Miał być uśmiech, a był śmiech. W dodatku przez łzy. Fernando Santos na przedmeczowej konferencji prasowej tryskał humorem, machał ręką na problemy i tłumaczył, że mamy zespół, który stać na dominację z piłką i wzięcie odpowiedzialności na boisku. Rzeczywistość okazała się brutalna, bo to dominacji i odpowiedzialności w Pradze brakowało najbardziej. Nie mylmy jednak skutku z przyczyną. To nie Santos przejechał się na swoim optymizmie, źle oceniając materiał, z którym pracuje.
– Musimy popracować nad mentalnością – zapowiedział selekcjoner reprezentacji Polski na pomeczowej konferencji prasowej. Fernando Santos bardzo szybko zaznaczył, że bierze na klatę to, co się stało. Trzeba to docenić, ale trzeba też zauważyć, że jego wina jest w tym wszystkim najmniejsza. Nie chodzi już nawet o to, że – jak zdradził Robert Lewandowski – trener uczulał zespół na wrzuty z autu Czechów, a już pierwszy aut przyniósł rywalom bramkę.
Reprezentacja Polski jeszcze nie wyzbyła się nawyków, które wpajano jej przez ostatnie lata. Minimalistyczne podejście konsekwentnie zabijało kreatywność i odwagę. Polacy zostali w Pradze zezłomowani na rozpoczęcie kadencji Santosa, ale ciężko powiedzieć, że był to początek nowej ery, skoro zaprezentowaliśmy się po staremu.
Brak pewności siebie, zwłaszcza w bezpośrednich starciach z rywalami.
Pomysłowość ograniczona do najbardziej banalnych środków.
Drugi gol dla Czechów padł po akcji, która najlepiej pokazuje, z jakim problemem mierzy się Fernando Santos. Zanim Karol Linetty stracił piłkę, doszło do serii zdarzeń, które obnażyły strachliwość Polaków. W całej akcji poprzedzającej bramkę numer dwa wymieniliśmy trzynaście podań. Trzy z nich to zagrania do przodu. Jedyne celne to właśnie to, które otrzymał Linetty tuż przed stratą.
Potrafiliśmy dwukrotnie wrzucić na konia bramkarza. Potrafiliśmy zrobić kółeczko i wycofać piłkę. Potrafiliśmy zebrać bezpańskie piłki. Nie potrafiliśmy jednak podjąć właściwej decyzji, nie zrobiliśmy nic, co realnie pozwoliłoby nam odsunąć akcję od własnej bramki i przejąć kontrolę, gdy w powietrzu unosił się zapach gola numer dwa dla Czechów.
Czechy – Polska. Pocztówka z Pragi: Nie tak łatwo zerwać z mentalnością przegrywa
Santos nie jest jednak wariatem ani maniakiem, uparcie trwającym przy swojej idei, nawet jeśli cały świat wysyła mu sygnały, że przeszacował możliwości. To nie jest Wojciech Stawowy, który nakazuje wznawianie gry krótkim podaniem, gdy oznacza to katastrofę za katastrofą. Już trenując Portugalczyków zauważał, że powszechnym błędem jest niedocenianie użyteczności i pożytku z kontrataków; wskazywał, że nawet mając piłkarzy wybitnych w budowaniu wypadów pozycyjnych, rezygnacja z tej broni byłaby strzałem w stopę.
– Czy powinniśmy się wciąż oszukiwać, myląc sardynki z homarami? – rzucił niegdyś w odpowiedzi na pytanie o brak chęci wdrożenia bardziej kreatywnego stylu.
W Polsce oczekujemy, że Portugalczyk odmieni oblicze przestraszonej, wyzutej z chęci podejmowania ryzyka, za to ponad wszystko ceniącej minimalizm, drużyny. To oczekiwania jak najbardziej słuszne, bo wspomniana wyżej pochwała reaktywności nie oznacza, że Fernando Santos bajeruje nas opowieściami o futbolu milszym dla oka, jednocześnie robiąc ze swoich treningów wykłady Wyższej Szkoły Murarstwa.
Selekcjoner reprezentacji Polski jest trenerem elastycznym. Wie, że w piłce można być symetrystą, a będąc trenerem drużyn z naszej półki, nawet trzeba. Wie, że musi operować na tym, co ma pod ręką. Możemy się obruszać na kolejny fatalny występ Linettego, Szymańskiego czy Bielika, ale wybór jest na tyle okrojony, że Santos nie będzie mógł po prostu odstrzelić każdego, kto zawiódł na starcie.
Musi sprawić, że Gumny zamiast człapać będzie zapieprzać. Spowodować, że jego ekipa nie będzie ustępowała pewnością siebie czeskim debiutantom. Dotrzeć do głów, zamiast ścinać je w szalonym pędzie za poszukiwaniem kozłów ofiarnych. Dobór piłkarzy był bardzo świadomy i jasno wskazał propiłkarski kierunek, w jakim będziemy zmierzać. Dlatego Santos mówił o mentalności czy potrzebie siły oraz zdecydowania w działaniach defensywnych.
Człap, człap, człap. Tak dla kadry walczy Robert Gumny
Wiele osób zauważyło, że Portugalczyk przegrał na starcie eliminacji tak, jak Leo Beenhakker, więc może jeszcze pójdzie w jego ślady. Holender zbudował swoją kadrę na fundamencie, jakim była pewność siebie. Czesi mają trójkę ze Sparty Praga, która ładuje trzy gole Polakom. Tak samo zadziwiali ligowcy Beenhakkera. Santos bez wątpienia ma do dyspozycji zawodników na wyższym piłkarsko poziomie. Problem w tym, że gdy spojrzymy na poziom mentalny, mamy do czynienia z taką samą przepaścią, tyle że na niekorzyść obecnej ekipy.
Czeska zawziętość, polski strach. Rozmontowało nas osiem podań
Reprezentacja Polski w wielu momentach tego spotkania wyglądała tak, jakby wyszła na mecz z nastawieniem „o nie, jesteśmy zgubieni”. Piotr Zieliński mówił później, że Czesi górowali nad nami fizycznością. Cóż, na pewno nie tylko tym, ale nie bez powodu zaliczyli ponad dwadzieścia przejęć więcej. Nieprzypadkowo częściej – o jedenaście razy – odbierali piłkę na przeciwnej połowie. Wreszcie nie może być zrządzeniem losu, że biało-czerwoni przegrywali co drugi pojedynek w defensywie, podczas gdy nasi południowy sąsiedzi zawodzili w tej materii raz na trzy starcia.
Podczas gdy drużyna Santosa bała się petard, Czesi byli zawzięci i skuteczni. Podwajali, pressowali, wykorzystywali luki, których nie brakowało. Tomas Soucek sam jeden pokazał Linettemu i Bielikowi, czym jest skuteczność w działaniach. Osiem wygranych pojedynków w defensywie, czternaście przejęć. To liczby Soucka. Trzy wygrane pojedynki w defensywie i trzy przejęcia. To obaj polscy pomocnicy, którzy mieli nosić fortepian.
Gospodarzami można było się zachwycać. Do opisu naszej gry trzeba byłoby wykreślić kilka liter z tego słowa. Tak, żeby zostało „zawyć”. Po skończonym spotkaniu spiker na praskim stadionie zdobył się na przeciągliwe 'wow’. Ciężko mu się dziwić, bo przecież przed spotkaniem nastroje za naszą południową granicą nie były idealne.
2022 rok czeska kadra zakończyła z dwoma zwycięstwami – jedno z nich to triumf nad reprezentacją Wysp Owczych. Wątpliwości dotyczące sygnalizowanego przejścia na grę trójką z tyłu były głośne i wyraźne. Popularny anglojęzyczny profil o czeskim futbolu błagał wręcz, żeby nawet nie myśleć o takim rozwiązaniu.
Jaroslav Silhavy tymczasem rozegrał to po mistrzowsku. Wiedząc, że zabraknie Bartosza Bereszyńskiego, skupiał ataki na naszej słabszej stronie, jednocześnie dysponując vis a vis dynamicznym, kapitalnie operującym piłką Davidem Juraskiem. Fernando Santos prosił Polaków, żeby uważali na wrzuty z autu. Czesi strzelili w ten sposób bramkę Szwajcarom, adresując piłkę niemal w to samo miejsce. Wtedy jednak mieli masę szczęścia, bo defensorzy przeciwnej drużyny popełnili niewymuszony błąd. Tym razem wszystko było przemyślane: Tomas Cvancara zabrał rywala, jego klubowy kolega miał pole do popisu.
Reprezentacja Polski straciła bramkę najszybciej w historii. 28 sekund jest jednak pewnym przekłamaniem. Otóż do momentu trafienia Krejciego piłka była w grze zaledwie 12 sekund, reszta to moment przerwy między wybiciem Kiwiora a wrzutem z autu. Podchodząc do tematu w ten sposób uzyskamy jeszcze bardziej druzgocący efekt. Do pełnego rozmontowania naszej drużyny wystarczyło Czechom 57 sekund.
Dokładnie tyle czasu piłka była w grze, gdy traciliśmy drugą bramkę. Rywale wymienili w tym czasie osiem podań, w tym dwa niecelne.
Jedynka jedynkę dwójką pogania. Noty za mecz z Czechami
Czechy – Polska. 57 sekund – symbol meczu w Pradze
57 sekund i dwa stracone w tym czasie gole robią wrażenie, ale ta liczba wróciła do nas w równie przykrym kontekście. W okolicach 60. minuty spotkania Polacy przeprowadzili najdłuższy atak pozycyjny na połowie rywala. To był pierwszy przebłysk – wysoki odbiór piłki, popis techniki Zielińskiego. Oczywiście nadzieja na to, że urodzi się z tego coś, co pozwoli nam wrócić do meczu gasła proporcjonalnie do rosnącej frustracji „Zielka”, który nie mógł się doprosić wsparcia kolegów.
Po tym błysku nastąpił jednak prawdziwy kataklizm.
- 61. minuta: strata na skrzydle, Cvancara przegrywa pojedynek ze Szczęsnym
- 62. minuta: strata na skrzydle, Kuchta objeżdża Szczęsnego i wrzuca na piąty metr
- 63. minuta: Kral zbiera piłkę na naszej połowie i rozpoczyna akcję bramkową
Ciężko nazwać to, co wtedy zgasło nadziejami, bo nadzieje muszą być czymś podparte. Niemniej jednak jeśli była to choćby namiastka pozytywnego sygnału, jaki wysłała nasza drużyna, te trzy minuty skarciły nas w sposób równie brutalny, co 186 sekund – Czesi w swojej relacji podkreślali, że tyle czasu upłynęło na zegarze, gdy Polacy po raz drugi wznawiali grę ze środka boiska – na starcie spotkania.
Mizeria trwała jednak nie przez 57 sekund ani nawet nie przez 186. Nasza niemoc ciągnęła się od pierwszego do ostatniego gwizdka. Co z tym fantem zrobić? Przede wszystkim nie dać się zwariować. Przypomnijmy z jak niskiego poziomu w ogóle startujemy. Z poziomu drużyny, która w spotkaniu, którego stawką był pierwszy dla tego pokolenia awans z grupy mistrzostw świata, była tak sparaliżowana, że potrafiła jedynie biegać za rywalami i prosić – dosłownie, czy też w przenośni, swoją postawą – żeby ci nie strzelali jej już bramek.
Sebastian, czas przestać być piłkarzem anonimowym w tej kadrze
Pod względem kultury gry ciężko upaść niżej. Ciężko też pozbyć się swędu zwątpienia, nie wystarczy do tego psiknięcie portugalskimi perfumami, nawet jeśli ich zapach zdążył już oczarować adresatów, co po klęsce w Pradze Santos podkreślał tak samo mocno, jak konieczność rozmowy o mentalności.
– Nasza gra nie może wyglądać tak, jakby nic się nie wydarzyło – mówił selekcjoner odnosząc się do braku reakcji na kolejne gongi od Czechów. To samo tyczy się jednak także spotkania z Albanią. Nie ma już miejsca na pozoranctwo, nawet jeśli grono, z którego Fernando Santos będzie wybierał kadrowiczów, nie jest na tyle imponujące, żeby żonglować powoływanymi zawodnikami.
Miejmy nadzieję, że to samo powiedzieli sobie sami zainteresowani.
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
- Trela: Trzy kopnięcia jak cały mecz. Prawdziwy obraz wyzwania Santosa
- Czas spojrzeć na Bielika krytycznie. Krystian, pobudka!
- Janczyk z Pragi: Przeprosiny i uśmiech. Czy kadra znów zacznie wzbudzać optymizm?
- Nawałka miał Mączyńskiego. Santos namaści Damiana Szymańskiego?
- Wonderkid z USA, któremu Raków dał więcej niż Barcelona. Kim jest Ben Lederman?
fot. FotoPyK