korona Kielce zmieniła swoją politykę i zaskakuje ruchami do klubu. Dlaczego mimo to jest w strefie spadkowej i jakie są powody, żeby wierzyć, że to chwilowe? – Mamy wytypowanych pięć, sześć rynków, na których się obracamy. Chcemy robić jeden, dwa transfery wychodzące na okienko – mówi nam dyrektor sportowy Paweł Golański, z którym rozmawiamy o kulisach transferów Korony.

Golański: Zawodnicy robią progres. Chcemy zarabiać na transferach [WYWIAD]

Trochę zmieniacie politykę transferową. W porównaniu z pierwszymi okienkami pojawia się u was więcej młodych zawodników, trochę bardziej ryzykujecie.

Zawsze ryzykowaliśmy, bo wiemy, jakim budżetem dysponujemy. Przed każdym okienkiem rozmawiamy z prezesem Łukaszem Jabłońskim o tym, czy jesteśmy w stanie cokolwiek za piłkarza zapłacić, czy szukamy tylko wolnych zawodników. W ostatnich okienkach robiliśmy transfery nieoczywiste, jak Dominick Zator czy Marcus Godinho. Opinie były różne, a oni wkomponowali się świetnie. W poprzednim okienku ściągnęliśmy Martina Remacle’a czy Yoava Hofmeistera — to piłkarze, którzy w swoich ligach grali, ale w Polsce kluby się o nich nie zabijały. Po szerokiej analizie uznaliśmy jednak, że mogą być bardzo wartościowi i tak jest.

Staramy się pozyskiwać zawodników, którzy realnie chcą o siebie powalczyć. Rzeczywiście, może większy nacisk kładziemy teraz na tych, którzy mogą być później wytransferowani. Chcemy zarabiać, z tym mieliśmy wcześniej problem. Wiadomo, że po awansie do Ekstraklasy pierwszy sezon jest trudny. W naszym przypadku był to prawdziwy horror. Szukaliśmy zawodników, którzy będą zaadaptowani do walki o utrzymanie, bo w każdym meczu była presja.

Teraz sięgamy po zawodników młodszych, bo najstarszy Danny Trejo ma 25 lat. Kluczem przed każdym okienkiem jest to, żeby trener miał do dyspozycji piłkarzy przed pierwszymi zajęciami. To się udało poza Dannym, który dotarł do nas trzy dni po wznowieniu treningów. Planowaliśmy cztery transfery, szukaliśmy jeszcze defensywnego pomocnika, ale po rozmowie z trenerem uznaliśmy, że zawodnicy tak dobrze pracują, a kadra jest tak wyrównana, że nie będziemy dokładać kolejnej osoby.

Reklama

Jest różnica w porównaniu z pańskimi pierwszymi transferami. Wtedy byli to zawodnicy doświadczeni, na których ciężko byłoby zarobić.

Ale transfery też były nieoczywiste. Miłosz Trojak miał pewną łatkę, rozmawiałem z nim o tym. Każdy może popełnić błąd, trzeba wyciągnąć do niego pomocną dłoń, więc nie brałem pod uwagę tego, co się o nim mówi. Wiedziałem, że będzie wartością dodaną na boisku i w szatni. Ściągnęliśmy Bartosza Śpiączkę, Adama Deję, o którym myśleliśmy, że będzie liderem w drugiej linii, ale to nie do końca wyszło, chyba nie czuł się dobrze w naszym zespole. Teraz chcemy mieć więcej świeżej krwi, która będzie o siebie walczyła.

Przekonał się pan, że przekonanie na solidnych ligowców to droga raczej do trwania w Ekstraklasie, a nie rozwoju?

Coś w tym jest. Zaczynając pracę w Koronie, mówiłem, że obcokrajowca ściąga się po to, żeby mocno podniósł poziom zespołu. Tak było, gdy grałem w Rumunii i musiałem być dwa razy lepszy, żeby zasłużyć na miejsce w składzie, a miałem za rywala reprezentanta kraju. Z moich obserwacji wynika też, że młodzi piłkarze są coraz bardziej świadomi tego, żeby o siebie walczyć. Przykładem może być Xavier Dziekoński, który w pewnym momencie swojej przygody z piłką był na samej górze, potem spadł na sam dół. Dźwignęliśmy go i widzę ogromną zmianę, to, jak on nad sobą pracuje. Zdał sobie sprawę, że moment, w którym było o nim głośno, mógł sprawić, że trochę odleciał.

Jak zmieniają się wasze możliwości jako klubu?

Transparentność w Koronie jest na wysokim poziomie, więc nie jest to tajemnica. Nasz budżet jest na poziomie 27 milionów złotych, czyli jesteśmy bliżej końca stawki. Akceptujemy to, trzeba się w tym odnaleźć, żeby klub nadal funkcjonował tak, jak działa od dwóch i pół roku. Nie ma dnia opóźnienia, zawodnicy mają bardzo dobre warunki do rozwoju. Chcielibyśmy mieć swoją bazę, bo mimo że infrastruktura nie jest zła, to przydałaby się taka z prawdziwego zdarzenia. Będziemy do tego dążyć małymi kroczkami. Runda rewanżowa będzie bardzo ważna, bo miejsce, które zajmujemy, nie jest adekwatne do potencjału, którym dysponujemy.

Reklama

Jakie możliwości daje ten budżet w temacie skautingu, obserwacji zawodników?

Jest tutaj pole do zagospodarowania, nie jesteśmy topem. Nie mamy rozbudowanego działu, jest w nim bardzo pracowity Jakub Dryś, do którego mam zaufanie. Pod nim jest trzech chłopaków, z którymi współpracujemy. Dużą rolę odgrywam ja, sam analizuję zawodników. Spływa ich wielu, trzeba poświęcić sporo czasu na weryfikację każdego z nich, żeby zastanowić się, czy przekazujemy go do drugiej, trzeciej analizy, czy odpuszczamy temat.

Skupiacie się na piłkarzach podsyłanych, proponowanych, czy sami też ich szukacie?

Szukamy, ale wiemy, jak to wygląda — praktycznie każdy z tych piłkarzy ma agenta, większość można zobaczyć na wideo. Analizujemy ligi, które są zbliżone do polskiego podwórka, unikamy obserwowania lig poza naszym zasięgiem, żeby nie tracić czasu. Mamy wytypowanych pięć, sześć rynków, na których się obracamy. Bardzo mocno monitorujemy USA i Kanadę, bo jest tam bardzo duży potencjał. Strasznie podoba mi się mentalność piłkarzy, którzy do nas trafili. To, jak są odbierani w szatni, ile jakości nam dali.

Jest u nich duża determinacja, żeby przebić się w Europie.

Determinacja – to właściwe słowo. Pamiętam, jak trafił do nas Dominick Zator. Byliśmy na szarym końcu ligi, wiele osób mówiło, że skoro bierzemy takiego piłkarza, to szykujemy się na pierwszą ligę. Ja z kolei byłem do niego przekonany po pierwszej rozmowie. Mówił bardzo dobrze po polsku, miał mocny charakter, twardo stąpał po ziemi. Powiedział wprost: poprzez ten transfer chcę trafić do reprezentacji. Widziałem, że mówi poważnie, nie wciska farmazonów.

Powtórzył to w wywiadzie ze mną. Selekcjoner polecił mu transfer do Europy, żeby grać w kadrze.

I do niej trafił. Ten mental mi imponował, tak samo było z Marcusem Godinho czy teraz z Dannym Trejo. Oni, przychodząc do klubu, mają wizję tego, co chcą dalej robić. Jestem realistą, zdaję sobie sprawę, że każdy piłkarz traktuje Koronę poważnie, ale też jako trampolinę. Cieszę się z tego, bo jeśli tak podchodzą do swoich obowiązków, to klub na nich zarobi, a ja będę miał powody do zadowolenia.

Potrzebujecie więcej takich piłkarzy, a mniej takich, jak Ronaldo Deaconu.

Ronaldo przez półtora roku dołożył dużą cegłę do tego, że jesteśmy dalej w Ekstraklasie. Strzelał, asystował, miał bardzo dobre mecze…

Ale mental…

Zawodnik z dużym ego, to na pewno. Nie do końca akceptował swoją pozycję w drużynie. Jesteśmy mężczyznami, możemy sobie wszystko powiedzieć. Tak było podczas rozmowy trenera Kamila Kuzery z Ronaldo. Kamil się nie obraża, staje twarzą w twarz i pyta, co nie pasuje. W tym przypadku doszliśmy już do ściany, dalsza współpraca nie miała przyszłości. Rozstaliśmy się w dobrej atmosferze, podziękowałem mu. Robiłem wszystko, żeby jakieś pieniądze za niego otrzymać, ale nie było żadnej konkretnej oferty. Sam fakt, że rozstaliśmy się bez odszkodowania to dla nas handicap, bo mieliśmy pieniądze na zakontraktowanie kogoś nowego. Uważam, że on potrafi grać w piłkę.

To ciekawy przypadek tego, jak działa rynek rumuński. Mają specyficzny model robienia transferów.

Zdecydowanie, Rumunia z tego słynie, ale dopiero w ostatnich latach. Przypominam sobie czasy, w których grałem dla Steauy, wtedy transfery przeprowadzano na zupełnie innym poziomie. Przede wszystkim były to transfery gotówkowe, za duże, jak na tamte lata, pieniądze. Korona zarobiła na mnie milion euro, Steaua płaciła nawet dwa miliony euro. Liga była w zupełnie innym miejscu, ich infrastruktura się nie rozwinęła, w tamtejszej piłce pojawiło się wiele osób, które najpierw patrzą na swój interes, a potem na klub i zawodnika. W rumuńskich mediach informowano, że Ronaldo Deaconu chce grać dla Dinama Bukareszt za 1500 euro. Rozmawiałem z nim i w ogóle nie było takiego tematu. W Rumunii nie ma informacji potwierdzonych, są wrzutki na zasadzie tego, że ktoś coś usłyszał i koło się toczy.

Nie chcecie przez to zrezygnować z tego kierunku?

Nadal będę tam szukał piłkarzy, bo jest tam duży potencjał. Nie jest łatwo, ale ściągnęliśmy stamtąd Mariusa Briceaga i Martina Remacle’a, Ronaldo Deaconu wyciągnęliśmy, gdy był jedną nogą w CFR Cluj. Mówię po rumuńsku, znam ten rynek, łatwiej mi pewne rzeczy dograć, choć… Ostatnio był taki temat, byliśmy zainteresowani Victorem Dicanem. Wydawało się, że jest to do zrobienia, po czym była nagła zmiana, temat umarł. To nic miłego, bo wiem, ile czasu trzeba poświęcić na selekcję, przygotowanie wszystkiego, przekonanie wszystkich w klubie, że warto komuś dać wysoką pensję, po czym to się może wysypać, ale takie rzeczy się zdarzają.

Trudniej pracowało się panu w roli agenta czy dyrektora sportowego?

Praca agenta nie była moim głównym zajęciem i źródłem utrzymania. Pracowałem z piłkarzami, z którymi grałem, nie jeździłem po meczach, żeby szukać zawodników. To była ciekawa przygoda, doświadczenie, które pomaga w obecnej pracy, ale bycie dyrektorem sportowym wiąże się z ogromną odpowiedzialnością. Duży stres, niejedna nieprzespana noc, ale też ogromna satysfakcja. Zwłaszcza że pracuję w klubie, w którym spędziłem wiele lat, jestem emocjonalnie związany z Koroną i Kielcami, dużo im zawdzięczam. Gdy przyszedłem do klubu, mieliśmy duże problemy organizacyjne, byliśmy w pierwszej lidze, a teraz dzięki wspólnej pracy wielu osób jesteśmy w innym miejscu. Specyfika Korony jest taka, że ktoś, kto zobaczy to od środka, stwierdzi, że to rodzinny klub. Chodzimy do pracy z satysfakcją, że możemy się wspólnie spotkać. Nie tylko piłkarze i sztab, ale wszyscy pracownicy — marketing, ludzie z MOSiR pracujący na stadionie. Każdy się uśmiechnie, porozmawia.

A nie miał pan obaw, że przechodzi pan z roli menedżera do dyrektora? Agencja, z którą pan współpracował robiła transfery do Korony, więc mogły pojawiać się pytania.

Przede wszystkim pracowałem dla siebie, nie dla agencji. Daniel Weber to mój przyjaciel, ale nie byłem zatrudniony przez „Inn Football”. Poza tym nie biorę do siebie tego, co ktoś mówi. Mam czyste sumienie, rano patrzę w lustro i jestem szczęśliwym człowiekiem. Robię wszystko w zgodzie ze swoimi zasadami. Żyjemy w czasach, w których internet potrafi mocno zamieszać. Niektórzy robią to świadomie, żeby coś popsuć, zaburzyć nieprawdziwymi informacjami. Tak samo było w naszym przypadku. Były głosy, że znam się z Weberem, więc robimy swoje biznesy. Jednym uchem to wpuściłem, drugim wypuściłem. Mamy do siebie pełne zaufanie w klubie, to wystarcza.

Zna się pan także z trenerem Leszkiem Ojrzyńskim. Moment jego zwolnienia to najtrudniejsza decyzja, jaką pan podjął?

Tak i nie ukrywałem tego. Relacje, z które mieliśmy z trenerem Ojrzyńskim – nie tylko ja, także wielu zawodników – były czymś więcej niż koleżeństwem. Nie było to jednak bezpodstawne zwolnienie, nasza decyzja się obroniła. Kamil Kuzera utrzymał nas w Ekstraklasie, jesteśmy zadowoleni z jego pracy, rozwoju. To, że było potem trochę sytuacji dwuznacznych, wypowiedzi trenera… Zdaję sobie sprawę, że nikt nie lubi być zwalniany, ale to się nie dzieje dlatego, że kogoś nie lubimy. Jest to poparte jakimiś działaniami, najważniejszy zawsze jest klub. Czasami sympatie i antypatie trzeba odłożyć na bok, żeby pomyśleć racjonalnie. Korona Kielce to nie jest tylko to, co dzieje się na co dzień w klubie. To kilka tysięcy zakochanych w tej drużynie osób, które oddałyby zdrowie za to, żeby klub dalej istniał.

Potrzebowaliście tego ruchu, żeby się rozwijać?

Myślę, że tak, bo się rozwijamy. Nie będę wróżył, jak wyglądałaby sytuacja, gdyby trener Leszek Ojrzyński został. Dzięki temu, że zostaliśmy w Ekstraklasie, zrobiliśmy jednak milowy krok. Oczywiście możemy spojrzeć w tabelę i znów jesteśmy w strefie spadkowej, ale patrząc na nasz potencjał oraz to, jak graliśmy jesienią, wiele osób przyzna, że powinniśmy być wyżej w tabeli.

Skąd dziś wiara, której wtedy brakowało?

Z tego, co widzę na meczach, na treningach, jak rozwijają się piłkarze. Każdy zawodnik zrobił progres. Bierzemy na klatę to, że jesteśmy w strefie spadkowej. Rozmawialiśmy o tym, że nie jesteśmy z tego zadowoleni. Powiedziałem Kamilowi jasno: jestem zadowolony ze stylu, nie z miejsca w tabeli. Piłkarze zdają sobie sprawę z tego, w jakim miejscu jesteśmy.

Jak często Korona jest w stanie robić takie transfery, jak Mariusz Fornalczyk – wyciągać utalentowanych gości, którzy są na zakręcie?

Nie uważam, że Mariusz jest na zakręcie. W Pogoni Szczecin miał ogromną rywalizację. To zawodnik, który najlepiej czuje się na lewym skrzydle, gdzie grał Kamil Grosicki, zawodnik nieoceniony. Mariusz dostawał minuty, ale jest ambitny, było mu mało. Plan, który mu przedstawiliśmy, był prosty. Widzę w nim potencjał, lubię piłkarzy bezczelnych, którzy są w stanie coś zrobić, nawet jeśli raz, drugi stracą piłkę. Jego charakter też mi się podoba. To chłopak ze Śląska, twardo stąpający po ziemi, wie, co może osiągnąć. Fajnie wkomponował się w zespół. Liczę, że w ciągu roku będzie wyróżniającym się – jak nie jednym z najlepszych – skrzydłowych w lidze.

Zanim został pan dyrektorem sportowym Korony Kielce, mówił pan, że w klubie brakuje zawodników z tutejszym DNA, utożsamiających się z klubem. To się zmieniło?

Na to pracowałem. W pierwszym dniu w Koronie powiedziałem, że chcę doprowadzić do tego, żeby w szatni było trzech, czterech piłkarzy, którzy czują ten klimat i będą zarażać nim pozostałych. Był Jacek Kiełb, przyszedł Piotr Malarczyk, Bartek Kwiecień. On nie odgrywał na boisku poważnej roli, nękały go kontuzje, ale nie traktuję tego transferu jako nieudanego, bo od strony piłkarskiej nie pokazał, na co go stać, jednak w szatni jest nieoceniony. Patrzymy na charakter piłkarzy, których ściągamy. Miłosz Trojak zaraził się tym klubem, Nono, który pierwszy raz wyjechał z Hiszpanii w wieku 30 lat, też wpisuje się w Koronę idealnie.

Xavier Dziekoński będzie waszą następną inwestycją?

Taki jest plan. Liczyliśmy na to, że on wystrzeli. Nie był w łatwej sytuacji, spadł z Garbarnią Kraków, zastanawiano się, po co Koronie taki bramkarz. Gdy usłyszał, że jesteśmy nim zainteresowani, odebrał to jako drugą szansę. Było to słychać w głosie, było to widać, gdy się spotkaliśmy. Chciał pokazać, że warto to zrobić.

Czemu Yoav Hofmeister tak dobrze pasuje do Korony?

Jakby to powiedział Kamil Kuzera: bo jest żołnierzem! Poważnie mówiąc: jest świetny piłkarsko. Charakterologicznie – nie mówił dużo w szatni, ale przemówił na boisku. Pokazał, że jest młody, ale można na niego liczyć, jest niezwykle lubiany. Byłem zaskoczony, że nie miał propozycji z innych klubów. Rozegrał blisko sto meczów w lidze izraelskiej w młodym wieku, więc miał potencjał. Ma też dużą świadomość, chce się wypromować dzięki Koronie.

Latem wskoczycie już na karuzelę? Sprzedajecie, zarabiacie, reinwestujecie?

Mam taką nadzieję, choć od razu się tego nie zrobi. Klubem, który bardzo fajnie to robi, jest Lech Poznań. Niejednokrotnie rozmawialiśmy z Tomkiem Rząsą na zjazdach dyrektorskich. Mają bardzo ciekawą politykę, ale nie każdy może ją wdrożyć u siebie. Zawodnicy z akademii trafiają do pierwszego zespołu i muszą rozegrać ileś meczów w Ekstraklasie, żeby zostać wytransferowanym. Faktycznie się tego trzymają. Pierwszy transfer Lecha Poznań z akademii był po siedmiu latach jej istnienia. Chcielibyśmy robić to samo, ale to proces, który musi trwać, musi się rozwijać.

Czyli czego chcecie się trzymać?

Mają trafiać do nas piłkarze młodzi, najlepiej z akademii, na których możemy zarobić. W każdym okienku chcemy robić jeden, dwa transfery wychodzące, żeby Korona szła do przodu. Oczywiście nie za wszelką cenę, bo mógłbym wytransferować czterech czy pięciu piłkarzy nawet dziś, ale za kwoty, które po pierwsze nie uratują tego klubu, po drugie strasznie obniżą poziom sportowy. Mieliśmy np. zapytanie o transfer Miłosza Trojaka, ale kwota była tak niezadowalająca, że nie było sensu nawet tego ruszać.

Wspomniał pan o kursie dyrektora sportowego. Co jest dla was największą wartością takiego kursu?

Każdy zjazd był czymś ciekawym. Fajnie czasami posłuchać kogoś, kto pracuje w klubie z ogromnym potencjałem finansowym, bo mieliśmy prelegenta z Newcastle. Słuchałem go przez dwie godziny, z zaciekawieniem, ale wiedziałem, że nie jestem w stanie nic z tego przelać do Korony, bo to inna bajka. Słuchałem tego z zazdrością, nawet opowieści o dziale skautingu, o tym, ile osób jest w to zaangażowanych. Bardzo pomocne były też rozmowy nas, kursantów. Nikt nie odkrywał kart, ale rozmawialiśmy o transferach, strukturach, zarządzaniu kadrą trenerską i piłkarzami. Każdy opowiedział coś, z czego można było coś wyciągnąć. Niejednokrotnie ktoś stara się nas rozgrywać. Agenci, menedżerowie potrafią ugrywać sobie coś kosztem innego klubu. Trochę się do siebie zbliżyliśmy i jesteśmy w stanie coś zweryfikować, dojść do porozumienia. Wiadomo jednak, że piłka nożna to po części dżungla, każdy walczy o siebie. Jak nie ma wyników, to lecą głowy, ktoś zostaje kozłem ofiarnym. Mam jednak nadzieję, że PZPN dorzuci to do wymogów licencyjnych, bo to pomoże w rozwoju klubów.

WIĘCEJ MATERIAŁÓW ZE ZGRUPOWANIA W TURCJI:

fot. FotoPyK

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

12 komentarzy

Loading...