Reklama

Karolina Muchová. Kontuzje, Federer i wielkie wygrane. Sylwetka rywalki Świątek

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

10 czerwca 2023, 12:23 • 15 min czytania 1 komentarz

Karolina Muchová zaczynała Roland Garros jako zawodniczka nierozstawiona, 43. w światowym rankingu. Już teraz wiadomo, że po turnieju będzie zajmować co najmniej 16., najwyższe w karierze miejsce. Czyli znajdzie się tam, gdzie zdaniem wielu powinna być od dawna. Bo jej gra zachwyca, a w dodatku okazuje się niezwykle skuteczna w meczach z rywalkami z czołówki. I tylko kontuzje, które Czeszka od zawsze łapie regularnie, czasem jej przeszkadzają. We Francji tego nie zrobiły. Dlatego Karoliná zagra z Igą Świątek w finale.

Karolina Muchová. Kontuzje, Federer i wielkie wygrane. Sylwetka rywalki Świątek

„Nie wiem, co się stało”

W I rundzie ósma na świecie Maria Sakkari, po dwóch zaciętych setach. W drugiej Nadia Podoroska, półfinalistka sprzed trzech lat. Potem Irina Camelia Begu, zawsze gotowa sprawić problemy. Później niespodziewanie 134. w rankingu WTA Jelina Awanesjan. A w ćwierćfinale wracająca do formy po wielu problemach zdrowotnych finalistka z 2021 roku – Anastasija Pawluczenkowa.

Wszystkie one musiały uznać wyższość Karoliny Muchovej na drodze do wielkoszlemowego półfinału.

Choć rozpoznawalnych nazwisk w tym zestawieniu wiele, to spora część fanów podkreślała, że mimo wszystko była to łatwa drabinka i Karolina miała sporo szczęścia. To szczęście miało się jednak skończyć w meczu o finał. Tam bowiem po drugiej stronie siatki stanęła Aryna Sabalenka, najlepsza jak na razie tenisistka tego sezonu. Białorusinka, która udowadnia, że na mączce też może grać na najwyższym poziomie – doszła przecież do finału w Stuttgarcie i wygrała turniej w Madrycie, w finale pokonując Igę Świątek. To samo chciała zrobić na Roland Garros.

Reklama

Ale nie zrobi. Bo zatrzymała ją Karolina Muchová.

Jest jeden obrazek najlepiej oddający to, czego dokonała Czeszka. Wynik z końcówki trzeciego, decydującego seta. Po tym, jak wygrała pierwszego w tie-breaku, w drugim rozpoczęła od przełamania i prowadziła 2:0. Ale szybko tę przewagę straciła, doszło do drugiego tie-breaka, tym razem jednak lepsza była Aryna. W trzeciej partii przez długi czas też. Białorusinka prowadziła już 5:2 w gemach i 40:30 w małej partii. Miała piłkę meczową, ale Czeszka wybroniła się przy swoim serwisie.

A potem w znakomitym stylu Białorusinkę przełamała. Gema później było już 5:5. W kolejnej małej partii przyszło kolejne przełamanie. A na koniec Muchová wyserwowała sobie mecz. Wygrała pięć gemów z rzędu. Doszła do wielkoszlemowego finału, choć wydawało się, że nie ma już na to szans.

Tak naprawdę to nie wiem, co się stało. Atmosfera, kibice pchali mnie tu do celu we wszystkich meczach. To niewiarygodne. Po prostu starałam się nadal walczyć i to zadziałało. Jestem niesamowicie szczęśliwa. „Po prostu popatrz dookoła. To piękny stadion, ogląda cię mnóstwo ludzi” powtarzałam sobie. Ludzie mnie dopingowali, słyszałam swoje imię. Emocjonalnie to był rollercoaster. 2-5 w trzecim secie… Czekałam na swoje szanse. Kiedy taka przyszła, udało mi się przełamać Arynę. Utrzymałam serwis, ale potem nigdy nie wiesz, co się stanie. Starałam się grać punkt po punkcie – mówiła.

Przede wszystkim dumna była z tego, że wytrzymała ten mecz fizycznie. Choć ciało było bliskie tego, by odmówić jej posłuszeństwa. Spotkanie z Sabalenką trwało trzy godziny, Muchová sporo się nabiegała. Momentami traciła już energię. Bez publiki, jak mówiła, pewnie by losów tego spotkania nie odwróciła. Dzięki fanom się to udało.

Reklama

W dodatku Czeszka zrobiła to wszystko na swoich warunkach. Cały czas pokazywała taki tenis, jaki pokazać chciała. I dobrze, bo grać to akurat ona potrafi. I to pięknie.

Jak Roger Federer

Kiedy byłam młodsza, patrzyłam na grę Rogera. Lubiłam jego agresywny styl, wypady do siatki, slajsy. Na pewno sporo z tego wzięłam – mówiła kilka lat temu Karolina Muchová. Iga Świątek z kolei jej grę określała jako „wolność ruchów”. Polka dodawała też, że jej dzisiejsza rywalka ma znakomitą, genialną wręcz technikę. Wypada się z tym w pełni zgodzić.

Jeśli szukacie w kobiecym tourze kogoś, kogo gra was zachwyci – Karolina zgłasza gotowość do olśniewania.

W meczu z Sabalenką zaprezentowała pełny repertuar. To w ten sposób wygrała. Zmieniała tempo, nie pozwalała Białorusince wejść na obroty. Grała slajsy, świetnie ruszała do siatki, znakomicie odgrywała woleje, była groźna i z backhandu (ten po linii to dzieło sztuki), i z forehandu. Sama o swojej grze mówi, że nie chce być jak jakakolwiek inna zawodniczka. Ma nadzieję prezentować na korcie coś całkowicie swojego. Jak na razie się udaje.

Jest oldskulowa – powiedziała o niej Martina Navratilova. – To klasyczny tenis. Żadnej wielkiej broni, bo jej bronią jest różnorodność. Ma świetny slajs, lepszy od większości zawodniczek. Gdy go zagra, przeciwniczka ma ograniczone możliwości ataku. Bardzo dobrze korzysta też ze skrótów, więc nie wiesz, co odegra w danej chwili. Komfortowo czuje się na całym korcie i jest w stanie sprawić, by jej przeciwniczki zagrywały tak, jak zagrywać nie chcą. Zmusza je do tego.

Skąd wzięła się taka jej gra? Ona sama właściwie nie wie. Po prostu od zawsze robiła to właśnie tak. Nawet jako dzieciak ruszała do siatki, zagrywała skróty, nie bała się. A trenerzy tej chęci do ofensywnej i ładnej technicznie gry w niej nie zabili. I bardzo dobrze. Bo w dzisiejszym kobiecym tenisie to rzadkość, nie dziwi, że Navratilova mówiła o „oldskulu”.

Najlepsze jest zresztą to, że to nie tylko gra ładna dla oka – i zdobywająca nagrody za zagrania tygodnia czy miesiąca – ale też po prostu skuteczna. Nawet bardziej niż ta Kirsten Flipkens, Belgijki, kiedyś 13. na świecie, która zasłynęła właśnie z tego, że potrafi zagrać na korcie właściwie wszystko. A dziś często pomaga Karolinie.

Współpraca? Zaczęła się już jakiś czas temu, to dobra przyjaciółka mojego byłego trenera, Davida Kotyzy. Pomagała mi w rozgrzewkach. Jest bardzo wyluzowana, ale przy tym ma dobre oko. Nasze style gry są podobne, więc jest w stanie mi dużo doradzić. Doceniam to, cztery oczy zawsze są lepsze od dwóch – wspominała Muchová.

Cóż, Kirsten musiała mieć nieco dobrych rad, skoro Karolina już odniosła największy sukces w karierze. Ale Czeszce pomogło przede wszystkim to, że – co nie jest u niej normą – w ostatnim czasie nie dokucza jej zdrowie.

Nie lubi się poddawać. Ale czasem musi

Kompletnie ominęłam rozgrywki juniorskie. Raz, że byłam w dość wymagającej szkole średniej. Dwa, że miałam sporo kontuzji. W pewnym momencie szybko urosłam. Jeszcze jako szesnastolatka byłam naprawdę niewielka, a potem mnie wyciągnęło [dziś mierzy około 180 centymetrów – przyp. red.]. Miałam przez to problemy z kolanami czy plecami – wspominała.

Zabrakło jej wtedy, jak mówi, wsparcia od klubu, w którym trenowała. Czuła zainteresowanie, gdy była juniorką numer dwa czy trzy w kraju (a w Czechach, z ich systemem szkolenia, to spora rzecz), ale kiedy zaczęła doznawać urazów, nagle wszyscy się odwrócili. A ona została ze swoimi problemami, wspierana co najwyżej przez rodzinę i kilka innych bliskich osób.

CZYTAJ TEŻ: CZESKI TENIS TO POTĘGA. SKĄD SIĘ TO BIERZE?

Widziałam, jak zawodniczki, które pokonywałam, grają naprawdę dobrze i myślałam sobie, że przecież też tak mogę. Ale potem próbowałam i znów łapałam kontuzję. Był nawet moment, gdy myślałam sobie: „Czy naprawdę dalej to potrafię? Czy moje ciało pozwoli mi grać?”. Nigdy jednak się nie zatrzymałam. Gdy wróciłam na kort, było trudno. Przegrywałam z dziewczynami, z którymi powinnam była wygrać. Ruszałam od zera, od dna – mówiła.

Czasem mogła się też zastanawiać, czy wybrała dobry sport. To wcale nie musiał być tenis. Mniej więcej do jedenastego roku życia próbowała ich kilku. Grała choćby w piłkę ręczną, ale kusiła ją też powoli rozwijająca się w Czechach kobieca odmiana piłki nożnej. W domu miała dobry wzorzec, choć męski – jej ojciec, Josef Mucha, przez wiele lat był pomocnikiem Sigmy Ołomuniec i kilku innych klubów. Dla Sigmy strzelił niemal 30 goli (w tym sześć w europejskich rozgrywkach, pamiętane mu do dzisiaj). W Czechach to całkiem znany piłkarz, choć nigdy nie zagrał dla tamtejszej kadry.

Piłkarzem został zresztą jej brat, Filip, gra jako bramkarz. Ona jednak poszła w stronę tenisa. Odkryła go, gdy znajoma osoba zaciągnęła ją na pobliskie korty. Spodobało jej się, potem wygrała pierwszy, amatorski turniej. Przez chwilę łączyła to z innymi sportami, potem jednak – miała jakieś 11 lat – postawiła w całości na tenisa.

Jestem bardzo zaangażowana w rzeczy, które robię. Choć w szkole nadal dawałam z siebie wszystko, to właściwie nigdy nie miałam planu B, od zawsze w mojej głowie panowało przeświadczenie, że zostanę profesjonalną tenisistką. Na szczęście się udało – wspominała. Ciekawe, czy gdyby wiedziała, jak wiele bólu przyniesie jej tenis, to jej jedenastoletnia wersja nadal by się na to pisała.

Możliwe, że nie. Ale wyszło, jak wyszło. Karolina musiała sobie radzić z kontuzjami. I jak na razie jej się udaje.

A tych kontuzji było zresztą naprawdę sporo. Tylko w ostatnich latach straciła na przykład końcówkę sezonu 2021 i początek 2022 przez uraz mięśnia brzucha i inne problemy, które pojawiły się w związku z nim. Zresztą to uraz, który ciągnął się za nią od Australian Open 2021 – tam się go nabawiła. Musiała zrobić sobie ponad dwumiesięczną przerę. Do Wimbledonu wszystko było dobrze, więc na trawie doszła nawet do ćwierćfinału, potem problem jednak powrócił. Efekt? Porażka w pierwszej rundzie US Open. A potem przerwa, zabieg, leczenie.

Tylko po to, by nie pojechać na kolejne Australian Open, bo w ostatniej chwili wyszedł nowy problem. I choć sama powtarza, że nie lubi się poddawać, wtedy musiała. Nie było innej rady, potrzebowała przedłużyć przymusowy odpoczynek od kortu.

Gdy udało się ostatecznie poradzić coś na mięsień brzucha i wróciła, to po kilku rozegranych turniejach, na Roland Garros podkręciła kostkę w meczu z Amandą Anisimovą. A do tego momentu grała w tamtym spotkaniu naprawdę dobrze. Z zabezpieczonym stawem wróciła na kort, ale nie przypominała już samej siebie. Skreczowała przy 0:3 w trzecim secie. A potem – jak przez właściwie cały poprzedni sezon – męczyła się z kolejnymi urazami, przez co spadła w rankingu. Dopiero w marcu tego roku wróciła do najlepszej setki, po dobrych występach w Dubaju i Indian Wells (dwa ćwierćfinały). Dlatego nie musiała kwalifikować się do głównej drabinki Roland Garros.

Jeśli więc zastanawiacie się, czemu Karolina przez lata niewiele osiągnęła, odpowiedzią jest jej zdrowie. Gdyby nie ono, pewnie już miałaby na koncie znacznie więcej sukcesów. Bo te wróżono jej choćby w 2018 roku.

Od przełomu w Nowym Jorku, do półfinału w Melbourne

W rok – od października 2015 do października 2016 – awansowała z piątej do niemal drugiej setki rankingu WTA. Pewnie przebiłaby zresztą i tę granicę, ale… tak, zgadliście – dopadły ją urazy. Rok 2017 rozpoczęła od trzymiesięcznej przerwy i choć potem udało jej się nawet zadebiutować w głównej drabince turnieju WTA (w Seulu), to przez urazy znów spadła w rankingu. W sezonie 2018 jednak na powrót ruszyła w górę. Dalej łapały ją urazy, ale dużo lepsze i bardziej regularne wyniki pozwoliły jej wspiąć się do TOP 200 rankingu. A to pozwalało jej z kolei grać w kwalifikacjach do turniejów wielkoszlemowych. We French Open i na Wimbledonie jeszcze nie udało jej się wejść do głównej drabinki.

Przełomem stało się US Open 2018. I to nie tylko dlatego, że tam kwalifikacje faktycznie przeszła. Ważniejsze było to, co zrobiła w turnieju głównym. Najpierw w dwóch setach ograła bowiem Dajanę Jastremską. A potem trafiła na Garbine Muguruzę, dwukrotną mistrzynię wielkoszlemową. Przegrała w tym meczu pierwszego seta. Ale w kolejnych dwóch okazała się lepsza.

Nawet nie pamiętam ostatniego gema – mówiła po meczu. – To pierwszy raz, gdy grałam na takim stadionie. Na początku po prostu próbowałam przetrwać, musiałam się przyzwyczaić. To było dla mnie coś zupełnie nowego. Ludzie krzyczeli, stadion był ogromny. Po prostu Nowy Jork. Po jakimś czasie zaczęłam się tym jednak cieszyć. Odnalazłam swoją grę. Wygrać taki mecz to spełnienie marzeń.

W kolejnej rundzie przegrała. To jednak niespecjalnie dziwiło. Po wygranej z Garbine otrzymała setki wiadomości, buzowały w niej emocje. Trudno było jej zasnąć, nie zdołała w pełni wypocząć przed kolejnym meczem, w dwóch setach pokonała ją więc rozstawiona z „18” Ash Barty. Wtedy jeszcze nie mistrzyni wielkoszlemowa, ale już tenisistka, o której potencjalne mnóstwo się mówiło. Karolina zresztą i tak była zachwycona.

Ten turniej bardzo mi pomógł. Odnalazłam pewność siebie. Już wcześniej czułam, że mogę to zrobić, rywalizować na takim poziomie. Nie wiedziałam, czy mogę pokonać najlepsze tenisistki, ale wiedziałam, że mogę się im postawić. A potem stało się to. Grałam dobrze. Może miałam nieco szczęścia. Dostałam sporo pieniędzy za to osiągnięcie, to też pomogło, zainwestowałam w siebie. Od tamtej pory mogłam pozwolić sobie na jeżdżenie na turnieje z fizjoterapeutą. Zmieniłam tez klub, wyjechałam do Pragi [wcześniej grała u siebie, w Ołomuńcu – przyp. red.]. To były dobre decyzje – wspominała.

W kolejnym sezonie przyszedł ćwierćfinał Wimbledonu. Doszła do niego w dobrym stylu, a w meczu IV rundy pokonała Karolinę Pliskovą, swoją bardziej utytułowaną rodaczkę. Zresztą po fenomenalnym meczu, zakończonym wynikiem 13:11 w decydującym secie. To była jej pierwsza wygrana nad tenisistką z czołowej „10” rankingu.

Nigdy wcześniej nie grałam tak długiego meczu, nawet na mączce. To było trudne. Byłam szczęśliwa, że ją przełamałam i nie musiałyśmy już grać tie-breaka [rozegrałyby go przy 12:12 – przyp. red.]. To moje największe osiągnięcie, bez wątpienia – mówiła potem. Co ciekawe, z boksu Czeszki obserwowała ją Rebel Wilson, znana australijska aktorka. Obie zaprzyjaźniły się ponoć rok wcześniej, w trakcie przełomowego dla Karoliny US Open. Niestety, nie mogły cieszyć się z kolejnej wygranej, bo rundę później Muchová musiała uznać wyższość Jeliny Switoliny.

I tak właśnie grała przez ostatnie lata. Łapała urazy, spadała w rankingu, a potem zaliczała jeden lub dwa wyskoki, którymi nabijała punkty.

Po Wimbledonie, jeszcze w tym samym sezonie, był to pierwszy tytuł rangi WTA – w Seulu, w finale zmiotła z kortu Magdę Linette, 6:1, 6:1 (co ciekawe, gdy Magda zdobywała pierwszy tytuł WTA, to po drodze do tego sukcesu pokonała Muchovą). W 2020 roku raczej wiele nie osiągnęła, ale też pandemia utrudniła grę wszystkim, wspomnieć wypada o czwartej rundzie US Open, bo to był niezły wynik. Za to na starcie 2021 sporo się wydarzyło.

Karolina doszła wtedy do półfinału Australian Open. W ćwierćfinale ogrywając Ash Barty, nadzieję Australijczyków na sukces (Ash zresztą faktycznie wygrała ten turniej, ale sezon później). To był piekielnie trudny mecz, w pierwszym secie przegrała 1:6, męczyła się z upałem, wręcz kręciło się w jej głowie. Po tym, jak została przełamana na początku drugiego, poprosiła o pomoc lekarzy. Ci schłodzili ją lodem, sprawdzili ciśnienie krwi. Tyle wystarczyło.

Nagle na kort wyszła inna wersja Czeszki. Pewna siebie i swoich zagrań. Z kolei Barty zaczęła popełniać błędy, mecz zupełnie się odwrócił. Karolina wygrała seta, w decydującej partii z kolei od początku przeważała i pewnie szła po swoje. Wygrała, osiągnęła życiowy sukces. W półfinale lepsza od niej okazała się co prawda Jennifer Brady – po zaciętym, trzysetowym meczu – ale Muchová i tak mogła zapisać sobie na koncie największy sukces w karierze.

A potem przyszły urazy i znowu utrudniły jej życie, dlatego kolejnych sukcesów przez jakiś czas nie było, a w rankingu wypadła poza setkę. Teraz wróciła, lepsza niż kiedykolwiek. I chce postawić się Idze Świątek.

Odzyskany ogień

Jeszcze na US Open 2022 mówiła, że nie ma w niej już zbyt wiele ognia, bardziej przygasający płomień. Że wobec wszystkich urazów z trudem znajduje motywację do dalszej pracy. Ale nadal próbuje, bo wierzy, że jeszcze da jej to wyniki. I w końcu dało. Finał Roland Garros to najlepszy rezultat w jej karierze. Sposób, w jaki do niego doszła, też budzi uznanie. Tym bardziej wobec wszystkich problemów, o których opowiadała. – Niektórzy lekarze mówili, że być może nie będę mogła już uprawiać sportu – wspominała nawet po meczu z Sabalenką.

A jednak nadal go uprawia i to z sukcesami. Teraz jednak czeka na nią wyzwanie, z jakim jeszcze się nie mierzyła – Iga Świątek na mączce.

Kiedyś już taki mecz rozegrała. Ale dawno, w 2019 roku, do tego na swoim terenie – w Pradze. Iga przechodziła wtedy przez kwalifikacje, zresztą udanie, ale w pierwszej rundzie musiała uznać wyższość Czeszki. – To był jeden z moich pierwszych turniejów WTA. Tego samego dnia grałam ostatnią rundę kwalifikacji i mecz z Karoliną, bo dzień wcześniej padało. Czułam się jak nowicjuszka, nie do końca wiedziałam, co robić. Pamiętam, że grała bardzo dobrze, rozegrałyśmy trzy sety – wspominała Polka.

To było ich jedyne jak do tej pory spotkanie. Czeszka prowadzi więc w bezpośrednim bilansie, ale Świątek lubi się przeciwniczkom rewanżować. Tak było choćby w półfinale, bo Beatriz Haddad Maia też prowadziła do tej pory z Igą 1:0. Teraz jest remis. Inna sprawa, że Karolina uwielbia te duże mecze, z najtrudniejszymi rywalkami, ze ścisłego topu. Jest jedna statystyka, która dobrze oddaje jej postawę w tego typu spotkaniach.

Czeszka rozegrała do tej pory w karierze pięć meczów z zawodniczkami notowanymi w czołowej trójce rankingu WTA. Wygrała wszystkie:

  • vs Karolina Plisková (#3), Wimbledon 2019 (4:6, 7:5, 13:11);
  • vs Ash Barty (#1), Australian Open 2021 (1:6, 6:3, 6:2);
  • vs Naomi Osaka (#2), Madryt 2021 (6:4, 3:6, 6:1);
  • vs Maria Sakkari (#3), Roland Garros 2022 (7:6, 7:6);
  • vs Aryna Sabalenka (#2), Roland Garros 2023 (7:6, 6:7, 7:5).

Co zwraca uwagę? Fakt, że każdy z tych meczów był zacięty. Cztery to trzysetówki, raz – z Sakkari – wygrała w dwóch setach, ale oba toczyły się aż do tie-breaków. Karolina potrafi utrzymać nerwy na wodzy i w decydujących momentach wspiąć się na wyżyny. Ale potrafi to też Iga, a Muchová jeszcze nigdy nie wygrała dwóch takich spotkań w jednym turnieju. Ba, zwykle po tych meczach odpadała w kolejnej rundzie, bo te kradły jej siły.

Czeszka nie powinna też zaskoczyć Igi swoją grą, bo obie często ze sobą trenowały. Wiedzą, co potrafią i jak grają. Muchová, owszem, ma prawdopodobnie większy repertuar zagrań, ale to Iga potrafi przejąć kontrolę nad meczem, zwłaszcza na paryskiej mączce. Co nie zmienia faktu, że starcie ich stylów gry – zwłaszcza na tej nawierzchni – powinno dać w rezultacie fenomenalny mecz. O ile tylko Karolina zdołała odpocząć po piekielnie trudnym starciu z Sabalenką.

Bo wie, że tym razem też nie czeka jej łatwe spotkanie.

Na pewno będę musiała walczyć. Muszę zagrać swój najlepszy tenis. Jeśli zagram perfekcyjny mecz, być może będę w stanie wygrać ten turniej. Statystyki jak te [wygrane przeciwko TOP 3 – przyp. red.] pokazują mi, że mogę z nimi rywalizować. To podnosi moją pewność siebie – mówiła. Inna sprawa, że Iga Świątek też powtarzała, że pewna siebie akurat jest. I to bardzo.

O 15 przekonamy się, która tej pewności ma więcej. I która zdoła ją utrzymać do końca spotkania.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

1 komentarz

Loading...