Reklama

Kompromitacja? A skąd – Polacy dali radę w Stambule

Szymon Szczepanik

Opracowanie:Szymon Szczepanik

07 marca 2023, 15:54 • 15 min czytania 3 komentarze

Czy tegoroczne halowe mistrzostwa Europy były najgorszym występem Polaków we wszystkich edycjach tej imprezy w XXI wieku? Tak – przynajmniej pod względem ich pozycji w klasyfikacji medalowej. Jednak negatywna ocena występu Biało-Czerwonych w Stambule wyłącznie na podstawie zestawienia krążków, byłaby po prostu krzywdząca i niesprawiedliwa. Bo paradoksalnie, nasi lekkoatleci rozbudzili spore nadzieje w kwestii ich występów w znacznie ważniejszym sezonie letnim. W tym również ci, których z różnych powodów w Stambule zabrakło, gdyż w wielu przypadkach było to przemyślane zagranie.

Kompromitacja? A skąd – Polacy dali radę w Stambule

NABIERZMY DYSTANSU DO KLASYFIKACJI MEDALOWEJ

Gdybyśmy przed halowymi mistrzostwami Europy dowiedzieli się, że Polska zajęła w nich 15. miejsce w klasyfikacji medalowej i nie osadzili tego rezultatu w odpowiednim kontekście, to uznalibyśmy go za kompromitację. Kuszący jest tytuł z frazą „najgorszy występ Polaków podczas HME w XXI wieku”. I prawdziwy, jeżeli spojrzeć tylko na lokatę naszej reprezentacji w owej klasyfikacji.

Aż prosiłoby się tu o napisanie peanu, odpowiadającego na pytanie „Quo vadis, polska lekkoatletyko?”. W końcu jeszcze w 2019 roku w Glasgow i dwa lata wcześniej w Belgradzie, Polacy wygrywali w medalowym zestawieniu. Z kolei w poprzedniej edycji HME w Toruniu, nasi lekkoatleci zajęli 9. miejsce, lecz zdobyli aż 10 krążków. Większą liczbą mogła pochwalić się tylko Wielka Brytania.

Zarazem trudno nie doszukać się podobieństw pomiędzy zawodami sprzed dwóch lat, a tymi zakończonymi dwa dni temu. Musicie bowiem wiedzieć, że podczas tegorocznych mistrzostw żadna inna nacja nie może poszczycić się większą liczbą wywalczonych krążków od Polski. Nasi lekkoatleci byli zapraszani na ceremonię dekoracyjną siedem razy. Podobnie jak Holandia, której sportowcy zajęli drugie miejsce w klasyfikacji medalowej.

Reklama

Rzecz w tym, że Holendrzy mogą pochwalić się aż trzema tytułami mistrzowskimi, podczas gdy Polacy ani razu nie stanęli na najwyższym stopniu podium. A skoro w zestawieniu krążków większą wagę ma ich kolor niż liczba, to musimy pogodzić się z tym, że oglądamy plecy Turcji. Chociaż gospodarze wywalczyli w Stambule tylko jeden medal. Ale za to złoty.

 

O opinię na temat występu Polaków zapytaliśmy Tomasza Spodenkiewicza, zdecydowanie najlepszego statystyka polskiej lekkoatletyki, który prowadzi na Twitterze profil Athletics News:- Nasi lekkoatleci przyzwyczaili nas, że w europejskich imprezach często zdobywają więcej niż siedem medali. Ale biorąc pod uwagę to, że z różnych przyczyn kadra w Stambule była daleka od optymalnej, siedem medali jest dobrym wynikiem. Osobiście spodziewałem się mniejszej liczby.

Jeżeli mamy ocenić postawę naszych sportowców nad Bosforem, to wolimy skupić się na rankingu punktowym mistrzostw. Wyjaśnienie dla tych, którzy nie wiedzą jak ów ranking działa: otóż reprezentacje są w nim sklasyfikowane na podstawie punktów, a te przyznaje się za zajęcie od pierwszego do ósmego miejsca w danej dyscyplinie. Przy czym pierwsze miejsce zdobywa 8 oczek, drugie – 7, trzecie – 6, i tak aż do ósmej lokaty, wartej 1 punkt. Takie zestawienie pozwala określić na przykład, czy sportowcy z danego kraju regularnie wchodzą do finałów swoich startów. Czyli jest bardziej wymierne w określeniu ogólnej siły danej kadry.

Reklama

I tu mamy dobrą wiadomość. Polacy w tegorocznych HME zajęli wysokie szóste miejsce. Biało-Czerwoni zgromadzili 57,5 punktu, wyprzedzając Belgię, Hiszpanię czy Norwegię. Chociaż to ostatnie państwo w zwyciężyło w klasyfikacji medalowej, zdobywając cztery złote i jeden srebrny krążek. Ale największy sens w zwracaniu uwagi na ranking punktowy pokazuje przypadek Finlandii. Sportowcy Suomi uplasowali się na ósmej pozycji w klasyfikacji medalowej, a to dzięki Wilmie Murto i Reettcie Hurske. Panie zwyciężyły odpowiednio w rywalizacji w skoku o tyczce i biegu na 60 metrów przez płotki. Lecz cała kadra w tabeli punktowej uciułała tylko 18 oczek. Poza dwoma złotymi krążkami (wartymi razem 16 pkt), najlepszy wynik Finów to siódma lokata Sagi Vanninen w pięcioboju.

W tym kontekście, chociaż ani razu nie dane było nam usłyszeć Mazurka Dąbrowskiego, występ polskich lekkoatletów w skali szkolnej należy ocenić na mocną czwórkę. Zwłaszcza, jeżeli przeanalizujemy to, jaki skład kadry pojechał do Stambułu.

– Ze statystykami medalowo-punktowymi jest tak, że można na nie spojrzeć optymistycznie lub pesymistycznie, podczas gdy prawda zawsze leży pośrodku. Siedem medali to nie jest zły wynik, choć historycznie to wygląda średnio, bo zazwyczaj było lepiej. W klasyfikacji punktowej szóste miejsce to też nie jest dramat, ale bywały wyższe. Jednak to wszystko wiąże się z liczebnością reprezentacji. Należy pamiętać, że niektóre absencje wynikały z braku kwalifikacji. Okres kwalifikacyjny był dość skomplikowany i szczerze powiedziawszy, nie do końca sprawiedliwy. Z jednej strony, na zawody łapały się osoby o średniej klasie sportowej. Z drugiej, Martyna Galant czy polska sztafeta 4 x 400 metrów mężczyzn nie mogli wystąpić. A myślę, że ich występy przyniosłyby punkty lub nawet medale – twierdzi Spodenkiewicz.

HALA? DLA ANIOŁKÓW TO TYLKO ĆWICZENIA

Powiedzieć, że Polacy przybyli do Turcji osłabieni, to jak nie powiedzieć nic. Z różnych względów – o których więcej za chwilę – podczas halowych mistrzostw Europy zabrakło sportowców, którzy od lat są twarzami polskiej lekkoatletyki. I pomimo tych absencji, Biało-Czerwoni przywieźli aż siedem medali.

Zacznijmy od nieobecności najgłośniejszej. Natalia Kaczmarek w tym sezonie ustanowiła nowy halowy rekord Polski w biegu na 400 metrów. I to aż dwukrotnie – najpierw 50.90, a cztery dni później 50.83. Polka w 2023 roku była pod dachem szybka jak nigdy wcześniej, i gdyby zdecydowała się na udział w HME, byłaby jedną z kandydatek do medalu. Zapewne srebrnego, gdyż Femke Bol jest w tym sezonie poza zasięgiem rywalek z Europy. Ale jesteśmy sobie w stanie wyobrazić scenariusz w którym Natalia pokonałaby drugą z Holenderek – Lieke Klaver. Inna kwestia, że wówczas zajęłaby miejsce na podium kosztem Anny Kiełbasińskiej, która wywalczyła brązowy medal.

Jednak obie sprinterki mogłyby wspólnie wybiegać cenniejszy krążek w sztafecie 4 x 400 metrów. Tam ponownie biegaczki z Holandii byłyby nie do wyprzedzenia. Lecz nieco silniejszy skład powinien poradzić sobie z Włoszkami. Tymczasem Aleksander Matusiński był zmuszony złożyć sztafetę, która w takim zestawieniu na imprezie rangi mistrzowskiej nie pobiegnie chyba nigdy. Do Anny Kiełbasińskiej doszły Anna Pałys, Alicją Wrona-Kutrzepa oraz Aleksandra Gaworska. To już bardzo eksperymentalne zestawienie… z którego w ostatniej chwili przez uraz wyleciała Gaworska. Wobec takiego obrotu wydarzeń, musiano ratować się zaangażowaniem Mariki Popowicz-Drapały.

Doświadczona biegaczka specjalizuje się w krótszych dystansach. W hali zwykle biega 60, a na stadionie 100 metrów. Tymczasem Marika pobiegła świetną zmianę – utrzymała przewagę nad ekipami Włoch i Irlandii oraz zniwelowała stratę do Holenderek. I chociaż ostatecznie Polki straciły jedną pozycję, to za medal wywalczony w rezerwowym składzie można je tylko chwalić.

Równocześnie trudno nie zadać sobie pytania, na co stać Aniołki, skoro już w tak niecodziennym zestawieniu wciąż są czołową sztafetą Europy? Naszym zdaniem, mogą w tym sezonie sporo osiągnąć. Zwłaszcza, że żadna z nieobecnych biegaczek nie odpuściła Stambułu przez kontuzję. Natalia Kaczmarek od początku mówiła, że bieganie pod dachem to tylko element jej przygotowań. 25-latka konsekwentnie trzymała się swojego planu – niezależnie od świetnych wyników.

Podobnie postąpiła Justyna Święty-Ersetic, która w tym sezonie wystartowała na 400 metrów w hali zaledwie trzy razy. Iga Baumgart-Witan oraz Małgorzata Hołub-Kowalik w ogóle nie biegały w hali. Chociaż ostatnią z wymienionych mieliśmy okazję zobaczyć w Stambule… w charakterze ekspertki telewizyjnej.

– Myślę, że dla każdego lekkoatlety docelowym startem jest impreza rangi mistrzowskiej rozgrywana na stadionie. Hala jest ważna, ale nie najważniejsza. Ja przez lata startowałam w zimie, więc mam w swoim dorobku cztery medale halowych mistrzostw Europy czy dwa medale halowych mistrzostw świata. Nigdy nie odpuszczałam hali, bo uważałam, że nie wiadomo w jakiej formie będę w kolejnym sezonie. Teraz, już jako starsza pani, dbam o swoje zdrowie. (śmiech) Stąd rozumiem sportowców, którzy podobnie podchodzą do tematu, bo hala w biegu na 400 metrów jest bardzo kontuzjogenna. Zwłaszcza pierwszy tor posiada spory kąt nachylenia, występują tam duże przeciążenia. Po halowych występach zawsze miałam problemy z Achillesami czy stopami – tłumaczyła Hołub-Kowalik w niedawnym wywiadzie, udzielonym na naszych łamach.

Z kolei Tomasz Spodenkiewicz twierdzi:- Musimy sobie zdać sprawę, że spora część naszych zawodników posiada ogromne sukcesy, ale także jest bliżej końca tych karier, niż początku. Zdrowie jest jedno, a budowanie szczytów formy to męcząca rzecz. Najbardziej u biegaczy, wśród których hala zostawia małe ślady w organizmie. Dlatego zawodnicy chcą w ogóle pominąć ten sezon, albo trochę go skrócić – jak Natalia Kaczmarek.

Jeżeli zatem przygotowania do sezonu letniego każdej z naszych biegaczek, nomen omen przebiegły bez komplikacji, to w lecie możemy liczyć na to, że nasza sztafeta 4 x 400 metrów kobiet zaprezentuje się z jak najlepszej strony. I powalczy o medal podczas mistrzostw świata w Budapeszcie. A Natalia może nawet da radę stanąć na podium w rywalizacji indywidualnej.

PECHOWCY, KTÓRZY POWRÓCĄ LATEM

Nie każdy polski lekkoatleta może powiedzieć, że jego plany na sezon halowy zostały w pełni zrealizowane. Największe osłabienia dopadły naszych płotkarzy. Jeszcze miesiąc temu Pia Skrzyszowska ocierała się o rekord Polski w biegu na 60 metrów przez płotki. Ostatecznie do wyrównania tego wyniku zabrakło jej zaledwie jednej setnej sekundy, kiedy podczas ORLEN Cupu w Łodzi 21-latka pobiegała 7.78.

Znając tryb przygotowań Skrzyszowskiej, biegaczka oraz jej tata i zarazem trener w sezonie halowym szykowali szczyt formy na halowe mistrzostwa Europy. Niestety, po tym jak Pia kolejny raz była blisko rekordu kraju – tym razem podczas ORLEN Copernicus Cup, gdzie wykręciła czas 7.79 – dwa dni później nabawiła się kontuzji mięśnia dwugłowego.

Takich przypadków było więcej. Konrad Bukowiecki podczas halowych mistrzostw Polski wygrał konkurs pchnięcia kulą z wynikiem 21,55 m. Do rozpoczęcia HME w Stambule to był szósty najlepszy wynik w tym sezonie. Jasne, że nie ma co porównywać go z Ryanem Crouserem, który pchnięciem na 23,38 m pobił własny absolutny rekord świata. Jednak na Starym Kontynencie tylko nieco lepsze wyniki uprawniają do walki o medale. Popularny Buko potrafi oddawać takie próby. Choć są one w jego wykonaniu zbyt rzadkie, wręcz chimeryczne. Z czego sam kulomiot zdaje sobie sprawę.

– Walczę z techniką i nawykami bezwarunkowymi, które wyrobiłem sobie przez tyle lat treningów. Znam swoją moc i wiem, że jeśli wszystko mi wyjdzie, to kula będzie latała daleko. Trzeba dążyć do tego, by takie pchnięcia wychodziły częściej, niż raz na cały sezon – mówił Bukowiecki dziennikarzom po mistrzostwach Polski. Przy czym podczas rozmowy trzymał się za przedramię:- Nie wiem, co się stało. Jedyne, co na ten moment mogę powiedzieć, to że boli mnie łokieć. Po zawodach od razu idę na stół do fizjoterapeutów.

Jak się okazało, problem był na tyle poważny, że nie było sensu podejmować ryzyka wyjazdu do Turcji. Nie twierdzimy, że Polak w Stambule na pewno wywalczyłby medal. Znamy występy Bukowieckiego na tyle, że wiemy iż potrafi zaliczyć genialny konkurs, jak ubiegłoroczna wygrana podczas World Indoor Tour w Madrycie, jak i totalnie spartaczyć zawody. Patrz – mistrzostwa świata w Eugene. Ale realna szansa na krążek z pewnością nam uciekła.

O podobnym pechu może mówić Damian Czykier. Rekordzista w biegu na 60 i 110 metrów przez płotki wprawdzie wystartował w Turcji, jednak nie ukrywał, że jedzie tam bardziej z przyczyn ambicjonalnych. Wpływ na taki stan rzeczy miały dwie infekcje, które znacząco opóźniły to, by płotkarz w Stambule zdołał wejść na swój najwyższy poziom dyspozycji. I ostatecznie tego poziomu nie pokazał, gdyż przez swój błąd na drugim i trzecim płotku Polak odpadł w kwalifikacjach. Na szczęście, ciężar zdobywania laurów dla kraju w tej konkurencji udźwignął Jakub Szymański, który wywalczył srebrny medal.

Jakub Szymański podczas ceremonii dekoracyjnej halowych mistrzostw Europy w Stambule.

W wywiadzie dla Weszło Damian tak tłumaczył swoje tegoroczne podejście do startów w hali:– Powiem w ten sposób – wraz z moim trenerem nie nastawialiśmy się bardzo na sezon halowy i traktujemy go bardziej jako okres treningowy. Jedyna ważna impreza w tym roku halowym to mistrzostwa Europy, które odbędą się na początku marca. Ale w udziale w nich kieruje mną bardziej sportowa ambicja. Chcę się tam pokazać i wygrać, bo to zawsze jest szansa na tytuł. Jednak generalnie hala to element przygotowawczy do stadionu.

NAJWIĘKSZY PROBLEM TO UPŁYWAJĄCY CZAS

– Zwykle Polacy bardzo poważnie podchodzili do halowych mistrzostw Europy, z kolei inne kraje niekoniecznie wysyłały swoich najlepszych lekkoatletów. W tym roku paradoksalnie było odwrotnie. Wysłaliśmy stosunkowo nieliczną ekipę w porównaniu do czołowych reprezentacji – na przykład Włochów było prawie dwa razy więcej – zauważa Tomasz Spodenkiewicz:- Kiedy zobaczyłem listy startowe, to byłem zaskoczony tym jak wiele krajów poważnie potraktowało tę imprezę. Miałem wrażenie, że poprzednia edycja mistrzostw, która miała miejsce w Toruniu, posiadała mocną obsadę, gdyż sportowcy byli głodni startów po tym jak wiele zawodów było odwoływanych przez koronawirusa. Ale w tym roku obsada była jeszcze lepsza.

Jednak nie w każdym przypadku możemy powiedzieć, że lekkoatleci, którzy nie pojechali do Stambułu lub słabo się w nim zaprezentowali, nie mają o czym myśleć przed latem. Wspomniany już Damian Czykier udowodnił, że przy dobrze przepracowanym okresie przygotowawczym może powalczyć z europejską czołówką. To ewidentnie kwestia paru miesięcy, by białostoczanin ponownie liczył się w stawce.

Bardziej może martwić postawa Michała Haratyka – czyli drugiego z naszych kulomiotów. Haratyk jest w słabszej dyspozycji już od dłuższego czasu. Mówimy przecież o rekordziście Polski (22,32 m z 2019 roku), który od 2022 roku w oficjalnych zawodach nie pchnął dalej, niż poza wynik 21,17. To nie jest już wyłącznie kwestia okresu przygotowawczego. Problem leży głębiej i chyba tylko Michał wie, gdzie leży przyczyna jego słabych wyników.

Podobny zjazd, aczkolwiek w nieco szybszym tempie, zaliczył Patryk Dobek. Już w ubiegłym roku wyniki naszego brązowego medalisty olimpijskiego na 800 metrów z Tokio, oraz jedynego mistrza z poprzedniej edycji halowych mistrzostw Europy sugerowały, że coś się zacięło. Podczas mistrzostw świata w Eugene Dobek odpadł w eliminacjach. Mistrzostwa Europy w Monachium zakończył już w półfinale. W tym sezonie jego najlepszy czas w hali wyniósł 1:49.70. A przecież jeszcze dwa lata temu, kiedy wygrywał w halowych zmaganiach na Starym Kontynencie, pobiegł w finale blisko trzy sekundy szybciej. To jest przepaść.

Sam zawodnik podkreśla, że wciąż ufa metodom trenera Zbigniewa Króla. To właśnie Król dwa lata temu przekwalifikował Dobka z biegania na 400 metrów przez płotki, na starty na 800 metrów. Ale przy pełni zaufania, zawodnik coraz częściej daje znać, że być może trening zbliżony do przygotowań w jego poprzedniej konkurencji przyniesie lepszy efekt. Woli oprzeć się bardziej na przygotowaniu szybkościowym niż budowaniu wytrzymałości.

Czy to znaczy, że sportowcy których forma na początku sezonu odbiega od ideału, nie mają już czego szukać w letnich rozgrywkach? Tomasz Spodenkiewicz uspokaja:– W przypadku tych osób, którym sezon halowy nie wyszedł, ja bym nie rozpaczał. Nikt specjalnie się nie napalał na ten krótki czas w roku. Choć oczywiście trzeba pamiętać, że rywale zza granicy nie śpią i także będą się przygotowywać do zmagań na stadionie.

Trudno nie zgodzić się z naszym ekspertem. Tym bardziej, że w przypadku tak doświadczonych zawodników odrodzenie może przyjść w każdej chwili. Pokazał to Piotr Lisek. Nasz najlepszy tyczkarz od maja ubiegłego roku nie mógł pokonać wysokości 5,80. Minimum kwalifikacyjne do HME zostało ustanowione dwa centymetry wyżej. Lisu nie spełnił tego wymogu, ale do udziału w zawodach kwalifikowała go pozycja w rankingu.

– Biję się z myślami co dalej. Bardzo dużo osób chce, żebym jechał do Turcji. Gdybym nie był tak utytułowanym zawodnikiem, to mógłbym się pokusić o to, żeby pojechać tam, pokazać się i walczyć z pozycji czarnego konia. Ale jednak staram się jeździć na mistrzowskie imprezy nie po to by się pokazać, ale żeby walczyć o zwycięstwo  – dzielił się swoimi przemyśleniami Lisek po triumfie w halowych mistrzostwach Polski.

Ostatecznie zdecydował się na udział w zawodach… gdzie pokonał poprzeczkę zawieszoną na wysokości 5,80 za pierwszym podejściem! Ten skok dał mu srebrny medal, ex aequo z Grekiem Emanuilem Karalisem. I tak nastąpiło nagłe odrodzenie zawodnika, który jak twierdzi, otrzymywał także wiadomości, że może lepiej odpuścić Turcję.

Piotr Lisek w trakcie kolejnego udanego skoku w Stambule.

Właśnie, a co być może jest głównym powodem tego, że Polacy pojechali do Stambułu stosunkowo niewielką kadrą i to osłabioną? Poprawną odpowiedzią będzie to, o czym napisaliśmy – czyli dbałość o zdrowie. Jednak wynika ono z kwestii, której w szerszej perspektywie nie można ignorować.

Spodenkiewicz:- To, że nasza kadra nie przywiozła z HME dwucyfrowej liczby medali, samo w sobie nie jest martwiące. Bardziej niepokoi mnie to, że nasza reprezentacja trochę się starzeje i dlatego była mniej liczna. Mamy wielu doświadczonych sportowców, którzy siłą rzeczy nie będą startowali w każdych zawodach. Na przykład gdyby Justyna Święty-Ersetic zdecydowała się wziąć udział w Stambule, to byłaby najbardziej utytułowanym sportowcem jeżeli chodzi o liczbę medali na tych zawodach, bowiem posiada ich pięć. Żaden z uczestników przed mistrzostwami nie miał takiego dorobku. A teraz jej osiągnięcie wyrównał… Piotr Lisek.

Istotnie nie da się nie zauważyć, że trzon naszej kadry do młodzieniaszków nie należy. Spośród najczęściej pojawiających się biegaczek w sztafecie 4 x 400 metrów kobiet, tylko Natalia Kaczmarek (25 l.) nie przekroczyła trzydziestki. Wychodząc z hali na zmagania stadionowe, spośród naszych medalistów olimpijskich Wojciech Nowicki, Paweł Fajdek, Anita Włodarczyk, Dawid Tomala mają trójkę z przodu.

W Paryżu dołączą do nich Patryk Dobek i Karol Zalewski. A przecież na te zawody przygotowuje się trzon naszej kadry. Dla wielu z wyżej wymienionych to będą ostatnie igrzyska w karierze. Chociaż jak zapewnia Tomasz Spodenkiewicz, nie znaczy to że ktokolwiek odpuści tegoroczne zmagania, których punktem kulminacyjnym będą mistrzostwa świata w Budapeszcie: –Nie będzie mowy o sezonie przejściowym. Sportowcy traktują rok przedolimpijski jak ostateczny sprawdzian. Tu jeszcze można eksperymentować, ale trzeba startować na pełnych obrotach. Trzeba walczyć o najlepsze wyniki by zobaczyć na co nas stać przed igrzyskami.

Oczywiście to nie tak, że po dzisiejszych „sportowcach 30+” w kadrze pozostanie całkowita pustka. W biegu na 800 metrów wciąż mamy sporo talentów, na czele z Krzysztofem Różnickim i Kacprem Lewalskim. W biegu przez płotki panów wyrósł nam następca Damiana Czykiera – Jakub Szymański, a wśród pań rywalizować będzie Pia Skrzyszowska. Ładnych parę lat pochodzić może Katarzyna Zdziebło. Wreszcie – last but not least, jak mawiają Amerykanie – Adrianna Sułek. Dziewczyna, która przez swój etos pracy została stworzona do rzeczy wielkich. Jednak porównując to, jak wielu naszych mistrzów może za niedługo zakończyć karierę, wniosek jest tylko jeden. Po Paryżu mogą nas czekać lata o wiele mniej obfitujące w sukcesy lekkoatletów. Stąd delektujmy się ich występami w tym oraz przyszłym roku. Bo za niedługo może nam ich zabraknąć.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Europy

Trzy wyzwania przed Bayerem. Na realizację jednego ma 9% szans, drugiego nie osiągnął nawet Real

0
Trzy wyzwania przed Bayerem. Na realizację jednego ma 9% szans, drugiego nie osiągnął nawet Real

Lekkoatletyka

Komentarze

3 komentarze

Loading...