Reklama

A może ta drużyna naprawdę nie ma charakteru?

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

27 marca 2023, 12:56 • 10 min czytania 179 komentarzy

Reprezentacja Polski drużyną bez charakteru. Na ogół na tego rodzaju zarzuty wobec biało-czerwonych patrzymy z dużym przymrużeniem oka. No bo jak to, będziemy wypominać piłkarzom Barcelony, Napoli, Juventusu czy Feyenoordu, że pękają mentalnie po przyjeździe na zgrupowanie kadry? Porażka w meczu z Czechami skłoniła nas jednak do nieco poważniejszych rozważań nad tą kwestią. Trudno było bowiem nie zauważyć, że gospodarze w Pradze porozstawiali podopiecznych Fernando Santosa po kątach i wynikało to nie tylko ze skuteczniejszej taktyki i lepszego zgrania. W takich elementach jak zaangażowanie czy waleczność Czesi kompletnie nas zaorali.

A może ta drużyna naprawdę nie ma charakteru?

Tylko jak właściwie ten charakter zmierzyć, jakie kryterium zastosować przy dokonywaniu takich rozważań? Trudno o obiektywną metodę, trzeba się poruszać po obszarze odczuć i spekulacji. Zwróciliśmy jednak uwagę na pewną zastanawiającą prawidłowość. Kiedy tylko w polskiej kadrze pojawia się zagraniczny selekcjoner, jedna z jego pierwszych poważnych refleksji brzmi: – Musimy popracować nad mentalnością.

I to raczej nie jest przypadek.

Pozytywny przekaz Beenhakkera

Zaczęło się rzecz jasna od Leo Beenhakkera.

Tęsknota za nowym Beenhakkerem. Uzasadniona?

Reklama

– Każdy kraj ma własną kulturę, styl życia. Należy to szanować. Ale w futbolu obowiązuje jedna uniwersalna kultura dla wszystkich nacji. Polscy piłkarze muszą postępować według tych samych zasad co futboliści z Trynidadu i Tobago. Trzeba być świetnie przygotowanym fizycznie, ale także mentalnie do zawodów. Trzeba być bardzo silnym, aby poradzić sobie ze stresem, presją, jaka powstaje przed każdym meczem. Należy przejść cały proces przygotowań, by odnieść sukces. W tym miejscu nie ma znaczenia narodowość czy kultura, w jakiej się wychował piłkarz. Każdego sportowca obowiązują te same reguły – bez względu na to, jaką dyscyplinę uprawia – mówił Holender, gdy w 2007 roku tygodnik „Wprost” przyznał mu tytuł Człowieka Roku.

Właściwie cała kadencja Beenhakkera upłynęła na próbach zmienienia polskich – że użyjemy modnego ostatnio określenia – map mentalnych. Czasami wyglądało na to, że doświadczony selekcjoner odnosi na tym polu naprawdę znaczące sukcesy. Paru zawodników pod jego wodzą wzniosło się w drużynie narodowej na poziom, którego nie udało im się osiągnąć ani wcześniej, ani później. Przykładem niemalże przysłowiowym stał się Grzegorz Bronowicki i jego popisowy występ w starciu z Portugalią. Ale były i gorsze momenty. Beenhakkerowi zdarzało się przesadzać z mentorskim podejściem, niekiedy popadał w aroganckie tony.

Nestorów polskiej myśli szkoleniowej doprowadzał do szewskiej pasji. Ale zawodników w sobie rozkochał. Nawet przeciętniakom umiał wmówić, że „international level” znajduje się w ich zasięgu. A wtedy obecność polskich piłkarzy w topowych ligach Starego Kontynentu nie była jeszcze powszechna.

— Beenhakker ściągał presję z ludzi, a nie ją nakładał. Nigdy nie mówił, że musimy wygrać. Raczej: nie wymagam od ciebie, byś wygrał. Ale wyjdź i zrób sto procent. Popełnij jak najmniej błędów. Tylko tego chcę od ciebie, a później zobaczymy, gdzie cię to doprowadzi. To mobilizuje piłkarza, nie stresuje – wspominał Michał Żewłakow na łamach „Przeglądu Sportowego”. Mariusz Lewandowski dodawał: –  Jego mocną cechą była psychologia. Zawsze umiał zmobilizować zespół. Był świetnym słuchaczem, podchodził indywidualnie do naszych problemów. Z każdej rozmowy wyciągał coś, co nam później pomagało. Poza tym miał jakąś dziwną zdolność przy porównywaniu nas do naszych rywali. Robił to piłkarz po piłkarzu i zawsze wychodziło, że to my jesteśmy lepsi.

Warto zwrócić uwagę na autorów cytowanych powyżej wypowiedzi, bo akurat Żewłakow i Lewandowski sporo w futbolu widzieli, porobili niezłe kariery. Pograli w solidnych klubach, występowali w europejskich pucharach. I nawet na podejście takich zawodników Beenhakker potrafił wpłynąć.

Reklama

Portugalskie inspiracje

O potrzebie zmienienia mentalności kadrowiczów mówił też Zbigniew Boniek, gdy na kilka miesięcy przed startem Euro 2020 Jerzy Brzęczek stracił posadę selekcjonera na rzecz Paulo Sousy. Wybrałem trenera, który może zmienić naszą mentalność piłkarską – przekonywał ówczesny prezes PZPN.

Oszust sprzedał nam garnek i wyjeżdża

Biało-czerwoni byli akurat świeżo po kilku absolutnie żenujących występach w Lidze Narodów, gdzie wyglądali na sparaliżowanych strachem na sam widok wyżej notowanych oponentów. Włoska prasa upokarzająco zrównywała nas z reprezentacją Estonii. Sousa miał zatem tchnąć w zespół nowego ducha. – Mentalność to coś, nad czym pracujemy od pierwszego dnia. Musimy być bardziej zbalansowani – chcemy mieć taką samą mentalność bez względu, czy gramy na wyjeździe, czy w domu. Czy to trudny rywal, czy słabszy. W dzisiejszych czasach jest niełatwo wygrywać mecze. Mentalność w tym pomaga, a wyrobienie zwycięskiej pomoże także po karierze, jeśli ktoś zostanie trenerem. Mentalność to klucz do realizacji marzeń – opowiadał Sousa na jednej z konferencji.

Jak to u „Siwego Bajrenata”, gadka mocno trącąca coachingowym nawijaniem makaronu na uszy. Ale za motywacyjną paplaniną niewątpliwie poszły konkrety, ponieważ na tle reprezentacji Anglii czy Hiszpanii biało-czerwoni nie trzęśli już portkami. Coś drgnęło w ich głowach. – To nie jest coś, co możemy zmienić natychmiast. Macie swoją rutynę i kulturę. Jeśli nie wierzysz w to, co robisz, i nie masz do tego stu procent przekonania, to to nie wystarcza – zapewniał Sousa.

Oczywiście ktoś może wzruszyć ramionami i stwierdzić – e tam, to tylko standardowe trenerskie pierdzielenie. Coś ci szkoleniowcy muszą przecież opowiadać na tych wszystkich konferencjach i podczas tych wszystkich mini-rozmówek przed- czy pomeczowych. Może nawet byśmy się z takim poglądem zgodzili, gdyby nie fakt, że i Beenhakker, i Sousa mieli efekty. Ten pierwszy naprawdę natchnął paru graczy. Ten drugi rzeczywiście odmienił naszą postawę w konfrontacjach z topowymi przeciwnikami. Naturalnie miały na to wpływ również czynniki czysto taktyczne, ale teraz na ławce trenerskiej zasiadł Fernando Santos – i co?

I mówi o mentalu.

W meczu z Albanią chcemy pokazać charakter i to co cechuje Polaków – zdolność do poświęcenia i cierpienia, ale też umiejętność tworzenia rzeczy wielkich – stwierdził Portugalczyk, trochę nam przy okazji kadząc. – Jako trener grałem przeciwko Polsce i wiem jak trudno było konfrontować się z waszą umiejętnością do poświęceń. […] Pytałem zawodników, czy czują się komfortowo w mojej wizji gry i wydawało mi się, że tak. Musimy poprawić naszą mentalność, żeby wrócić do gry i skonfrontować się z tym, co się stało. Nie odmawiam nikomu pasji i zaangażowania, ale nie możemy tak grać.

Santos nie zasłynął jako złotousty szkoleniowiec, więc – jak na jego standardy – jest to dość mocny komunikat medialny. W Pradze biało-czerwonym zabrakło zaangażowania. Widzieli to nie tylko kibice i dziennikarze, ale i dostrzegł sam selekcjoner.

Kolejny kryzys

Jeśli się nad tym dłużej zastanowić i uporządkować wspomnienia, jest to już kolejny w ostatnich latach – ujmijmy to – kryzys charakteru w polskiej drużynie narodowej. Prześledźmy choćby losy Roberta Lewandowskiego, który od przeszło dekady jest liderem kadry, a od wielu lat zakłada również opaskę kapitańską. Po mistrzostwach Europy w 2012 roku ówczesny kapitan Jakub Błaszczykowski rozkręcił słynną „aferę biletową”, natomiast „Lewy” skoncentrował się na mieszaniu z błotem Franciszka Smudy. Trudno było nie przyznać napastnikowi racji, punktował byłego selekcjonera dość celnie, aczkolwiek brakowało w tym wszystkim uderzenia się we własne piersi. Ostatecznie Lewandowski swoje za uszami miał, choćby zmarnowane sytuacje w decydującym starciu z Czechami.

Kadencja Waldemara Fornalika? Doszło nawet do tego, że publiczność wygwizdała Roberta podczas towarzyskiego meczu z Danią. Po nieudanych mistrzostwach świata w Rosji kapitan biało-czerwonych także nie był gotowy, by wziąć na siebie odpowiedzialność za niepowodzenie.

– Punktów nie zdobywa się poprzez bieganie, przez wykonane sprinty. Tutaj trzeba dodać piłkarską jakość. Mamy zawodników, którzy mieli problemy w klubach, i ciężko jest wtedy wyjść na boisko z pewnością siebie, ograniem, czuciem piłki, czuciem dystansu. W Rosji to niestety było widać – dowodził „Lewy”, uderzając w kolegów z zespołu. – Mówiłem o tym kilka razy w wywiadach. A wy się dziwiliście. Jako kapitan czuję się odpowiedzialny za to wszystko. I jeśli możemy mieć jakieś pretensje to za mecz z Senegalem, bo z Kolumbią to była po prostu różnica klas. Wielokrotnie starałem się przekazać wam, jaka jest sytuacja. Ale ekscytacja była wysoka i wy niekoniecznie chcieliście usłyszeć to, co chciałem powiedzieć. Na ten moment to było wszystko, na co było nas stać.

Wyliczankę można kontynuować.

Pamiętacie jeszcze, jak na finiszu eliminacji do mundialu w Katarze „Lewy” wystąpił w spotkaniu z Andorą, a potem odpuścił sobie mecz z Węgrami, ostatecznie przegrany? Gdy nie można już było udawać, że nic się nie stało, napastnik wystosował mdłe oświadczenie. – Sygnalizowałem trenerowi, że grając tak dużo spotkań i znając swój organizm, mogę nie być w optymalnej dyspozycji w obu meczach. Trener słusznie nie chciał zlekceważyć meczu z Andorą. Wspólnie ustaliliśmy, że zagram w tym spotkaniu i w przypadku wygranej, w meczu z Węgrami szansę dostaną inni zawodnicy. Decyzja na końcu zawsze należy do trenera, ale potwierdzam, że była ona ze mną uzgodniona. […] Nigdy nie odmówiłem gry w reprezentacji i tak długo jak zdrowie na to pozwoli, nigdy tego nie zrobię. Gra na Stadionie Narodowym przed naszą publicznością zawsze będzie dla mnie wielkim świętem i powodem do dumy.

No i wreszcie najświeższy temat, czyli „afera premiowa”. Najpierw był wywiad udzielony Onetowi. – Słyszałem wiele nieprawdziwych informacji na ten temat. Chcę więc jasno powiedzieć, że nie było żadnego sporu w reprezentacji między nami a sztabem czy trenerem. Zostaliśmy poproszeni, jako rada drużyny, żeby stworzyć nowy procentowy system podziału tej ewentualnej premii między zawodnikami – zapewniał Lewandowski. – Jak rozumiem, decyzja już zapadła, że żadnej premii z publicznych pieniędzy dla piłkarzy nie będzie. I bardzo dobrze. Ja się z tą decyzją zgadzam i niech to też będzie lekcja dla nas wszystkich. Dla mnie sport i piłka to pasja i drogowskaz w życiu. I na tym budowałem swój system wartości i boję się, że czym bardziej sport będzie mieszał się z polityką i z podziałami, tym bardziej młodzi ludzie będą się od sportu odwracali. I afera z premiami jest bardziej skutkiem tego stanu rzeczy niż przyczyną.

Afery zmieść pod dywan się jednak nie udało. Gdy sprawa zdawała się przysychać, burzę rozpętał na nowo Łukasz Skorupski na łamach „Przeglądu Sportowego”. Pierwszą reakcją na wywiad golkipera była cisza medialna. No ale koniec końców Lewandowski pojawił się na konferencji prasowej. – Chcę przeprosić kibiców, że jako kapitan nie powstrzymałem we właściwym momencie wydarzeń, które przeobraziły się w „aferę premiową”. Od początku ta sprawa nie była dla nas poważna i realna. Mieliśmy jednak kilka okazji, żeby przerwać ten temat. Można to było inaczej załatwić, ale tak się nie stało. Zapłaciliśmy za to dużą cenę. Przeżyliśmy w Katarze świetne chwile, ale w sprawie premii nie zrobiliśmy wszystkiego, jak potrzeba – powiedział piłkarz Barcelony.

Długo wyczekiwane przeprosiny w końcu padły. Tylko za co właściwie przeprosił Lewandowski? Co to znaczy, że „nie powstrzymał wydarzeń, które przeobraziły się w aferę”? Brzmi to trochę tak, jakby „Lewy” stał gdzieś z boku i nie zainterweniował w porę. A przecież znajdował się on w centrum wydarzeń.

***

Nie wypominamy Lewandowskiemu tych wszystkich historii, by go jakoś szczególnie pognębić. W żadnym razie nie kwestionujemy też jego zaangażowania – wystarczy przypomnieć sobie jego reakcję na gola w starciu z Arabią Saudyjską. Czyste, szczere, piękne emocje. Jest on jednak kapitanem zespołu, największą gwiazdą, najlepszym polskim piłkarzem w dziejach. Na niego zwrócone są oczy kraju zarówno gdy reprezentacja wygrywa, jak i w okresie niepowodzeń. No a w zarządzaniu trudnymi momentami „Lewy” nie sprawdza się najlepiej i jest to symboliczne w kontekście całej polskiej drużyny. Dopóki nam żre, wszystko jest w porządku. Gdy pojawia się kryzys (nawet niekoniecznie boiskowy, ale wizerunkowy), brakuje mocnych postaci do przecięcia węzła gordyjskiego.

Sami nie jesteśmy pewni, co o tym wszystkim sądzić. Narzekania w stylu: „zabrakło jaj”, „nie pokazali charakteru”, „gdzie zaangażowanie, gdy gracie z orłem na piersi?” trącą czystym populizmem. Chodzi raczej o to, że w głowach reprezentantów Polski w niewytłumaczalny sposób powstaje niekiedy blokada, która powstrzymuje ten zespół przed uwolnieniem na boisku pełni potencjału. W starciu z Czechami było to aż nadto wyraźne. Pal licho, że na naszym tle na absolutnych kozaków wyglądali Tomas Soucek czy Alex Kral. To gracze ze sporym doświadczeniem na arenie międzynarodowej. Ale nad biało-czerwonymi dominowali też Tomas Cvancara i David Jurasek – debiutanci. Profesurę grał Ladislav Krejci – trzy występy w seniorskiej kadrze. A z ławki weszła na murawę grupa kolejnych żółtodziobów – choćby David Doudera, Jaroslav Zeleny czy Mojmir Chytil. Cholera wie, może Czesi doczekali się kolejnego złotego pokolenia. Bardziej jednak prawdopodobne, że to Polacy na płaszczyźnie mentalnej oddali ten mecz walkowerem i pozwolili zabłysnąć młodzieniaszkom z czeskiej ekstraklasy.

Leo Beenhakker nieźle radził sobie z usuwaniem psychologicznych blokad z głów polskich piłkarzy. Pewne sukcesy na tym polu zdążył również odnieść Paulo Sousa. Pozostaje więc nadzieja, że także i Fernando Santosowi z czasem uda się tutaj coś zdziałać.

Aż tak mocni piłkarsko to my nie jesteśmy, by sobie pozwalać na bycie miękkimi mentalnie.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. FotoPyk

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Czy Świątek i Wiktorowski stanowili najlepszy tenisowy duet ostatnich kilkunastu lat?

Kacper Marciniak
2
Czy Świątek i Wiktorowski stanowili najlepszy tenisowy duet ostatnich kilkunastu lat?

Piłka nożna

Hiszpania

Słodko-gorzki wieczór dla Realu. Są trzy punkty, ale ten krzyk Carvajala…

Kamil Warzocha
1
Słodko-gorzki wieczór dla Realu. Są trzy punkty, ale ten krzyk Carvajala…

Komentarze

179 komentarzy

Loading...