Sensacyjnie wygrała turniej wielkoszlemowy, gdy miała ledwie 20 lat. Potem bywało różnie – urazy, jej charakter i presja otoczenia nie pozwoliły jej odnieść kolejnego takiego sukcesu. Teraz jednak, jak sama mówi, podchodzi do tenisa inaczej. I znów jest głodna sukcesu. Tak samo jak wtedy, gdy jako ośmiolatka stwierdziła, że kiedyś wygra Roland Garros. Przed wami Jelena Ostapenko i jej życie: tenis, taniec, kolorowe ciuchy i miłość do ekstremalnych sytuacji.
Po prostu cieszyć się meczem
To nie to, że była nieznana przed turniejem. Kilka lat wcześniej wygrała przecież juniorski Wimbledon, w rywalizacji dziewczyn była druga na świecie. Wśród seniorów szybko weszła do najlepszej setki, a potem pięćdziesiątki. Ale gdy zaczynało się French Open 2017 nie była nawet rozstawiona, do tego jej styl gry – agresywny, pełen mocnych uderzeń – pasował zdecydowanie bardziej na szybsze nawierzchnie.
Tamten turniej w Paryżu był zresztą ciekawy. Brakowało kilku dużych nazwisk – Serena Williams, która kilka miesięcy temu wygrała ostatni turniej wielkoszlemowy w karierze, była w ciąży, Maria Szarapowa i Wiktoria Azarenka też w stolicy Francji się nie pojawiły – i można było zakładać, że w takiej sytuacji pokaże się nowa mistrzyni. Ale nikt nie spodziewał się, że będzie nią 20-letnia Łotyszka, Jelena Ostapenko.
Tymczasem to właśnie ona rozegrała fantastyczny turniej. I zasłużenie wygrała.
Monica Puig (ówczesna mistrzyni olimpijska), Samantha Stosur, Caroline Wozniacki – między innymi takie tenisistki miała na rozkładzie na drodze do półfinału. W nim z kolei niespodziewanie spotkała się z Timeą Bacsinszky, Szwajcarką, która też walczyła o największy sukces w karierze. Co ciekawe, grały ze sobą 8 czerwca, czyli dokładnie wtedy, gdy… obie świętowały urodziny!
Tort jednak zdecydowanie bardziej musiał tego wieczoru smakować Łotyszce. Jelena, która właśnie przestała być nastolatką, pokonała o osiem lat starszą rywalkę. A o urodzinach warto jeszcze napisać jedną rzecz. 8 czerwca 1997 – gdy Ostapenko przyszła na świat – akurat odbywał się finał Roland Garros mężczyzn. Wygrał go wtedy Gustavo Kuerten, zdobywając swój pierwszy z trzech tytułów w stolicy Francji. Znak od losu?
Inna sprawa, że Jelena finału nie miała już grać w dniu urodzin, a naprzeciwko stanęła jedna z największych faworytek turnieju – Simona Halep. Rumunka – która pod koniec tamtego sezonu została liderką rankingu, a rok później faktycznie w Paryżu wygrała – początkowo rozgrywała znakomite spotkania. Pierwszego seta wygrała 6:4, w drugim prowadziła 3:0. Wydawało się, że sensacji nie będzie.
I wtedy Jelena się obudziła.
– Czułam się nieco nerwowa, ale potem pomyślałam sobie, że nie mam nic do stracenia. Więc po prostu chciałam się cieszyć meczem i pokazać się z jak najlepszej strony. Wiedziałam, że jestem w finale, że gram z tak znakomitą tenisistką jak Simona. Przegrywałam, więc nie pozostało mi nic innego, jak walczyć i cieszyć się tym meczem – mówiła wtedy Łotyszka.
Walczyła skutecznie. Odrobiła straty, wygrała drugiego seta, a potem trzeciego. Zaskoczyła Simonę Halep, kibiców, ekspertów, a nawet Anabel Mediną Garrigues, trenerkę, która dołączyła do jej sztabu kilka miesięcy wcześniej. – Wszyscy wiedzieli, że Jelena może grać bardzo dobrze, ale nikt nie spodziewał się, że zrobi coś takiego – mówiła Garrigues.
A Jelena opowiadała o tym, jak cieszy się z sukcesu. I że to wielka radość, ale też w pewnym sensie odpowiedzialność – bo wie, że teraz świat tenisa będzie ją obserwować. Eksperci powtarzali z kolei, że to dziewczyna, która powinna wygrać znacznie więcej turniejów wielkoszlemowych. Zresztą ona sama mówiła, że chciałaby triumfować we wszystkich czterech.
Wydawało się, że ma ku temu wszelkie potrzebne narzędzia. Ale wyszło inaczej.
Do tańca i… rakiety
Jelena urodziła się w usportowionej rodzinie. Matka, też Jelena, jest trenerką tenisa (przez lata prowadziła też córkę), z kolei ojciec, Jevgienijs Ostapenko (zmarły na początku 2020 roku), grał w piłkę jako bramkarz, reprezentował choćby Metalurg Zaporoże. Potem zajął się rozwojem biznesów w Rydze. To tam właśnie poznał Jelenę, a z ich związku urodziła się córka.
Swoją drogą mała Jelena miała mieć inne imię – Aliona. Tak zwracają się do niej wszyscy bliscy, tak też nazywana jest w ojczyźnie, nawet w prasie. Dlaczego więc gra jako Jelena? Bo to jej oficjalne imię, a powodem jego wyboru jest łotewskie prawo.
Gdy Jelena się urodziła, funkcjonował bowiem przepis, który stanowił, że dzieciom można nadawać tylko imiona z oficjalnego kalendarza. Aliony znaleźć się tam nie udało, bo to imię popularne w Rosji i Ukrainie (z drugiego z tych krajów pochodzi rodzina od strony jej ojca), wybór padł więc na Jelenę – po babci. Sama Ostapenko niezbyt lubi swoje oficjalne imię, ale że fani już się do niego przyzwyczaili, to przy nim została. Z kolei na Łotwie w międzyczasie zmieniono felerne prawo, a w ramach uznania zasług – choć to już tylko gest symboliczny – dopisano Alionę do wspomnianego kalendarza.
Mała Jelena – trzymajmy się tej formy – była aktywnym dzieciakiem. I to bardzo, zresztą do dziś mówi, że nie może usiedzieć na miejscu. – Zawsze muszę coś robić. Nie chodzi o to, że to jakaś niezdrowa energia, po prostu od zawsze miałam mało wolnego czasu, przyzwyczaiłam się do tego, że mam zaplanowane całe dni, a 30 minut po jednym treningu albo kolejny, albo lekcje, albo coś innego – opowiadała po wygranej w Roland Garros.
Akurat wtedy, przy okazji rozmowy z dziennikarzem „New York Times”, jechała na… trening boksu. Mówiła też, że chciałaby spróbować golfa. Jej sportem numer dwa po tenisie, jest jednak z całą pewnością taniec. To jego trenowała najdłużej (poza tym też pływała czy grała w piłkę nożną), miała też spory talent. W wieku 12 lat wystąpiła nawet na mistrzostwach Łotwy, ale z różnych względów miała problemy z partnerami, którzy często się zmieniali, co jej się nie podobało.
No i w końcu też trzeba było wybrać – taniec albo tenis. Postawiła na ten drugi, a do tańca wróciła już jako osiemnastolatka, dla czystej przyjemności. Tenis z kolei został jej sposobem na życie. Ale to też sport, który kochała od małego. Choć początki były… niecodzienne.
– Gdy miała sześć lat, pojechał do babci i tam zobaczyła turniej tenisowy, w którym chciała wziąć udział. Wygrała jednego gema i nagle zobaczyła kota, który przebiegał przez kort. Pobiegła za nim i straciła zainteresowanie tenisem – wspominała jej matka. Mała Jelena szybko jednak na kort wróciła.
– Polubiłam tenis właściwie od razu. Wszystko wyszło dość naturalnie, mama często zabierała mnie ze sobą do pracy. Tam rozmawiałam z innymi dziewczynami, za którymi nosiłam rakiety czy piłki. Opiekowały się mną. Powoli zaczęłam grać. Miałam jakieś sześć lat, gdy wygrałam pierwszy turniej. Gdy miałam osiem, zostałam wicemistrzynią Łotwy w kategorii do lat 10. Potem wygrywałam coraz większe turnieje, choćby Les Petits, czyli mistrzostwa świata do lat 14. W przeszłości wygrywali tam też Martina Hingis czy Rafa Nadal – wspominała Ostapenko.
Biorąc pod uwagę skalę jej talentu, pewnie mogłaby znaleźć się w każdej akademii na świecie. Ale nigdy nie chciała opuścić Rygi, kocha to miasto. Zresztą do treningów miała w niej zaskakująco (Łotwa nie kojarzy się przecież z tenisem) dobre warunki. W stolicy kraju jest bowiem sporo zadaszonych kortów, nawet jeśli te kilkanaście lat temu wiele z nich było w stanie wskazującym na ich… zużycie, tak to nazwijmy.
W każdym razie Jelena trenowała, pod czujnym okiem matki, która szybko zauważyła, że jej córka ma talent. – Jelena od zawsze grała agresywnie i mocno, taka się urodziła. Moim zadaniem było tego nie zniszczyć – wspominała jej mama. Często przywoływała też rodzinną wycieczkę do Paryża, gdy odwiedzili korty Rolanda Garrosa. Ośmioletnia Jelena, patrząc na kort centralny, zaczęła mówić, że może któregoś dnia tam wygra.
No i wygrała, dwanaście lat później.
Trudny charakter i kolorowe ubrania
Czy Jelena Ostapenko jest tenisistką lubianą? To trudne pytanie. To dziewczyna z trudnym charakterem, która często daje się we znaki rywalkom czy kibicom. Caroline Wozniacki – jeszcze przed powrotem do gry – mówiła nawet, że kiedyś trenowała z nią raz i nigdy więcej nie chce tego powtórzyć. Casey Dellaqua z kolei opowiadała o tym, że Ostapenko ma „reputację zawodniczki nie grającej fair play”.
Wśród fanów tenisa Łotyszka ma przeciwników i zwolenników, ale często więcej tych pierwszych. Zresztą, tak całkiem szczerze, to czasem sama ich szuka. W Dubaju przed rokiem – gdy pokonywała Igę Świątek – przejechała się potem po polskich kibicach, mówiąc, że ci nie wiedzą, jak powinno się kibicować w trakcie tenisowego spotkania. O fanach w Miami mówiła z kolei, że ci „nie mają szacunku” (aczkolwiek amerykańscy kibice faktycznie często przekraczają granice).
Bywało jednak, że i sama nie miała go przesadnie dużo.
Kiedy w Wimbledonie ograła ją Tatjana Maria, wówczas 103. na świecie, Jelena ze złości przewróciła krzesło, rzuciła butelką wody i zeszła z kortu, żegnana buczeniem. Tylko po to, by potem mówić, że rywalka miała szczęścia. – Mogła wrócić, bo zagrywała szczęśliwe piłki w kluczowych momentach. Jestem rozczarowana, gdybym przegrała przeciwko fantastycznej zawodniczce, która po prostu by mnie pokonała, byłoby inaczej. Popełniałam błędy, ona je wykorzystała i tak wygrała. To denerwujące, przegrać taki mecz, zwłaszcza, gdy wie się, że jest się lepszą zawodniczką.
W podobnym tonie wypowiadała się nie raz, choćby po wygranej z Rebeccą Marino w Birmingham. A bywało i gorzej. Ajlę Tomljanovic nazwała „najgorszą zawodniczką”, gdy ta nie chciała się zgodzić na przerwę medyczną dla Jeleny. Po porażce z Jeleną Rybakiną, z wielką niechęcią uścisnęła rywalce dłoń. W tegorocznym Roland Garros krzyknęła za to do jednego z widzów po rosyjsku: „Kurwa mać, zamknij mordę i spierdalaj stąd!”.
Często kłóciła się też choćby z… automatycznym systemem do wywoływania autów. Do dziś uważa, że ten nie działa prawidłowo i czasem się myli. W tym wszystkim jednak trzeba jej oddać jedno – że pozostaje sobą. Niezależnie od tego czy na korcie, czy w wywiadach. Kiedyś mówiła na przykład, że nie widzi sensu rozmów z dziennikarzami, w których nie mówiłaby tego, co myśli. Nawet jeśli to niekoniecznie dyplomatyczne słowa.
Z kolei na korcie lubi grać – trochę jak Novak Djoković – przeciwko komuś, za kim nie przepada. I lubi, gdy w meczu widać nieco charakteru.
– Kiedy gram z kimś, kogo nie lubię, naprawdę chcę tę osobę pokonać. To sprawia, że zostawiam na korcie wszystko, motywuje mnie. […] Niektóre dziewczyny są do siebie zbyt podobne. Starają się być jak inne. Uważam, że każdy powinien być na swój sposób wyjątkowy. Uwielbiam postaci takie jak Serena Williams [jej ulubiona tenisistka – przyp. red.], to wielka osobowość. Nawet sposób, w jaki ubiera się na korcie. Bywało, że nosiła szalone stroje, ale wyglądały na niej dobrze – mówiła Łotyszka.
Sama zresztą interesuje się modą, w pewnym momencie zaczęła nawet… samodzielnie projektować swoje stroje. I z miejsca podbijały internet, bo była to galeria kolorowych, niecodziennych wzorów.
– Mogę wybrać, w czym chcę grać na korcie. Kocham to. Mam w domu stylistkę, pomaga mi z tym. Po prostu lubię kolorowe ubrania, myślę, że pasują do tenisa. To w końcu sport, nie istotne spotkanie biznesowe. Czuję się wspaniale, gdy zakładam takie ubrania – opowiadała. A na niekoniecznie przychylne komentarze w Internecie reagowała szybko: – Nie interesuje mnie, co mówią ludzie, ważne, żebym sama się tym cieszyła. Ludzie zawsze będą gadać. Źle jest dopiero, gdy o tobie nie rozmawiają. To znaczy, że już nie jesteś dla nich interesująca.
A kto jak kto, ale Jelena nadal interesująca pozostaje. A to zasługa charakteru, strojów, stylu gry, ale też stylu życia, który zresztą – jak sama mówi – jest podobny do tego, co pokazuje na korcie.
– Mam ekstremalną osobowość i może dlatego gram tak agresywny tenis? Na przykład lubię szalone kolejki w wesołym miasteczku. W Oakland chciałam spróbować skoku z wieży, ale moja matka uznała, że to zbyt niebezpieczne. […] Od dziecka nie mogłam usiedzieć w miejscu. Potrzebowałam biegać, szukać nowych atrakcji. Do dziś nic się nie zmieniło. Jakiś czas temu spróbowałam lekcji ekstremalnej jazdy. Nauczyłam się driftować. To świetna zabawa!
Głodna sukcesu
Po Roland Garros 2017 Jelena miała nieco problemów. A to zawodziło zdrowie, a to ona sama się zawodziła. Nie radziła sobie też w pełni z uwagą mediów. – Całe moje życie się zmieniło i potrzebowałam czasu, aby się do tego dostosować. Spodziewałam się, że mogę wygrać Wielkiego Szlema, ale nie w tak młodym wieku. Trudno jest przyzwyczaić się do tej uwagi i presji. Wszyscy oczekują, że będziesz wygrywał każdy mecz i turniej – mówiła.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Na kilka lat wypadła więc ze światowej czołówki. Miewała przebłyski, ale nie potrafiła na stałe podnieść poziomu swojej gry. Męczyła ją własna gra, często była bardzo pasywna na korcie, brakowało jej tej ofensywnej iskry, którą prezentowała, gdy wygrywała w Paryżu. – Starałam się nie popełniać wielu błędów, ale wycofując się, czyniłam grę łatwiejszą dla rywalki. Powinnam grać inaczej – mówiła.
Podkreślała też, że sama jest swoją najgorszą przeciwniczką. Bo bywały mecze, gdy nie mogła się zmotywować. I zdawała sobie sprawę, że marnuje potencjał, oddając szansę na wygranie spotkania, a może nawet turnieju. Tak to właśnie trwało, rok, dwa, potem przyszła pandemia, wszystko na powrót zwolniło.
Dopiero w 2021 roku Jelena zaczęła pokazywać oznaki, że wraca do formy – choćby przy okazji wygranego turnieju w Eastbourne. A początek ubiegłego sezonu to potwierdził.
Marion Bartoli stwierdziła wówczas, że każdy powinien bać się starcia z Ostapenko. I było to uczciwe postawienie sprawy, bo Łotyszka w fantastycznym stylu wygrała turniej w Dubaju. Ograła Sofię Kenin, Igę Świątek, Petrę Kvitovą i Simonę Halep, a w finale (6:0, 6:4) Wieronikę Kudiermietową. – To wspaniałe uczucie. Myślę, że grałam świetny tenis. Każdy mecz był trudny, po prostu walczyłam, nie było innej możliwości – mówiła po końcowym triumfie.
Od tamtego czasu była jeszcze w dwóch kolejnych finałach (Eastbourne i Seul) w poprzednim sezonie, a w tym wygrała turniej w Birmingham. Doszła też do ćwierćfinału Australian Open i choć nie powiodło jej się ani na Roland Garros, ani na Wimbledonie (w obu odpadła w drugiej rundzie), to od pewnego czasu na powrót jest w szerokiej światowej czołówce. Już teraz wiadomo, że po US Open na pewno zajmie miejsce w TOP 20.
W TOP 30 jest z kolei w deblu i warto o tym wspomnieć, bo w zeszłym roku to właśnie gra podwójna też pomogła jej uwierzyć we własne możliwości. W parze z Ludmyłą Kiczenok zagrała wówczas w finałach czterech turniejów, wygrały dwa – w tym w Cincinnati, imprezie rangi WTA 1000. Takie wyniki pozwoliły im nawet wejść do WTA Finals, imprezy dla ośmiu najlepszych par danego roku.
CZYTAJ TEŻ: JELENA OSTAPENKO LEPSZA OD IGI ŚWIĄTEK W IV RUNDZIE US OPEN
Wydaje się, że to też pomogło Jelenie zrozumieć, że musi nie tylko wychodzić na kort, ale też cieszyć się tenisem.
– Jestem bardziej zrelaksowana, w dobry sposób. Nie myślę za dużo o swoich celach, choć chciałabym wrócić do TOP 10 rankingu. Cieszę się tenisem, po prostu. Chcę grać więcej i więcej, wychodzić na kort, walczyć. Chcę czuć się pewnie, grać swój tenis. Wcześniej żyłam pod dużą presją, teraz wolę się tym wszystkim cieszyć. Moja mama powiedziała mi jakiś czas temu, że skoro już wygrałam turniej wielkoszlemowy, to czemu wciąż czuję presję? I że to inne zawodniczki powinny ją odczuwać, te, które Szlema nie mają. Dobrze mnie zna, więc jej posłuchałam – mówiła Jelena.
Takie podejście faktycznie jej pomogło. Również dzięki niemu znalazła się w drugim w tym roku ćwierćfinale turnieju wielkoszlemowego. A to dopiero drugi raz w jej karierze, gdy udaje jej się osiągnąć taki rezultat – poprzednio w 2017 roku, gdy wygraną we Francji poprawiła właśnie ćwierćfinałem na Wimbledonie.
Ale Jelena mówi, że to nie koniec jej możliwości. Bo Łotyszka wciąż wierzy, że może nie tylko grać, ale też wygrywać turnieje wielkoszlemowe. Na karku ma w końcu dopiero 26 lat, a gdy prezentuje najlepszy tenis, może ograć każdego – tak, jak zrobiła to z Igą Świątek w IV rundzie. Teraz na jej drodze stanie Coco Gauff, z którą… już w tym roku wygrała. I na pewno chce to zrobić raz jeszcze. W końcu, jak sama mówiła:
– Po sześciu latach jestem tylko bardziej głodna wygrania kolejnego tytułu wielkoszlemowego.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
Czytaj więcej o tenisie:
- Djoković vs Alcaraz, czyli niespotykana rywalizacja… z terminem ważności?
- Juan Carlos Ferrero i Carlos Alcaraz. Jak były mistrz stworzył nowego geniusza
- Powrót po ciąży, wygrane dla Ukrainy. Elina Switolina podbijała Wimbledon
- Przekleństwa, rzucanie rakietami i wygrany Wimbledon. Jak Federer z gniewnego dziecka stał się mistrzem