Reklama

Przed nami już tylko WTA Finals. Jaki był to sezon w wykonaniu Igi Świątek?

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

29 października 2023, 18:18 • 13 min czytania 10 komentarzy

Już dziś w meksykańskim Cancun rozpoczynają się Finały WTA. Wśród ośmiu najlepszych tenisistek sezonu, które powalczą o trofeum, jest też oczywiście Iga Świątek. Czas przed Finałami to jednak dobry moment nie tylko na ich zapowiedź, ale też podsumowania tego, co stało się w tym roku. Więc: jak oceniać ten sezon Igi? Na co stać ją w samych WTA Finals? I czy przypadkiem nie marudzimy za dużo, gdy rozmawiamy o jej tenisie?

Przed nami już tylko WTA Finals. Jaki był to sezon w wykonaniu Igi Świątek?

Najlepsze tenisistki, ale nie warunki

Długo wydawało się, że – jak przed rokiem – w WTA Finals znów wystąpi osiem najlepszych zawodniczek sezonu. Niestety, w ostatniej chwili z powodu kontuzji wycofać z rywalizacji musiała się Karolina Muchová. Dla Czeszki to nie nowość, urazy nękają ją od dawna i regularnie. Na jej miejsce do grona zawodniczek walczących o triumf w kończącym sezon turnieju wskoczyła więc Maria Sakkari.  

Tym samym w Finałach mamy dwie debiutantki (Jelena Rybakina i Marketa Vondroušová) oraz sześć zawodniczek, które grały w nich rok temu, co – jak na WTA – jest zaskakująco małą zmianą (pomiędzy 2021 a 2022 powtórzyły się tylko trzy nazwiska). Co jednak ciekawe, nie ma wśród nich żadnej, która już triumfowałaby w tym turnieju, będziemy mieć więc zupełnie nową mistrzynię… a nawet finalistkę. Jedynie Aryna Sabalenka wystąpiła bowiem w meczu o tytuł tej imprezy, gdy przed rokiem przegrała z Caroline Garcią.

Podział na grupy wygląda z kolei następująco:

***

Reklama

Grupa Chetumal 

Iga Świątek (2); 

Coco Gauff (3);  

Ons Jabeur (6); 

Markéta Vondroušová (7). 

*

Reklama

Grupa Bacalar 

Aryna Sabalenka (1); 

Jelena Rybakina (4); 

Jessica Pegula (5); 

Maria Sakkari (8, rankingowa „9”). 

***

Wnioski? Przede wszystkim taki, że Iga Świątek uniknęła dwóch rywalek, które w tym sezonie sprawiały jej najwięcej problemów. Że nie trafi na Arynę Sabalenkę, wiedzieliśmy od dawna, ze względu na to, że są to dwie najwyżej rozstawione zawodniczki. Losowanie oszczędziło jej też jednak Jeleny Rybakiny, z którą Świątek grała w tym roku trzykrotnie i zawsze przegrywała (przy czym jeden z meczów nie został dokończony, Iga skreczowała w trzecim secie). Z rywalkami ze swojej grupy bilans Polki wypada za to znacznie lepiej: 

  • vs Coco Gauff: 3:1 w 2023 roku, 8:1 w karierze; 
  • vs Ons Jabeur: 1:0 w 2023 roku (krecz Ons w I secie), 4:2 w karierze; 
  • vs Markéta Vondroušová: 1:0 w 2023 roku, 2:0 w karierze.  

Na papierze Iga jest więc zdecydowaną faworytką grupy i tak naprawdę celem powinno być dla niej nie tylko wyjście z niej, ale dokonanie tego z kompletem wygranych. A to w WTA Finals ważne, bo w systemie grupowym punkty zbiera się za każde zwycięstwo. O ich ciułaniu jednak za chwilę, wcześniej jednak warto… skrytykować WTA.  

A jest za co. Po pierwsze, po zeszłorocznych kombinacjach z Finałami, światowa federacja ogłaszała powszechnie, że tym razem ułatwi życie tenisistkom i lokalizacja turnieju będzie dopasowana do odbywających się tuż po nim finałowych rozgrywek Billie Jean King Cup, najważniejszego turnieju reprezentacyjnego w świecie kobiecego tenisa. Tak, by najlepsze zawodniczki chciały i mogły tam zagrać.

Jak wyszło? Beznadziejnie. 

Jeśli zawodniczki grające w Cancun chciały w końcówce sezonu najpierw wystąpić w dużych turniejach, najpierw musiały przenieść się do Chin i Japonii, tam bowiem WTA wędruje – już tradycyjnie, choć w ostatnich latach z powodu pandemii i sprawy Peng Shuai przez jakiś czas było inaczej – w październiku. Potem z kolei czekała ich wyprawa do Meksyku, by zagrać w Finalsach. A BJK Cup to Europa, konkretniej: Sewilla. Nie trzeba nikogo przekonywać, że takie tournée po świecie, może być dla organizmu – już i tak wymęczonego trudami sezonu – absolutnie zabójcze.  

Dlatego na przykład reprezentacja Polski, o czym już wiemy, zagra w Sewilli bez Igi Świątek. I nikogo nie powinno to dziwić, nawet jeśli niektórzy chcą przekonywać, że nasza najlepsza tenisistka lekceważy grę w kadrze. Nie, chodzi raczej o dbanie o własne zdrowie i rozsądne podejście do kalendarza startów. Podejście, którego najwidoczniej nie ma w WTA.

Swoją drogą wybranie Cancun na miejsce organizacji finałów tak się opłaciło, że… jeszcze kilka dni temu w meksykańskim mieście przy korcie nie stały nawet trybuny, teraz już ponoć wykończone. Same zawodniczki się z tego śmiały, ba, wrzucały nawet memy na social media. Generalnie więc oprawa tegorocznego turnieju – przypomnijmy: najważniejszego i największego po Wielkich Szlemach – wypada trochę tak, jakby chodziło o wiejski festyn.  

Zwłaszcza, że nie najlepiej było też z obiektami treningowymi:

Mieliśmy do dyspozycji dwa korty pomalowane w jednym z hoteli. Przyznam, że warunki nie są idealne, bo jest bardzo wietrznie i na pewno trzeba się do tego przyzwyczaić i w pewnym sensie nie oczekiwać tak dużo jak na innych obiektach. Staraliśmy się korzystać z każdej godziny, jaką mieliśmy, bo są ograniczenia ze względu na to, że jest osiem singlistek, szesnaście deblistek, a korty treningowe tylko dwa. Myślę, że nie jest to najłatwiejsza sytuacja, ale z drugiej strony, myślę, że najlepiej zagrają pewnie te dziewczyny, które nie będą się tym przejmowały – mówiła Iga „Super Expressowi”, omawiając warunki.

 

Ale dobrze, zostawmy już to wszystko, bo w końcu ostatecznie chodzi o rywalizację. A w tym roku – co szczególnie nas interesuje – będzie ona dotyczyć nie tylko samej wygranej w turnieju.  

Kto będzie jedynką? 

Faworytek WTA Finals jest z zasady tyle, ile uczestniczek. Oczywiście, większe szanse na zwycięstwo mają na papierze Aryna Sabalenka, Iga Świątek czy Coco Gauff, bo odnosiły w tym sezonie ogromne sukcesy i swoje już udowodniły. Niemniej, ostatnie lata z tym konkretnym turniejem nauczyły nas, że wygrać może tak naprawdę każda tenisistka, ba, Finały częściej kończą się w sposób zaskakujący, niż przewidywalny.

Od końca dominacji Sereny Williams (wygrała trzy razy z rzędu w latach 2012-2014), lista triumfatorek wygląda tak: 

  • 2015: Agnieszka Radwańska, rozstawiona z „5”;  
  • 2016: Dominika Cibulková, rozstawiona z „7”; 
  • 2017: Caroline Wozniacki, rozstawiona z „6”;  
  • 2018: Elina Switolina, rozstawiona z „6”;  
  • 2019: Ashleigh Barty, rozstawiona z „1”;  
  • 2020: turniej się nie odbył; 
  • 2021: Garbiñe Muguruza, rozstawiona z „6”; 
  • 2022: Caroline Garcia, rozstawiona z „6”.  

Jak widzicie, szczęśliwym numerkiem w tym zestawieniu wydaje się być szóstka, bo aż czterokrotnie, na siedem edycji, turniej wygrywała zawodniczka z tego miejsca. Co jednak istotniejsze – tylko raz zrobiła to tenisistka z „górnej połowy” uczestniczek. Poza tym: mniejsze lub większe zaskoczenia i niespodzianki.  

Zresztą widać to choćby po tym, że mamy na tej liście ledwie trzy mistrzynie wielkoszlemowe (Barty, Muguruza i Wozniacki, która jednak wygrała swój tytuł na Australian Open już po triumfie w Finalsach) i tyle samo liderek rankingu (Barty, Wozniacki i Muguruza). Z kolei dla Radwańskiej, Cibulkovej, Switoliny czy Garcii to zdecydowanie największy sukces w karierze. Gdyby założyć, że w tym roku znów wygra tenisistka tego „typu”, to musiałaby to być Jessica Pegula albo Maria Sakkari. Opcjonalnie Ons Jabeur, choć ona już trzykrotnie docierała do wielkoszlemowych finałów i trochę wyrasta ponad przywołane dwa nazwiska.

Sami więc widzicie: typować Finalsy nie jest łatwo. A typować, kto zostanie po nim liderką rankingu? Też trudno, ale spróbujmy. 

Przede wszystkim: zdecydowanie większe szanse ma na to Aryna Sabalenka. Rozpoczynając turniej ma nad drugą w zestawieniu Igą Świątek 630 punktów przewagi. A to naprawdę dużo, zwłaszcza przy formule WTA Finals, gdzie otrzymuje się punkty za każdy mecz w grupie niezależnie od wyniku: 125, gdy się przegra, a 250 za zwycięstwo. Do tego kolejnych 330 oczek za wygraną w półfinale, a 750 za triumf w meczu o tytuł.  

Innymi słowy: do wyjęcia jest nawet 1500 punktów, a każda tenisistka ma zagwarantowanych minimum 375. Chyba że nie wystąpi we wszystkich meczach grupowych, co czasem się zdarza. Zakładając jednak, że Aryna Sabalenka rozegra co najmniej trzy spotkania, co musiałoby się stać, by Iga Świątek zmieniła ją na pozycji liderki rankingu WTA?  

Scenariuszy jest kilka: 

  1. Jeśli Iga wygra turniej bez żadnej porażki, wystarczy, że Białorusinka nie wejdzie do meczu o tytuł (opcjonalnie: przegra go, a wcześniej dozna dwóch porażek w grupie i wyjdzie z niej z bilansem 1-2);  
  2. Jeśli Iga wygra turniej z jedną porażką w grupie (bilans 4-1), Aryna musiałaby odpaść najpóźniej w półfinale, również przegrywając co najmniej jeden mecz w fazie grupowej (bilans 2-2);  
  3. Jeśli Iga wygra turniej z dwoma porażkami w grupie (3-2), Sabalenka musiałaby odpaść najpóźniej w półfinale, ponosząc wcześniej dwie porażki w grupie (bilans 1-3); 
  4. Jeśli Iga przegrałaby w finale, ale wcześniej wygrała wszystkie mecze (bilans 4-1), Aryna musiałaby przegrać wszystkie trzy spotkania grupowe (0-3).  

Innymi słowy: Aryna Sabalenka nie może – nie licząc jednego, mało prawdopodobnego scenariusza – zameldować się w finale, a Iga Świątek musi tam nie tylko dojść, ale najlepiej zrobić to z perfekcyjnym bilansem, a potem wygrać i decydujące o tytule starcie. To, oczywiście, wszystko możliwe, choć do tej pory Polce klimat Meksyku zdawał się sprzyjać średnio. 

Może zmieni się to w Cancun. Ale nawet gdyby Świątek przegrała tam wszystkie trzy mecze grupowe, i tak trzeba by było zastanowić się nad jednym. 

Sezon Igi, czyli czy aby nie za dużo narzekamy? 

Zacznijmy od kilku ustaleń, żebyśmy mieli jasność: tak, nie był to sezon równie wybitny, co poprzedni. Tak, Iga straciła pozycję liderki rankingu. Tak, przegrała kilka meczów, w których rok temu by wygrała, miała też nieco dłuższe okresy gorszej dyspozycji. I wreszcie: tak, mogła, może nawet powinna zdobyć więcej tytułów.

Jednak i tak zanotowała fantastyczny rok. Podsumujmy go najkrócej jak się da: 

  • Siedem finałów turniejów WTA; 
  • Pięć wygranych turniejów, w tym Roland Garros (gdzie obroniła tytuł); 
  • Co najmniej 7795 punktów na koncie, a jeśli rozegra minimum dwa mecze w WTA Finals, to bez względu na wyniki przekroczy barierę 8000 oczek.  

Zacznijmy więc od najważniejszego: Iga wygrała turniej wielkoszlemowy. Znowu, już po raz czwarty w karierze. Właściwie tylko to powinno wystarczyć, by móc powiedzieć sobie: tak, to był udany sezon. Tam, gdzie liczyło się to najbardziej, tam Polka dała bowiem radę. Do tego dorzuciła dwie imprezy WTA 500, wygrany turniej w Warszawie (WTA 250), na którym bardzo jej zależało, no i rzutem na taśmę imprezę rangi WTA 1000.  

Ciekawe jest zwłaszcza to ostatnie, bo Iga jest jedyną zawodniczką w tourze, która w ostatnich trzech latach dochodziła do finałów imprez tej rangi, nie wspominając już o tym, że udawało jej się je wygrywać. Widać więc u Polki stabilizację na najwyższym poziomie, o czym też trzeba głośno mówić. Świątek jest w końcu też pierwszą od Sereny Williams tenisistką, która w dwóch kolejnych sezonach triumfowała w co najmniej pięciu turniejach rangi WTA.  

Możemy też podejść do sprawy inaczej i spojrzeć na to, że w poprzednim sezonie Iga weszła na szczyt. A utrzymanie na nim nie jest przecież łatwe. Zapytajmy więc: jak radziły sobie w kolejnym sezonie po pierwszym wejściu na pozycję liderki rankingu, poprzednie tenisistki, które tego dokonały: 

  • Karolína Plíšková: liderowała przez osiem tygodni w 2017 roku. W 2018 była w trzech finałach, wygrała dwa turnieje rangi WTA 500.  
  • Garbiñe Muguruza: liderowała przez cztery tygodnie w 2017 roku. W 2018 była w dwóch finałach, wygrała jeden – rangi WTA 250.  
  • Simona Halep: liderowała przez 16 tygodni na przełomie 2017 i 2018 roku, a po miesiącu przerwy przez kolejnych 48 tygodni już w 2018. W 2019 była w trzech finałach, wygrała jeden, ale był to Wimbledon.  
  • Naomi Osaka: liderowała przez 21, a potem 4 tygodnie w 2019 roku. W 2020 – ograniczonym przez pandemię – była w dwóch finałach, wygrała jeden, ale było to US Open. Później triumfowała jeszcze w Australian Open 2021, po czym zanotowała znacznie gorszy okres (a aktualnie pracuje nad powrotem do gry po problemach mentalnych i urodzeniu dziecka).
  • Ash Barty: liderowała przez 7 tygodni w 2019 roku, a potem łącznie przez 114 kolejnych przed i po pandemii. W 2020 roku wygrała turniej w Adelajdzie, ale po pierwszym okresie pandemii nie wróciła już do gry. Świetnie grała w 2021 i 2022 roku – 8 finałów, 7 wygranych, w tym dwa turnieje wielkoszlemowe (Wimbledon i Australian Open), jednak w marcu 2022 roku skończyła karierę.  

Podsumowując więc: dwie tenisistki nie utrzymały poziomu, Simonę Halep „uratował” wygrany Wimbledon (Rumunka jest jednak aktualnie… zdyskwalifikowana za doping), Naomi Osakę trudno oceniać przez pandemię, ale w późniejszym okresie z różnych powodów zniknęła z czołowych miejsc rankingu, a Ash Barty – choć radziła sobie doskonale – już nie gra.  

Fakt, że Iga Świątek nie tylko nadal jest blisko szczytu, ale jeszcze wygrywa pięć turniejów, zdecydowanie powinien więc nas zadowolić. Zresztą, Świątek ma w tym momencie na koncie 16 tytułów WTA. W wieku 22 lat. Agnieszka Radwańska – o której, gdy kończyła karierę, mówiono, że długo nie dogoni jej żadna polska tenisistka i której sukcesy były naprawdę spore – w całej karierze zgromadziła ich 20. Jeśli Iga powtórzyłaby wyniki z tego sezonu również w kolejnym, już wyprzedziłaby Isię. Nie wspominając nawet o tym, że ma cztery tytuły wielkoszlemowe..

W dodatku, co też istotne: Agnieszka nigdy nie była w siedmiu finałach w jednym sezonie (rekordowo pięć w 2012 roku) i nigdy nie wygrała pięciu turniejów (kilkukrotnie po trzy). Iga zalicza drugi z rzędu sezon na co najmniej takim poziomie!

Możemy też wrócić do punktów. 8000, które Świątek niemal na pewno przekroczy, dawałoby jej pozycję liderki w każdym (nie licząc 2020, który przez „zamrożone” punkty wypada niemiarodajnie) z ostatnich sześciu sezonów. Dopiero Serena Williams w 2015 roku okazałaby się lepsza. Jeśli to jest więc sezon, na który narzekamy, to jak musiałaby grać Iga, byśmy tego nie robili? 

Zresztą ona sama sporo o tym mówiła przed startem turnieju w Cancun: 

Ludzie przywykli, że wygrywam. A to nie tak, że będę to robić cały czas. Myślę, że ten sezon był nieco bardziej normalny, powiedziałabym, że jak większość sezonów rozgrywanych przez najlepsze zawodniczki. Myślę, że przede wszystkim nie chciałabym zapomnieć o tym, że to był naprawdę dobry sezon, w którym wygrałam kilka dużych turniejów. W tym Wielkiego Szlema, więc… Oczywiście, porównując wszystko do 2022 roku, jestem w stanie przyznać, że taki sezon może się już nie zdarzyć. Ale będę się starać dać z siebie wszystko. W tym sezonie nieco zatrzymywały mnie oczekiwania z zewnątrz. Postaram się pracować nad tym, by w kolejnym tak nie było.  

Podobnie jak Iga, tak i my nie powinniśmy więc zapomnieć o tym, że to był w jej wykonaniu naprawdę świetny sezon. 

Co w 2024? 

Jeśli podobny Polka powtórzy i za rok, będzie trzeba jej wyłącznie pogratulować. Prawda jest jednak taka, że w 2024 roku Świątek będzie miała dwa główne cele. Już tradycyjnie jednym z nich będzie Roland Garros (czy też szerzej: cały sezon na mączce). Drugim muszą być igrzyska olimpijskie. Muszą, bo odbędą się w Paryżu, a to oznacza, że na cegle będzie się walczyć nie tylko o triumf we French Open, ale też – kilka tygodni później – o medale najważniejszej imprezy czterolecia. 

Presja na Idze będzie oczywiście w takiej sytuacji ogromna. Sama jednak mówiła, że będzie pracować nad tym, by ta jej nie przeszkadzała. I oby jej się udało, bo – choć potrafi grać na twardych kortach – co najmniej dwie kolejne edycje igrzysk (w Los Angeles i Brisbane) rozgrywane będą na innej, niż jej ulubiona, nawierzchni. A zresztą, cztery lata to w sporcie epoka. Trudno przewidywać, co będzie się wtedy działo.  

Dla Igi kluczowy w kontekście igrzysk będzie więc kolejny rok. I właściwie wywalczony medal, jakiegokolwiek koloru, już wystarczy, by uznać, że jej sezon był udany. Ale nie obrazilibyśmy się, jeśli do tego dorzuciłaby kilka tytułów, a może i (jeśli nie zrobi tego już teraz) powrót na pozycję liderki rankingu WTA. Z pewnością ją na to stać, choć tegoroczne starty pokazały, że ma jeszcze nad czym pracować. 

I że tych rzeczy jest w sumie całkiem sporo. 

O mentalu i radzeniu sobie z presją, wspomniała sama. I tak robi to na poziomie, na którym wyrasta ponad większość rywalek (nawet Arynę Sabalenkę, ośmielimy się stwierdzić), ale warto się rozwijać. Do tego dochodzi serwis (w którym już widać poprawę) czy urozmaicenie gry, ale też – co za tym idzie – reagowanie na sytuację na korcie i umiejętność znajdywania rozwiązań. Bo to u Igi kulało chyba najbardziej.

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Widać to było głównie w spotkaniach, w których rywalki potrafiły ją zdominować, przejąć inicjatywę potężnymi zagraniami. Owszem, Jelenie Ostapenko w US Open wpadało właściwie wszystko i czasem tak po prostu bywa. Ale nie bez powodu druga Jelena, Rybakina, Igę ogrywała regularnie. Świątek po prostu nie radziła sobie z narzuconymi przez Kazaszkę warunkami. Ale to da się wypracować i pewnie sporo uwagi zostanie w przerwie między sezonami sztab Polki poświęci właśnie na to.

A przynajmniej taką mamy nadzieję, bo nawet w czołówce rankingu WTA widać, że większość tenisistek gra mocną i szybką piłką. Jeśli w kolejnym sezonie takie zawodniczki będą w formie, Idze może być jeszcze trudniej o wielkie sukcesy. Z drugiej strony, Polka też się rozwija. W tym sezonie utrzymała się na najwyższym poziomie (nawet jeśli był to mały krok wstecz w stosunku do wyników z 2022 roku), w kolejnym, jeśli wszystko pójdzie dobrze, powinna na powrót wejść wyżej. 

I obyśmy podsumowując jej rok 2024 mogli napisać tylko trzy słowa: „wszystko się udało”. 

SEBASTIAN WARZECHA 

Fot. Newspix 

Czytaj więcej o tenisie:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Oto następca Van Dijka? Ostatni transfer słynnego dyrektora

Patryk Stec
0
Oto następca Van Dijka? Ostatni transfer słynnego dyrektora
Piłka nożna

Zieliński zachwycony gwiazdą chorwackiej kadry. „Wszystko mi u niego imponuje”

Patryk Stec
4
Zieliński zachwycony gwiazdą chorwackiej kadry. „Wszystko mi u niego imponuje”

Tenis

Komentarze

10 komentarzy

Loading...