Denver Nuggets miało w przeszłości swoich bohaterów, ciekawe historie oraz udane sezony. Ale i tak mogło uważać się za klub „przeklęty”. Jeden z niewielu w NBA, który nigdy nie zagrał w finałach, a co za tym idzie – nie zdobył mistrzostwa. Teraz to pierwsze się już zmieniło. A drugie? Też może, o ile Miami Heat nie znajdą pomysłu, jak zatrzymać Nikolę Jokicia. Powoli koronowanego na najlepszego koszykarza na świecie.
Losy Nuggets zmieniły się w momencie, gdy w 2014 roku wybrali w drafcie zawodnika, po którym nikt nie spodziewał się wielkich rzeczy. Nawet… on sam. Nikola Jokić wielokrotnie powtarzał, że nigdy nie myślał, iż znajdzie się w takiej sytuacji, jakiej jest. Czyli będzie liderem zespołu grającego o najwyższe cele oraz dwukrotnym MVP najlepszej ligi świata.
Zdjęcia młodego Serba wciąż krążą po Internecie, nietrudno jest się na nie natknąć. Jokić – czy to na w rodzinnym gronie – wygląda jak pulchny dzieciak, który nigdy w życiu nie miał piłki do koszykówki w ręce.
To oczywiście odległe czasy, ale Jokić nawet na parkietach NBA nie imponował sylwetką. Latem 2020 roku pozbył się jednak większości zbędnych kilogramów, co też wpłynęło na jego dyspozycję na parkiecie. Choć gwiazdą był już wcześniej, tak nieco większa mobilność oraz lepsza kondycja przekształciły go w prawdziwą bestię, jednoosobową ofensywną maszynę.
W latach 2020-2022 trudno mu było jednak o sukcesy zespołowe, ze względu na kontuzję drugiego najlepsza gracza Nuggets, Jamala Murraya. Wszystko zmieniło się w tym sezonie. W pełni zdrowa drużyna Denver (do gry wrócił również Michael Porter Jr, kolejny kluczowy zawodnik), wzmocniona Bruce’em Brownem oraz Kentaviousem Caldwellem-Popem imponowała potencjałem. Ale mimo tego nie wszyscy w nią wierzyli.
To Lakers dominowali nagłówki
Nuggets zakończyli sezon regularny na pierwszym miejscu w konferencji zachodniej. Przewaga Denver nad drugim w tabeli Memphis Grizzlies w pewnym momencie wynosiła nawet siedem wygranych. Ale stopniowo malała. Aż w ostatecznym rozrachunku drużyna prowadzona przez Michaela Malone’a miała bilans o „zaledwie” dwa zwycięstwa lepszy od drugiej siły Zachodu.
W dużej mierze właśnie ta niespodziewana zniżka formy rzuciła cień na Jokicia i spółkę. I sprawiła, że Nuggets przed play-offami nie budzili powszechnej grozy. W rozrachunkach bukmacherów faworytami, jeśli chodzi o awans do finałów z Zachodu, byli Phoenix Suns Kevina Duranta oraz Devina Bookera. A amerykańscy eksperci znacznie bardziej cenili też choćby Los Angeles Lakers czy Golden State Warriors.
Niewiele zmieniła pierwsza runda play-offów, w której Nuggets pokonali Minnesota Timberwolves w pięciu meczach. Na szacunek w środowisku ekipa z Denver musiała po prostu sobie zapracować. I dokładnie to robiła. Można było odnieść wrażenie, że trener Michael Malone zaszczepił w swoich podopiecznych dewizę „my kontra świat”. Chciał, żeby ci wykorzystali wewnętrzną złość do wygrywania kolejnych meczów.
– Jesteśmy „underdogami”. Cały czas się nas nie docenia. I bierzemy to do siebie – komentował w pewnym momencie fazy play-off Kentavious Caldwell-Pope. – Nawet, kiedy wygrywamy, mówi się o drugim zespole. To napędza nas do tego, żeby iść dalej. A także sprawi, że pierścień [tytuł mistrzowski – przyp. red.] będzie smakował jeszcze lepiej – wtórował mu Jamal Murray.
Koszykarze Nuggets faktycznie mieli sporo racji. Po tym, jak pokonali w półfinałach konferencji Phoenix Suns, dalej wielu ekspertów sądziło, że to Los Angeles Lakers awansują do finałów. A kiedy mecze między drużyną Denver a tą z „miasta aniołów” już wystartowały… niezmiennie więcej mówiło się o ekipie LeBrona.
– Wygrywasz pierwszy mecz w serii, a potem wszyscy gadają o Lakers – narzekał Michael Malone. – Bądźmy szczerzy, taka była narodowa debata: Lakers nie są w złym położeniu. Przegrali, ale wyciągnęli ważne wnioski. Nikt nie mówił, że Nikola zagrał historyczny mecz [34 punkty, 21 zbiórek i 14 asyst – przyp. red].
Z tym akurat Nuggets nie mogli zwyciężyć – Lakers są i zawsze byli drużyną, która skrada najwięcej medialnej uwagi. I to niezależnie od tego, jaki radzi sobie na boisku. Ale koniec końców najważniejsze są wyniki. Finał konferencji padły łupem Nuggets, którzy nie przegrali żadnego z czterech meczów przeciwko Jeziorowcom.
„Nie da się go z nikim porównać”
Sukcesy Nuggets nie byłyby możliwe bez Nikoli Jokicia, który – podobnie jak jego zespół – zyskuje coraz więcej uznania w środowisku NBA. – Jest może najlepszym zawodnikiem w lidze – mówił o nim Damian Lillard z Portland Trail Blazers. – Mądrym jak diabli, potrafi rzucać, podawać, grać zespołowo. Zależy mu na wygrywaniu, jest pokorny, prawdziwy. Podoba mi się, że on po prostu robi swoje.
Co innego zauważył Charles Barkley, emerytowana legenda NBA, a obecnie ekspert TNT: – Co jest niesamowite: „Joker” był prawdopodobnie najlepszym zawodnikiem w NBA przez ostatnie trzy, cztery lata. Jedyna różnica obecnie jest taka, że Jamal Murray wyzdrowiał, przez co Jokić ma swojego pomocnika, a ławka Nuggets jest bez wątpienia lepsza, niż była w poprzednich sezonach.
Inaczej mówiąc: dokonania indywidualne często są niedoceniane, kiedy brakuje tych zespołowych. W ten sposób w grze Jokicia w sezonach 2020/2021 czy 2021/2022 dopatrywano się braków (zwracając uwagę choćby na to, że jego słabsza defensywa może być problemem w play-offach), zamiast skupić się na tym, że Serb regularnie dokonuje rzeczy wręcz historycznych.
Nie ma drugiego koszykarza, który jest równie kochany przez wszelkie zaawansowane statystyki jak Jokić. Ale wyróżniają go nawet te prostsze cyferki – dotyczące punktów, zbiórek oraz asyst. W trwających play-offach zanotował już osiem triple-double – czym pobił dokonanie legendarnego Wilta Chamberlaina sprzed ponad pięćdziesięciu lat.
Nikt już nie ma wątpliwości, że „Joker” jest najlepiej podającym środkowym w historii NBA. Ale nie sposób go też zatrzymać, kiedy sam chce umieścić piłkę w koszu. – Nie da się go z nikim porównać. Z tego powodu trudno nam wciąż zrozumieć, jak wielkim jest naprawdę talentem […]. Zdarzyło mi się go kryć na boisku. Jestem od niego szybszy, ale on ma na wszystko odpowiedź. Spróbujesz czegoś, a potem myślisz: kurde, nie powinienem tego robić. Tak naprawdę nigdy nie odkryliśmy, jak powinniśmy przeciwko niemu grać – opowiadał w swoim podcaście Paul George, koszykarz Los Angeles Clippers.
Mówimy o jednej z najbardziej nieoczywistych historii w sporcie. Nikola Jokić spał w swoim domu w Serbii, kiedy jego imię zostało odczytane podczas draftu. Swego czasu był pił trzy litry coli dziennie. A ze swojego pierwszego treningu w NBA zapamiętał głównie to, jak szybsi oraz silniejsi byli od niego koledzy z drużyny.
Teraz, w wieku 28 lat, może poprowadzić Denver Nuggets do mistrzostwa NBA.
– Ścieżka Jokicia do absolutnego topu jest niesamowita pod wieloma względami – opowiadał nam swego czasu Rafał Juć, skaut koszykarski pracujący w klubie z Colorado. – On w wieku 17-18 lat wciąż grał w swoim małym, rodzinnym mieście. Nie dominował w swoim roczniku w Serbii i nawet gdy zostawał wybierany do ligi NBA siedem lat temu, nikt się nie spodziewał, że może być graczem kalibru pierwszej piątki, a co dopiero MVP. […] Jak wspominam ten czas, widzę, że wiele osób go nie doceniało. Nie wierzyli w niego. To był naprawdę trudny gracz do oceny, nieszablonowy.
Jimmy nie da za wygraną
Nie da się ukryć, że Miami Heat też dokonało niezwykłych rzeczy. Drużyna Erika Spoelstry po nieudanym sezonie zasadniczym musiała wziąć udział w fazie play-in. I dopiero po porażce z Atlantą Hawks i zwycięstwie nad Chicago Bulls znalazła się w play-offach. Ósme miejsce w konferencji nie zapowiadało pod żadnym pozorem fajerwerków. Łupem Heat padli jednak najpierw faworyci do mistrzostwa, czyli Milwaukee Bucks. Potem rewelacyjni New York Knicks. Aż wreszcie kolejna potęga, czyli Boston Celtics.
Inna sprawa, że w ostatnim czasie Heat wędrowali od nieba do piekła. W finałach konferencji prowadzili już 3:0, po czym przegrali trzy mecze z rzędu. Co sprawiało, że… według wielu byli na krawędzi olbrzymiej kompromitacji.
Żadna ekipa w historii NBA nie odrobiła bowiem straty 0:3 w play-offach. Celtics mogli stać się pierwszą. Powiedzieć zatem, że w szeregach kibiców Heat zapanowała „nerwówka”, to nie powiedzieć nic. Sami zawodnicy jednak wytrzymali napięcie. I w poniedziałek dopięli swego, awansując do finałów NBA.
Dla Heat akurat gra o najwyższą stawkę to nic nowego. W 2020 roku rywalizowali o tytuł z Los Angeles Lakers. A w latach 2011-2014 byli w finałach aż cztery razy z rzędu, kiedy na Florydzie urzędował LeBron James. Obecnie jednak ekipie Spoelstry daleko do miana „superdrużyny”, przepełnionej talentem oraz gwiazdami najwyższego formatu.
Jakim cudem Heat zaszli zatem aż tak daleko? W dużej mierze za sprawą Jimmy’ego Butlera, który dokładnie rok temu, po porażce w finałach konferencji, obiecał, że „następnym razem jego zespół wykona robotę”. I faktycznie nie kłamał. Tegoroczne play-offy to momentami było jego show. Fenomenalnie prezentował się choćby na tle Milwaukee Bucks, w jednym z meczów zdobywając aż 56 punktów.
Determinację Butlera w pogoni za tytułem mistrzowskim (po raz drugi w karierze wystąpi w finałach) widać gołym okiem. W czasie ceremonii wręczenia trofeum dla najlepszej drużyny konferencji wschodniej, Jimmy zachowywał spokój. Na jego twarzy nie dało się dostrzec przesadnego uśmiechu, nie chciał też unieść pucharu, mówiąc Bamowi Adebayo: „podtrzymam następny” (nawiązując do nagrody dla mistrza NBA). Ciekawą anegdotę zdradziła zresztą Cori Gauff, tenisistka, a prywatnie fanka Miami Heat. Jeszcze przed startem play-offów otrzymała wiadomość od Butlera, w której pytał ją, czy… chce bilety na finałowe mecze NBA.
Sukcesów Heat nie byłoby jednak, gdyby nie kunszt trenerski Erika Spoelstry. W ekipie Heat znajdziemy aż… siedmiu zawodników, którzy nie zostali wybrani w drafcie. Z tych niechcianych graczy (jak Caleb Martin, Gabe Vincent czy Max Strus) Spoelstra wydobył jednak sto procent potencjału. Dla niego będą to już szóste finały w roli szkoleniowca w karierze. Tym samym zrównał się pod tym względem z Greggiem Popovichem z San Antonio Spurs czy Steve’m Kerrem z Golden State Warriors.
W przypadku Heat pytanie, które należy zadać, brzmi: czy to, co wystarczyło na Bucks, Knicks oraz Celtics, wystarczy też na Nuggets?
Dla kogo tytuł?
Miami Heat nie byli faworytami do wygrania żadnej z serii tegorocznych play-offów i w finałach też się to nie zmieni. Ba, w starciu z Nuggets wielu ekspertów skazuje Butlera oraz spółkę na pożarcie. Inaczej widzą to jednak sami zainteresowani.
– Tak jak powiedziałem mojemu zespołowi: zapomnijcie o tym, że to drużyna z 8. miejsca – zaznaczał Michael Malone. – Dla tych, co myślą, że to będzie łatwa przeprawa… nie wiem, co mam wam powiedzieć. To będzie największe wyzwanie naszego życia.
– Oni rywalizują. Walczą. Nigdy się nie poddają. Grają bez strachu w oczach. Są zdyscyplinowani i mają świetnego trenera. Nie patrzymy na to, jakie mieli miejsce przed play-offami i jaka jest ich historia. Oni potrafią grać i my to respektujemy – wypowiadał się Aaron Gordon z Nuggets.
– Cały czas nie myślimy o tym, co wy (media) uważacie. Nigdy tego nie robiliśmy i nigdy nie będziemy. Cieszymy się ze zwycięstwa, a potem skupimy się na Nuggets – zaznaczał natomiast Jimmy Butler.
Heat oraz Nuggets występują w osobnych konferencjach, więc co sezon rozgrywają między sobą tylko dwa mecze. W trwających rozgrywkach oba wygrali podopieczni Malone’a. Co więcej: kiedy ostatnim razem drużyna Miami urwała zwycięstwo na terenie Denver, prezydentem Stanów Zjednoczonych był… jeszcze Barack Obama (2016 rok). Statystyki pod tym względem zdecydowanie przemawiają zatem za koszykarzami Nuggets.
Nie ma zresztą co ukrywać: w teorii z jednej strony zobaczymy najlepszą ofensywę w NBA, a z drugiej… tych, co tu być nie powinno. Wszelkie cyferki, a nawet kwestia świeżych nóg (bo Nuggets mieli aż osiem dni odpoczynku przed finałami) wskazują na triumf Nuggets. Ale Heat przetrwali w ostatnich tygodniach bardzo, bardzo wiele. Dlaczego zatem mają się zatrzymać, kiedy największa, najważniejsza nagroda jest tuż przed nimi?
Czytaj więcej o NBA:
- „Wygrałem życie”. Sylwetka Carmelo Anthony’ego
- Z dobrego domu do NBA, z NBA… w gangsterkę? Przypadek Ja Moranta
- LeBron James i jego 5 najważniejszych momentów w NBA
- „Wesołych, k****, świąt”. Larry Bird – wirtuoz trash-talku
- Największy talent w historii? Wszyscy mówią o Victorze Wembanyamie
- Mistrz i buntownik. Historia Billa Russella
- Od bezdomnego kurdupla do koszykarza NBA. Jak Rodman trafił do Spurs
- „To jest Len Bias… Musisz przywrócić mu życie”
Fot. Newspix.pl