Reklama

Radomiak wrócił do domu. Dlaczego Radom może być dumny z nowego stadionu?

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

06 sierpnia 2023, 16:10 • 11 min czytania 70 komentarzy

“Jeszcze tu wrócimy dla spełnienia marzeń” – zapowiadali kibice Radomiaka transparentem wywieszonym na płocie dawnego stadionu przy ul. Struga 63. Ówczesny drugoligowiec ani myślał wówczas o Ekstraklasie. Nie przewidywano także, że powrót do domu będzie się ciągnął niczym podróż Odyseusza do Itaki. 

Radomiak wrócił do domu. Dlaczego Radom może być dumny z nowego stadionu?

Słowo „obietnica” w Radomiu dawno straciło moc i znaczenie. Zbyt często zapewniano, że teraz to już na pewno, że sprawa załatwiona. Radomiak miał zagrać przy ul. Struga 63 w pierwszej lidze, w którą celował zatrudniając Dariusza Banasika. Radomiakowi śniło się ukończenie budowy w momencie, w którym zespół będzie gotowy na kolejny awans, tym razem do Ekstraklasy.

Rzeczywistość zaskoczyła, najwyższa liga przyszła, zanim ktokolwiek postawił stopę na murawie wyremontowanego obiektu. Poziom sportowy dawno wyprzedził poziom organizacyjny i infrastrukturalny. Prezes Sławomir Stempniewski dopiero co opowiadał nam, jak z mozołem i bez wytchnienia Zieloni za nim gonią. Klub mógłby pożyczyć hasło od jednego ze sklepów:

Budujesz, remontujesz, urządzasz.

Przez ostatnie kilka lat piłkarska Polska obserwowała, jak Radom stadion — z lepszym lub gorszym skutkiem — buduje. Często z uśmiechem na ustach, bo wieści o inwestycji zwykle wywoływały rozbawienie. Od piątego sierpnia 2023 roku Polska może już patrzeć, jak Radomiak się na stadionie urządza. Tym razem uśmiech towarzyszy tym, którzy ustawili się w kolejce po zielone szaliki z hasłem „Struga 63” i łezką kręcącą się w oku śpiewali „być tam, gdzie Radomiak gra”, gdy nowy obiekt zaczął tętnić życiem.

Reklama

Radom ma nowy stadion. Reportaż z powrotu Radomiaka na Struga 63

Żeby zrozumieć fascynację i oczarowanie radomian nowym obiektem, trzeba poznać rzeczywistość piłkarskiego kibica z tego miasta. Kibica, dla którego było to pierwsze zetknięcie z cywilizowanymi warunkami oglądania meczu — oczywiście nie licząc gościnnych wycieczek do innych, znaczących ośrodków piłkarskich.

W każdym razie kibic radomski:

  • do 2016 roku przychodził na kamienne trybuny zarośnięte mchem, bez dachu nad głową, z najprostszymi, wyblakłymi krzesełkami pod tyłkiem
  • od 2016 roku przychodził na betonowego potworka, na którym można było stracić zęby potykając się o zbyt krótkie schodki, na którym wiecznie występowały problemy z wejściem, z kupieniem sobie czegoś do zjedzenia i wypicia

Każdy w Radomiu zdaje sobie sprawę, że dwie trybuny to nie jest coś, czym można się szczycić i chełpić. Wie, że z faktu, iż po siedmiu latach budowy z ziemi wyrósł niezbyt piękny wizualnie obiekt, ciężko być dumnym jak z najpiękniejszych stadionów w kraju. Jednocześnie jednak trudno nie czuć ulgi i radości ze spraw najprostszych.

Pierwszy raz w życiu radomski kibic nie martwi się o to, że nakapie mu na głowę — bo przy ul. Narutowicza 9 dach po pierwsze przeciekał, po drugie nikogo przed wichurą nie chronił; nie raz byłem świadkiem, jak w deszczowy dzień kibice woleli stanąć na koronie obiektu niż siedzieć w pierwszych rzędach, bo równie dobrze można byłoby wejść pod prysznic i puścić sobie stamtąd stream na komórce.

Pierwszy raz w życiu radomski kibic może w pełni cieszyć się odbiorem widowiska piłkarskiego we własnym domu. Nie przeszkadza w tym bieżnia, która zawsze sprawia wrażenie kilometrowej ściany między fanem a murawą. Człowiek ma piłkarza na wyciągnięcie ręki — i vice versa, bo jeden z zawodników śmiał się, że z poziomu murawy uciął sobie pogawędkę z kibicem w sprawie przekazania koszulki meczowej.

Jest to śmieszno-straszne, ale cóż, jest to prawdziwe. Dla radomianina pół stadionu z prawdziwego zdarzenia to skok cywilizacyjny. Takie są fakty.

Reklama

Dlaczego Radom może być dumny z tego, jaki ma stadion?

Dla radomskiego dziennikarza zresztą też. Pamiętam jedną z moich pierwszych „zawodowych” wizyt przy ul. Struga 63, jeszcze na starym obiekcie. Jako nastolatek poszedłem relacjonować mecz i wróciłem z zalanym komputerem, bo trybuna VIP była grzędą z blaszanym potworkiem nad głowami, stworzonym wyłącznie w celu spełnienia wymogów licencyjnych — chociaż za coś takiego licencję powinni zabierać, nie dawać.

fot. TylkoRadomiak.pl

Dlatego nowe otoczenie po prostu doceniam i wydaje mi się, że właśnie to uczucie dominowało u większości osób, które rzuciły się na bilety w niespotykanym dla tego miasta szale — chętnych do zakupu 4000 wejściówek w otwartej sprzedaży było, w peaku zainteresowania, 20 tysięcy osób. I pewnie jeszcze parę razy się rzucą, zwłaszcza że wspomniany już przeze mnie komfort oglądania spotkań ma się tylko poprawiać.

Jasne, było pod wieloma względami dobrze. Ludzie ze zrozumieniem podeszli do faktu, że na mecz lepiej przyjść wcześniej, więc kolejki do wejścia zdarzały się incydentalnie. Świetną akustykę obiektu podkreślał nawet trener Constantin Galca. Nagłośnienie też dało radę, już na wstępie zrobiło robotę.

Największym minusem dla kibica były zapewne punkty gastronomiczne. Niezbyt urodziwe, to jedno. Średnio zaopatrzone — jak, na boga, można nie wrzucić „giętej” do menu stadionowego cateringu?! – to drugie. Natomiast fakt, że na stadionie można było płacić tylko gotówką, to już minus poważny. Twarzą programu „Polska Bezgotówkowa” Radomiak nie zostanie.

Mam jednak sporo wyrozumiałości do tego, że nie wszystko chodzi jak w zegarku. Wystarczy przypomnieć sobie słowa prezesa Sławomira Stempniewskiego z naszego wywiadu.

W Radomiaku nigdy nie było „czapy” administracyjnej. A jak brakuje rąk do pracy, to różne rzeczy umykają.

Stempniewski: Radomiak nie chce być handlarzem wizji [WYWIAD]

Jeden z gości, którzy przybyli na spotkanie, opowiadał w kuluarach, że Legia Warszawa zatrudnia pięćset osób, co widać szczególnie wtedy, gdy człowiek przychodzi na stadion, na jej mecz. Opowiadał i chwalił, że Radomiakowi udało się zorganizować godne widowisko przy znacznie mniejszym personelu. A — znów wrócę do tego, jak było dotychczas — liczba osób krzątających się po korytarzach w roli obsługi spotkania i tak była czymś dla miasta i klubu nowym, kolejnym zderzeniem z inną rzeczywistością.

Rozumiemy błędy i problemy osób, które na mecz przychodzą, zdajemy sobie sprawę i z naszych. Prawda jest taka, że ludzie muszą się tego stadionu i tych okoliczności nauczyć. Tak samo uczymy się my, bo to nasza pierwsza styczność z takim wydarzeniem na tym obiekcie — mówili mi pracownicy klubu, którzy proszą o czas i obiecują: wszystko będzie.

W najbliższych tygodniach punkty cateringowe zyskają możliwość płatności kartą. Będą też przebudowywane, żeby nie wyglądały jak stolik ustawiony pod ścianą betonu. Klub obiecał też montaż pulpitów na stanowiskach dla dziennikarzy: obecne rozwiązanie to niewielkie, rozkładane podstawki na wysokości kolana. Niestabilne, łamliwe.

– Tak naprawdę dostaliśmy to wszystko „na surowo”. Traktujemy to trochę w kategoriach cudu, że własnymi siłami udało nam się to wszystko doprowadzić do stanu używalności i nie narobić sobie wstydu — kontynuują moi rozmówcy.

Jak Radomiak szykował się do inauguracji stadionu przy ul. Struga 63

Minione tygodnie w biurach Radomiaka były najbardziej intensywnym czasem od chwili awansu do Ekstraklasy. Jeszcze w środę, gdy spotkałem się z prezesem Stempniewskim, korytarze były zawalone sprzętem budowlanym, a poszczególne elementy wnętrza obiektu czekały na wykończenie. Trochę jak w tym programie – „Dom nie do poznania”. Mało kto wie, ile pracy włożono w przygotowanie szeroko rozumianego zaplecza, mało kto wie też, jak ono wygląda.

A trzeba przyznać, że o ile z zewnątrz stadion przy ul. Struga 63 to solidne 2/10, tak wewnątrz wrażenie jest zupełnie inne. Różni goście przecierali oczy ze zdziwienia, widząc ten kontrast. Przed pierwszym gwizdkiem udało mi się zwiedzić loże, z których spotkanie obejrzeli później zaproszeni goście. Politycy, działacze, agenci, przedstawiciele PZPN i Ekstraklasy, „wschodnia frakcja” w postaci Mołdawianina Arcadiego Zaporojanu i jego znajomych ze światka ukraińskiego futbolu.

Schludnie, elegancko, z klasą.

Ciekawym pomysłem jest stworzenie strefy relaksu dla zawodników i ich rodzin. Nic wielkiego, nic rewolucyjnego, ale jednak dobre wykorzystanie przestrzeni, która pozostała jako wolne do zagospodarowania miejsce blisko szatni i tunelu prowadzącego na boisko.

Takich maleńkich spraw, detali, było sporo i wspólnie złożyły się na dobrą ocenę. Prezes Stempniewski mówił, że pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz i to mu się udało. Pozytywnie zareagowali przyjezdni, którzy mają do dyspozycji swoje własne skrzydło, gdzie poza szatnią znajdują się osobne i przestronne pokoje dla fizjoterapeutów, maserów i trenerów czy sala do rozgrzewki.

Radomiak zapewnił nawet potańcówkę.

I — rzecz jasna — fajerwerki. Oprawy Zielonych furory w Polsce nie zrobią, natomiast pokaz pirotechniczny był całkiem przemyślany. No, może poza trzecią salwą, gdy fajerwerki strzelały z trybuny, a zamyślony Jarosław Przybył zastanawiał się: gwizdać, wznawiać, czy coś jeszcze łupnie?

Wznowił, łupnie tylko kara dla klubu. Gdy mecz przerwano po raz trzeci, prezes Sławek w myślach już pewnie tworzył pismo, prosząc o rozłożenie płatności na raty. Jak otwierać, to z przytupem. Nie ma przebacz.

Zabrakło tylko Leandro

Do pełni szczęścia zabrakło tylko lepszego celownika Pedro Henrique. Żart o tym, że to pewnie MOSiR, który ma dość wyboiste relacje z klubem, obniżając ławki rezerwowych (projektant podszedł do tematu tak, że zasłaniały one pierwsze rzędy trybun), po złości obniżył i bramkę, przez co Radomiak miał utrudnione zadanie, dobrze się przyjął. Tak samo jak ten o żyle wodnej, która najpierw przeszkadzała w ukończeniu obiektu, a teraz rozregulowała celownik zawodników — w międzyczasie przecież sprawiając, że i siatkarze Czarnych wcale nie mówią o „domowej twierdzy”, bo wygrywają tylko na wyjazdach.

Element siatkówki wkradł się też na murawę: zabawną sceną z końcówki spotkania była radość zawodnika Cracovii, który wybił się w powietrze, zatrzymał dośrodkowanie i fetował to jak udany blok pod siatką. Futbol, Radomiak może i przeważał, ale Pasy były konkretniejsze i same z siebie gospodarzowi święta nie popsuły.

Wrócę jednak do pierwszego zdania i trochę się poprawię. Do pełni szczęścia zabrakło jeszcze paru rzeczy. Najbardziej przykry był widok Leandro Rossiego na trybunach, a nie na boisku. Z pełnym przekonaniem stwierdzam, że nikt w Radomiu nie napisał takiej historii, jak Leo, który pamięta awanse i spadki, zdezelowaną szatnię na starym stadionie, kontener przy boisku treningowym i zdarte wlepki Broni Radom na drzwiach obiektu przy ul. Narutowicza 9, który stał się tymczasowym domem Zielonych.

Leandro jak nikt zasłużył na to, żeby w pierwszym meczu na murawie się pojawić. A przynajmniej w kadrze meczowej. Rozumiejąc zasady Constantina Galki, który tłumaczył, że Brazylijczyk wciąż nie jest w pełni gotowy do gry po kontuzji, próbuję spojrzeć też na to od strony czysto ludzkiej. Jeśli na ławce rezerwowych znajduje się miejsce dla piątego w hierarchii środkowych pomocników Luizao, to pozwólmy sobie czasem na nutę romantyzmu, zamiast być jak Spalletti w stosunku do Tottiego.

Oczywiście nie zapominajmy też o radomskiej ikonie, Zdzisławie Radulskim. Ciężko wyobrazić sobie osobę, dla której był to ważniejszy moment. Sześćdziesiąt cztery lata w klubie. Wyczekiwanie powrotu do Ekstraklasy, bo przecież „Hrabia” pamięta, jak przy Struga 63 pękał Widzew Łódź, jak męczyła się tu Legia Warszawa, jak o wynik drżał Górnik Zabrze. Obserwowanie, jak stadion powstawał i powstać nie mógł. Obawa przed spadkiem parę miesięcy temu, tuż przed potencjalnym happy endem.

Udało się. Był, zobaczył, otrzymał salwę braw, słysząc ponad osiem tysięcy gardeł skandujących swoje nazwisko. Moment, w którym wzruszy się największy twardziel.

Radomiak ma pół stadionu. Co dalej?

Początek. W tym słowie powinniśmy zamknąć temat inauguracji nowego stadionu w Radomiu, bo choć wiele już się udało, to nawet rozglądając się wokół siebie, dostrzeżemy prosty fakt: dom ma cztery ściany, stadion ma „ściany” dwie. W klubie już teraz zapowiadają, że będzie się działo, że drugie podejście do zaprezentowania światu swojego kawałka podłogi będzie spektakularne.

Prawdziwe otwarcie nastąpi, gdy obiekt zostanie skończony, kiedy zyska kolejne dwie trybuny. Dopiero po „zamknięciu” go z każdej strony będzie to stadion z prawdziwego zdarzenia. Wtedy zorganizujemy mecz otwarcia godny nowego domu.

Potem to, co dookoła. Niedawno, po dziesięciu latach oczekiwania, miasto stało się właścicielem działek towarzyszących obiektowi, co otwiera wielkie możliwości. Na obietnice nikt już się nie nabierze. Lepiej użyć słowa plan, bo ten faktycznie się na horyzoncie rysuje.

Pomysł na zagospodarowanie tej przestrzeni jest taki, żeby otoczyć stadion strefą komercyjną, która będzie na co dzień, a nie tylko w dniu meczu. Stworzenie czegoś, co pozwoli zarabiać, bo obecnie nie ma na to warunków. Pamiętajmy, że ten stadion został niejako doklejony do projektu hali sportowej. Ale dobrze, że został, bo mamy chociaż to — słyszymy w zakulisowych rozmowach.

Na teraz jednak są sprawy istotniejsze. Ukończenie sektora gości do październikowego meczu z Łódzkim Klubem Sportowym to priorytet. Rozpoczęcie starań o sfinansowanie budowy dwóch kolejnych trybun to cel numer dwa. W dalszej kolejności trzeba będzie stadion opakować, poprawić, żeby nie tylko to, co wewnątrz, budziło uznanie.

Fakt, że obiekt powstawał tak długo, ma też swoje plusy: jakkolwiek absurdalnie to brzmi. Poprawki, które wprowadzano w międzyczasie, pozwoliły nam naprawić kilka spraw. Weźmy elewację. Wiemy, że bez niej stadion nie jest piękny, ale w projekcie zapisana była stara, niezbyt użyteczna wersja. Dziś montować trzeba elewację, która pozwala na iluminacje świetlne, po której można „rysować”. Zyskaliśmy szansę na kilka istotnych zmian, które w przyszłości będziemy wprowadzać.

Przyszłość brzmi enigmatycznie, to hasło trochę rozmyte. Dziesięć czy pięć lat temu było jednak jeszcze mniej wyraźne. Dziś Radomiak jest na salonach — czy w kontekście poziomu rozgrywek, czy obiektu, na którym gra. Najlepszy czas radomskiej piłki trwa.

EKSTRAKLASA W FUKSIARZ.PL!

WIĘCEJ O RADOMIAKU RADOM:

ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Oficjalnie: Adam Laskowski przestaje pełnić funkcję prezesa Górnika Łęczna

Damian Popilowski
0
Oficjalnie: Adam Laskowski przestaje pełnić funkcję prezesa Górnika Łęczna

Ekstraklasa

1 liga

Oficjalnie: Adam Laskowski przestaje pełnić funkcję prezesa Górnika Łęczna

Damian Popilowski
0
Oficjalnie: Adam Laskowski przestaje pełnić funkcję prezesa Górnika Łęczna

Komentarze

70 komentarzy

Loading...