Reklama

W siedem lat od 1:8 z GKS-em Tychy w II lidze do mistrzostwa. Najważniejsze momenty Rakowa

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

10 maja 2023, 17:28 • 16 min czytania 27 komentarzy

Raków Częstochowa zdobywając swoje pierwsze mistrzostwo Polski postawił kropkę nad „i” przy pisaniu jednej z najpiękniejszych historii w dziejach polskiej piłki klubowej. Przez trzy ostatnie lata „Medaliki” wygrały w kraju wszystko, co było do wygrania, teraz mogą już tylko powtarzać swoje osiągnięcia. Aby do tego doszło, najpierw musiało zaboleć, najpierw symbolicznie trzeba było spalić i zaorać stare, żeby powstało coś nowego, na znacznie trwalszym fundamencie.

W siedem lat od 1:8 z GKS-em Tychy w II lidze do mistrzostwa. Najważniejsze momenty Rakowa

Prześledźmy kluczowe momenty, które sprawiły, że Raków w ciągu sześciu lat przebył drogę od II ligi do mistrza Polski i dwukrotnego zdobywcy Pucharu Polski.

Klęska 1:8 z GKS-em Tychy

Ta historia zaczyna się od trzęsienia ziemi. Jest 9 kwietnia 2016 roku. Częstochowianie, prowadzeni przez Przemysława Cecherza, walczą o awans do I ligi. Zajmują trzecie miejsce. Mierzą się u siebie ze znajdującym się dwie lokaty niżej GKS-em Tychy, dowodzonym przez Kamila Kieresia. Dochodzi do szokującej klęski, goście wygrywają aż 8:1. Wpada im prawie wszystko, bramkarz Mateusz Kos obronił tylko jeden strzał, choć z drugiej strony, jakichś kompromitujących błędów nie popełniał. Po prostu doszło do kumulacji wszystkich nieszczęść.

Cecherz zdaniem samych piłkarzy za bardzo poluzował podczas zimowych przygotowań, więc im dalej w las, tym mniej sił mieli w tamtej rundzie. Przeciwko tyszanom obrał też błędną taktykę, polegającą na zamknięciu środka pola i zostawieniu rywalom swobody na skrzydłach. I właśnie na skrzydle tamtego dnia szalał Marcin Radzewicz, który maczał palce przy większości goli.

Reklama

 – To moja najwyższa i chyba najbardziej przykra porażka w karierze, mimo że zagrałem jedynie ostatnie pół godziny. Jako rezerwowy przecierałem oczy ze zdumienia, gdy po kilkunastu minutach przegrywaliśmy już czterema bramkami. Zaczęliśmy się obawiać, że dojdzie do jakiejś wiekopomnej kompromitacji. Tychy robiły z nami wszystko, na co miały ochotę. Każde wejście na naszą połowę śmierdziało golem. Coś nie do opisania. Wiem, jak to zabrzmi, ale dobrze, że skończyło się tylko na ósemce. Wstyd, wstyd i jeszcze raz wstyd. Wszedłem przy stanie 0:6 i nie wiedziałem, co mogę zmienić na boisku. Już dawno było pozamiatane. Wtedy powoli docierało do mnie, że mój czas w Częstochowie się kończy – opowiadał nam w 2020 roku Dariusz Pawlusiński.

Ktoś tak ambitny jak Michał Świerczewski nie mógł pozostawić takiego wyniku bez zdecydowanej reakcji. I tu dochodzimy do punktu drugiego.

1:8. Mecz, który odmienił Raków

Zatrudnienie Marka Papszuna

Cecherz co prawda nie wyleciał bezpośrednio po tym 1:8, ale następny mecz z Polonią Bytom z trybun oglądał już Marek Papszun. Świerczewski był z nim w kontakcie od miesięcy, więc kwestią czasu pozostawało, kiedy ich drogi się zejdą.

Raków przegrał z Polonią 0:1 i 18 kwietnia 2016 roku Papszun oficjalnie przejął stery w Rakowie. Legendą są już okoliczności, w jakich został wybrany przez właściciela klubu. Długie, wielogodzinne rozmowy, dokładne omówienie każdego szczegółu. Panowie zgadzali się niemal we wszystkim. Niemal, bo z listy kilkudziesięciu zagadnień, w dwóch się różnili. Jednym z nich była bezwzględność trenera.

 – Chcieliśmy wymagającego trenera, ale Marek Papszun był totalnie bezkompromisowy. Nie brał żadnych jeńców, a czasami dla dobra klubu warto ich wziąć. Albo wsadzić kogoś do więzienia, żeby mógł odpokutować swoje grzechy i wyjść na wolność. Ale dziś mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że trener się zmienił. Albo inaczej – rozwinął. Jego podejście do zawodników jest teraz inne niż trzy i pół roku temu, gdy przeprowadzaliśmy tę rozmowę – mówił nam cztery lata temu Michał Świerczewski.

Reklama

„Nie lubi miękkich faj”, „nie umiałbym być tak bezwzględny”. Sylwetka Marka Papszuna

Początki Marka Papszuna wcale nie były usłane różami. Przejmował zespół, który nadal mógł myśleć o awansie na zaplecze Ekstraklasy, ale po bezbramkowym remisie z Puszczą Niepołomice przegrał trzy kolejne mecze. Niejeden życzliwy podpowiadacz zapewne sugerował wówczas Świerczewskiemu, żeby dać sobie spokój z młodym anonimem z niższych lig i zatrudnić szkoleniowca z nazwiskiem. Właściciel klubu spokojnie jednak przeczekał ten czas i dał pracować swojemu człowiekowi, któremu zaufał.

Cztery ostatnie kolejki to już wyraźny postęp: dwa zwycięstwa i dwa remisy. Raków sezon 2015/16 zakończył na piątym miejscu w tabeli ze stratą czterech punktów do strefy barażowej. – Uważam, że wtedy nie byliśmy gotowi na promocję, bo mogła się ona skończyć szybkim spadkiem po jednym roku – wspominał Papszun w „Przeglądzie Sportowym”.

Tamten czas wykorzystał na selekcję negatywną. Jej zakres był olbrzymi, a słowa trenera o czyszczeniu szatni do spodu i zgniliźnie co chwila wyłażącej na wierzch często były cytowane. Na celowniku znalazła się zwłaszcza starszyzna drużyny, która nie miała już ambicji, by iść do przodu, ciągle się rozwijać i zmieniać utrwalone nawyki.

Papszun wypracował sobie w Rakowie pozycję, o jakiej każdy inny trener w polskiej piłce mógłby pomarzyć. Był ponad wszystkimi w klubie, nie licząc właściciela. Miał wpływ na funkcjonowanie nie tylko sfery czysto sportowej. Pod jego naciskiem zaczęto remontować infrastrukturę i zorganizowano siłownię z prawdziwego zdarzenia. Na mecze wyjazdowe drużyna zaczęła się wybierać dzień wcześniej, co też stanowiło nowość.

Żaden piłkarz nie mógł być ważniejszy niż on. I nie był. To jeden z tych absolutnie wyjątkowych przypadków, gdy bunt w szatni mógłby oznaczać wywalenie choćby i kilkunastu zawodników, zamiast zwolnienia szkoleniowca. Oczywiście taki układ sprawdziłby się tylko w razie trafienia na odpowiedniego człowieka na tym stanowisku, który naprawdę wie, co robi. W przypadku Rakowa wszystkie warunki zostały spełnione. Nawet dziś bylibyśmy sobie w stanie wyobrazić, że gdyby w tym sezonie powstał konflikt między Ivim Lopezem i Franem Tudorem a trenerem, to oni musieliby zmienić otoczenie.

Papszun szybko zaczął robić porządki i przeszedł do działania po swojemu z ludźmi, dla których widział miejsce w zespole.

Pierwsza rewolucja kadrowa i awans do I ligi

Latem 2016 powstał praktycznie nowy zespół. Kilkunastu zawodników przyszło (w tym wyciągnięty z trzeciej ligi czeskiej Tomas Petrasek), grubo ponad dwudziestu odeszło. Ze starszyzny drużyny prawie nikt się nie uchował. Adrian Klepczyński, Maciej Mielcarz, Błażej Radler, Peter Hoferica, Dariusz Pawlusiński, Wojciech Okińczyc – wszyscy otrzymali bilet w jedną stronę.

Z piłkarzy po trzydziestce z dotychczasowego składu został jedynie Piotr Malinowski, który potem rozegra jeszcze dla Rakowa 35 meczów w Ekstraklasie i zdobędzie pierwszy Puchar Polski. Dziś – mając już 39 lat na karku – wspomaga na boisku trzecioligowe rezerwy klubu.

Z tą ekipą, przy wsparciu zakontraktowanych zimą Mateusza Lisa, Jakuba Łabojki, Łukasza Sołowieja i Tomasza Wróbla częstochowianie pewnie wywalczyli upragniony awans do I ligi. Ich przewaga nad czwartym Radomiakiem (baraże) wynosiła aż 15 punktów. W całym sezonie Raków przegrał tylko trzy mecze. To było wejście z butami na drugi szczebel.

Marek Papszun dopiero w tym momencie definitywnie odszedł ze szkoły, w której uczył historii i w-fu.

Przetrwanie kryzysu

Jeżeli popatrzymy na historię Rakowa z ostatnich lat, to łatwo zauważymy, że przy rozpoczynaniu każdego etapu Papszun potrzebował okresu przejściowego, żeby dobrze poznać nową sytuację i okrzepnąć. Tak było zaraz po jego przyjściu, gdy nie wywalczył awansu. Tak było też i po awansie do I ligi, i po awansie do Ekstraklasy, gdy pierwsze sezony wcale nie należały do spektakularnych. Grunt, że potem następował gwałtowny postęp.

„Medaliki” latem 2017 zameldowały się na zapleczu Ekstraklasy i początki nie należały do przyjemnych. Zespół po ośmiu kolejkach miał na koncie zaledwie osiem punktów i już cztery porażki, z czego trzy przed własną publicznością. Sam Papszun przyznawał, że był to najtrudniejszy moment w okresie jego pracy przy Limanowskiego.

 – Zaczęły pojawiać się w głowie pytania, czy to na pewno jest poziom, na którym sobie poradzimy. Potraktowałem to jak wyzwanie. Chciałem się tym trudnościom przeciwstawić. Okazało się, że z szesnastego miejsca dźwignęliśmy się na trzecie po rundzie jesiennej i niektórym rozpaliły się głowy, bo sądzili, że Ekstraklasa będzie w zasięgu. Zima 2018 roku była bardzo ciekawym doświadczeniem. Teraz wiem, że niektóre rzeczy działy się za szybko. Hasło „awans” pobudzało wyobraźnię. Do zespołu wprowadziliśmy bardziej znane nazwiska, jak Mateusz Zachara czy Dariusza Formella. Wewnętrznie czułem jednak, że to nie jest jeszcze odpowiedni moment. Jakbyśmy wtedy awansowali, to w kolejnym roku na bank spadlibyśmy z Ekstraklasy – opowiadał w „Przeglądzie Sportowym”.

Zatrudnienie Zachary i Formelli na lukratywnych, jak na możliwości klubu, kontraktach z perspektywy czasu okazało się błędem i wprowadziło pewne niesnaski w szatni, zwłaszcza że ta dwójka na boisku zbytnio się nie wyróżniała. Formella zresztą odszedł w atmosferze skandalu, gdy został oskarżony przez część kolegów o oszukiwanie podczas gry w pokera.

Raków wiosnę 2018 zaczął od wygranej w Chojnicach, ale w następnych siedmiu spotkaniach dopisał sobie raptem cztery punkty i aspiracje dotyczące awansu trzeba było odłożyć. Michał Świerczewski kolejny raz zachował spokój i nie ulegał emocjom.

Pierwszy pokaz siły

O tym, że Raków dowodzony przez Świerczewskiego i Papszuna może być projektem wyjątkowym po raz pierwszy przekonaliśmy się w sezonie 2018/19. Wypaliła większość transferów. Patryk Kun, Petr Schwarz, Daniel Bartl, Maciej Domański, Michał Gliwa, Sebastian Musiolik, Igor Sapała, Arkadiusz Kasperkiewicz czy wypożyczony z Pogoni Szczecin Marcin Listkowski pozwolili wejść zespołowi na wyższy poziom.

Częstochowianie od 4. kolejki szli jak burza i wyśrubowali do dwudziestu trzech passę ligowych meczów bez porażki. Zawierały się w tym dwie imponujące passy zwycięstw z rzędu: najpierw pięciu, później aż dziewięciu. Pozostawali niepokonani od 3 sierpnia 2018 do 6 kwietnia 2019, kiedy zatrzymała ich Stal Mielec dowodzona przez Artura Skowronka.

Michał Świerczewski: – Podpowiadacze mówiący, że „w piłce tak się nie da”, nie mieli racji [WYWIAD]

W międzyczasie podopieczni Papszuna zostali absolutną rewelacją Pucharu Polski. W drugiej rundzie wyeliminowali Lecha Poznań po efektownym uderzeniu Miłosza Szczepańskiego z dystansu. W 1/8 finału bez problemu pokonali 3:0 Wigry Suwałki, a w ćwierćfinale po dogrywce i golu Andrzeja Niewulisa wygrali 2:1 z Legią Warszawa.

Do wielkiego finału wejść się nie udało, bo w półfinale lepsza okazała się Lechia Gdańsk. Papszun po czasie bardzo żałował tamtego niepowodzenia. Wyrzucał sobie, że cztery dni wcześniej na mecz ze Stalą (kończącym wspaniałą serię bez przegranej) wystawił podstawowy skład. Miał też pretensje do Szymona Marciniaka o nieuznanie gola.

Tak czy siak, jego zawodnicy zaimponowali wtedy całej piłkarskiej Polsce, wysyłając sygnał, że prawdopodobnie to dopiero początek czegoś większego.

Awans do Ekstraklasy

24 kwietnia 2019 roku, na cztery kolejki przed końcem, Raków wygrał u siebie z Podbeskidziem 2:0 i po dwudziestu jeden latach wrócił do elity polskiej piłki. Spełniło się jedno z głównych marzeń Michała Świerczewskiego, który jako młody kibic widział spadek „Medalików” i obiecał sobie wtedy, że kiedyś przejmie klub, doprowadzając go z powrotem do Ekstraklasy. Udało się.

Początki, jak to przeważnie bywało w częstochowskim wydaniu, nie należały do najłatwiejszy. Raków musiał grać jako gospodarz w Bełchatowie, co dodatkowo utrudniało sprawę i zaczął od porażki 0:1 w fatalnym stylu z Koroną Kielce. Piłkarze i sam trener przyznawali, że drużynę zjadła presja, że nie dojechała mentalnie na to spotkanie.

 – Nie spodziewałem się, że stres może tak zadziałać na ludzkie ciało i myśli, na całą fizyczność – mówił Petrasek na antenie Weszło FM.

 – Debiutowałem w Ekstraklasie po trzech latach gry w Polsce. Pierwszy raz miałem wystąpić na poziomie, o którym marzyłem, dla którego przyszedłem do Rakowa. Nagle ten dzień i ten mecz nadszedł. Przed samym spotkaniem czułem się nieźle, ale gdy sędzia zagwizdał początek, nagle moja „fizyczność” nie pracowała tak jak miała. Nie jestem teraz w stanie dokładniej tego wytłumaczyć, to kwestia do dokładniejszej analizy. Po pierwszym sprincie poczułem zadyszkę. (…) Każdy z nas jest człowiekiem i stres na niego działa. Stres może być twoim przyjacielem i dobrze, że się pojawia, trzeba go tylko dobrze wykorzystać. Wtedy się na tym wyłożyłem, przyznaję to, ale stałem się mądrzejszy i wiem, że dziś mogę już lepiej nad stresem panować i wykorzystać go do swojej dobrej gry – dodawał.

Tydzień później po golu czeskiego stopera Raków wygrał w Białymstoku, ale to jeszcze nie oznaczało wyjścia na prostą. Ekipa spod Jasnej Góry po dziesięciu kolejkach miała tylko dziewięć punktów – trzy razy wygrała, siedem razy przegrała. Wszyscy musieli się tej Ekstraklasy nauczyć, łącznie z trenerem Papszunem.

Kryzys, jak dotąd ostatni, został opanowany, Raków do końca rundy jesiennej odniósł jeszcze sześć zwycięstw i koniec końców dość szybko zapewnił sobie utrzymanie. Finisz na dziesiątym miejscu w roli beniaminka to był całkiem niezły wynik, choć na pewno niektórzy spodziewali się więcej, bo wokół klubu już roztaczała się aura wyjątkowości i niestandardowego projektu.

Wyciągnięcie wniosków po nieudanym okienku

Raków miał pod górkę na początku przygody z Ekstraklasą w sporej mierze dlatego, że większość jego transferów z letniego okienka nie wypaliła. To wtedy do klubu zawitali Emir Azemović, Rusłan Babenko, Andrija Luković, Bryan Nouvier i Aleksandyr Kolew, którzy do dziś psują wszelkie rankingi zagranicznych transferów w świeżo upieczonym mistrzu Polski. W zasadzie z ruchów przychodzących udali się wtedy tylko Felicio Brown Forbes, Kamil Piątkowski i wypożyczony Jarosław Jach.

 – Latem chcieliśmy Lewczuka, Augustyniaka, Wszołka, Pyrdoła i jeszcze ze dwóch, którzy byli u nas wyborem numer jeden. Niestety odmówili. Kwestia stadionu, statusu beniaminka. Finansowo właściciel byłby ich w stanie przekonać, ale działały inne czynnikitłumaczył nam kilka miesięcy później ówczesny szef skautów Rakowa, Michał Kusiński. – Piłkarze, których ściągaliśmy, to były wybory z miejsc trzy-cztery – przyznawał.

Największy błąd popełniono przy Azemoviciu. – Nie oglądaliśmy go na żywo, tylko na podstawie InStat Scoutu. Jego zespół był jednym z gorszych zespołów w lidze i grał dużo w defensywie. Nie było widać jego szybkości startowej, bo był dużo w polu karnym. Grał w reprezentacji Czarnogóry U21, oglądaliśmy jego mecz z Francją i radził sobie całkiem dobrze, ale właśnie: był w defensywie. Nie mogliśmy go zobaczyć w wysokiej grze. Piłkarsko wygląda bardzo dobrzeprowadzenie, gra głową, ale fatalna szybkość. Popełniliśmy duży błąd – bił się w piersi Kusiński.

Z tego grona najlepiej radzi dziś sobie Babenko, który jest podstawowym ogniwem SK Dnipro-1, wicelidera ukraińskiej ekstraklasy. Inna sprawa, że może to także uzmysławiać, jak trudna stała się jej sytuacja, skoro Babenko jeszcze w zeszłym sezonie występował w drugiej lidze ukraińskiej. Losy pozostałych zawodników z tamtego okienka jednoznacznie wskazują, że pewnego poziomu nigdy by nie przeskoczyli. Azemović po dwóch sezonach w NK Aluminij Kidricevo spadł do drugiej ligi słoweńskiej, a w tym sezonie po sześciu meczach w serbskim FK Kolubara rozwiązał umowę i pozostaje bez zatrudnienia. Luković pograł trochę na najwyższym szczeblu w Portugalii dla Santa Clara i Belenenses, ale furory nie zrobił i obecnie występuje dla azerskiej Ziry. Nouvier wrócił do rumuńskiego Sepsi, a teraz ma już drugi klub w ekstraklasie Luksemburga.

W Rakowie wyciągnięto wnioski i przeorganizowano selekcję zawodników po tamtych wpadkach. W zimowym oknie do Częstochowy przyszli Fran Tudor, Ben Lederman i David Tijanić. Roli dwóch pierwszych w późniejszych sukcesach tłumaczyć chyba nie trzeba. Tijanicia po półtora roku sprzedano do tureckiego Goeztepe za ponad 2 mln euro.

Przyjście Iviego Lopeza

Latem 2020 Raków zaryzykował i sprowadził Hiszpana o nietypowej dla polskiego rynku charakterystyce. Dotychczas z tego kraju przeważnie albo ściągaliśmy anonimów z trzeciej ligi, którzy ewentualnie liznęli drugiego frontu, albo starszych zawodników, którzy najlepsze chwile mieli za sobą. Ivi Lopez tymczasem był 26-latkiem mającym w CV 41 meczów i 4 gole w La Liga oraz 69 meczów i 18 goli w Segunda Division. Michał Świerczewski nie ukrywał, że to swego rodzaju eksperyment.

Opłaciło się ze wszech miar. Ivi miał trudne pierwsze tygodnie, ale jak już odpalił i dotarł się z Papszunem, to został gwiazdą ligi, którą jest do teraz. Jego nazwisko jest obowiązkową pozycją przy wszelkich zestawieniach dotyczących najlepszych obcokrajowców w historii Ekstraklasy. Na tę chwilę dorobek wychowanka Getafe to 113 spotkań, 49 bramek i 30 asyst. Nie do przecenienia.

Zapełnianie gabloty

Jako beniaminek Ekstraklasy Raków nie zachwycił w Pucharze Polski i już na etapie 1/8 finału odpadł po rzutach karnych z Cracovią. Michał Świerczewski podczas konferencji ogłaszającej odejście Marka Papszuna po tym sezonie, wspominał, że był to chyba jedyny moment w ostatnich latach, w którym miał łzy w oczach i czuł wszechogarniającą złość z powodu utraconej szansy.

Kolejne lata z Pucharem Polski już nierozerwalnie łączą się z rozwojem Rakowa. Sezon 2020/21 to komplet zwycięstw. Znów udało się wyeliminować Lecha, a w półfinale częstochowianie wzięli rewanż na Cracovii. To jeden z niewielu meczów, w których przydał się Jakub Arak. Finał z pierwszoligową Arką Gdynia trzymał w napięciu, ekipa z Trójmiasta długo prowadziła. Dopiero w końcówce po golach Iviego i Tijanicia faworyt wygrał. Raków sięgnął po pierwsze trofeum w swojej historii.

Raz ruszony kamyczek sprawił, że runęła lawina. Ubiegły sezon rozpoczął się od Superpucharu Polski i pokonania Legii w serii jedenastek. W maju „Medaliki” powtórzyły sukces sprzed roku i tym razem w finale Pucharu Polski ograły Lecha 3:1, wygrywając wcześniej półfinał z Legią. Ten sezon to drugi Superpuchar Polski po triumfie w Poznaniu nad „Kolejorzem” (pamiętne słowa Mateusza Wdowiaka przy schodzeniu z boiska: „panowie, oni są słabi!”) i historyczne mistrzostwo. Do pełni szczęścia zabrakło trzeciego z rzędu Pucharu Polski, ale nie można mieć wszystkiego. Okoliczności finału z Legią wszyscy znamy, nie musimy ich przypominać.

W ubiegłym roku z kolei do uczucia stuprocentowej satysfakcji zabrakło tytułu. Raków po zwycięstwie nad Lechem w finale PP miał psychologiczną przewagę. Na dwie kolejki przed końcem wszystko w lidze zależało od niego. Podopieczni Papszuna nie wytrzymali presji, najpierw remisując z Cracovią, a następnie przegrywając z Zagłębiem Lubin. To był kolejny przykład, że częstochowianie znajdując się pod dużą presją w nowych okolicznościach potrafią się mocno pogubić. Jak jednak widzimy, znów szybko wyciągnęli wnioski.

Wicemistrzostwo z 2021 roku zostało przyjęte ze znacznie większym entuzjazmem. Wówczas Raków był tym goniącym, jako jedyny rzucił wyzwanie Legii, a sezon kończył z passą trzynastu meczów bez porażki.

Międzynarodowe doświadczenia

Raków musiał się także nauczyć w trybie przyspieszonym rywalizacji w europejskich pucharach. Tradycyjnie: pierwsze koty za płoty. Dwumecz z litewską Suduvą mógł się zakończyć kompromitacją, na szczęście piłkarze Papszuna wygrali rzuty karne i potem dali nam mnóstwo emocji w zwycięskim dwumeczu z Rubinem Kazań oraz starciach z KAA Gent (1:0, 0:3).

W tym sezonie Ivi Lopez i spółka w imponujący sposób rozbili Astanę łącznie 6:0, by następnie dość spokojnie dwa razy ograć Spartaka Trnava. Znów jednak nie udało się wejść do fazy grupowej. Slavia Praga w Częstochowie wypadła kiepsko, ale przegrała tylko 1:2. Do dziś można się zastanawiać, co by było, gdyby w ostatniej akcji więcej zimnej krwi zachował Bartosz Nowak. W rewanżu Raków zmarnował dwie świetne sytuacje, a z czasem opadł z sił i pod sam koniec dogrywki stracił drugiego gola, oznaczającego odpadnięcie.

 – Slavia w dogrywce też chciała już głównie dociągnąć do rzutów karnych. Całe spotkanie atakowała pięcioma-sześcioma zawodnikami w polu karnym, a w tej akcji miała raptem dwóch zawodników pod naszą bramką. Bolała przede wszystkim świadomość, że chyba każdy w drużynie czuł, że zasłużyliśmy na znalezienie się w fazie grupowej, że w dwumeczu zrobiliśmy bardzo dużo, aby to osiągnąć. Zabrakło nam trochę skuteczności, ale też trochę szczęścia. Widzieliśmy, jak byliśmy blisko, a jednak daleko – ubolewał Bartosz Nowak w rozmowie z nami.

Raków ma więc do czego dążyć na międzynarodowej arenie. Tym razem nie ma już żadnych wymówek. Brak awansu przynajmniej do grupy Ligi Konferencji będzie dużym zawodem.

Mistrzostwo

Puchary Polski są fajne, ale mistrzostwo to jeszcze większy prestiż, osiągnięcie znacznie bardziej zapadające w pamięci. Po stu dwóch latach istnienia częstochowski klub wreszcie je wywalczył. I to wywalczył w sposób imponujący, bez dyskusji. Legia ociera się o średnią dwóch punktów na mecz, a i tak aktualnie traci do Rakowa aż 11 „oczek”. Wielka rzecz.

Teraz pytanie, co czeka ten klub pod wodzą Dawida Szwargi i gdzie jest granica jego rozwoju w obliczu coraz bardziej dających o sobie znać ograniczeniach infrastrukturalnych. Nawet jeśli szklany sufit znajduje się blisko, ostatnie lata Rakowa to historia wyjątkowa, wręcz filmowa, którą trzeba docenić.

CZYTAJ WIĘCEJ O RAKOWIE CZĘSTOCHOWA:

Fot. FotoPyK/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…

Maciej Szełęga
5
Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…
1 liga

Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu

Damian Popilowski
2
Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…

Maciej Szełęga
5
Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…
1 liga

Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu

Damian Popilowski
2
Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu

Komentarze

27 komentarzy

Loading...