Reklama

Iga rusza po zwycięstwo. Co czeka nas w Australian Open?

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

13 stycznia 2024, 15:06 • 11 min czytania 0 komentarzy

Doczekaliśmy się. Po półtora miesięcznej przerwie i kilku mniejszych turniejach na rozgrzewkę, rusza ten najważniejszy w czasie tenisowej zimy. Australian Open po raz kolejny ugości najlepszych tenisistów i tenisistki, a wśród nich i Polaków. Zresztą Iga Światek do Melbourne z pewnością wybiera się, mimo trudnego losowania, z nadziejami na wygraną. Po jedenasty (!) tytuł do Australii rusza też Novak Djoković, ale przeszkodzić będą chcieli mu Carlos Alcaraz czy Daniił Miedwiediew. Co szykuje nam Australian Open?

Iga rusza po zwycięstwo. Co czeka nas w Australian Open?

Australian Open. Zapowiedź turnieju

Przeciwko rywalom i naturze

W corocznym kalendarzu każdego fana tenisa przychodzi ten moment, gdy kieruje on swój wzrok na Melbourne. Wielu pewnie marzy o tym, by się tam pojawić, bo gdy za oknem szaro, buro i zimno, to w Australii wielki tenis, i to w pełnym słońcu. I nawet jeśli czasem jest tam aż za gorąco, to w końcu wiele można znieść, by na żywo na największych kortach zobaczyć Igę Świątek, Huberta Hurkacza, Novaka Djokovicia, Carlosa Alcaraza, Arynę Sabalenkę i całą resztę tenisowej ferajny.

Niestety, do Melbourne magicznie się już nie przeniesiemy. Ale przez najbliższe dwa tygodnie będziemy mogli poczuć choć trochę panującej tam atmosfery. A na australijskim szlemie ta jest wyjątkowa… luźna. To chyba najlepsze słowo. Australijczycy niespecjalnie dbają o jakiekolwiek tradycje. Zawodników zapraszają do zrobienia sobie zdjęć z kuokami czy potrzymania koali. Wymyślają im coraz to nowe, pokazowe wyzwania (Novak Djoković na przykład próbował ostatnio swoich sił jako krykiecista).

Ostatecznie jednak wszystko i tak sprowadza się do kortu. A tam wszyscy walczą do upadłego. Czasem dosłownie. Bo to słońce, które z jednej strony może zachwycać, z drugiej czasem okazuje się mordercze. Temperatury w Melbourne nierzadko przekraczają 30 stopni, zdarzają się omdlenia i tenisistów czy tenisistek, i fanów na trybunach. Worki z lodem dla zawodników to już od lat standardowe wyposażenie tamtejszych kortów.

Reklama

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Ale cóż, taki urok Australian Open. Trzeba się z nim zmierzyć, jeśli chce się zapisać w historii. Podobnie jak z rywalami, tocząc nierzadko cztero- czy nawet pięciogodzinne mecze. To już nie te czasy, gdy wyjazdu na tę stronę świata unikali najwięksi tenisiści. Od dawna w Australii nie ma przypadkowych zwycięzców. Teraz do Melbourne co roku jadą wszyscy najwięksi. U mężczyzn król w XXI wieku jest tak naprawdę jeden.

Novak Djoković na tamtejszych twardych kortach wygrywał już 10 razy. Sześciokrotnie dokonywał tego Roger Federer. Dwa razy najlepszy okazywał się Rafa Nadal, ale ani Szwajcara (który już od dwóch lat odpoczywa na zasłużonej emeryturze), ani Hiszpana (wycofał się z turnieju) nie zobaczymy w Melbourne. Dwukrotnie też w tym stuleciu triumfował w Melbourne Andre Agassi, a po razie Thomas Johansson, Marat Safin i Stan Wawrinka. Oprócz Djokovicia tylko ten ostatni będzie w tym roku reprezentować byłych mistrzów. Mija zresztą dekada od jego wielkiego triumfu i pierwszego Szlema, którego zapisał na swoim koncie.

Inaczej jest u kobiet. Tam od sezonów 2012-2013, gdy turniej wygrywał Wiktoria Azarenka, żadna zawodniczka nie obroniła tytułu. Po ponad dekadzie powalczy o to rodaczka Wiki, Aryna Sabalenka. O tym jednak za chwilę, w tym momencie podkreślić wypada tę zmienność. Początek sezonu lubi pewne niespodzianki i w WTA to widać. W XXI wieku więcej niż raz turniej wygrywały: Serena Williams (7 tytułów) oraz Jennifer Capriati, wspomniana Azarenka i Naomi Osaka (wszystkie po 2 razy). Poza tym na liście zwyciężczyń mamy jeszcze Justine Henin, Amelie Mauresmo, Marię Szarapową, Kim Clijsters, Li Na, Angelique Kerber, Caroline Woźniacki, Sofię Kenin, Ashleigh Barty, no i przywoływaną Sabalenkę.

Wiadomo też, czego byśmy chcieli: dopisać do tego zestawienia nowe nazwisko. I to konkretne.

Droga nie jest łatwa

Gdy analizowano potencjalne „karty-pułapki” w losowaniu pierwszej rundy Australian Open u kobiet, mówiło się wiele o zawodniczkach takich jak Sofia Kenin, Angelique Kerber czy Danielle Collins. Nierozstawionych, które jednak mogą sprawić wszystkim rywalkom wielkie kłopoty. Dwie pierwsze wygrywały przecież w Melbourne, trzecia grała w finale. Traf chciał, że z Kenin Iga Świątek zagra w pierwszej rundzie, a z Kerber lub Collins w drugiej.

Reklama

Co brzmi wręcz niesłychanie, jedyną tenisistką w tej części drabinki, która nie zagrała jeszcze w finale w Melbourne, jest właśnie Polka.

Na ten moment wydaje się jednak, że wbrew pozorom nie powinna to być przesadnie trudna drabinka. Sofia Kenin z trzech rozegranych w tym sezonie meczów, dwa przegrała. I to z zawodniczkami notowanymi aktualnie poniżej setnego miejsca w rankingu WTA. Z bezpośrednich starć Igi z Sofią wiele nie wyciągniemy, choć Polka na pewno ma związane z Amerykanką dobre wspomnienia – obie grały ze sobą bowiem raz, w finale Roland Garros 2020. Wtedy, kiedy Świątek wygrywała swojego pierwszego Szlema.

Kerber lub Collins? Z Angelique Iga już w tym sezonie zagrała. W finale United Cup – ostatecznie wygranym przez Niemcy – po trudnym początku, Polka zdemolowała rywalkę: 6:3, 6:0. To jej druga wygrana z Kerber, po triumfie w Indian Wells 2022 (odniesionym w trakcie pamiętnej serii 37 zwycięstw). Z kolei Danielle Collins jak Sofia Kenin – wygrała jeden z trzech meczów rozegranych w styczniu (choć przegrywała z wyżej notowanymi rywalkami). Ona jednak jako jedyna Polkę kiedyś pokonała. I to… w Melbourne, w półfinale Australian Open 2022.

Potem jednak sama przegrała, z rewelacyjną Ash Barty. I od tamtego czasu Danielle powoli, ale nieubłaganie zsuwała się w dół tenisowej hierarchii. Dla Igi może być groźną rywalką tylko wtedy, jeśli trafi na dzień idealnej serwisowej dyspozycji. A i wówczas Polka powinna sobie poradzić. Co dalej w jej drabince? O tym chyba w tej chwili nie ma sensu zbyt wiele pisać. Bo owszem, można obawiać się ćwierćfinału i potencjalnego starcia z Jeleną Ostapenko (której Iga jeszcze w karierze nie pokonała), ale można też wątpić, że Łotyszka faktycznie tam się zamelduje.

W każdym razie: Idze nie będzie łatwo. Ale jej ambicja została już w tym sezonie podrażniona, po przegranym mikście, decydującym o zwycięstwie Niemców w United Cup, w oczach Polki pojawiły się łzy. A Świątek, której „wjedzie” się na ambicję, to Świątek niezwykle groźna. Do tego wygrana w Australian Open to dla niej z pewnością spory cel, gdyby to się udało, miałaby już trzy różne tytuły wielkoszlemowe w garści. I zostałby tylko Wimbledon.

Jest więc o co grać.

Ale o co grać mają też rywalki. A te na początku sezonu też wydają się być w bardzo dobrej dyspozycji, choć nie są bezbłędne. O ile Iga nie przegrała singlowego meczu w United Cup, o tyle Aryna Sabalenka ma jedną porażkę na koncie… ale z Jeleną Rybakiną, w finale w Brisbane, turnieju, w którym wcześniej roznosiła wszystkie pozostałe przeciwniczki. Kazaszka z kolei nie straciła seta przez sześć meczów, aż we znaki najwidoczniej dało się zmęczenie i Rybakinę ograła w ćwierćfinale w Adelajdzie Jekatierina Aleksandrowa, 21. rakieta świata. Niepokonana jest za to Coco Gauff, która wygrała turniej w Auckland po zaciętym finale z Eliną Switoliną.

Rybakina i Gauff poznały już więc w tym sezonie smak sukcesu. Sabalenka i Świątek były o krok. W Melbourne – gdyby wszystkie doszły do półfinału – Iga zmierzy się z Jeleną (która w zeszłym roku pokonała ją w IV rundzie), a Aryna z Coco. I oby tak właśnie się stało, bo będą to niesamowicie ciekawe spotkania. Na początek Igę czeka jednak starcie z Kenin, na które będziemy musieli poczekać do wtorku.

Cel: ćwierćfinał

Hubert Hurkacz na kort po raz pierwszy wyjdzie w poniedziałek, by zmierzyć się z 341. w rankingu ATP Omarem Jasiką, reprezentantem gospodarzy, który przeszedł przez kwalifikacje. Pisząc wprost: to mecz, który Polak musi wygrać. Czego jednak oczekiwać po nim w kontekście całego turnieju?

Nie mamy absolutnie żadnego pojęcia.

Hubert i turnieje wielkoszlemowe to dziwne połączenie. Gdy wydaje się, że powinien w jakimś zagrać znakomicie, często szybko przegrywa. Polak nie ma jeszcze na koncie ani jednego sezonu, w którym w każdym z czterech Szlemów dochodziłby chociaż do trzeciej rundy. Najbliżej był rok temu – nie udało mu się jedynie na US Open, gdzie w swoim drugim meczu czuł się osłabiony i wyraźnie nie grał na miarę możliwości. No ale cóż, szansa uciekła.

Tylko raz Polak doszedł też w Wielkim Szlemie dalej niż do czwartej rundy – w pamiętnym Wimbledonie 2021, gdy po drodze pokonał Daniiła Miedwiediewa (wówczas lidera rankingu) i Rogera Federera (w ostatnim singlowym meczu Szwajcara w karierze), odpadając ostatecznie w półfinałowym starciu z Matteo Berrettinim. Poza tym był jeszcze w czwartej rundzie Roland Garros 2022 (lepszy okazał się późniejszy finalista, Casper Ruud), ubiegłorocznego Wimbledonu (porażka po świetnym meczu z Novakiem Djokoviciem), no i Australian Open – też tego sprzed roku.

Tamten turniej może zresztą być pewną zadrą. Wydaje się bowiem, że Hurkacz mógł – a wręcz powinien – dojść choćby o rundę dalej. Inna sprawa, że już dwa wcześniejsze mecze, z Lorenzo Sonego i Denisem Shapovalovem, rozstrzygał w pięciosetówkach na swoją korzyść. Trzeciego takiego się nie udało i ostatecznie przegrał z Sebastianem Kordą po super-tiebreaku w piątym secie. Obaj poszli więc na pełny dystans, a lepszy minimalnie okazał się Amerykanin.

– Czwarta runda to nie jest to, w co celuję, ale to jest jakiś krok do przodu. (…) Wkładamy z teamem mnóstwo pracy, aby iść do przodu, więc efekty są. Chciałoby się, aby były szybsze, ale nie da się tego wszystkiego przyspieszyć. Sebastian grał dobre spotkanie, ja nie jestem do końca zadowolony z tego jak grałem, jak się czułem na korcie, ale trzeba grać tym, co się ma. Ostatecznie, było to dobre widowisko – mówił Polak po tamtym spotkaniu (cytat za Polskim Radiem).

W tym sezonie Hubi powinien więc celować wyżej. A wyżej jest ćwierćfinał.

Dostać się do niego, oczywiście, łatwo nie będzie. Zakładając brak problemów w pierwszej rundzie, w drugiej Polak może trafić na Denisa Shapovalova, ale to już inny Kanadyjczyk niż przed rokiem, aktualnie 114. w rankingu, w tourze nie grał od Wimbledonu, a powrotny mecz – w Brisbane – łatwo przegrał z Sebastianem Ofnerem. Potem? Najpewniej rozstawiony z 21. Francuz Ugo Humbert, z którym Hubi grał do tej pory dwukrotnie i dwukrotnie wygrywał. Opcjonalnie mogą się tam trafić Chińczyk Zhizhen Zhang (3:1 dla Hurkacza, Polak łatwo pokonał go m.in. w tegorocznym United Cup) czy Federico Coria (jeszcze ze sobą nie grali). Załóżmy jednak, że Hubi każdego z nich pokona.

No i tu zaczyna się zabawa.

Na drodze do ćwierćfinału Hubert najpewniej powinien bowiem spotkać Holgera Rune, turniejową ósemkę, który w tym sezonie dotarł już do finału turnieju w Brisbane, gdzie lepszy okazał się dopiero Grigor Dimitrow (czyli… potencjalny ćwierćfinałowy rywal Hurkacza lub Rune). Z Duńczykiem Hubi miał okazję grać tylko raz – w halowym turnieju ATP 1000 w Paryżu w 2022 roku, gdy Holger sensacyjnie wygrał całą imprezę. Od tamtej pory obaj na siebie nie trafiali i może pora wreszcie na rewanż.

Czy Hurkacz byłby zdolny wygrać taki mecz? Z pewnością. W United Cup prezentował naprawdę dobrą formę. Owszem, zaliczył wpadkę z Alejandro Davidovichem Fokiną, ale wygrał trzy pozostałe mecze na drodze do finału, świetnie wyglądał też w mikście z Igą Świątek. Dopiero w rywalizacji o tytuł pokonał go Alexander Zverev, który sam przyznał, że „to była kwestia milimetrów”, mając na myśli obronioną przez siebie piłkę meczową, gdy trafił w samą linię. Hubert grał jednak znakomite zawody, wydaje się też świetnie przygotowany fizycznie.

O ile nie zanotuje typowego dla siebie wielkoszlemowego „rozluźnienia”, celem minimum musi być dla niego powtórka zeszłorocznego rezultatu i ponowne dotarcie do IV rundy. Ale faktycznym założeniem przed startem rywalizacji w Melbourne powinien być – zgodnie z tym, co mówił przed rokiem – ćwierćfinał.

I tego się trzymajmy.

W zgodzie z oczekiwaniami czy niespodzianki?

W rywalizacji mężczyzn sprawa z typowaniem Australian Open w zasadzie jest prosta. Każdy stawia na Novaka Djokovicia i to nie może dziwić. W drugim szeregu stoi z kolei Carlos Alcaraz, a za nim ustawieni są Daniił Miedwiediew i Jannik Sinner, który zaliczył fantastyczny koniec poprzedniego sezonu. Opcjonalnie wymieniani są jeszcze Alexander Zverev, Stefanos Tsitsipas (rok temu był tam w końcu w finale) czy przywoływany już Holger Rune.

Niemniej: jeśli nie Novak, to Carlos, Daniił lub Jannik. Triumf kogokolwiek innego byłby wielkim zaskoczeniem, na które raczej nie ma co liczyć. W końcu – patrząc z perspektywy czasu – za ostatnią niespodziankę w Melbourne uznać by można wygraną Stana Wawrinki sprzed 10 lat. Ale Szwajcar potwierdził potem jeszcze dwukrotnie, że stać go na takie triumfy. Niespodzianką był też triumf Novaka Djokovicia z 2008 roku. Tyle że z czasem… no, okazało się po prostu, że to Novak, najpewniej najlepszy tenisista w historii.

I tak dochodzimy do wniosku, że tylko Thomas Johansson, mistrz z 2002 roku, do dziś pozostaje czempionem sensacyjnym, który wygraną zawdzięcza odrobinie szczęścia, niezłej drabince, formie życia i temu, że Marat Safin postanowił zabalować przed meczem o tytuł. Ale cóż, wygrana to wygrana.

U kobiet – jak już wcześniej wspominaliśmy – niespodzianki lubią się pojawiać częściej. A jednak sytuacja wygląda podobnie do tej u mężczyzn. Opisywana już wielka czwórka (Świątek, Rybakina, Sabalenka, Gauff), która wykształtowała się przez ostatnie dwa sezony, powinna zgarnąć triumf za sprawą jednej z tych zawodniczek. W drugim szeregu też stoją już raczej dobrze znane nazwiska, takie jak Ons Jabeur, Jessica Pegula czy nawet Maria Sakkari, która zdaje się powoli odradzać po gorszym okresie, jaki przeżywała w ostatnim czasie.

Aryna Sabalenka i Iga Świątek. Fot. Newspix

W rozgrywkach WTA – co oczywiste – zaskoczyć mogą jednak nawet tenisistki z drugiego szeregu. W Adelajdzie turniej wygrała na przykład, grając znakomite zawody, przywoływana już Jelena Ostapenko. Jej tenis ma jednak wadę: Łotyszka gra na tyle agresywnie, że gdy przestaje trafiać, to zwykle szybko przegrywa. Nie ma planu B. Nieźle w tej samej imprezie spisywała się finalistka, Daria Kasatkina. Kto wie, na co stać będzie na przykład młodą Lindę Noskovą czy inną z Czeszek, Lindę Fruhvirtovą? Ta ostatnia ma jednak trudne losowanie, bo już w pierwszej rundzie zmierzy się z inną potencjalną niespodzianką, Beatriz Haddad Maią.

Czy na niespodzianki będzie stać dwie pozostałe Polki? W teorii tak, skoro w zeszłym roku Magda Linette sensacyjnie dotarła do półfinału turnieju. W praktyce jednak – biorąc pod uwagę dalszą część sezonu Linette i jej losowanie (Caroline Woźniacki w pierwszej rundzie), więcej pieniędzy postawilibyśmy na to, że dalej dojdzie Magda Fręch. Młodsza z Magd w zeszłym sezonie była na fali wznoszącej, wspięła się na najwyższe w karierze, 63. miejsce w rankingu.

W tym roku przeszła już kwalifikacje w turnieju Hobart, gdzie potem wygrała jeszcze jeden mecz, a odprawiła ją dopiero turniejowa „2”, Emma Navarro. W Australii rozpocznie od meczu z Darią Saville, z którą z pewnością jest w stanie wygrać. A potem? Potem to już będzie większe wyzwanie, czyli Caroline Garcia albo wracająca do rywalizacji dwukrotna triumfatorka imprezy w Melbourne – Naomi Osaka.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie: 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Piotr Rzepecki
1
Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Tenis

Polecane

„Mój najlepszy mecz w tym roku”. Iga Świątek w kolejnej rundzie turnieju w Madrycie

redakcja
0
„Mój najlepszy mecz w tym roku”. Iga Świątek w kolejnej rundzie turnieju w Madrycie

Komentarze

0 komentarzy

Loading...